- Wyobraź sobie małego, szarego wróbelka. Miłe stworzonko, ale co wróbelek wie o kulturze Majów? Albo o upadku Cesarstwa Rzymskiego? – mówiła Pelagia do Bazylego w filmie "Niewinni czarodzieje". Czas odwrócić pytanie. Co ty wiesz o wróbelku?
Seks w krawacie
- Powiedzieć o wróblu, że jest szary, może tylko ktoś, kto nie rozróżnia kolorów! – oburza się Piotr Górny, z wykształcenia matematyk. Jego pasją jest fotografowanie ptaków. W przeciwieństwie do wielu "ptasiarzy" nie uległ pokusie polowania obiektywem wyłącznie na rzadkie czy efektowne gatunki. Górny uważa bowiem, że piękno kryje się tuż przed naszymi nosami, musimy je tylko dostrzec.
- Kilka lat temu dowiedziałem się, że w centrum Warszawy zimuje jarzębatka.
To rzadki ptak, a w mieście to ewenement, więc wybrałem się z aparatem, by ją sfotografować. Wróciłem z dziesiątkami zdjęć wróbli – śmieje się i dodaje, że to wbrew pozorom bardzo kolorowe ptaki. - Na wróblu czy mazurku znajdziemy kilka odcieni brązu, wpadającego momentami w pomarańczowy. To tylko kwestia zbliżenia i oświetlenia. U samców dodatkowo wspaniałe są czarne "krawaty" zwane też "śliniakami".
"Krawat" to oznaka statusu. Im jest większy, tym wyższą pozycję w grupie ma dany samiec. Zmarły w tym roku brytyjski ornitolog James Summers-Smith porównał go do liczby gwiazdek na pagonach oficerów. Z kolei duński zoolog Anders Pape Moeller przeprowadził w związku z krawatami szczególny eksperyment. Łapał wróble i tym skromniej obdarzonym przez naturę domalowywał czarne paski, zaś samcom alfa zamalowywał je na szaro. Doprowadzało to w rezultacie do kompletnego odwrócenia hierarchii. Życiowe przegrywy stawały się dominatorami, a dotychczasowi liderzy tracili autorytet. Zatem nie szata zdobi człowieka, ale wróbla – już tak. W sezonie godowym śliniak służy do wabienia partnerki. Samiec ćwierka, podskakuje, zadzierając ogon i wypina dumnie pierś. Przypomina wówczas zażywnego pana Pickwicka, który sposobi się do walki na pięści. Do walk zresztą dochodzi, ale z innymi samcami. Niektóre wróble bywają tak zajadłe, że atakują swoje własne odbicie w oknach czy lusterkach samochodowych!
"Chciwy sobek, smakosz i rozpustnik, pełnemi haustami rozkosze życia pije" – barwnie pisał o zachowaniu wróbla Kazimierz Wodzicki w "Zapiskach ornitologicznych" z 1880 roku. Ten ornitolog z hrabiowskim tytułem był wyraźnie zafascynowany potencją niewielkiego ptaka. Coś jest zresztą na rzeczy, bo wczesną wiosną jądra wróbla powiększają się tak bardzo, że zajmują blisko połowę brzucha. Wróbel jest też w wierzeniach ludowych synonimem jurności i nie bez powodu powstała o nim frywolna piosenka "Kochały się dwa wróbelki", którą można jeszcze czasem usłyszeć na wiejskich weselach.
Ptasi Casanova jest jednak co do zasady wierny swojej partnerce. To samice częściej dopuszczają się "zdrady".
- Wśród małych ptaków liczebność potomstwa ma zrekompensować ich wysoką śmiertelność – tłumaczy ornitolog prof. Tadeusz Mizera. - Samica wróbla składa przeciętnie tylko sześć jaj, ale za to trzy razy w sezonie. I to w klimacie umiarkowanym, bo na przykład w Indiach robi to o wiele częściej!
Przyczajony wróbel, ukryty mazurek
Wróble lubią swoje towarzystwo i przypominają zachowaniem gang niesfornych gimnazjalistów. Występują w pakach, lubią wysokoenergetyczne przekąski i generują dużo hałasu. O ile ci drudzy robią to, słuchając muzyki z przenośnych głośników, o tyle wróble radzą sobie same. Charakterystyczne wróble "cierp-ćwir-cierp" należy do miejskiej audiosfery na równi z gruchaniem gołębi, szumem samochodów czy dzwonkiem tramwajów.
