Jair Bolsonaro jeszcze niedawno uważany był w Brazylii za klauna, relikt przeszłości, który w czasach kwitnącej demokracji może liczyć na poparcie jedynie niewielkiego marginesu podobnych mu szaleńców. Szokował swoimi wypowiedziami, otwarcie gloryfikował okres dyktatury wojskowej. Ale to on 28 października wygrał drugą turę wyborów prezydenckich i to on już niedługo będzie rządził największym krajem Ameryki Łacińskiej. Przeciwnicy nazywają go "faszystą" i uważają za zagrożenie dla brazylijskiej demokracji. Zwolennicy wierzą, że wreszcie zaprowadzi w kraju porządek.
Ciro Gomes, kandydat centrolewicy w pierwszej turze wyborów prezydenckich w Brazylii, ocenił, że Jair Bolsonaro uosabia pragnienie, by "podłożyć ogień, żeby sprawdzić, czy z popiołów coś się narodzi". 1 stycznia dostanie zapałki, gdyż obejmie urząd prezydenta Brazylii.
Bolsonaro zasiada w Kongresie od 30 lat. Nie może się jednak poszczycić wielką aktywnością, a zamiast procesu legislacyjnego zawsze bardziej interesowało go wchodzenie w polemiki. Szybko dał się poznać jako radykał, który spogląda z nostalgią ku czasom dyktatury (1964-1985). Długo nie brano go na poważnie. Walkę o prezydenturę rozważał już wcześniej. Nie mógł jednak znaleźć ugrupowania, które by na niego postawiło. W zeszłym roku po raz kolejny w karierze zmienił partyjne barwy. Tym razem postawił na Partido Social Liberal, małą i do tej pory nieznaną szerzej formację. W niej udało mu się wreszcie zdobyć wpływy i zgromadzić wokół siebie zwolenników.
Wielu Brazylijczyków z niepokojem obserwowało tegoroczną kampanię prezydencką i rosnącą popularność Bolsonaro. Z zaciekawieniem przyglądał się jej świat. Szybko stało się jasne, że kandydat określany często jako skrajnie prawicowy ma szansę objąć stery w najludniejszym kraju Ameryki Łacińskiej, jednej z największych światowych gospodarek.
Właściwy moment
W czasach dynamicznego rozwoju kraju pod rządami Inacio Luli da Silvy (2003-2010) antysystemowe przesłanie Bolsonaro nie trafiało na podatny grunt. Jednak Brazylia, która miała prężnie iść do przodu, zaczęła się cofać. Załamała się gospodarka, a obywatele dowiadywali się o kolejnych milionach reali zrabowanych z publicznej kasy przez polityków. Przemoc wystrzeliła. W 2017 roku Brazylia trzeci raz z rzędu pobiła swój własny, niechlubny rekord liczby zabójstw. Zamordowano 63 880 osób – to więcej niż w niektórych krajach ogarniętych konfliktem zbrojnym. Przesłanie klauna nagle wielu Brazylijczykom wydało się zadziwiająco bliskie: Bolsonaro zawsze krytykował zastany porządek, nie zostawiał suchej nitki na lewicowej Partii Pracujących (PT), rządach Luli, a potem jego następczyni Dilmy Rousseff i wspominał czasy dyktatury jako okres, w którym żyło się lepiej.
W kraju, w którym dominującym uczuciem jest gniew na klasę polityczną, Bolsonaro postanowił zbudować swój przekaz na trzech filarach, które wciąż nie straciły społecznego szacunku: rodzinie, religii i armii. Strategia poskutkowała, a najlepszy wynik osiągnął w dużych miastach, wśród białych wyborców o dochodach powyżej krajowej średniej. A że niektóre jego słowa i poglądy budzą przerażenie? Cóż, Amerykanie też mają prezydenta z niewyparzonym językiem i świat się nie zawalił. A gdy już zostanie prezydentem, być może nauczy się oddzielać swoje prywatne opinie od interesów państwa. Ma po prostu stanowcze poglądy, które czasem rzeczywiście źle artykułuje – argumentują jego wyborcy. Najważniejsze jednak, że przynosi recepty na bolączki kraju, nie jest zamieszany w żaden skandal korupcyjny, a do władzy nie wróci Partia Pracujących, co w opinii tych, którzy na niego zagłosowali, byłoby dla kraju katastrofą.
