Od kilkudziesięciu lat na scenie teatralnej i filmowej, wyróżniona najważniejszymi nagrodami branżowymi i cały czas gotowa na nowe kreacje aktorskie. W ostatnich produkcjach Kinga Preis znów podnosi sobie poprzeczkę - pokazuje talent wokalny i taneczny. W rozmowie z Eweliną Woźnicą opowiada między innymi co jest najważniejsze w przygotowaniu do roli, dlaczego nie chce, żeby jej syn był aktorem i co skłoniło ją do zostania ambasadorką wrocławskiego hospicjum.
EWELINA WOŹNICA, TVN24: Właśnie mija 20 lat od chwili, kiedy ukończyła pani studia aktorskie. Jak przez te wszystkie lata funkcjonuje pani w środowisku filmowym?
KINGA PREIS: Staram się nie koncentrować na sobie i szanować ludzi, z którymi pracuję. Mam szczęście, bo uprawiam zawód, w którym cały czas trafiam na różnych ludzi. Oni stanowią dla mnie inspirację. Jeżeli mogę nie przeszkodzić w erupcji ich talentu, ale też czerpać od nich, to jest to dla mnie ogromna radość.
Sprawia pani wrażenie bardzo pewnej siebie kobiety z pazurem i poczuciem humoru…
Na pewno na planie jestem inna niż w domu. Po pracy jestem bardziej wyciszona i spokojna. Nie robię wokół siebie i swojego prywatnego życia zamieszania. Nie chcę, żeby ludzie oceniali mnie po tym, jak się ubieram, ile schudłam czy przytyłam. Sama się tym nie interesuję i nie chciałabym też, żeby w moim przypadku ktoś przywiązywał do tego uwagę. W granicach możliwości staram się życie prywatne zachować dla siebie i swojej rodziny. Cenię skromność i w ten sposób staram się też podchodzić do mojego zawodu.
Skromność nie jest chyba często spotykaną cechą u aktorów?
Znam wielu skromnych i jednocześnie wspaniałych aktorów. Czym wybitniejszy aktor, tym mocniej odznacza się pozytywną i dobrą energią. Ma poczucie własnej wartości – pracuje może mniej, ale za to robi rzeczy artystycznie ważne. Nie musi być celebrytą. Poza planem i premierami nie musi świecić.
Pani ostatnie role to mieszanka pozytywnej energii, seksapilu i uśmiechu. Potrzebowała pani tej odmiany po wcielaniu się w kobiety nieszczęśliwe i bardzo doświadczone przez los?
Ról w filmach "#WSZYSTKOGRA" i "Córki dancingu" nie mogę porównywać choćby do produkcji Wojtka Smarzowskiego. W jego filmach grałam kobiety mocno doświadczone przez życie. W "Pod mocnym aniołem" byłam ucharakteryzowana na pobitą dziewczynę ze złamanym nosem i sińcami. W nowych filmach rzeczywiście wyglądam inaczej, ale znowu gram psychologicznie skomplikowane osoby. Staram się nigdy nie budować roli w sposób oczywisty.
W takim razie jaki jest pani sposób na aktorstwo?
Staram się podchodzić bardzo uczciwie i starannie do wszystkich ról. Szanuję filmy, w których mnie jako widza też się szanuje. Chcę trafiać do widzów, którzy obserwują świat tworzony przeze mnie w filmie. Chodzi mi o dialog – przekazuję coś przez moje role, a widz może to konfrontować ze sobą.
Ostatnio wcielała się pani w role matki z "#WSZYSTKOGRA" i wokalistki z "Córek dancingu". Która z nich prywatnie jest pani bliższa?
Dla aktora przeobrażanie się jest atrakcyjne. Nie chciałabym nigdy grać na swój wzór i podobieństwo. Po pierwsze, nie uważam siebie za specjalnie atrakcyjną osobę. Po drugie, nie interesuje mnie granie samej siebie. Tu obie bohaterki były dla mnie nowe i odkrywcze. Staram się każdą z nich obdarzyć zupełnie innym temperamentem i osobowością.
Jaki ma pani wpływ na kreację aktorską ukazaną w ostatecznej wersji filmu?