Często te odgłosy ignorujemy. Jeśli jednak będziemy za nimi podążać, to zazwyczaj trafimy na gęsty krzew. Wróble są tam osłonięte od szponów krogulca czy zębów kota. Jeśli przystaniemy przy takim rozćwierkanym krzewie i zaczniemy zbyt długo mu się przyglądać, to czujne ptaki momentalnie zamilkną. Wróbel jest bowiem ciekawski, ale jednocześnie ostrożny. W dobrze sobie znanym środowisku jest zawadiaką niczym dresiarz pod swoim blokiem. Ale niech tylko coś ulegnie zmianie, na przykład człowiek wymieni karmnik na nowy albo powiesi go w innym miejscu, to wróbel stanie się podejrzliwy i wycofany. Dopiero po jakimś czasie przekona się do nowości. To efekt wielu lat doboru naturalnego. Zbyt ciekawskie i nieuważne wróble ginęły zabite przez drapieżniki, ale te zbyt wycofane przymierały głodem, bo nie szukały nowych źródeł pokarmu. Teraz te sprzeczne cechy występują u wróbla w dynamicznej równowadze.
W różnych artykułach prasowych z początku XX wieku wróble są określane mianem "ptasich proletariuszy". Ptaki te, pospolite i noszące szarobrązową szatę, mogły wywołać tego rodzaju skojarzenie. Uległ mu nawet mistrz Tuwim. W "Ptasim radiu" wróblowi przypadła rola nieczułego prostaka, który musi zajrzeć do słownika, by zrozumieć śpiew słowika. Jednak jeśli chcemy już trzymać się tej metafory, to posługując się terminologią Marksa, wróble są proletariuszami uzwiązkowionymi i uświadomionymi klasowo. Takimi, co potrafią walczyć o swoje.
Paradoksalnie wspomniana ostrożność plus odrobina dobrze pojętego lenistwa sprawiają, że wróble pchają się do gniazd ptakom dużo większym od siebie. O waletowaniu w gnieździe bociana wiedzą nawet dzieci po obejrzeniu przygód wróbla Ćwirka. Ale ornitolodzy obrączkujący ptaki drapieżne niekiedy spotykają wróble w gniazdach… bielików!
- Leśne siedlisko co prawda nie jest ich ulubionym, ale takie lokum ma same zalety - mówi prof. Tadeusz Mizera, który zaobrączkował już setki ptaków szponiastych. - Po pierwsze już jest - śmieje się. - Po drugie bielik nie jest zainteresowany wróblem jako ofiarą, bo się nim zwyczajnie nie naje. A po trzecie bielik, broniąc swoje młode przed krukiem czy kuną, roztacza też parasol ochronny nad wróblem – podsumowuje Mizera.
Wróbel wie, jak się urządzić i widać, że nie ma kompleksów. Dobrze uchwycił to dziewiętnastowieczny bajkopisarz Kazimierz Gliński. W jednej z rymowanek jego autorstwa wróbel chce założyć gniazdo na stuletnim dębie i dzieli się planami ze znajomym grzywaczem: "Na tym drzewie ja usiędę, mieć ja będę noc przyjemną. Tylko boję się, by czasem… dąb nie zwalił się pode mną".
Z wróblem na kwadracie
Mało który ornitolog równie dobrze poznał charakter wróbla, jak lekarz Dawid Ciemięga. Śląski pediatra znany jest z walki z ruchami antyszczepionkowymi i pseudonauką. Gdy akurat nie leczy pacjentów i nie polemizuje z tak zwaną internetową szurią, zajmuje się przyrodą. Ostatnio fotografowaniem wielorybów, o których niebawem wyda książkę. Ale przygoda z podglądaniem natury zaczęła się w jego przypadku od ptaków, a dokładnie od pomagania skrzydlatym sierotom.
- To były czasy, gdy nie działały jeszcze ptasie azyle i ekopatrole Straży Miejskiej – tłumaczy Dawid Ciemięga. - Ludzie przynosili do mnie ranne podloty albo pisklęta, które wypadły z gniazda, bo wiedzieli, że się nimi zaopiekuję – wspomina.
Sześć lat temu do mieszkania doktora Ciemięgi zapukała sąsiadka. Przyniosła znalezionego na balkonie pisklaka, który był mniejszy od pudełka zapałek. Trzy tygodnie karmienia pipetą i ogrzewania specjalną żarówką sprawiły, że z nieopierzonej kulki wyrósł całkiem zdrowy wróbel.
- Zasada jest taka, że ptaków nie przyzwyczajam do kontaktu z człowiekiem i odchowane wypuszczam na wolność – wyjaśnia Dawid Ciemięga. - Jednak ten wróbel był inny. Próbowaliśmy go wypuszczać, ale on albo od razu wracał, albo wręcz nie chciał zejść z mojego ramienia.
