Rok 2018 miał utorować Wielkiej Brytanii drogę do przeprowadzenia względnie bezpiecznego rozwodu z Unią Europejską. Tymczasem na kilkadziesiąt dni przed jego ostatecznym terminem wciąż nie wiadomo, jakie będą warunki wyjścia Zjednoczonego Królestwa z europejskiej wspólnoty.
23 czerwca minęły dwa lata od referendum, które zmieni historię Wielkiej Brytanii i współczesnej Europy. W 2016 roku za opuszczeniem Wspólnoty opowiedziało się 52 procent wyborców, a przeciwnego zdania było 48 procent. Sondaż ośrodka badania opinii publicznej Survation pokazywał, że w drugą rocznicę referendum społeczeństwo było wciąż niemal równo podzielone na zwolenników i przeciwników brexitu.
W rozmowie z ankieterami 53 procent wyborców powiedziało, że gdyby referendum odbyło się teraz, to zagłosowaliby za pozostaniem w Unii Europejskiej, a 47 procent - za opuszczeniem Wspólnoty. Ten podział społeczny miał swoje odzwierciedlenie także wśród polityków.
Już w styczniu były brytyjski premier Tony Blair zwracał się do europejskich liderów mówiąc, że powinni pozostawić "otwarte drzwi do wstrzymania procesu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, jeśli Brytyjczycy zmieniliby zdanie w tej sprawie". Wydaje się, że te słowa zostały w Europie dobrze usłyszane. 16 stycznia szef Rady Europejskiej Donald Tusk i przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker deklarowali, że UE jest otwarta na ewentualną zmianę decyzji Wielkiej Brytanii w sprawie opuszczenia Wspólnoty. Cały czas toczyły się jednak rozmowy dotyczące tzw. okresu przejściowego po opuszczeniu Unii, który miałby gwarantować interesy zarówno Brytyjczyków, jak i obywateli innych krajów przebywających nad Tamizą.
Widmo "twardego brexitu"
W lipcu rząd Theresy May przyjął tzw. plan z Chequers (od miejsca, w którym obradowali ministrowie). Zakładał on stworzenie wspólnego rynku dóbr z Unią Europejską oraz ustanowienie bliskiej współpracy celnej, co wymagałoby m.in. zachowania w przyszłości zbieżności niektórych przepisów z prawem unijnym oraz uznania istotnej roli Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Plan był krytykowany przez wielu członków Partii Konserwatywnej oraz przedstawicieli samego rządu w Londynie. W ramach protestu przeciwko proponowanej przez szefową rządu strategii dalszych negocjacji z Brukselą zrezygnował minister do spraw wyjścia z Unii Europejskiej, David Davis. Dzień później do dymisji podał się także minister spraw zagranicznych Boris Johnson. Do tamtej pory byli to najwięksi orędownicy brexitu w szeregach brytyjskiego rządu. Wciąż nimi są, ale zwłaszcza Johnson stale podkopuje teraz pozycję May w ich własnej partii.
Premier broniła planu, mówiąc, że jest on "jedyną poważną i wiarygodną" propozycją. Jednocześnie dawała do zrozumienia, że jeśli nie będzie zgody w kwestii porozumienia, to Wielka Brytania będzie przygotowywać się na "twardy brexit", co oznaczałoby opuszczenie Unii Europejskiej bez zawartej umowy z Brukselą i innymi państwami członkowskimi.
Unijni przywódcy odrzucili jednak plan Londynu w kwestii umowy dotyczącej wyjścia ze Wspólnoty.
Sprawy przyspieszyły późną jesienią. 14 listopada rząd przyjął plan porozumienia z Brukselą. Theresa May nazwała go "najlepszym, jaki można było wypracować". Dokument przewiduje zagwarantowanie praw obywateli innych krajów Unii Europejskiej mieszkających w Wielkiej Brytanii i wpłatę brytyjskich składek do unijnego budżetu, z którego fundusze będą wypłacane krajom członkowskim do 2023 roku.
Tykająca irlandzka bomba
W projekcie umowy wyjścia z UE znajduje się kontrowersyjny zapis, który zakłada, że - w razie braku innych ustaleń - Zjednoczone Królestwo byłoby zmuszone do pozostania w unii celnej i elementach wspólnego rynku UE. Według dokumentu mogłoby też dojść do powstania tzw. granic regulacyjnych między Irlandią Północną wchodzącą w skład Zjednoczonego Królestwa a Irlandią.
Te zmiany pozwoliłyby na uniknięcie powrotu "twardej", bardzo realnej granicy między Irlandią Północną a Irlandią, dzięki czemu dalej mogłyby być realizowane założenia Porozumienia Wielkopiątkowego z 1998 roku.
