Pamiętacie zimy z lat osiemdziesiątych? Teraz takich nie ma, bo średnia temperatura w Polsce wzrosła od tego czasu o 1 st. C. Wody pitnej mamy tyle co Egipt. I jak tak dalej pójdzie, za chwilę przestaną rosnąć u nas choinki, bo będzie za gorąco. Niemal dwieście państw świata zbiera się właśnie Katowicach, aby stworzyć narzędzia do zatrzymania globalnego ocieplania klimatu. Niestety Polska wygląda na jednego z większych hamulcowych.
Klimat ociepla się na skutek emitowanych przez naszą cywilizację ogromnych ilości gazów cieplarnianych – uznały narodowe akademie nauk Chin, Indii, Rosji, USA, Kanady, Brazylii, Turcji, Australii, Japonii, Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii, Polski, Węgier, Ugandy, Tanzanii, Kenii, Tajlandii, Indonezji i długo można by tak jeszcze wymieniać. Jeżeli ktoś uważa, że to spisek, to chyba tylko Bóg mógłby połączyć interesy tych wszystkich państw.
Zmiany klimatu jako zagrożenie postrzega aż 91 procent Polaków. Jedynie 5 procent nie uznaje ich za problem, a 1 procent neguje, że w ogóle mamy do czynienia z takim zjawiskiem – wynika z opublikowanych właśnie wyników sondażu CBOS. W Polsce widać je już gołym okiem. Zimy są coraz cieplejsze, osłabione lasy iglaste zjada kornik drukarz. W XXII nie będzie u nas choinek, bo one nie rosną w klimacie Afryki Północnej czy Krymu. Za gorąco.
Najgorzej od 800 tysięcy lat
Wątpliwości co do źródła problemu nie ma – przyznaje Ministerstwo Środowiska, którym kieruje czołowy polityk PiS Henryk Kowalczyk. To przede wszystkim spalanie paliw kopalnych, ale też składowanie odpadów organicznych czy intensyfikacja rolnictwa. "Stwierdzono, że w chwili obecnej stężenie głównych gazów cieplarnianych osiągnęło najwyższe poziomy w ostatnich 800 tysiącach lat i przewyższa naturalny zakres wartości stężenia tych gazów w atmosferze występujących przed erą przemysłową" – wyliczył resort środowiska.
Prezydent Andrzej Duda napisał w sierpniu w liście otwierającym konferencję organizowaną przez górnictwo, energetykę i związki zawodowe: "Zdajemy sobie sprawę, że powstrzymanie zmian klimatycznych i ochrona środowiska naturalnego to żywotny interes całej ludzkości, który wymaga wspólnego i zgodnego wysiłku społeczności międzynarodowej".
Adaptacja jedynie do zmian klimatycznych, które już zachodzą w Polsce, będzie nas kosztować 80 miliardów złotych. Chodzi przede wszystkim o zapobieganie przeobrażaniu się krajobrazu naszego kraju w rozległe stepy, jakie znamy z południowej Ukrainy. Polska, po setkach lat wycinania lasów i osuszania bagien, ma dziś bowiem takie zasoby wody pitnej jak… Egipt, a wyższa temperatura oznacza jeszcze większe odparowywanie wody z gleb.
Klimat Ziemi zmienia się za sprawą emisji gazów cieplarnianych, której głównym źródłem jest energetyka węglowa. Zapewne wielu polityków tego rządu doskonale pamięta, jak mroźne były zimy w latach 60., 70. i 80. w stosunku do tych, jakie mamy obecnie, a to efekt podwyższenia średniej temperatury w Polsce tylko o 1 st. C. Do końca tego wieku, jeżeli będziemy żyć tak beztrosko, jak dotychczas, temperatura w Polsce wzrośnie nawet o 5 st. C i nasz klimat będzie przypominać klimat Hiszpanii. Już dziś Wrocław ma temperaturę podobną do Budapesztu. Co wobec tego nasi politycy robią, aby powstrzymać te zmiany? Niemal nic.
Chociaż naukowcy i administracja rządowa nie mają złudzeń co do zachodzących zmian, to wielu polityków starej daty powątpiewa w naukę. Poza tym oni sami nie zdążą już tych zmian tak mocno odczuć. Liczy się kolejne posiedzenie Sejmu, bieżące sprawy, walka z jednym lobby, a sprzyjanie innemu, rozgrywki wewnątrzpartyjne, nadchodzące wybory. Zabawa jak na Titanicu. On też przecież miał być niezatapialny.
Oficerów Titanica może w niewielkim stopniu usprawiedliwiać to, że gdy zauważyli jedną z gór lodowych, próbowali zmienić kurs, ale było już za późno. Natomiast polscy "oficerowie" doskonale widzą te góry lodowe i z niezrozumiałą zawziętością płyną prosto na nie.
Polityka ekologiczna
Istnieje dokument pt. "Polityka Ekologiczna Polski 2030". Ministerstwo Środowiska wyliczyło w nim, że czekają nas ogromne problemy środowiskowe, wysokie koszty adaptacji do zmian klimatu i ogromne koszty w związku ze zgonami obywateli na skutek utrzymujących się upałów.
Jako receptę zaproponowało wspieranie wykorzystania źródeł geotermalnych, pomp ciepła, biogazowni i małych elektrowni wodnych. Czyli wszystkich zasobów, których Polska ma jak na lekarstwo (i więcej mieć nie będzie). W dodatku są one bardzo drogie.
