Milion - tyle zdaniem rządu za dziesięć lat będzie w Polsce elektrycznych samochodów. To, co nie udało się w USA i Niemczech, ma wypalić nad Wisłą. Jak ma wejść w życie plan, by kupowali auta wprawdzie bardziej ekologiczne, ale jednocześnie o wiele droższe i takie, których nie ma gdzie "zatankować"?
Rządowy plan rozwoju elektromobilności ma być kołem zamachowym całej gospodarki oraz szansą na skok cywilizacyjny, który pozwoli nam dogonić bogaty Zachód. Wykorzystaniem nadchodzącej czwartej fali rewolucji gospodarczej. - Właśnie to jest ten nasz moment. To jest nasza chwila - podkreślał w czasie prezentacji planu wicepremier Mateusz Morawiecki.
Właśnie to jest ten nasz moment. To jest nasza chwila.
Mateusz Morawiecki
Co zakłada plan?
Na kilkudziesięciu slajdach dwóch prezentacji przedstawiono wstępne założenia planu.
Co z nich wynika? Po pierwsze przyszłością polskiego transportu publicznego mają być autobusy elektryczne. Rządowy projekt eBus zakłada stworzenie polskiego autobusu elektrycznego, którego kluczowe komponenty, takie jak bateria, falownik, układ napędowy oraz infrastruktura ładująca będą produkowane w kraju przy wsparciu rodzimego potencjału naukowo-badawczego. Realizacja projektu ma doprowadzić do powstania polskiego rynku autobusów elektrycznych o wartości 2,5 mld zł rocznie.
W dokumencie zamieszczono wykresy z prognozami, z których wynika, że sprzedaż autobusów elektrycznych będzie rosła. Przy wykorzystaniu mocnych fundamentów, czyli firm, które już w Polsce produkują (Solaris) lub testują (Ursus) autobusy elektryczne, nasz kraj będzie mógł wziąć udział w wyścigu technologicznym na tym rynku. Aby tak się stało, należy jeszcze rozwinąć produkcję podzespołów, czyli baterii, a także infrastruktury do ładowania i napędu elektrycznego.
Środki finansowe na ten cel mają pochodzić z Funduszy Europejskich, Polskiego Funduszu Rozwoju, a także od partnerów przemysłowych.
Kiedy uda się zrealizować plan, w miastach będzie mniej spalin i hałasu, a pasażerowie zyskają większy komfort. Zyska też biznes, bo w Polsce powstanie nowy rynek o długofalowym potencjale, który wykorzystuje najnowsze technologie.
Co jeszcze?
Druga przedstawiona przez Ministerstwo Rozwoju prezentacja kreśli przyszły kształt rynku elektrycznych samochodów osobowych. Czytamy w niej, że pod koniec zeszłego roku na całym świecie było milion aut elektrycznych, czyli właśnie tyle, ile ma być w Polsce za niecałe już dziesięć lat. Według prognoz na całym świecie w 2040 roku takich pojazdów ma być już 2 miliardy. Oznacza to, że co czwarty samochód na Ziemi będzie zasilany prądem.
Z dokumentu możemy się również dowiedzieć, że przesiadka w auta elektrycznego korzystnie wpłynie na jakość powietrza w miastach, gdzie nawet 60 proc. zanieczyszczeń pochodzi z transportu. A także, że milion samochodów na prąd stworzy gigantyczne zapotrzebowanie na energię elektryczną, a to oznacza, że polskie elektrownie będą miały wyższe o 2 mld zł przychody. Co więcej, ładowanie aut na prąd zwiększy popyt na energię w porze nocnej, na czym znów skorzystają elektrownie. Dodatkowo nie będziemy potrzebowali importować tyle ropy naftowej, na którą obecnie wydajemy 10-20 mld dolarów rocznie, a to poprawi bezpieczeństwo naszego kraju.
Jednak z żadnego z dokumentów nie mogliśmy dowiedzieć się, jak powstanie niemal milion aut na prąd, którymi polskie rodziny będą wozić dzieci do szkół, czy jeździć na zakupy? Próbowaliśmy dopytać o szczegóły planu, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy tylko, że "wewnątrzrządowe prace trwają".
Merkel i Obama polegli
Adrian Furgalski, ekspert rynku transportowego z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR twierdzi, że obecnie zapowiedzi o milionie elektrycznych aut na polskich drogach to jedynie rzucone hasło. Przypomina też, że podobne obietnice składali także najpotężniejsi przywódcy zachodnich państw - Angela Merkel i Barack Obama.