Tak jak Witold Gombrowicz miał psa Psinę, tak doktor Ciemięga stał się posiadaczem ptaka Ptaszka. - Nie wybieraliśmy mu imienia, żeby się nie przyzwyczajać, ale kiedy okazało się, że Ptaszek z nami zamieszka, to już tak zostało – śmieje się lekarz i dodaje, że nigdy wcześniej nie spotkał tak "przytulaśnego" ptaka.
- Zazwyczaj ptaki nie lubią kontaktu fizycznego, ale Ptaszek był wyjątkiem. Co prawda nie lubił brania na rękę i głaskania, za to sam się do nas przytulał. Czasem zasypiał mi na nadgarstku czy w zagięciu łokcia. Wróbel stał się członkiem rodziny z pełnym prawem do latania po całym mieszkaniu i zabawy pustymi fiolkami po lekach, które namiętnie turlał po blacie stołu.
- Po pewnym czasie nauczyliśmy się rozpoznawać jego emocje po wydawanych dźwiękach. Od razu wiedzieliśmy, czy jest głodny, czy się cieszy, czy jest znudzony, a może zły lub przestraszony albo zrelaksowany – wspomina Dawid Ciemięga. - Świergot wróbli wcale nie jest powtarzalny i jednakowy!
Po pięciu latach wróbel opuścił rodzinę Ciemięgów. Po prostu pewnego wiosennego dnia Ptaszek zdecydował się wylecieć przez okno i przyłączyć do stadka wolno żyjących wróbli. Przez pewien czas siadywał jeszcze na parapecie mieszkania, ale wkrótce porzucił ten zwyczaj i stał się w pełni dzikim ptakiem.
Elegie i dobranocki
Taki lew albo orzeł to wymarzone zwierzęta na koszulkę drużyny piłkarskiej. Logo WWF z jakiegoś powodu zawiera pandę, a nie stokroć bardziej zagrożonego nocowiórka latającego.
Charyzmatyczne zwierzęta służą poetom do tworzenia pięknych metafor. William Blake pisał o tygrysie gorejącym, a Edgar Poe o kruku czarnopiórym. Rossini skomponował operę "Sroka złodziejka", a Czajkowski balet "Jezioro łabędzie". Gdzie tu miejsce dla wróbla? Czy faktycznie, jak pisał w swej fraszce Gałczyński, "nikt nie popiera wróbelka"? No cóż, i on ma swych piewców. Nielicznych, lecz oddanych. Elegię na śmierć wróbla napisał starożytny poeta Katullus, nasz modernista Leopold Staff nazwał go "wiernym przyjacielem", a Krzysztof Kamil Baczyński uczynił z wróbli symbol czystości i odkupienia.
Wróbel nieźle poradził sobie także w polskiej kulturze popularnej. Zagościł w niej za sprawą "Przygód kilku wróbla Ćwirka". Liczący 39 odcinków serial rysunkowy powstał w łódzkim Semaforze według scenariusza Sławomira Grabowskiego i Marka Nejmana. W przeciwieństwie do równie popularnego wróbelka Elemelka z uroczych bajek Hanny Łochockiej Ćwirek nie nosi kubraczków, nie odwiedza apteki ani nie pisze podań o zamontowanie telefonu. Jednym słowem nie udaje człowieka.
- Wróbel Ćwirek jest kreskówką w dużej mierze encyklopedyczną – mówi jej współtwórca Sławomir Grabowski. - W każdym odcinku Ćwirek spotyka inne gatunki ptaków i poznaje ich zwyczaje. Człowiek pojawiał się u nas rzadko, a jak już, to jako niebezpieczeństwo – dodaje Grabowski. Wizualnie kreskówka jest dosyć powściągliwa, by nie powiedzieć surowa. Mimo wszystko rysownikom w bardzo realistyczny sposób udało się uchwycić ptasie ruchy, trzepoty, podskoki, puszenia i stroszenia. Ornitolodzy nie mogą nachwalić się tego serialu i zazwyczaj zastanawiają się, kto był naukowym konsultantem.
- Żadnego konsultanta nie było, ale oczywiście korzystaliśmy z książek, między innymi Jana Sokołowskiego – wyjaśnia Grabowski. - Przygody podpowiadała nam sama natura, która pisze niesamowite scenariusze i jest fantastyczna w swym bogactwie.
Bogactwo ptasich odgłosów udało się oddać dzięki aktorskiej charyzmie Jana Kobuszewskiego, który wcielał się nie tylko w Ćwirka, ale też pozostałe ptaki. Za każdym razem starał się aktorsko uchwycić specyfikę konkretnego gatunku, dodając przy tym coś od siebie. Jego charakterystyczne "fiu-fiu", którymi przeplatał monologi Ćwirka, pamięta wielu dzisiejszych czterdziestolatków.
