Młodziutka wilczyca zginęła zastrzelona w marcu tego roku na Roztoczu. Strzał z broni palnej rozerwał jej serce. Parę tygodni przed nią zabito brata jej matki, Kosego. Postrzelony, obficie krwawiąc, dowlókł się do zarośli, gdzie skonał w męczarniach. Żubra z Zachodniopomorskiego rozcięto i wykrojono mu mięso. Nielegalne zabijanie dzikich zwierząt w Polsce kwitnie. Wykrywalność takich przestępstw jest niska. Kłusownikami są często myśliwi.
Kosy był zdrowym, dorodnym samcem, przykładnym ojcem szczeniąt urodzonych w maju. Przyszłość wilcząt po śmierci ojca, który dostarczał im pożywienie, jest teraz niepewna.
W sierpniu koło Kluczborka zginął Miko, wilk kilka lat temu odratowany ogromnym wysiłkiem po wypadku samochodowym, w którym został ranny. Ciała do dziś nie znaleziono, tylko obrożę z nadajnikiem, a to znaczy, że ktoś obciął mu głowę.
W lutym zeszłego roku w Bieszczadach znaleziono zmasakrowane ciało wilka, któremu wypruto wnętrzności, ucięto łapy i ogon.
Wilki podlegają ścisłej ochronie, a mimo tego giną. Dużo wskazuje na to, że sprawcami mogą być myśliwi. Dlaczego akurat oni? Zwierzęta często zabijane są z broni, do której nie ma dostępu zwykły człowiek. Pozostali kłusownicy preferują nastawianie wnyków – to dla nich bezpieczniejsze, nie ryzykują, że ktoś nakryje ich przy zabijaniu zwierzęcia, za co grożą surowe kary. Do tego myśliwi nie lubią wilków, bo stanowią dla nich konkurencję w polowaniach. Wilki, polując w watahach, zjadają m.in. sarny, jelenie i dziki, a im więcej ich zjedzą, tym mniej zwierząt myśliwi mogą upolować.
- Walczymy z kłusownictwem, współpracujemy z policją, organizujemy poszukiwanie wnyków – zapewnia Alicja Fruzińska, rzeczniczka Polskiego Związku Łowieckiego. Dodaje, że jeśli kłusownikiem okaże się myśliwy i bezsprzecznie udowodni mu się winę, jest on wydalany bądź zawieszany w prawach członka PZŁ.
Sami myśliwi na zamkniętych forach dyskusyjnych nawet nie ukrywają, że zamierzają "mylić" wilki z szakalami złocistymi, które niedawno przestały być chronione. "7x65r i ponieśli też wilka" - cieszy się Piotr na zamkniętej facebookowej grupie "Brać Myśliwska". "7x65r" oznacza amunicję myśliwską.
We wrześniu, niedługo po wilkach, w województwie zachodniopomorskim został skłusowany żubr. Zastrzelono go z broni palnej i fachowo wycięto z niego kawałki mięsa. Sprawcą okazał się myśliwy.
W tym samym tygodniu w Małopolsce policja zatrzymała innego myśliwego, u którego znalazła niezarejestrowaną broń, mięso dzikich zwierząt oraz 18 głów zabitych niedawno bez zezwolenia koziołków.
Myśliwy czy już kłusownik?
Według definicji polowanie to "tropienie, strzelanie z myśliwskiej broni palnej, łowienie sposobami dozwolonymi zwierzyny żywej i łowienie zwierzyny przy pomocy ptaków łowczych za zgodą ministra właściwego do spraw środowiska". Kłusownictwem jest natomiast "działanie zmierzające do wejścia w posiadanie zwierzyny w sposób niebędący polowaniem albo z naruszeniem warunków dopuszczalności polowania".
Tyle mówią przepisy, ale już ich interpretacja nastręcza wątpliwości. Zdaniem Alicji Fruzińskiej, rzeczniczki PZŁ, nie można równocześnie być myśliwym i kłusownikiem, gdyż według przepisów kłusownictwo wiąże się ze strzelaniem do zwierząt za pomocą broni innej niż myśliwska. W rzeczywistości jest inaczej. Myśliwy, który strzela do zwierząt chronionych, czy poza sezonem polowań, jest kłusownikiem tak jak osoby, które nastawiają wnyki czy w inny sposób nielegalnie zabijają dzikie zwierzęta.
