Za chwilę miną dwa lata od utworzenia przez PiS jednopartyjnego rządu, najwyższy czas na kryzys połowy kadencji, a tu nic. Prezes Kaczyński gromi z trybuny sejmowej "w żadnym trybie" zdradzieckie mordy i kanalie, a tu nic. W całej Polsce dziesiątki manifestacji przeciw próbie zawłaszczenia przez partię sądów, a tu nic. Prezydent siłuje się na rękę z prezesem – też nic. To niewątpliwie fenomen: PiS-owi sondażowe słupki rosną, jak nigdy po wyborach, a spada na pysk poparcie (sondażowe) dla głównej opozycji, czyli Platformy.
Każdy, kto nie zamyka się w bańce ludzi o ujednoliconych poglądach, ma w swoim kręgu towarzyskim znajomych, którzy się od niego w sposób istotny politycznie różnią, a jeśli relacje są naprawdę bliskie, to z ciekawości potrafi z nimi rozmawiać o tych różnicach i ich przyczynach. W kręgu moich przyjaciół domu występuje taka osoba – nazwijmy ją MM. MM deklaruje, że głosował dotąd na PiS i na razie nie zamierza swojej decyzji zmieniać. Jego profil społeczny całkowicie wykracza poza uproszczony publicystycznie wizerunek "typowego wyborcy PiS". Jest znakomicie prosperującym średnim biznesmenem, żadna "ofiara transformacji", tylko jej wygrany, któremu stworzyła ona zrealizowaną szansę na bardzo duży materialny i społeczny awans.
MM głosował na PiS
Dzieci odchowane, wyfrunęły z domu, więc 500+ nie ma dla niego znaczenia. Religijność – bardzo umiarkowana, a jeśli go sytuować na mapie ideowej polskiego katolicyzmu, to zdecydowanie bliżej mu do kardynała Nycza niż ojca dyrektora Rydzyka. Zdolność do krytyki PiS – niczym nieograniczona. Partyjną kampanię "Sprawiedliwe Sądy" określił jako złodziejstwo, łajdactwo i sukinsyństwo. Kontakt z propagandą obozu władzy – żaden. Po "dobrej zmianie" w telewizji publicznej, w krótkim czasie przerzucił się z "Wiadomości" na "Fakty", a z tvp.info na TVN24.
- Wiesz – mówił – oni w TVN24 na PiS są cięci, ale przynajmniej dziennikarze są dobrze przygotowani i wiedzą, o czym mówią. A publiczna obraża moja inteligencję.
- No dobrze – ja na to – jak widzisz, jak jest, to dlaczego ich ciągle popierasz?
- Bo – odpowie MM – jak sobie obliczam, co od nich dostaję w pakiecie, to wychodzi mi, że ciągle jestem na plusie.
- A co takiego ty od nich dostajesz w pakiecie?
- Wiesz, jak sobie przypominam te osiem lat PO, to wiem, że miałem dość tego badziewia.
Tu mnie MM zaskoczył, ale kiedy poskrobałem intensywniej, zrozumiałem, o co może mu chodzić. O wspólnotę narodową. MM wie, że Kaczyński rozrabia jak pijany zając, że PiS ma skłonności destrukcyjne i autodestrukcyjne i że może zbyt wiele dobrego z tych rządów nie będzie. Ale pamięta, że za PO przez osiem lat był traktowany przez swoje polskie władze wyłączenie jako konsument ciepłej wody w kranie. A PiS troszczy się o wspólnotę narodową. Może robi to w sposób głupi i szkodliwy dla niej, ale zawsze; i traktuje go przy tym jako obywatela i Polaka, a nie łaziebnego, zainteresowanego tylko tym, żeby pociurkało.
Ten związek z PiS, który bierze się nie z interesu materialnego, ale interesu idei związanego ze wspólnotą narodową, to potężna siła utrzymująca przy PiS jego dotychczasowych wyborców i przyciągająca ze strefy cienia wyborców potencjalnych. Bo wszyscy czują, że czasy mamy niepewne, a gdy czasy są niepewne, to rola wspólnoty rośnie. A co w obszarze interesu idei związanego ze wspólnotą ma do zaoferowania opozycja? Nic.