Jednak brytyjscy parlamentarzyści, którzy sprzeciwiali się umowie, domagali się wiążących prawnie zobowiązań, które potwierdzą, że irlandzki mechanizm zabezpieczający, oznaczający pozostanie Wielkiej Brytanii w unii celnej, będzie miał charakter tymczasowy. Na takie zapisy zgody nie wyraziła jednak Unia Europejska, która nie chce słyszeć o powrocie bariery granicznej między Irlandią i Irlandią Północną.
25 listopada przywódcy państw i rządów 27 pozostałych krajów Unii zatwierdzili na szczycie w Brukseli umowę w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty i deklarację polityczną w sprawie przyszłych relacji. Dokument rozwodowy czekał teraz na przegłosowanie przez parlamenty – europejski i brytyjski.
"Brexit jest odwracalny"
Atmosferę wokół brexitu podgrzała jeszcze bardziej opinia, jaką 4 grudnia wydał Manuel Sanchez-Bordona, rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE). Stwierdził w niej, że "nie ma przeszkód prawnych do ewentualnego wycofania przez Wielką Brytanię wniosku o wyjście z Unii Europejskiej". Jego opinia nie jest wiążąca dla orzekających, ale może być wskazówką, z której sędziowie Trybunału Sprawiedliwości UE często korzystają.
Była to odpowiedź na pytanie prejudycjalne szkockiego sądu, do którego zwrócili się proeuropejscy politycy i aktywiści na Wyspach liczący na to, że w przypadku zorganizowania drugiego referendum w sprawie brexitu lub upadku rządu Theresy May, umożliwiłoby to jednostronne wycofanie się Wielkiej Brytanii z procesu opuszczenia europejskiej wspólnoty.
Trzęsienie ziemi na Downing Street
Głosowanie w Izbie Gmin nad umową wyjścia z UE – w tak napiętej atmosferze – miało się odbyć 11 grudnia, ale zostało przełożone. Wynikało to ze skomplikowanej sytuacji wewnątrz Partii Konserwatywnej i przewidywań, że za porozumieniem nie zagłosowałaby większość Izby Gmin. W samej Partii Konserwatywnej ponad stu parlamentarzystów zapowiedziało, że nie poprze umowy, a szefowa rządu nie mogła w tej sprawie liczyć na opozycję. Dlatego też May próbowała wybadać wśród europejskich polityków, czy istnieje szansa na ponowne ustalenie warunków porozumienia między Londynem a Brukselą. W ciągu jednego dnia spotkała się z premierem Holandii Markiem Rutte, kanclerz Niemiec Angelą Merkel oraz przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem.
Wielka Brytania wyjdzie po angielsku?
W połowie grudnia odbył się szczyt unijnych przywódców, który nie zmienił biegu wydarzeń. Donald Tusk oświadczył, że Rada Europejska podtrzymuje swoje ustalenia z poprzedniego szczytu, co oznacza, że unijni przywódcy nie chcą rozpoczynać ponownych negocjacji.
W międzyczasie 12 grudnia posłowie brytyjskiej Partii Konserwatywnej przegłosowali wotum zaufania wobec przewodniczącej ugrupowania i premier Wielkiej Brytanii. Theresa May zachowa obie funkcje, a przez kolejny rok nie będzie można jej odwołać z funkcji szefowej partii. Swoje poparcie wobec brytyjskiej premier wyraziło 200 parlamentarzystów. Przeciw było 117.
17 grudnia Theresa May zapowiedziała że jej rząd planuje w drugim tygodniu stycznia ponownie rozpocząć debatę nad projektem umowy, która określałaby zasady wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
Głosowanie ma się odbyć pod koniec stycznia. Powinno ono dać odpowiedź ma pytanie, czy Wielka Brytania wyjdzie z Europy "po angielsku" – czyli bez pożegnania w postaci okresu przejściowego określonego ramami zamykającymi się 31 grudnia 2020 roku, realizując tym samym scenariusz "twardego brexitu", czy też w relacjach Londyn-Bruksela uda się wypracować wspólnie warunki, na które przystałyby strony.
Media na Wyspach zaczęły też informować - powołując się na źródła w parlamencie w Londynie - że część zaplecza politycznego May sonduje możliwość przeprowadzenia referendum, w którym obywatele mieliby się opowiedzieć za wyjściem z Unii z umową lub bez niej.
Ostatnie tygodnie 2018 roku wskazywały, że Unia przygotowuje się właśnie na "twardy brexit", a więc najtrudniejszy dla Wielkiej Brytanii wariant.
Wielka Brytania powinna opuścić Unię Europejską 29 marca 2019 roku.
Marcin Złotkowski