Reguły polowań są ściśle określone: można "pozyskiwać" tylko zwierzęta łowne i tylko w okresach przewidzianych przez prawo. To nie jedyne ograniczenie. Co roku sporządzane są plany odstrzałów i myśliwi nie mogą zabić więcej zwierząt, niż przewiduje taki plan.
Wykrycie kłusownictwa jest trudne - bez złapania na gorącym uczynku trudno je udowodnić, a nawet jeśli się złapie, nie oznacza to, że kłusownik poniesie karę. Tak było z myśliwym, u którego policja znalazła 18 głów koziołków. Koledzy z koła myśliwskiego już w ubiegłym roku podejrzewali go o kłusownictwo, znaleźli go bowiem przy szczątkach jelenia. Wystarczyło jednak, że zeznał, iż znalazł zwierzę już martwe i zarzutów nie usłyszał.
- Kiedyś jeden z myśliwych przyznał mi, że mają między sobą cichą umowę, że będą przymykać oczy na strzelanie do wilków i zaoferował mi skórę wilka. Chwalił się nawet, że może zdobyć skórę niedźwiedzia, bo ma kontakty w Bieszczadach – opowiada Michał Chomiuk, nestor polskiego ruchu antykłusowniczego.
Oczywiście nie każdy myśliwy kłusuje albo przymyka oczy na kłusownictwo. Wielu z nich bolą patologie w środowisku i sami zgłaszają je straży łowieckiej. - Większość postępowań prowadzonych przez Państwową Straż Łowiecką dotyczy zawiadomień składanych przez myśliwych na myśliwych – informuje nas biuro prasowe straży łowieckiej w województwie dolnośląskim.
Wielu łowczych czuje bezradność w obliczu kłusownictwa kolegów. - To jest wina środowiska. Kiedyś był to rodzaj pasji, teraz wystarczą pieniądze i myśliwymi zostają ludzie o różnym poziomie etycznym – komentuje myśliwy, który zastrzega sobie anonimowość. - Przepisy pozwoliły nam na używanie termowizji i noktowizji, a to tylko ułatwia łamanie prawa. Karalność jest prawie żadna. Można powiedzieć, że kłusownictwo staje się modne.
(Bez)karność
Kłusownicy czują się bezkarni, bo choć grożą im surowe sankcje, z pozbawieniem wolności do 5 lat włącznie, to w praktyce nie są one orzekane. - W 2007 roku u myśliwych: leśnika i emerytowanego policjanta, policja znalazła kilka skór wilków. Sprawa trafiła wtedy do sądu, ale po trzech latach sprawcy zostali uniewinnieni – mówi Michał Chomiuk.
Czasem sądy orzekają kary wobec kłusujących myśliwych, ale nie są one surowe. Myśliwi, którzy trzy lata temu w Bieszczadach zastrzelili i oskórowali wilczycę, dostali kary ośmiu i dziesięciu miesięcy więzienia w zawieszeniu i grzywnę. Za kłusownictwo można też stracić pracę, o ile myśliwy przy okazji jest leśnikiem. Takie konsekwencje miało dla myśliwego niedawne zastrzelenie żubra.
Takie sprawy jednak rzadko przebijają się do mediów. O wilkach Kosym i Miko głośno jest tylko dlatego, że zwierzęta te miały założone obroże telemetryczne, które pozwoliły ustalić, co dokładnie się z nimi stało.
Tymczasem anonimowych śmierci zwierząt jest o wiele więcej. Tak jak w Bieszczadach w 2013 roku. - Znalazłem miejsce, w którym został zastrzelony wilk. Była sierść, kałuża krwi, kończył się wilczy trop, za to były ślady ludzkie dochodzące do ambony. Krew poszła do badania, wykazało, że należała do wilka. W innym miejscu, także w Bieszczadach, widziałem wykładane na nęcisku truchła baranów, by zwabić dzikie zwierzęta – mówi Michał Chomiuk.
Tysiące wnyków, brak winnych
Można tylko przypuszczać, jak wiele zwierząt ginie nielegalnie. Skala nie jest dokładnie znana, gdyż wykrywalność tych czynów jest niska, a policzenie wszystkich nielegalnie zabitych zwierząt jest niemożliwe. Jak podaje Stowarzyszenie dla Natury "Wilk", w latach 2002-2019 ujawniono zaledwie 29 przypadków zastrzelenia wilka, z czego sześciu osobom postawiono zarzuty: trzem myśliwym dewizowym, dwóm myśliwym z Polski oraz osobie niebędącej myśliwym. W tym czasie we wnykach zginęło 21 wilków, a sprawców nie wykryto.