MM uświadomił mi jeszcze jedno. Nie chodzi tylko o to, by bilans oferty otrzymywanej w pakiecie od formacji politycznej był dodatni. Może być nawet ujemny, ale też liczy się to, jaka jest alternatywa, czy pakiety z innej oferty nie są jeszcze bardziej na minusie.
- Przypominasz sobie ostatni wywiad Trzaskowskiego z PO? – zapytał MM.
- Tak, mówił, że PiS dostrzegł wiele rzeczy, których oni nie dostrzegli – odpowiedziałem.
- No właśnie. Dwa lata temu stracili władzę, a teraz mi mówią, że wielu rzeczy nie dostrzegli. Mam się rozczulić, że tacy samokrytyczni? A o tym, co dzisiaj dostrzegają, to nie mają nic do powiedzenia! Jak oni mogą w ogóle myśleć, że ja mógłbym się zacząć zastanawiać, czy na nich zagłosować?
I tak MM mi uświadomił, że dwa lata w opozycji PO poświeciła na pracowite machanie łopatą, by usypać kopiec, na który wdrapie się prezes Jarosław Kaczyński. Niewykluczone, że przy okazji kopiąc sobie grób.
Tyle „głos ludu”. Pojawiły się też co najmniej dwie poważne publicystyczne próby wyjaśnienia tego fenomenu. Pierwszą podjęli zdecydowanie krytyczni wobec obozu władzy redaktorzy "Polityki" - Mariusz Janicki i Wiesław Władyka – a drugą popierający PiS redaktor "Sieci" Piotr Skwieciński. Panowie w paru punktach okazali się zadziwiająco zgodni. "Duże grupy wyborców godzą się de facto na konstytucyjne delikty PiS, bo już nie chcą słuchać, że 'nie ma pieniędzy w budżecie' i że czegoś po prostu nie da się zrobić” - to liberalna "Polityka". "Partia rządząca udowodniła Polakom, że szczerze zrywa z paradygmatem pt. tak naprawdę nic się nie może zmienić. Na żadną realną zmianę nie ma pieniędzy, nie ma też ich na wsparcie żadnej upośledzonej grupy społecznej. Kto twierdzi inaczej, ten kłamie lub jest głupi" - to propagandowa tuba PiS, czyli "Sieć".
W tym wyjaśnieniu jest sporo na rzeczy. Ja też dorzucę tu swoje trzy grosze, starając się je pogłębić i rozszerzyć. Przydatne mogą tu być narzędzia politologii i socjologii polityki. Pozwolą one odrzucić dość toporne i nacechowane lekceważeniem wyjaśnienie, że "PiS przekupił mniej zamożnych hojnym socjalem".
Wyborcy jak kierowcy
Zacznijmy od opisu, jak obywatele "grają" z rządem i systemem partyjno-politycznym w warunkach demokracji masowej. W klasycznej pracy " Systemy polityczne" David Easton zauważył trafnie, że obywatele traktują organizację władzy i system partyjny jak "czarną skrzynkę": na "wejściu" do niej zgłaszają swoje oczekiwania i poparcie dla partii politycznych; na "wyjściu" z czarnej skrzynki wychodzą polityki, które mają odpowiadać na oczekiwania obywateli.
To, jaki mechanizm wsadzono do "czarnej skrzynki", interesuje żywo nie więcej niż 15% wyborców. Ogromną większość obchodzi przede wszystkim tym, jakie produkty ona wytwarza i w jakim stopniu one jej odpowiadają. Można użyć porównania: zainteresowani czarną skrzynką, debatowaniem o niej, grzebaniem w niej przypominają samochodziarzy, którzy potrafią godzinami dyskutować o szczegółach konstrukcji samochodu, a cała reszta to zwykli kierowcy, których interesuje tylko to, by samochód bezpiecznie, ekonomicznie i w miarę komfortowo jechał tam, gdzie jechać powinien.