- Źródła geotermalne mają swoje ograniczenia, jak zasolenie, temperatura wody. Do tego nie wszystkie miasta mają odpowiednią do wykorzystania geotermii sieć. Szacuje się, że tylko w 30-40 miejscowościach występują odpowiednie warunki – tłumaczy były minister środowiska profesor Maciej Nowicki.
Z kolei biogazownie, choć bardzo potrzebne, są bardzo drogie. Rozstrzygnięte niedawno rządowe aukcje na ich budowę zakończyły się na stawkach znacznie przekraczających 500 zł/MWh, podczas gdy panele słoneczne zostały zakontraktowane po ok. 350 zł/MWh, a lądowe farmy wiatrowe poniżej 200 zł/MWh. Ze względu na koszty technologii i ograniczoną dostępność substratów biogazownie powinny współpracować z energetyką słoneczną i wiatrową. Powinny dostarczać energię wtedy, gdy te pierwsze nie pracują. Tymczasem w "Polityce ekologicznej" o panelach fotowoltaicznych i farmach wiatrowych nie ma ani słowa.
Ponadto zamiast ograniczania emisji CO2 "Polityka ekologiczna" przewiduje pochłanianie dwutlenku węgla przez lasy. Tymczasem tylko jedna elektrownia w Polsce emituje więcej CO2 niż są w stanie pochłonąć w ciągu roku wszystkie lasy w Polsce, zajmujące niemal 1/3 powierzchni naszego kraju.
Polityka bez energii
Niewiele lepiej wygląda kolejny projekt strategii. Tym razem przygotowany przez Ministerstwo Energii i przedstawiony do konsultacji pod koniec listopada. "Polityka energetyczna Polski 2040" przewiduje, że na początku lat 30. tego wieku będziemy produkować dokładnie tyle samo prądu z węgla, co obecnie.
Dopiero za kilkanaście lat mamy zacząć na poważnie ograniczać emisję CO2 z energetyki – wtedy bowiem skończy nam się po prostu węgiel brunatny. Wystarczy go już tylko dla najnowszych bloków, a rząd – co pocieszające – nie zamierza budować nowych odkrywek węgla brunatnego. To dużo lepsza decyzja niż podjęta w "zielonych" Niemczech, gdzie trwają właśnie starcia ekologów z władzami o zatrzymanie nowej odkrywki tego surowca.
W Polsce o wygaszaniu energetyki opartej na najbardziej emisyjnym węglu brunatnym nie zdecydowała ekologia, a brak pieniędzy. – Inwestycje w węgiel brunatny, jeżeli chodzi o koszty, są podobne do energetyki jądrowej – tłumaczył kilka dni temu w Polskim Radiu minister energii Krzysztof Tchórzewski. Bez względu na intencje efekt będzie pozytywny dla klimatu. Inaczej sytuacja wygląda jednak w przypadku węgla kamiennego.
– Zasoby węgla kamiennego istnieją i nie musimy przyśpieszać likwidacji. Węgiel kamienny będzie funkcjonować jeszcze przez lata. Jest zgoda na to, że nasze elektrownie na węgiel kamienny będą funkcjonowały do czasu zużycia – oznajmił minister Tchórzewski.
Likwidowana będzie za to energetyka wiatrowa na lądzie. Minister tłumaczył, że to efekt decyzji politycznej. Część posłów Prawa i Sprawiedliwości obiecała bowiem niektórym ze swoich wyborców, którzy nie chcieli wiatraków w swoich gminach, że doprowadzi do wprowadzenia takich ograniczeń, aby nowe farmy nie mogły już powstawać.
Ministerstwo Energii przewiduje, że istniejące obecnie turbiny zostaną zezłomowane do 2035 roku, a na ich miejsce nie powstaną już nowe. Tym samym cała infrastruktura, którą pod te farmy zbudowali inwestorzy, przepadnie. Na Zachodzie będzie natomiast wykorzystywana pod nowe farmy wiatrowe, które będą składały się z dużo mniejszej liczby wiatraków, ale dużo wyższych i produkujących dzięki temu o wiele więcej energii po znacznie niższych kosztach.
Katowice
To właśnie o wyborach ekonomicznych i ekologicznych będą rozmawiać w Katowicach niemal wszystkie państwa świata. Niestety Polska będzie wśród nich wyglądać na jednego z większych hamulcowych.
Podczas gdy Zachód chce zmian, bo rozumie wagę problemu i wie, że na nowe inwestycje mogą pobudzać innowacyjność i rozwój gospodarczy, to Polska robi najwyżej to, co musi. W dodatku zwykle dużo mniej i dużo wolniej. Nie inwestując w nowe technologie, sami pozbawiamy się wobec tego szansy na rozwój naszego przemysłu i okazji do zarabiania ogromnych pieniędzy.
O dziwo, w Polsce powstają już firmy, które eksportują "zielone" technologie, m.in. do lądowych i morskich farm wiatrowych, ale takich inwestycji, bez jednoznacznego wsparcia ze strony rządu, będzie jak na lekarstwo. Skażemy się w ten sposób na wieczny import technologii z Zachodu.
Autor jest dziennikarzem portalu wysokienapiecie.pl