Wielką zaletą polityka okazało się to, że jego nazwisko nie kojarzyło się z żadną z wielkich afer, które wstrząsnęły krajem. Kolejne, odkrywane przez prokuratorów warstwy skandalu Lava Jato i bardzo kontrowersyjny, uważany przez wielu za przejaw politycznego polowania na czarownice, impeachment Dilmy Rousseff sprawiły, że polityka stała się jeszcze mocniej niż do tej pory zideologizowana i wojownicza. Sytuacja gospodarcza pogarszała się, rósł gniew na Partię Pracujących, choć to nie tylko jej przedstawiciele kradli państwowe pieniądze, a dzięki programom socjalnym, wprowadzanym przez Lulę i kontynuowanym przez Rousseff, z biedy udało się wyciągnąć miliony Brazylijczyków.
Na początku 2018 roku Lula został prawomocnie skazany na więzienie za korupcję. Długo walczył o możliwość kandydowania w tegorocznych wyborach. Gdy sąd ostatecznie pokrzyżował jego plany, postawił na Fernando Haddada, byłego ministra edukacji i burmistrza Sao Paulo. Partia Pracujących nie zdobyła się jednak na samokrytykę, a próba odcięcia się od przeszłości była zbyt nieśmiała. Bolsonaro okazał się sprytnym politykiem, który wiedział, jak wykorzystać to, że stary porządek poszedł w zapomnienie.
Strach
Prezydentury Bolsonaro obawia się wiele osób. Mieszkańcy faweli boją się, że proponowane przez niego radykalne rozwiązania doprowadzą do jeszcze większego rozlewu krwi. W Rio de Janeiro drakońskie środki stosowane są już od miesięcy, a operacje sił bezpieczeństwa od lutego nadzoruje wojsko. Od marca do września br. funkcjonariusze policji i żołnierze zabili w tym stanie co najmniej 922 osoby, o 45 procent więcej niż w tym samym czasie w roku ubiegłym. Ofiarami są w większości młodzi, czarnoskórzy mężczyźni. Dla Bolsonaro to jednak za mało. Według niego policjanci, którzy zabijają "przestępców", powinni być nagradzani, a nie karani. Sondaże wskazują, że większość mieszkańców Rio popiera wojskową interwencję, ale liczba zabójstw wcale nie maleje. Eksperci przypominają, że podobna strategia zawiodła w Meksyku czy Hondurasie.
Dyskryminacji obawiają się Afrobrazylijczycy, którzy według przyszłego prezydenta "nie nadają się nawet do rozmnażania". Strach panuje wśród społeczności LGBT, którą Bolsonaro wielokrotnie obrażał. Stwierdził, że wolałby, by jego syn zginął w wypadku, niż spotykał się z innym mężczyzną. Innym razem ocenił, że wartość jego nieruchomości drastycznie by spadła, gdyby wprowadziła się do niej osoba homoseksualna. Przyszły prezydent nie ma też najlepszego zdania o kobietach, które według niego powinny zarabiać mniej niż mężczyźni. Przekonuje też, że swoją jedyną córkę począł w "momencie słabości". Obrońcy środowiska z całego świata niepokoją się z kolei o losy Puszczy Amazońskiej, której dobro przegrywa w hierarchii priorytetów Bolsonaro z interesami wielkich przedsiębiorców.
Na razie nie wiadomo, czy spełnią się czarne scenariusze, które kreślą przeciwnicy Bolsonaro. Na pewno warto jednak będzie w przyszłym roku bacznie obserwować Brazylię.
Katarzyna Guzik