Dzisiaj niszczony jest dorobek, którego wiele państw, które były w podobnej sytuacji, może nam pozazdrościć – piszą adwokaci Jacek Dubois i Krzysztof Stępiński dla Magazynu TVN24.
Opublikowany przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w 2015 r. "Program partii Prawo i Sprawiedliwość" na czterech stronach opisuje dokładnie niemal wszystko, co dzieje się obecnie wokół Sądu Najwyższego. Jest to w tym dokumencie zapowiedziane czarno na białym. Są ławnicy, którzy będą orzekać w Sądzie Najwyższym, jest rewizja nadzwyczajna, którą może wnieść pięć tysięcy obywateli niezadowolonych z wyroku, jest zapowiedź demontażu Krajowej Rady Sądownictwa polegającego na zapewnieniu władzy wykonawczej wpływu na jej skład (wszak Rada jest zdominowana przez środowisko sędziowskie!) i kilka innych ciekawostek. Nie przypominamy sobie jednak, by owe groźnie brzmiące zapowiedzi były kluczowymi tematami obu kampanii wyborczych. Cóż, Polak mądry po szkodzie.
Nie ma żadnego powodu, by kwestionować trafność twierdzenia, że przed czerwcem 1989 roku do Sądu Najwyższego, zwłaszcza do Izby Karnej, często trafiali niewłaściwi ludzie.
.
Nie ma żadnego powodu, by kwestionować trafność twierdzenia, że przed czerwcem 1989 roku do Sądu Najwyższego, zwłaszcza do Izby Karnej, często trafiali niewłaściwi ludzie. Wskazywanie ich z imienia i nazwiska nie podniesie wartości tego tekstu. Ograniczymy się zatem do stwierdzenia, że wielu z nich było słabymi prawnikami, którzy awans zawdzięczali haniebnemu wysługiwaniu się ówczesnej władzy. Było, minęło, a oni już dawno temu odeszli w niepamięć.
Idea trójpodziału władzy była przedmiotem negocjacji, a następnie porozumienia osiągniętego przy Okrągłym Stole w kwietniu 1989 r. "Podstolikiem" wymiaru sprawiedliwości po stronie Solidarności kierował profesor Adam Strzembosz - prawdziwy sędzia, który w stanie wojennym kierował Solidarnością sądową. Był gwarantem głębokiej reformy Sądu Najwyższego, która dokonała się rok później.
Reforma tegoż nie była ani jedyną, ani najważniejszą w obszarze wymiaru sprawiedliwości. Równolegle powstała m.in. Krajowa Rada Sądownictwa, sądy apelacyjne i sąd antymonopolowy. W krótkim czasie stworzono zręby państwa prawa. Dzisiaj niszczony jest dorobek, którego wiele państw, które były w podobnej sytuacji, może nam pozazdrościć.
W czerwcu 1989 roku Sąd Najwyższy działał jeszcze na podstawie ustawy z 20 września 1984 roku. Zgodnie z nią cały skład Sądu Najwyższego powoływała na pięcioletnią kadencję Rada Państwa, a kandydatami byli sędziowie upływającej kadencji oraz osoby, których kandydatury przedstawiał Pierwszy Prezes SN. W takim stanie prawnym Sąd Najwyższy wszedł w okres transformacji. W tym miejscu warto wspomnieć, że już w 1981 roku Solidarność sądowa domagała się zniesienia kadencyjności, która z każdego sędziego może uczynić zakładnika władzy wykonawczej.
Niestety Sąd Najwyższy był upolityczniony. Wśród jego sędziów przeważali członkowie PZPR (około 80 proc.), bezpartyjnych było jak na lekarstwo. Pomimo to dorobek orzeczniczy ówczesnego Sądu Najwyższego należy ocenić wysoko - oczywiście z wyłączeniem wielu orzeczeń w sprawach karnych, zwłaszcza związanych ze stanem wojennym, kiedy Sąd Najwyższy orzekał jako sąd drugiej instancji.
Koniec kadencyjności
Zmiany w ustawie o Sądzie Najwyższym pociągnęła za sobą nowelizacja ówcześnie obowiązującej konstytucji. I tak 20 grudnia 1989 roku ustanowiono zasadę nieusuwalności sędziów SN oraz zlikwidowano kadencyjność. Jednocześnie skrócono kadencję ostatniego składu Sądu Najwyższego wybranego przez Radę Państwa. Zakończyła się ona 30 czerwca 1990 roku, a prezydent mógł powołać nowy skład.
I tak 20 grudnia 1989 r. ustanowiono zasadę nieusuwalności sędziów SN oraz zlikwidowano kadencyjność.
.
Wbrew pozorom zadanie nie było nadmiernie trudne. Wystarczyło wybrać osoby gwarantujące najwyższy poziom merytoryczny orzeczeń, których życiorysy zawodowe dawały – mówiąc wprost – pewność prawidłowego pojmowania tego, co w przypadku sędziów jest najważniejsze: wewnętrznej niezawisłości. Innymi słowy trzeba było znaleźć kilkudziesięciu mądrych i przyzwoitych prawników.
Głównym autorem reformy, która - wbrew temu, co twierdzą obecnie rządzący - powiodła się, był sędzia Adam Strzembosz - człowiek równie mądry, co przyzwoity. Podziwiamy siłę, z jaką pan sędzia - jak by nie było człowiek wiekowy - do dziś broni wartości, które wyznaje. Wartości, bez których państwo prawa nie przetrwa. Im więcej osób zrozumie tę prostą prawdę, tym lepiej dla wszystkich obywateli.