- W Niemczech w 2020 roku miał być milion samochodów elektrycznych, a jest 25 tys., więc trudno sobie wyobrazić, aby w pozostałe 3,5 roku udało się zrealizować zapowiedzi. Natomiast prezydent Obama chciał uzyskać milion aut już na koniec zeszłego roku, a ostatecznie skończyło się na 400 tys. egzemplarzy - przypomina Furgalski.
Należy mieć zatem nadzieję, że polski rząd wyciągnie wnioski z popełnianych przez Obamę i Merkel błędów.
Na razie jednak niewiele na to wskazuje. Dlaczego? Otóż zarówno w USA, jak i w Niemczech, nie udało się osiągnąć zakładanych celów mimo ogromnych nakładów finansowych i wsparcia branży. Natomiast polski rząd już teraz zapowiedział, że nad Wisłą na żadne wsparcie finansowe nie ma co liczyć.
To hasło, że za 10 lat będzie w Polsce milion aut elektrycznych, jest mrzonką. W krajach, które zainwestowały i promują auta elektryczne oraz hybrydowe, klienci otrzymują dopłaty na ich zakup. W Niemczech jest to 4 tys. euro na samochód elektryczny oraz 3 tys. euro na hybrydę, zaś w USA do 7,5 tys. dolarów.
Adrian Furgalski
Brak zachęt
- To hasło, że za 10 lat będzie w Polsce milion aut elektrycznych jest mrzonką. W krajach, które zainwestowały i promują auta elektryczne oraz hybrydowe, klienci otrzymują dopłaty na ich zakup. W Niemczech jest to 4 tys. euro na samochód elektryczny oraz 3 tys. euro na hybrydę, zaś w USA do 7,5 tys. dolarów - podkreśla Furgalski. Dodaje, że w Polsce nie słyszymy, aby takie zachęty, czy to w formie bezpośrednich dopłat dla kupujących, czy ulg podatkowych miały zostać wprowadzone.
- Jeśli Polska chce dokonać tego, co założyli Amerykanie czy Niemcy, to musi zaproponować większe zachęty i wsparcie, bo majętność naszych obywateli jest dużo niższa. Bez wsparcia finansowego realizacja tego celu będzie po prostu niemożliwa. Rząd rozważa zachęty inne niż finansowe, ale robi to, wchodząc w uprawnienia samorządów. Myślę tutaj o nagradzaniu właścicieli takich samochodów np. darmowym parkowaniem, czy możliwością jazdy tzw. buspasami. Nie sądzę by była to poważna zachęta - mówi Furgalski.
Nierealny plan
Zdaniem Jakuba Farysia, prezesa Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, rządowy plan jest bardzo ambitny, bo obecna sprzedaż wszystkich nowych samochodów w Polsce to 350 tys. sztuk, z czego 200 tys. to auta firmowe. Aby zrealizować cel, przez kolejne 10 lat nad Wisłą musielibyśmy kupować co roku po 100 tys. aut elektrycznych. - Nie jest to realne, bo w całej Europie w zeszłym roku sprzedano niecałe 150 tys. samochodów na prąd - uważa Faryś.
Prezes PZPM przypomina, że każdy kraj, który chce zachęcić kierowców do przesiadania się w elektryczne auta stosuje zachęty, czyli m.in. dopłaty finansowe lub też ulgi podatkowe.
- Bez dopłat sprzedaż samochodów elektrycznych będzie bardzo mała. Dlatego rząd powinien rozważyć wprowadzenie ulg podatkowych, czy zachęt w postaci pozwoleń wjazdu do centrów miast, jeśli nie stać nas na dopłaty bezpośrednie - twierdzi Faryś.
Bez dopłat sprzedaż samochodów elektrycznych będzie bardzo mała.
Jakub Faryś
Jego zdaniem w Polsce nie sprawdzi się również pomysł posiadania dwóch aut, w tym jednego elektrycznego na krótkie dystanse i jazdy po mieście, którego autorem jest minister Tchórzewski. - Jesteśmy, delikatnie mówiąc, krajem niezamożnym. Zatem liczba rodzin, którą będzie stać na takie rozwiązanie, będzie znikoma. Bez wątpienia nie będzie to 100 tys. rodzin rocznie - dodaje Faryś.