- Jan Kobuszewski był absolutnie fantastyczny – wspomina Grabowski. - Jednak z powodu długich przerw między nagrywaniem kolejnych odcinków nie zawsze pamiętał, jak brzmiał w poprzednim. Skutkowało to tym, że Ćwirek w jego wykonaniu ma huśtawkę nastrojów – śmieje się scenarzysta. - Raz jest pobudzony i zadziorny, innym razem poważny i flegmatyczny.
Sławomir Grabowski przyznaje, że od zawsze lubił przyrodę i realizacja serialu o ptakach dała mu sporo radości. Okazjonalnie zdarza mu się też ptaki obserwować, a to nad Biebrzą, a to nad Pilicą, gdzie ma działkę. Jednak jedna z najciekawszych obserwacji miała miejsce w Afryce.
- W Tunezji byłem świadkiem, jak pod wieczór wróble szukały noclegu. Na pustyni nie miały zbyt wielkiego wyboru i wylądowały na drzewie pod naszym oknem. One potrafią tam nocować setkami na jednym drzewie. Moszczą się, kłócą o miejsce, jedne przepędzają drugie…Pan wie, że przez godzinę patrzyliśmy na to widowisko?
- A właściwie to dlaczego zdecydowaliście, że waszym narratorem będzie wróbel? - pytam.
- Jakoś od razu stwierdziliśmy, że to musi być wróbel, ptaszyna niewielka, ptak uniwersalny – odpowiada scenarzysta. - Wróbel jest żywiołowy i ciekawski. To ptak, w którym spryt miesza się z naiwnością. Widz miał uczyć się razem z nim i razem z nim poznawać świat ptaków. Zresztą wróbel był wtedy na wierzchu. To znaczy rozwój cywilizacji nie dał mu jeszcze tak w kość – kończy refleksyjnie Grabowski.
Dziś wróbel Ćwirek, wraz z innymi bohaterami semaforowych bajek, ma swój pomniczek z brązu w łódzkim Parku Źródliska. Parę lat temu został nawet skradziony, pocięty i sprzedany na złom. Po krótkim policyjnym śledztwie i znacznie dłuższej renowacji wrócił na swój cokół cały i zdrowy. W tym samym czasie jednak prawdziwe wróble poszły w rozsypkę.
Strach o wróble
W 1999 roku milenijni katastrofiści wieszczyli rychły koniec świata. Gatunek ludzki wszedł jednak w nowe tysiąclecie bez szwanku, jeśli nie liczyć noworocznego kaca. Apokalipsa dotknęła jednak na dobre wróbli. To właśnie od 2000 roku polscy ornitolodzy zaczęli notować gwałtowny spadek populacji naszego bohatera, który trwał przeszło dekadę. Według szacunków liczba wróblich par w ciągu dziesięciu lat spadła z ponad 6 milionów w roku 2001 do 4,5 miliona w 2011. Podobny trend miał miejsce również w Europie. W Wielkiej Brytanii na terenach miejskich spadek populacji wyniósł aż 60 procent! W Holandii wróbel trafił na czerwoną listę i został uznany za gatunek zagrożony! Ostatnie pięć lat to powolne odbudowywanie populacji ptaka. Wciąż są jednak miejsca, gdzie trend spadkowy nie wyhamował. W mikroskali wygląda to strasznie.
Na przykład zachodni kraniec poznańskiego osiedla Sołacz to miejsce, gdzie przez lata żyło blisko 30 par wróbli. W zeszłym roku nie było już żadnej! Drastyczne spadki liczebności wróbla odnotowano w ciągu ostatnich paru lat w warszawskim Śródmieściu, na Żoliborzu i Targówku.
Podobne miejsca, które stały się wróblą pustynią, znajdziemy też w Sosnowcu, w którym regularne liczenie ptaków organizuje młody przyrodnik Przemysław Bartos. Na swoim blogu Przyroda dla Sosnowca wymienia dwie główne przyczyny tego stanu rzeczy: niszczenie dzikiej zieleni, która jest schronieniem i źródłem pokarmu dla ptaków, oraz ocieplanie budynków styropianem.
- Wróbel to ptak fuszerki budowlanej – śmieje się zoolog prof. Piotr Tryjanowski. - Każda szpara i niedoskonałość w budynku to dla niego potencjalne miejsce lęgowe. Kiedyś wróble uwielbiały gnieździć się w dachach chat krytych strzechą, w PRL kontentowały się brakoróbstwem robotników stawiających bloki z wielkiej płyty – opowiada Tryjanowski. W Poznaniu na osiedlu Pod Lipami w latach 70. gnieździło się ponad 800 par lęgowych wróbla. Kiedy bloki zostały ocieplone styropianem a prof. Mizera powtórzył liczenie, okazało się, że populacja spadła do 60 par!