Kaczyński na kongresie PiS i Zjednoczonej Prawicy »
Zauważmy od razu, że w większość krytyk obozu władzy dokonywana jest z punktu widzenia "samochodziarza": że PiS zerwał umowę konstytucyjną, upartyjnia państwo, depcze procedury. Są to krytyki zasadne, ale z punktu widzenia kierowcy rzecz wygląda inaczej: państwo działa, samochód jedzie, benzyna wyraźnie potaniała. Samochodziarze na to, że miłe złego początki, silnik zaraz się zatrze. Kierowcy na to: ale my czujemy, że samochód działa lepiej niż wtedy, kiedy wy robiliście przeglądy. Po prostu wstyd wam, że wyszliście na partaczy i nie mamy powodu wam wierzyć.
Dla wyniku wyborów kluczowe są polityczne zachowania "kierowców". "Samochodziarze" mają to do siebie, że bardziej są zainteresowani polityką, ale też mają bardzo stabilne preferencje. Natomiast zachowania polityczne „kierowców” są bardziej labilne; tu prawdopodobieństwo zmiany jest o wiele większe.
Trzy kręgi: mrok, światło i cień
Jeśli chodzi o trwałość uczestnictwa naszych obywateli w wyborach, można ich podzielić na trzy grupy. Pierwsza znajduje się w "strefie światła". To ci, którzy mają głęboko uwewnętrznioną potrzebę uczestnictwa w życiu politycznym swojej wspólnoty i chodzą na każde albo prawie każde wybory. W kręgu najjaśniejszego światła jest około 25% uprawnionych do głosowania, czyli ci, którzy uczestniczą w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Można śmiało założyć, że skoro oddają się tak egzotycznej czynności, jak wybory do PE, to ogromna większość z nich uczestniczy w każdych wyborach, w tym wyborach parlamentarnych.
W dalszym kręgu światła, choć już nieco rozproszonego, stoją ci, którzy nie głosują w wyborach do PE, ale głosują w wyborach do Sejmu i Senatu. Można szacować ten zbiór na 10-15% uprawnionych do głosowania. Ogółem grupa trwałych wyborców w wyborach parlamentarnych wynosi między 35 a 40%.
Kolejna grupa to stojący w kręgu mroku obywatele, którzy nigdy w żadnych wyborach nie uczestniczą. Można szacować, że w strefie mroku mieści się około 30% uprawnionych do głosowania.
Strefę światła od strefy mroku dzieli strefa cienia, w której - na co prosty rachunek wskazuje -przebywa co najmniej 30% obywateli. To ci, którzy raz chodzą do urny, a raz nie. Twardych danych tu nie ma, ale intuicja podpowiada, że chodzą oni na wybory rotacyjnie: na co drugie.
Jak się walczy o głosy
Zanalizujmy teraz, jak partie zabiegają o głosy. Mniejsze, jak PSL, SLD i Nowoczesna, walczą prawie wyłącznie o wyborców strefy światła, tych o jasno sprecyzowanych interesach i poglądach, co wynika z ich niszowego charakteru. PSL jest mocno zakorzeniony w samorządzie lokalnym i sektorze rolniczym i dlatego jego głosu prawie nie słychać w ogólnokrajowych debatach politycznych. SLD jest kurczącą się partią wiekowych sierot po PRL, które nie chcą powrotu socjalizmu, nie mają rozbudzonych nadziei na uczestnictwo w układzie rządzącym, ale chcą, żeby "nasi" w Sejmie zasiadali, bo zaspokaja to ich statusowe, odwołujące się do godności własnej biografii potrzeby. Bardziej interesująca jest Nowoczesna, która przejęła dawny elektorat PO rozczarowany do tej partii, czego początkiem był spór o Otwarte Fundusze Emerytalne. Po nieudanych próbach ścigania się z PO o pierwszeństwo wkroczyła na drogę konsolidacji własnego elektoratu, który wiąże ze sobą przesłaniem politycznym. W dziedzinie społeczno-gospodarczej jest to polska wersja neoliberalizmu w stylu Leszka Balcerowicza; w sferze aksjologicznej - umiarkowany, ale bardzo wyrazisty liberalizm obyczajowy, a jeśli chodzi o politykę europejską - kurs na jak najdalej idącą integrację typu federalistycznego. Jest to przesłanie niszowe, które konsoliduje od 5 do 10% wyborców w ogromnej większości ze strefy światła.