Furgalski przypomina również, że auta elektryczne są obecnie dużo droższe niż spalinowe. Jego zdaniem bez pomocy państwa dla wielu osób cena takich maszyn będzie barierą nie do pokonania.
- Trudno mi sobie wyobrazić, aby polski klient wybrał droższy samochód o mniejszym zasięgu, którego nie ma gdzie "zatankować", bo nie ma potrzebnej do ładowania aut na prąd infrastruktury - zaznacza Furgalski.
Infrastruktura
Niedobór miejsc, gdzie kierowcy mogliby naładować elektryczne pojazdy, to kolejne wielkie wyzwanie. - Nie tylko jest bardzo mało takich punktów, ale dodatkowo nie ma infrastruktury energetycznej, czyli m.in. połączeń wysokiego napięcia, które należy dociągnąć do stacji ładowania - mówi Faryś. Dodaje, że rozbudowa sieci energetycznych i punktów ładowania to ogromny wydatek.
- Jednocześnie pieniędzy z kieszeni kierowców w budżecie będzie mniej, bo jeśli przestaną oni tankować paliwo, którego połowa ceny stanowi akcyza, to przychody państwa będą o wiele niższe. Zatem prąd, który będzie służył do napędzania samochodów, będzie musiał być zapewne obłożony akcyzą. Problem w tym, jak oddzielić prąd z lampki przy łóżku od prądu, którym chcemy naładować samochód - dodaje.
Cmentarzysko Europy
Kolejnym dużym problemem dla polskiego rządu, który chce bez finansowych zachęt przekonać Polaków do kupna droższych aut elektrycznych, może być napływ starych samochodów spalinowych z zagranicy, kiedy zachodnie kraje wprowadzą zakaz rejestracji aut spalinowych. Takie plany ma już Holandia i Norwegia.
- Już dzisiaj jesteśmy największym europejskim cmentarzyskiem wraków z Europy. Część zachodnich państw, jak np. Holandia czy Norwegia, planuje wprowadzenie w okolicach 2025 roku zakazu sprzedaży samochodów na tradycyjne paliwo, więc wiele z nich zostanie sprzedane m.in. do Polski, gdzie w temacie importu używanych pojazdów panuje wolna amerykanka - uważa Furgalski. Przypomina, że już raz w czasach kryzysu 2008 roku mieliśmy do czynienia z podobnym zjawiskiem.
- Wówczas wiele krajów, a zwłaszcza Niemcy, zastosowały dopłaty do kupna nowych aut spalinowych. Obywatele rzucili się po nie do salonów, a stare pojazdy trafiły do Polski. Biorąc pod uwagę poziom zamożności, Polacy chętniej wybiorą używane, np. 10-letnie auto z Niemiec niż wielokrotnie droższy nowy samochód elektryczny - uważa ekspert.
Strategia zwiększenia ilości samochodów elektrycznych na polskich drogach nie może zatem odbywać się bez wizji rozwoju energetyki odnawialnej.
Katarzyna Guzek
Nie tak ekologicznie
I jest jeszcze jeden problem. Przedstawiciele rządu we wspomnianych prezentacjach planu elektromobilności chwalą się, że w polskich miastach będzie mniejsze zanieczyszczenie powietrza, bo auta na prąd zastąpią te z silnikami spalinowymi.
Rzeczniczka Greenpace Katarzyna Guzek podkreśla jednak, że diabeł tkwi w szczegółach. Guzek uważa, że owszem wizja rozwoju w Polsce elektromobilnośći jest dobrym kierunkiem, bo takie maszyny generują mniej szkodliwych dla zdrowia spalin, bezpośrednio nie przyczyniają się do powstawania smogu i nie spalają paliw kopalnych, więc nie wpływają na zwiększenie emisji gazów cieplarnianych. Mimo wszystko jednak zużywają energię elektryczną. Wszystko zależy zatem od tego, jak ta energia jest produkowana. A w Polsce zdecydowana większość, bo aż 83,7 proc. wyprodukowanej energii elektrycznej pochodzi ze spalania węgla. Z Odnawialnych Źródeł Energii pochodzi zaledwie 10,4 proc. energii elektrycznej.
- Strategia zwiększenia ilości samochodów elektrycznych na polskich drogach nie może zatem odbywać się bez wizji rozwoju energetyki odnawialnej. Zasilanie samochodu energią wyprodukowaną np. ze Słońca będzie korzystniejszym rozwiązaniem niż tą pochodzącą ze spalania paliw kopalnych - komentuje Katarzyna Guzek.