Według danych PZŁ w sezonie 2018/2019 roku doszło do 1796 przypadków kłusownictwa z bronią, a zidentyfikowano zaledwie 58 osób. W tym czasie zebrano 35813 wnyków, 550 potrzasków i 770 innych urządzeń kłusowniczych. Złapało się w nie m.in. 35 łosi, 1492 sarny, 1532 zające i 516 lisów. Dla porównania z danych policji wynika, że w tym roku prowadziła postępowania w sprawie nielegalnego zabicia zaledwie jednego wilka, 6 saren i 8 lisów.
Państwowa Straż Łowiecka, która jest umundurowaną i uzbrojoną formacją przy wojewodach, mającą na celu m.in. ochronę zwierząt i zwalczanie kłusownictwa, nie prowadzi zbiorczych statystyk dla całego kraju, ale np. w województwie pomorskim w 2018 r. prowadziła zaledwie 8 postępowań w sprawie kłusownictwa, a w łódzkim 15. W innych województwach statystyki wyglądają podobnie, z wyjątkiem wielkopolskiego, gdzie prowadzono 70 postępowań. Widać więc dużą rozbieżność między liczbą odnotowanych przypadków kłusownictwa a liczbą postępowań, co pokazuje bezradność albo brak woli ze strony państwa w zwalczaniu tego procederu.
Jak tłumaczą strażnicy łowieccy, problemem jest zdobycie dowodów. Jeśli strażnik znajdzie wnyki, może założyć fotopułapkę i czekać, aż ktoś się przy niej pojawi, ale żadne służby nie mają możliwości technicznych, żeby zastawiać fotopułapki przy kilkudziesięciu tysiącach znalezionych wnyków. Podobnie jest w przypadku nielegalnych strzałów. Jeśli ktoś usłyszy strzelanie w nocy (myśliwi mogą polować od godziny przed wschodem słońca do godziny po zachodzie, wyjąwszy polowania na dziki, piżmaki i drapieżniki oraz gęsi i kaczki na zlotach i przelotach), to też niełatwo jest znaleźć w lesie człowieka, który strzelał do zwierząt.
Strażnicy łowieccy skarżą się dodatkowo na problemy z uzyskiwaniem informacji od świadków kłusownictwa. Na wsiach często ludzie wiedzą, kto poluje legalnie, a kto kłusuje. Znajdują przypadkiem wnyki czy zabite zwierzęta, ale nie zgłaszają tego odpowiednim służbom ze strachu albo z chęci zachowania dobrych stosunków z sąsiadami. Czasem świadkowie zdarzenia zgłaszają sprawę po paru tygodniach czy miesiącach, kiedy drapieżniki zdążyły roznieść dowody rzeczowe. A wtedy nie ma jak prowadzić postępowania.
Poza tym straż łowiecka ma zwyczajnie za mało ludzi. Przeciętnie w każdym województwie jest pięciu strażników. Przy takiej liczebności nie da się skutecznie walczyć z kłusownictwem. Oprócz straży łowieckiej wykrywaniem kłusownictwa zajmują się też inne służby, czyli policja i straż leśna, przy czym policja rzadko zapuszcza się do lasów w celu poszukiwania dowodów, a straż leśna działa tylko w lasach państwowych. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska nie ma służb, które działałyby w terenie i pilnowały przestrzegania prawa.
Michał Chomiuk z grupą aktywistów w 2013 roku nakryli i zgłosili policji 20 kłusowników. - Na gorącym uczynku złapaliśmy między innymi myśliwego, u którego znaleźliśmy około 30 wnyków i potrzask – opowiada Chomiuk. Finałem była sprawa karna i wyrok w zawieszeniu, a myśliwy wyleciał z Polskiego Związku Łowieckiego.
Łowcy trofeów
Druga połowa września to czas amorów jeleni. Pod wpływem hormonalnej burzy byki donośnym głosem demonstrują, że to do nich należą samice, a gdy rywale nie przyjmują do wiadomości ryczących komunikatów, dochodzi do starcia przy użyciu poroży. Na te poroża czają się myśliwi i to ustrzelonymi jeleniami chwalą się chętnie w serwisach społecznościowych. "Jak tu nie uwielbiać trofeistyki?"– pisze na Facebooku myśliwy pozujący nad ciałem dorodnego samca, którego rozgałęzione poroże zapewne powiesi na ścianie w salonie.