Kiedy czytam scenariusz, mam swoje wyobrażenie na temat filmu. Później gram i konfrontuję moje spojrzenie z reżyserem i emocjami, energią i wrażliwością osoby, z którą gram. Następnie film dostaje się w ręce montażysty, który tworzy jeszcze inny świat. Czasem oglądając gotowy film, mam wrażenie, że to już zupełnie nie moje "dziecko". Często patrzę na końcowy obraz ze zdziwieniem.
Coraz więcej artystów zabiera głos w kwestiach politycznych. Maciej Stuhr podczas gali Orłów mówił o "aktorach drugiego sortu", a Monika Brodka w "Magazynie TVN24" podkreślała, że nie chce żyć w kraju zakazów. Czy pani czuje się zaniepokojona poziomem negatywnych emocji na polskiej scenie politycznej?
Mam swoje poglądy polityczne, ale nigdy ich nie upubliczniałam, bo to jest moja prywatna sprawa. Chodzę na wybory, głosuję, a potem jestem mniej lub bardziej niezadowolona. Cały czas wybieram niestety na zasadzie mniejszego zła. Natomiast widzę, że przez Polskę przetacza się fala nienawiści, która jest nie do opanowania. Czuję na to niezgodę.
Dlaczego tego hejtu nie da się opanować?
Brakuje osób, które się nie obrażają i nie oceniają ludzi z perspektywy polityki. Przeciwieństwem takiej postawy była chociażby Maria Kaczyńska, którą miałam szczęście poznać podczas Festiwalu Polskich Filmów w Los Angeles. Wspominam ją jako osobę bardzo ciepłą, ceniącą inteligentny żart i opowiadającą anegdoty, zwyczajną. Ona zachowywała się inaczej i nie powielała postaw, które teraz są nagminne i budzą moją niezgodę. Chcę doceniać to, że ludzie mają różny światopogląd, także ten polityczny. Chcę ich słuchać, a nie zakrzyczeć.
Czy jakieś zmiany przydałyby się też w pani życiu?
Mam jedną okropną cechę, z którą staram się walczyć. Kiedy z kimś rozmawiam, wydaje mi się, że doskonale rozumiem tę drugą osobę, i bardzo często przerywam. Próbuję się powstrzymać, ale z różnym skutkiem.
W tym roku pani syn zdaje maturę i wybiera studia. Czy pójdzie w pani zawodowe ślady?
Nie, na szczęście mój syn nie chce być aktorem. Długo rozmawialiśmy o tym, czym chciałby się zająć. Z drugiej strony, kiedy ja byłam w jego wieku, też jeszcze nie wiedziałam, kim chcę być. Wtedy aktorstwo utożsamiałam z teatrem i zastanawiałam się, czy nie pójść w tym kierunku. Z kolei mój syn jest rasowym facetem – jeździ na motorze, uprawia enduro, jest snowboardzistą. Wydaje mi się, że zazwyczaj rodzice mają tendencję do podrzucania pomysłów na życie dziecka. On na szczęście był wychowany w poczuciu brania odpowiedzialności za swoje decyzje, więc zrobi, co zechce.
Jednak jeśliby pani mogła, to jaki pomysł na życie podsunęłaby synowi?
Myślę, że dla chłopaka fajne byłyby zawody filmowe. Nie mówię o aktorstwie, ale w ogóle zajęciach związanych z robieniem filmu. Jeśli ktoś ma pasję, energię, witalność i jest człowiekiem aktywnym, to wszystko jedno, czy będzie robił dekoracje, stał za kamerą czy przed nią. Nie chciałabym na pewno niczego mu narzucać, bo moja mama też nigdy tego nie robiła i bardzo to cenię. Chciałabym, żeby jego życie ciekawie się dla niego potoczyło. Jeśli dajemy drugiemu człowiekowi wolność, poczucie akceptacji i miłości, to jest w stanie uwierzyć we własne siły i frunie. Wtedy dużo więcej rzeczy się udaje.
Zawsze jest u was w domu tyle akceptacji i miłości? Bo w czasie pani kłótni we "#WSZYSTKOGRA" jest bardzo głośno i latają talerze…
Prywatnie aż taka nie jestem (śmiech). Chociaż w naszej rodzinie mamy włoskie temperamenty. Nie kisimy złych emocji w sobie i dajemy upust temu, co w nas siedzi. Na pewno nie dochodzi do krzyków i rękoczynów, ale potrafimy sobie powiedzieć przykre rzeczy.