Zaszkodziło także zabudowanie okolicznych ugorów i pól. Chwasty to dla tych ziarnojadów znakomite źródło pokarmu, co potwierdzają nawet potoczne nazwy niektórych roślin. Na przykład taki chwast jak rdest ptasi nazywany jest w niektórych rejonach kraju "wróblim języczkiem". No, ale to chwast, więc czciciele trawników nudnych jak wykładzina biurowa wypalają go żywym ogniem glifosatu. Wreszcie człowiek coraz więcej konsumuje i produkuje coraz więcej odpadków, w tym przetworzonej żywności. Ktoś mógłby uznać, że to świetna wiadomość. Wróbel może przecież posilić się kruszynkami chleba albo czipsów z niezabezpieczonego śmietnika. Otóż nie jest to jego pokarm marzeń. Za to dla srok i mew – owszem. Liczebność tych ptaków w miastach rośnie z roku na rok. A sprytne krukowate i mewy nie pogardzą również przekąską w postaci wróblego jajka czy podlota.
- Powodem spadku może być także coraz większa liczba samochodów – przypuszcza prof. Tadeusz Mizera. - Im więcej miejsc parkingowych, tym mniej przestrzeni dla krzewów i bylin. Wreszcie emisja spalin, niczym chemiczny oprysk, likwiduje drobne owady, będące podstawą diety wróblich piskląt – konkluduje Mizera. Zresztą wyziewy z rur wydechowych szkodzą też samym wróblom, które ze względu na szybki metabolizm są wrażliwe na oddziaływanie toksyn. Z tego samego powodu wróble wykorzystywano przez lata jako zwierzęta laboratoryjne. Testowano na nich zjadliwość różnych patogenów i trujących substancji. Żaden drapieżnik nie wyrządził wróblom takich krzywd jak człowiek. Ale jednocześnie to człowiekowi wróble zawdzięczają swą globalną karierę.
Najlepszy przyjaciel człowieka
Młode wróble, gdy przestaną być podlotami, są przeganiane przez rodziców. Wędrują, ale byłoby grubą przesadą nazwać to migracją. Najczęściej przenoszą się do pobliskiego parku albo ogrodu położonego w sąsiedniej dzielnicy. Nie bez przyczyny wróbel nosi łacińską nazwę Passer domesticus, czyli domowy. Jego los jest związany ściśle z losem człowieka. Gdy jakieś 10 tysięcy lat temu odkryliśmy korzyści płynące z rolnictwa i uroki osiadłego trybu życia, wróbel postanowił się do nas przyłączyć. Jako ziarnojad miał wreszcie pod dostatkiem żywności. Takie zjawisko posiada swoją ładną łacińską nazwę. To komensalizm, czyli współbiesiadnictwo. Wróbel pierwotnie sam budował gniazda (i zresztą nadal to robi), ale błyskawicznie zaczął wykorzystywać do celów lęgowych otwory w chatach krytych strzechą czy pęknięcia w ścianach glinianych domów. Gdy neolityczny człowiek wędrował z Bliskiego Wschodu do Europy, to towarzyszyły mu stadka wróbli. Minęło parę tysięcy lat i szarobrązowy ptaszek zasiedla już wszystkie zakątki kuli ziemskiej poza równikową dżunglą i rejonami polarnymi. Chociaż i tam się pojawia.
- Myślałem, że mam halucynację – wspomina słynny polarnik Marek Kamiński. - Kiedy zobaczyłem wróbla jakieś 40 kilometrów od bieguna północnego, to od razu zawołałem kolegę Wojtka Moskala, żeby mieć świadka – śmieje się. - W tym spotkaniu było coś niesamowicie dziwnego, ale też dobrego. Jakbyśmy spotkali starego znajomego – dodaje.
Polarnicy wiedzieli, że ptak nie ma szans wśród śniegu. - Liczyliśmy z Wojtkiem, że ptaszek nieco osłabnie i może uda się nam go ogrzać i nakarmić, a potem zabrać ze sobą na południe – opowiada Kamiński. - Niestety ptak przysiadł na spiętrzonej krze i po chwili odleciał, roztapiając się w bieli - dodaje. Sam polarnik jest przekonany, że to był wróbel, chociaż zastrzega, że nie jest ekspertem od oznaczania gatunków i ptaka widział z około 20 metrów.