Zasadnicza różnica
Komunizm w Polsce skończył się 4 czerwca 1989 roku. Transformacja wymagała ofiar, także w dziedzinach tak wrażliwych, jak reforma wymiaru sprawiedliwości. Do jej przeprowadzenia niezbędne było skrócenie kadencji ostatniego składu Sądu Najwyższego powołanego przez Radę Państwa. Różnica pomiędzy skróceniem kadencji ówczesnego składu, a skróceniem kadencji obecnego I Prezesa Sądu Najwyższego jest jednak zasadnicza. W pierwszym przypadku czas trwania kadencji określała ustawa o Sądzie Najwyższym, w drugim - Konstytucja RP. A ponieważ kadencji, którą określa Konstytucja, nie można skrócić ustawą, kadencja I Prezesa Sądu Najwyższego potrwa do 2020 roku. Dlatego prezydent Andrzej Duda, skądinąd doktor nauk prawnych, może słać na Berdyczów pismo przenoszące w stan spoczynku I Prezesa Sądu Najwyższego.
Znając determinację "dobrej zmiany" w przejmowaniu instytucji państwa prawa, nie można wykluczyć, że – idąc po trupach – doprowadzi do uzupełnienia składu Sądu Najwyższego i powołania sędziów do dwóch nowych izb, nie bacząc na naruszenia prawa, których będzie wymagać przeprowadzenie takiego naboru.
O tym, kto może zostać sędzią SN, stanowi art. 30 § 1 nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Pośród kilku warunków, które musi spełniać kandydat, zwracają uwagę dwa: nieskazitelny charakter i wysoka wiedza prawnicza. Obie te cechy mają charakter uznaniowy (te same warunki muszą spełniać kandydaci na sędziów Trybunału Konstytucyjnego, który działa, tak, jak działa). Dlatego skład SN można będzie uzupełnić np. sędziami z rejonu lub okręgu, czyli sędziami, którzy z przyczyn formalnych nie mogli sprawdzić się w Sądzie Najwyższym w ramach delegacji albo, co gorsza, prokuratorami delegowanymi do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości, którzy w życiu nie wydali żadnego wyroku. Wystarczy, że władza uzna, że dany kandydat jest nieskazitelnego charakteru i wyróżnia się wysokim poziomem wiedzy prawniczej. Będzie tak, jak za nieboszczki komuny, bo papier zniesie wszystko. Rzecz w tym, że rozstanie się za kilka lat z takimi sędziami będzie trudne i kosztowne.
Pomysł, by w Sądzie Najwyższym orzekali ławnicy, jest kuriozalny. Jeśli ustawodawca chciał ośmieszyć siebie i Sąd Najwyższy, cel został osiągnięty. Nie mamy nic przeciwko ławnikom w sądach pierwszej instancji. Ale już nie w sądach odwoławczych i w żadnym wypadku nie w Sądzie Najwyższym! Jest anegdota o ławniku, który podczas narady powiedział sędziemu zawodowemu referującemu dowody, jego zdaniem niewystarczające na skazanie: "Panie sędzio, jak oskarżony jest niewinny, to dajmy mu grzywnę". Pasuje ona jak ulał do upublicznionych przesłuchań kandydatów na ławników, którzy za chwilę będą orzekać w Sądzie Najwyższym.
Twarze reformy
O ile twarzą reformy Sądu Najwyższego sprzed bez mała 30 lat był profesor Adam Strzembosz, który wykazuje godną podziwu trwałość w przekonaniach, także politycznych, o tyle twarzami tego, co władza wyprawia z KRS i SN są dwaj byli peerelowscy prokuratorzy: poseł Stanisław Piotrowicz i sędzia TK w stanie spoczynku Wiesław Johann. Ten pierwszy do mistrzostwa opanował sztukę przepychania kolanem ustaw w myśl zasady "sprzeciwu nie widzę, nie słyszę". Ten drugi wcieli się chętnie w rolę prezydenckiego lustratora i oceni, którzy z sędziów SN, którzy osiągnęli wiek emerytalny, są godni, by nadal orzekać. Brzmi i strasznie, i śmiesznie.
Władza, która dąży do dyktatury, w pierwszej kolejności podporządkowuje sobie sądy.
.
Ta pseudoreforma to nic innego jak próba powrotu do upolitycznionych sędziów, wybieranych przez politycznych funkcjonariuszy. Rolą niezawisłego sądu jest chronić obywatela w sporze z władzą. Jeśli władza wykonawcza zacznie wybierać sędziów, może okazać się, że zadaniem sądu stanie się jej ochrona w sporze z obywatelem.
Władza, która dąży do dyktatury, w pierwszej kolejności podporządkowuje sobie sądy. Tak było w minionym ustroju, a teraz historia zatacza koło. Jej chichotem jest jednak to, że pod hasłem dekomunizacji, upolitycznianiem niezawisłych sądów zajmują się funkcjonariusze komunistycznego aparatu ścigania.
Jacek Dubois - adwokat specjalizujący się w prawie karnym, członek Trybunału Stanu.
Krzysztof Stępiński – adwokat, rzecznik dyscyplinarny Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie w latach 2004-07, sędzia w latach 1974-1983.