Inna jest sytuacja Platformy Obywatelskiej, która, podobnie jak PiS, należy do kategorii "catch all party", czyli partii, która nie skupia się na jakiejś wyodrębnionej niszy społecznej, ale rekrutuje swoich wyborców ze wszystkich grup społecznych. Dla tych dwóch partii zachowanie wyborców ze strefy cienia ma kluczowe znaczenie. Strategia wobec nich jest zawsze trzytorowa: po pierwsze chodzi o to, by nasi wyborcy ze strefy cienia pozostali w świetle przez nas rzucanym, czyli nie wycofali się do domów; po drugie - by ci wyborcy z cienia, którzy w poprzednich wyborach zagłosowali na PiS, jak najbardziej się do niego zniechęcili i w kolejnych zostali w domach; po trzecie, by jak najwięcej obywateli, którzy podążą z cienia do urn wyborczych, wrzuciło do nich kartkę z logo PO.
Gołym okiem widać, że realne efekty linii politycznej PO są dokładnie odwrotne. Wypycha do cienia własnych niepewnych wyborców, niepewnych wyborców PiS przykleja do tej partii, a tych obywateli, którzy nie głosowali w poprzednich wyborach, skłania do tego, by deklarowali, że zagłosują na PiS. Jeśli wziąć po uwagę obecną średnią z paru ostatnich pomiarów sondażowych i porównać ją ze średnią z marca tego roku po samotnym głosowaniu Polski przeciwko kandydaturze Donalda Tuska, to widać, że PiS słupki wzrosły o około 10 punktów procentowych, o mniej więcej tyle samo spadły PO. Wszyscy zadają pytanie, dlaczego PiS-owi rośnie. Niewielu pyta, dlaczego PO słupki spadają. A to są przecież procesy powiązane nie bezpośrednio, ale przez przepływy w strefie cienia.
PO się pogrąża
Najlepiej je zilustrować na przykładzie efektów politycznej linii PO wobec programu 500+. Beneficjentami tego programu stały się miliony rodzin. Krytycy PiS mówią o przekupieniu wielkich grup socjalem. Politycznie tak to nie działa, bo wdzięczność wyborców kończy się szybciej niż kiełbasa na wiejskim weselu. Wyborcy biorą i nie kwitują, a wręcz gotowi są porzucić inicjatorów korzystnej dla nich zmiany. Pod jednym wszelako warunkiem: jeśli mają pewność, iż ich polityczni konkurenci tej redystrybucji nie zakwestionują. A Platforma Obywatelska w sprawie 500+ wysyła komunikaty niepoważne i sprzeczne: od rozszerzenia 500+ na rodziny z jednym dzieckiem niezależnie od dochodu, po zapowiedzi, że beneficjentami mogą być tylko rodziny pracujące lub też, że zabierze lepiej zarabiającym.
Wisienką na torcie był wywiad posła PO Borysa Budki, w którym stwierdził, że 500+ to program populistyczny i szkodliwy. A wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy podstawowe narzędzie propagandy PiS, czyli telewizyjne "Wiadomości" dwa do trzech razy w tygodniu przypomina, że jak PO dojdzie do władzy, to 500+ skasuje. I nie są to słowa propagandystów, przywoływane są dosłowne cytaty z wypowiedzi czołówki Platformy. Efekty widać jak na dłoni.
Silnym czynnikiem aktywującym sondażowe przepływy przez strefę wyborczego cienia okazało się też niespełnienie złowróżbnych proroctw, czyli głoszonych przez opozycję i środowiska liberalne przepowiedni, że już zaraz pod rządami PiS budżet się rozsypie, inwestorzy odpłyną, powstanie państwo policyjne, a więzienia zapełnią się opozycjonistami. A tu budżet ma się dobrze, paniki wśród inwestorów nie widać, nadużyć typu policyjno-prokuratorskiego jest sporo, ale z ich wagi zdają sobie sprawę "samochodziarze", a przeciętny "kierowca" widzi demonstracje antyrządowe, a nie skuwanych kajdankami przeciwników PiS.