Po sezonie myśliwy ma obowiązek przedstawić trofea do wyceny i przewierca w czaszce otwór, żeby to samo trofeum nie zostało przedstawione do wyceny drugi raz. W prawie łowieckim jest paragraf, który mówi o sankcjach za nielegalnie wejście w posiadanie tuszy dzikiego zwierzęcia czy trofeum, czyli np. poroża. Sankcje te jednak niełatwo zastosować.
- U jednego człowieka znaleźliśmy około 40 trofeów koziołków i jeleni, a prokuratura umorzyła postępowanie, gdyż powiedział, że na to wszystko natrafił w lesie – tłumaczą strażnicy łowieccy. Jak mówi jeden z nich, sam poluje od 40 lat i znalazł w tym czasie zaledwie dwa padłe zwierzęta.
- Przepisy są martwe. Wiem, że kłusownik kłamie, kiedy mówi, że znalazł w lesie martwe zwierzę, bo czaszka zwierzęcia padłego ma inny kolor niż czaszka zwierzęcia zastrzelonego i preparowanego. Nic z tym jednak nie mogę zrobić, a on śmieje mi się w twarz – alarmuje Tomasz Lipiec, strażnik Państwowej Straży Łowieckiej w Lublinie.
Niekłopotliwe zapominalstwo
Żeby móc polować indywidualnie, myśliwy musi być członkiem koła łowieckiego, mieć uprawnienie do wykonywania polowania indywidualnego i dostać tzw. odstrzał, czyli dokument z imiennym zezwoleniem na zabicie zwierząt. Powinien też dokonać zapisu w książce polowań, gdzie odnotowuje się upolowanie dzika czy jelenia.
- Częste są sytuacje, gdy myśliwy poluje bez wpisania się do książki polowań. To jest wykroczenie. Nie można mu jednak z automatu przypisać kłusownictwa, choć dla mnie to jest ewidentne kłusownictwo – oburza się Tomasz Lipiec.
Taki myśliwy po zastrzeleniu zwierzęcia nie odnotowuje nigdzie tego faktu, a złapany na gorącym uczynku przez strażnika tłumaczy, że akurat zapomniał dokonać wpisu. - W mojej ocenie wielu myśliwych jest kłusownikami. Niektórzy zrobili sobie z tego dodatkowe źródło dochodów. Dziczyzna jest droga, a myśliwy, który upoluje zwierzę i nigdzie tego nie wykaże, może wstawić je na przykład do knajpy znajomego i ma dodatkowe źródło dochodów. Nakładam mandat 200 złotych, a on przyjmuje, bo on wie, że jak wstawi zwierzę do knajpy, to zarobi dwa tysiące - tłumaczy strażnik łowiecki, który chce zachować anonimowość, gdyż na co dzień współpracuje z myśliwymi i nie chce się im narażać.
Polski Związek Łowiecki przewiduje dodatkowe sankcje za niewpisanie się do księgi polowań.
- "Zapomnienie" podlega w Związku odpowiedzialności dyscyplinarnej – zapewnia Alicja Fruzińska, rzeczniczka PZŁ.
"Członek Polskiego Związku Łowieckiego podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej za przewinienia łowieckie, do których zaliczamy: naruszenie ustawy i wydanych na jej podstawie aktów wykonawczych, naruszenie statutu lub innych uchwał organów Polskiego Związku Łowieckiego, wykonywanie polowania w sposób sprzeczny z etyką łowiecką, pomocnictwo lub podżeganie do przewinienia łowieckiego. Karami dyscyplinarnymi są: nagana, zawieszenie w prawach członka Polskiego Związku Łowieckiego na okres od 6 miesięcy do 3 lat oraz wykluczenie z Polskiego Związku Łowieckiego” - tak Fruzińska napisała w odpowiedzi na pytanie, czy PZŁ stosuje jakieś sankcje wobec myśliwych, którzy dopuścili się kłusownictwa albo innych przestępstw lub wykroczeń związanych ze zwierzętami.
Strażnicy łowieccy chcieliby surowych sankcji karnych dla kłusowników.
- Powinny być szczegółowo określone wymogi wykonywania polowania, a ich nieuznawanie musi być traktowane nie jako wykroczenie, a przestępstwo – podsumowuje Tomasz Lipiec.