Izolowane grupy wróbli żyją na półwyspie Jamał, Grenlandii czy niektórych norweskich wyspach. Oczywiście zawsze blisko ludzkich osad. Nie jest jednak wykluczone, że ptak, którego widział Kamiński, mógł trafić na jakiś okręt, a potem już bliżej bieguna zostać zwiany przez wiatr. Jeśli tak było, to pokazuje to niezwykłą witalność tego gatunku. Wróbel, gdy ma dobre warunki, potrafi dosłownie eksplodować. Populacyjnie rzecz jasna. Gwałtowny wzrost liczebności tego ptaka na przestrzeni dziejów sprawiał, że człowiek z wróblem żyli niekiedy jak pies z kotem.
Zabić wróbla
W czasach PRL obywatel, który chciał mieć wiatrówkę, musiał złożyć podanie do lokalnego komendanta milicji wraz z uzasadnieniem. - Blisko 90 procent tych wniosków opatrzone było wyjaśnieniem: "bo chcę strzelać do wróbli" – wspomina prof. Tadeusz Mizera. - Nawet jeśli w rzeczywistości posiadacz sportowego karabinka miał zamiar posyłać ołów w kierunku tarczy, to i tak pisał, że jego celem będą ptaki. Milicjanci prawie zawsze wydawali zgodę, mimo że już od połowy lat 80. wróbel był gatunkiem chronionym! - podkreśla.
To koszmarne uzasadnienie jak w soczewce skupia dwa stereotypy. Po pierwsze, że wróble to szkodniki, a po drugie, że jest ich całe mnóstwo. Wiele osób zna historię o chińskich chłopach, którzy z rozkazu towarzysza Mao przepędzali wróble oraz mazurki tak długo, aż ptaki ginęły z wyczerpania. Akcja wymierzona we wróbla teoretycznie nie obejmowała miast, ale zindoktrynowani obywatele szli na całość. Nieliczne ptaki znajdowały schronienie na terenach ambasad w Pekinie, w tym także polskiej. Polski konsul nie wpuścił na teren ambasady PRL tłumu żądnego wróblej krwi, jednak nieustępliwi Chińczycy przez dwa dni walili w garnki i bębny, aż wróble padły ze stresu. Rezultat walki o zasiewy był taki, że w następnych latach uprawy w ChRL pustoszyła niezjedzona przez wróble szarańcza.
Nie mamy jednak powodów, by jako Europejczycy patrzeć na Chińczyków z moralną wyższością. Na początku XVIII wieku starostwo w Gorzowie Wielkopolskim, ówczesnym Landsbergu, wydało edykt o tępieniu wróbli w celu ochrony upraw zboża. Sto lat później Francuzi wpadli na idiotyczny pomysł odstraszania wróbli za pomocą rozwieszania na gałęziach drzew… zabitych raków rzecznych. Nie przyniosło to widać rezultatu, bo szybko przerzucili się na proce i strzelby. W drugiej połowie XIX w. przetrzebili je tak skutecznie, że później musieli sprowadzać młode wróble pociągami z Belgii, aby odbudować populację.
Brutalnie obchodzono się z nimi także w Stanach Zjednoczonych. Tam wróbla sprowadzono w połowie XIX wieku, trochę z nostalgii za starym kontynentem, trochę wierząc, że poradzi sobie z plagą gąsienic. Miesiąc miodowy jednak szybko się skończył, bo od gąsienic wróble wolały pszenicę. Sprawa oparła się o Kongres USA, który w 1893 roku uznał, że wróble należy tępić. W Illinois płacono 3 centy od ubitej sztuki. Kilka miesięcy gorączkowej akcji przyniosło setki tysięcy zabitych wróbli i około 30 ludzi postrzelonych przypadkiem przez domorosłych myśliwych.
Nasz podróżnik Arkady Fiedler był świadkiem ostatnich potyczek staczanych w tej antywróblej krucjacie na kontynencie amerykańskim. W jednym z felietonów podsumował to dość filozoficznie: "Ludzie do dziś nie są łaskawi na wróbla. A to im za brzydki, a to nie umie śpiewać, a to brutal i w ogóle niewyraźny osobnik. A przecież rozniecił całą gamę uczuć ludzkich, od opętanej miłości do zawziętej nienawiści. Żadne inne zwierzę tego nie potrafiło. Poruszył całą Amerykę i był przez długi czas bohaterem. Triumf jego i upadek przypominają rolę tragicznego bohatera".