Widzi też, że Komisja Weryfikacyjna, która być może jest niekonstytucyjna, jak twierdzą "samochodziarze", odbiera zagrabione z naruszeniami prawa kamienice i wprowadza do nich pogonionych przez "czyścicieli" lokatorów. Jak w ramach dotychczasowych procedur nic się nie dało zrobić, to może trzeba na nie plunąć i robić tak, by dało się zrobić?
Jako "samochodziarz profesjonalista" uważam, że destrukcyjne i szkodliwe dla Polski działania obozu władzy będą miały swoje poważne konsekwencje, ale ich wystąpienie jest odsunięte w czasie. Szeroka opinia nie myśli jednak w kategoriach długofalowych, tym, co zauważa, są krótkie przebiegi czasowe. Odwoływanie się do obaw jest potężnym narzędziem politycznym, ale trzeba je stosować z głową – wiedzieć, czym, kiedy, kogo i jak straszyć, żeby w czarnowidztwie zachować elementarną wiarygodność. W straszeniu opozycja głowy nie używa, więc jej ostrzeżenia się zużywają, jak w opowiastce o chłopczyku, który zbyt często krzyczał "wilk! wilk!", gdy wilka nie było. A na końcu wilk się pojawił, na krzyki nikt nie zwracał uwagi i chłopczyka zeżarło.
Autokorekta PiS
Kolejnym czynnikiem oddziałującym na korzyść obozu władzy jest jego zdolność do demokratycznej autokorekty i to w stopniu większym niż rządzący przez osiem lat jego poprzednicy. Podczas ośmiu lat rządów koalicji PO-PSL do demokratycznej autokorekty doszło właściwie tylko raz – w wyniku protestów przeciw ratyfikacji ACTA. W przypadku PiS do takiej zmiany decyzji doszło w co najmniej czterech przypadkach.
Pierwszym było wycofanie się z prac sejmowych nad zakazem aborcji. W imponującym "czarnym proteście" najbardziej widoczne były radykalne, wymachujące drucianymi wieszakami feministki, ale tym, co zaniepokoiło obóz władzy, były nie one, ale – jak relacjonował mi jeden z posłów – dziesiątki pozamykanych, z wywieszką "czarny protest" sklepów i sklepików w małych i średnich miastach.
Do drugiej autokorekty doszło w przypadku zamiaru ograniczenia kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów do dwóch oraz połączenia gmin podwarszawskich z Warszawą. PiS po prostu podwinął ogon pod siebie i się wycofał.
Trzecim było wycofanie się z opłaty paliwowej, a czwartym – dziejącym się właśnie na naszych oczach – modyfikacja decyzji w sprawie Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa. "Samochodziarz" powie, że modyfikacja jest kosmetyczna i to nie PiS, ale prezydent, a przyczyną był konflikt między prezydentem a prezesem PiS, a nie protesty z palącymi się świeczkami. Ale z punktu widzenia "kierowców" prezydent mówi, że jest z obozu " dobrej zmiany" i jako taki jest postrzegany, a korekta kursu nastąpiła.
"Kierowcy" uznają zatem, że jak zaczną głośno trąbić, to kierownictwo obozu władzy przestaje szaleć po szosie. Jest to jeden z czynników dających poczucie bezpieczeństwa.