Tak jak Włosi – szybko się wzburzacie, ale też wybaczacie?
Myślę, że jeśli ludzie się nawzajem akceptują, są ze sobą długo i są dla siebie również przyjaciółmi, to możemy im wybaczyć dużo więcej. Ja mam poczucie bezpieczeństwa w odniesieniu do osób mojego męża, mojej mamy, mojego syna, w ogóle moich bliskich. Wiem, że wybuch czy gorszy dzień nie spowodują, że oni się ode mnie odwrócą. Z mojej strony daję im taką samą gwarancję. Jedna kłótnia, złe słowo, nieodpowiednie spojrzenie nie spowodują, że się rozejdziemy. Nie po to budowaliśmy naszą rodzinę.
Jak stworzyć tak silne relacje z bliskimi?
Ja z mężem – o którym mówię tak na skróty, bo nie jesteśmy małżeństwem – nie budowaliśmy związku ponad 20 lat, żeby oddać go walkowerem. Znajoma nazywa nasz związek "festiwalem ustępstw i kompromisów". Myślę, że tak w aktorstwie, jak i w życiu prywatnym należy walczyć o to, żeby bliskiemu było z nami dobrze.
Czyli udany związek musi być pielęgnowany każdego dnia?
To jest naprawdę praca. Jeśli podejdziemy do niej uczciwie i bardzo zależy nam na bliskich, to oni nam to oddadzą. Kiedy pojawiają się przeciwności, najchętniej zawinęlibyśmy się i uciekli. Myślę, że warto pewne rzeczy w sobie przerobić. Wydaje mi się, że jestem szczęśliwą mamą i konkubiną (śmiech). Nie spoczęłam na laurach i nie mam poczucia, że od moich bliskich niczego już nie dostanę.
Pomimo bardzo zajmującego życia zawodowego zdecydowała się pani być ambasadorką Wrocławskiego Hospicjum dla Dzieci. Skąd takie postanowienie?
Myślę, że to jest w naszym życiu najważniejsze. Chodzi o poświęcenie kawałka swojej energii, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. On może nie potrafi sam o siebie zawalczyć. Myślę, że dla osoby w jakiś sposób rozpoznawalnej – jak ja – bardzo ważne jest dotarcie do ludzi, którzy czasem są głusi i ślepi na to, że pośród nas są potrzebujący pomocy. To jest moje hospicjum – przepraszam, że tak mówię, ale każda z pracujących tam osób tak myśli, całym sercem i emocjami walcząc o te dzieciaki. Nie trzeba się zastanawiać, jak długo podopieczni hospicjum będą jeszcze z nami. Dobrze myśleć, że każdy ich dzień jest największą wartością dla nich, ich rodziców i dla nas.
Czego uczy i co uświadamia kontakt z podopiecznymi hospicjum?
Wiele się od nich uczymy. Nie zawsze mogę przyjść do dzieci, czytać im książki i się nimi zajmować, bo są w różnym stanie fizycznym. Nawet gdybym bardzo chciała, nie mogłabym pomóc tak jak lekarz, pielęgniarka czy pracownicy hospicjum. Staram się na przykład zapewnić czas wolny rodzicom tych dzieci. Któreś z nich zazwyczaj nie pracuje i całkowicie podporządkowuje swoje życie dziecku. Trzeba dać im wytchnienie i naładować pozytywną energią. Później oni mogą tę siłę przekazać dzieciom.
Jak planuje pani wolny czas tym rodzicom?
Na przykład organizujemy dla mam pokazy filmów. Spacerujemy, żartujemy, bo wtedy ludzie mogą odreagować, nie zamykać się tylko w swoim świecie, który jest naprawdę bardzo trudny. Mnie spotkanie z tymi ludźmi pionizuje absolutnie. Dzięki temu wiem, że największą wartością jest zdrowie naszych bliskich. Ważne jest, żeby byli z nami szczęśliwi, żebyśmy mieli dla nich czas i najbardziej pozytywną energię, jaką możemy dać. Fakt, że stanowią dla nas podporę, to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu. Chodzi o poczucie, że możemy liczyć na swoich bliskich, a oni mogą liczyć na nas.