Również Polacy dybali na życie wróbli. Niekiedy powodowani głodem, jak miało to miejsce w Warszawie pod koniec pierwszej wojny światowej. Wówczas to mieszkańcy ubogich dzielnic "usypiali je jakimś ulotem", czyli trującym dymem i zbierali do koszyków "jak ulęgałki". W 1929 r. do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych trafił szczególny list. Jego autor, ksiądz Franciszek Zamsza z Lasek, postulował ogólnopolską akcję wybijania wróbli. Jak przekonywał, straty polskiego rolnictwa z powodu łakomstwa ziarnojadów wynoszą co roku 10 milionów złotych! Nie wiemy, czy ksiądz doczekał się odpowiedzi z ministerstwa, ale głos w sprawie zabrał redaktor gazety "Przyjaciel Zwierząt", który poczęstował kapłana sarkastyczną ripostą: "Ma rację ksiądz, że wróble są najgorszymi złodziejami w ptasim rodzie. Kradną, plotkują, nie dają spać, dokuczają kurom. Pozatem nie wyjeżdżają nigdy zagranicę, jak jaskółki, które zimą ruszają na Rivierę, to też nie mają ogłady towarzyskiej i brak im cech wyższej cywilizacji. A jednak niszczyć stworzenia Boże? — to jakoś... Niech już sobie ptaszyny żyją na zdrowie!".
Wróblu, wróć!
Według monitoringu prowadzonego przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska i Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, obecnie w Polsce żyje ponad 6 milionów par wróbli. To 15-procentowy wzrost w stosunku do fatalnych wyników z 2010 roku. Lepiej radzi sobie wiejski kuzyn wróbla, czyli mazurek. Populacja ptaków z charakterystyczną plamką na policzku jest w liczbach bezwzględnych mniejsza, ale za to stale rośnie.
- Wróble i mazurki lubią ciepło. Gdy temperatura spada poniżej zera, to czasem w pustych budkach lęgowych moszczą sobie zimowe sypialnie – opowiada prof. Tadeusz Mizera. - Ostry mróz albo gruba warstwa śniegu, utrudniająca dostęp do pokarmu, potrafią je zabić. Dlatego ostatnia pięciolatka z łagodnymi zimami działała na ich korzyść – przekonuje ornitolog.
Wróbel wylatuje ze statystycznych turbulencji, jednak specjaliści są dalecy od hurraoptymizmu. - Człowiek potrafi w ciągu jednego pokolenia wyrżnąć nawet bardzo liczny gatunek. Przypominam, że gołąb wędrowny, kiedyś najliczniejszy ptak świata, został wybity co do sztuki w wyniku polowań i wycinki lasów – mówi prof. Mizera. - Nie twierdzę, że grozi to teraz wróblom i mazurkom, przypominam tylko, do czego ludzie są zdolni – dodaje. Aż przypomina się wiersz przypisywany Andrzejowi Bursie: "Świergotków jest mniej niż sikor, wróbli jest więcej niż szczygłów, ale najwięcej na świecie jest skur…".
Na szczęście są też osoby gotowe nieść tym ptakom pomoc. W Poznaniu dwa lata temu miasto we współpracy z Uniwersytetem Przyrodniczym rozdało 300 budek lęgowych szkołom, spółdzielniom i organizacjom pozarządowym. Wcześniej to samo uczynił samorząd w Krakowie. Ale to poznańska akcja odbywała się pod wymownym hasłem "Wróblu, wróć!".
- Tam, gdzie było to możliwe, budki wieszano blisko siebie, bo wróble mają quasi-kolonijne nawyki i dobrze czują się w grupie – wyjaśnia prof. Tryjanowski - Na razie z naszych obserwacji wynika, że z budek korzystają inne dziuplaki, głównie modraszki, bogatki i pleszki. Na wróble przyjdzie jeszcze czas. Zresztą nie do przecenienia jest walor edukacyjny całej akcji – przekonuje przyrodnik.
Poznań ma także pierwsze w Polsce (i chyba jedyne na świecie) latarnie z wbudowanymi skrzynkami lęgowymi. To pomysł architektów Tomasza Osięgłowskiego i Marcina Kościucha. Architekci, stojąc kiedyś autem na skrzyżowaniu, zauważyli, że z dziur w słupie sygnalizatora wylatują wróble. Wtedy zrozumieli, jak w martwą infrastrukturę można (dosłownie) tchnąć nieco życia.
- Przy projektowaniu słuchaliśmy się ornitologów – wyjaśnia Marcin Kościuch. - I całe szczęście! Nauczeni rysunkami z książek dla dzieci przewidzieliśmy pod otworem wlotowym patyczek. A to karygodny błąd, bo ułatwia dostęp do piskląt drapieżnikom! W wersji produkcyjnej już go nie ma. Marzy nam się za to, żeby w kolejnych wersjach zamontować kamery na wi-fi i umożliwić ludziom podglądanie ptaków – dodaje.