Polityk jak kierowca TIR-a
Warto się zastanowić też, dlaczego na poparcie dla PiS-u większego wpływu nie ma brutalizacja języka polityki, w której przywódcy tej partii przewodzą. "Kanaliami" i "zdradzieckimi mordami" prezes PiS przebił wszystkie ekstrawagancje Andrzeja Leppera, którego można dziś wspominać jako angielskiego dżentelmena lub wypolerowanego dworaka z Wersalu. Starając się zrozumieć postrzeganie rzeczywistości przez typowego "kierowcę", dochodzę do wniosku, że minione dziesięć lat stale zaostrzającego się w warstwie słownej i symbolicznej konfliktu politycznego radykalnie obniżyło poprzeczkę oczekiwań wobec stron tego konfliktu. Coś, co kiedyś uchodziło za przekroczenie wszelkich dających się pomyśleć norm, dziś odbierane jest jako godna wprawdzie ubolewania, ale norma. Wiemy, że kierowcy TIR-ów obficie i przy każdej okazji rzucają mięsem. Trudno, tak mają, taka specyfika grupy zawodowej, niech sobie rzucają, byleby kraks nie powodowali. Podobnie odbierani są politycy – wszyscy politycy.
Kto się umie halsować
Wedle wyświechtanego powiedzenia piłkarskiego tak się gra, jak przeciwnik pozwala. Odnosi się to do każdej gry, także gry politycznej, która nie toczy się tylko w zaciszu gabinetów, ale na forum parlamentu i wielkiej scenie, jaką jest całe społeczeństwo. Politolodzy zajmujący się funkcjonowaniem systemów demokratycznych już dawno temu zauważyli, że opozycja jest częścią systemu władzy i współkształtuje jego działania w niewiele mniejszym stopniu niż ci, którzy władzę sprawują. Albo pozwala obozowi władzy na bardzo dużo i wtedy jej wpływ jest niewielki albo ogranicza jego władztwo i jej wpływ rośnie.
Coraz silniejsze jest wrażenie, że PO abdykowała z roli opozycji, która ma aspiracje do wpływu na władzę, ograniczając się do jałowych protestów, że PiS ją depcze. A przecież nie raz i nie dwa wiał wiatr, który PO mogła schwytać w swoje żagle. Jeżeli w kwestii otwarcia korytarzy humanitarnych dla niewielkiej grupy uchodźców PiS znalazł się na kursie kolizyjnym z Episkopatem Polski, dlaczego w Sejmie nie pojawił się projekt uchwały wzywający rząd do zgody na postulaty Kościoła katolickiego?
Tydzień temu posłanka PO Kinga Gajewska z tryumfem oznajmiła na Twitterze: „Powołaliśmy zespół do spraw reformy sądownictwa”. Batalia o sądy trwa od paru miesięcy, a już po wyborach było wiadomo, że PiS za sądy się weźmie po swojemu, odwołując się do podzielanego przez 80% Polaków przekonania, że jest z nimi źle i trzeba je naprawić. No to gdzie jest alternatywna diagnoza i koncepcja Platformy, przy braku której trudno jej odeprzeć zarzut, że chce, żeby było, tak jak było.
Tę listę zaniechań i niewykorzystanych okazji można by długo ciągnąć. PO przez osiem lat rządów przyzwyczaiła się, że zawsze ma wiatr od rufy. Teraz użala się nad sobą, że wieje od dziobu, a ona nic nie może. Jak ktoś posiadł konieczną nie tylko w żeglarstwie, ale i polityce umiejętność halsowania, to i przy niesprzyjającym wietrze popłynie tam, gdzie chce. Zamiast tego kapitan PO każe załogantom machać pagajami i odwracać stateczek rufą do wiatru. Ponieważ wiatry są zmienne, to żaglówka kręci się w kółko, a PiS-owski jacht niknie za horyzontem.
W 1997 roku w Wielkiej Brytanii Partia Pracy po osiemnastu latach dominacji Partii Konserwatywnej rozgromiła ją w wyborach. Tony Blair, przywódca laburzystów w debacie telewizyjnej zmiażdżył szefa torysów Johna Majora następującą celną charakterystyką: Ja przewodzę swojej partii, a pan posuwa się za swoją. Gdyby prezes Jarosław Kaczyński chciał być w subtelny sposób złośliwy, to zamiast grzmieć o „zdradzieckich mordach”, powiedziałby do przewodniczącego Grzegorza Schetyny: ja przewodzę swojej partii, a pan wlecze się za mną i ciągnie swoją na sznurku.