Lampobudki ustawiono w sąsiedztwie Urzędu Miasta. Na nagraniu widać, jak korzystają z nich modraszki.
Wróble wzięło na sztandary Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody "Salamandra". Pod hasłem "Kochajcie wróbelka" prowadzona jest akcja edukacyjna, skierowana do dzieci. Maluchy poprzez zabawę są uczone, jak pomagać ptakom w mieście. Oczywiście wszystkim, ale to wróbel został wybrany na rzecznika i ambasadora ptasiej sprawy.
- To ptak, którego wszyscy kojarzą – tłumaczy Borys Kala, jeden ze współorganizatorów akcji. - Poza tym bardzo podobał się nam wierszyk Gałczyńskiego pod tym tytułem. Tylko okazało się, że pointa jest zbyt siarczysta, by cytować ją w obecności dzieci – śmieje się.
W tym roku w Warszawie udało się postawić pierwsze wiaty przystankowe, oklejone w specjalny kropkowany wzór. To rezultat starań Fundacji Szklane Pułapki, która działa na rzecz ograniczenia kolizji ptaków z przezroczystymi przeszkodami. W szyby wpadają oczywiście wszystkie gatunki, ale w mieście to wróble i gołębie cierpią z tego powodu najczęściej.
- Dziesięć lat temu w sezonie lęgowym biegałem po Tychach i wstrzymywałem ocieplanie bloków styropianem – wspomina lekarz Dawid Ciemięga. - Teraz spółdzielnie same pilnują terminów i nawet chwalą się wieszanymi budkami lęgowymi. Może to tylko troska o swój wizerunek, ale coś się zmienia – ocenia.
Powoli rośnie świadomość, że coś bezpowrotnie tracimy. Ludzie zaczynają odczuwać, że w miastach brakuje im dzikiej przyrody i że trawnik z tują na środku to nie ekosystem, lecz teatralna dekoracja. Susza, która od kilku lat dotyka Polskę, wymusiła na administratorach osiedli i miejskich zarządach zieleni rzadsze koszenie trawników. Popularne stają się łąki kwietne, które tworzy się z myślą o owadach zapylających. Korzystają z nich też małe ptaki. Czy te działania zrównoważą jednak coraz większą presję ze strony deweloperów, rosnącą produkcję odpadów czy liczbę aut na drogach?
Przez wróble do serca
- Podziwiam wróbla za wytrwałość – mówi Marek Pióro. - To prawdziwy wojownik. Uprzykrzaliśmy mu życie na wiele sposobów, trując go, strzelając do niego, a teraz zabierając mu siedliska i pokarm. A on nadal daje radę!
Marek Pióro lubi o sobie mówić, że jest ambasadorem Rzeczpospolitej Ptasiej. Dumny posiadacz ptasiego nazwiska jest autorem książek o ptakach i bloga plamkamazurka.pl.
- Wybrałem taką nazwę, bo ta charakterystyczna plamka na policzku mazurka jest pięknym drobiazgiem. Pięknym i zarazem tak powszechnym, że przestaliśmy na niego zwracać uwagę – wyjaśnia Marek Pióro. - To choroba wielu tak zwanych twitcherów goniących za rzadkimi gatunkami, że czasem trudno im docenić piękno, które mają przed nosem. We wróblu ono jest! Kto nie wierzy, niech weźmie lornetkę i się sam przekona – dodaje.
Marek Pióro jest wielkim propagatorem obserwowania ptaków. Dostrzega w tym znakomity sposób na ochronę przyrody. Jego zdaniem ktoś, kto pozna ptasie zwyczaje i przyjrzy im się z bliska, po prostu się w nich zakocha i nigdy nie wyrządzi im krzywdy. Zacząć można już teraz, od podglądania wróbli.
Pod tą opinią podpisałby się Dawid Ciemięga. Mieszkanie z wróblem nauczyło go czegoś bardzo ważnego.
- Okazało się, że jeden mały ptaszek ma prawdziwą osobowość, jest odrębnym istnieniem, któremu należy się szacunek. Istnieje nurt w etyce, który zakłada, że pewnym istotom żywym, takim jak naczelne, słonie czy niektóre ptaki należy nadawać status osoby. Jestem gorącym zwolennikiem tego stanowiska i kontakt z Ptaszkiem tylko mnie w tym utwierdził! – przekonuje doktor Ciemięga.
Człowiek jest w swej sympatii do zwierząt dość interesowny. Lubi te gatunki, które są pożyteczne albo przynajmniej ładne. Jerzyki zjadają dokuczliwe komary, słowiki pięknie śpiewają, żołny zachwycają papuzią szatą. A wróble? Może wreszcie przyszedł czas, byśmy docenili wróbla za sam fakt, że jest?