W Polsce kształtuje się stronnictwo bardzo przyjazne polityce Rosji. Ostatnio z takimi poglądami ujawnił się Kornel Morawiecki. Nie wierzę, by w depeszach z Warszawy dyplomaci darowali sobie uwagę, że ojciec szefa rządu namawia w Polsce do uznania imperialnych racji Moskwy. Dla Magazynu TVN24 pisze Paweł Kowal.
Pierwsze wypowiedzi Kornela Morawieckiego o relacjach z Rosją budziły zdumienie i przekonanie, że dziennikarze coś "podkręcili”. Jednak ojciec premiera konsekwentnie powtarza swoje tezy o konieczności zmiany polityki wobec Moskwy. A ponieważ w polityce większe znaczenie od faktów ma ich percepcja, jest już podstawa, by przeanalizować, co słowa Kornela Morawieckiego mogą znaczyć. Zapewne zastanawia się nad nimi też niejedna ambasada.
Zaczęło się od wywiadu dla RIA Novosti na początku lipca. Morawiecki obciążał polskich liderów politycznych za "nastawianie Polaków przeciwko Rosjanom”. Później, w rozmowie z "Rzeczpospolitą", odpowiedzialnością obarczał dziennikarzy, twierdząc, że "w Polsce większość mediów nastawia społeczeństwo przeciwko Rosji". Mówił też, że wejście Rosji do UE "poprawiłoby standardy demokratyczne samej Rosji, Europy i USA".
W kolejnym wywiadzie, tym razem dla "Do Rzeczy”, zaskakiwał interpretacjami wojny na Ukrainie i podejściem do kwestii energetycznych. "Gdybyśmy nie postawili interesów Kijowa ponad naszymi, Rosjanie nie musieliby się dogadać z Niemcami. A teraz będziemy przepłacać za amerykański gaz" - przekonywał.
Mówił też: "Oczywiście, odbieranie sąsiedniemu państwu jego terytorium to łamanie prawa międzynarodowego, ale oprócz tego jest też prawo ludów do samostanowienia. Krym został przejęty przez Rosjan bez walki". Dodawał, iż "mieszkańcy Krymu wyrazili swoją wolę w referendum”, choć - jak wiadomo - głosowania tego nie uznały żadne międzynarodowe instytucje. Konkludował generalną uwagą: "Rosja nie prowadzi agresywnej polityki”.
Zewsząd słychać, że "te słowa nic nie znaczą", że "Kornel jest ekscentryczny", że "legenda Solidarności ma prawo pofantazjować". Jednak nie sposób Morawieckiego zignorować. Trzeba potraktować go poważnie z kilku powodów:
- zajmuje symboliczną pozycję w ruchu Solidarności;
- jest częścią parlamentarnej większości, która tworzy rząd;
- jego poglądy nie są w Sejmie odosobnione;
- w historii Polski po II wojnie światowej niekomunistyczni zwolennicy ugody z Rosją mieli swoje miejsce;
- łączą go oczywiste związki z premierem.
I kwestia najważniejsza – prorosyjskie poglądy znajdują dziś w Europie aplauz.
Reset w stosunkach z Moskwą
Dotychczas dominowało podejście odwrotne. 12 sierpnia 2008 roku w Tbilisi, gdy istniało niebezpieczeństwo inwazji rosyjskiej na stolicę Gruzji, prezydent Lech Kaczyński mówił: "My też wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!".
Tbiliskie wystąpienie, szczególnie sekwencja możliwych wojen rosyjskich ("jeśli wejdą na Ukrainę i Litwę to się nie zatrzymają, pójdą dalej"), jest swego rodzaju wzorcem myślenia polskiej elity na temat polityki Rosji.
Kornel Morawiecki proponuje inną interpretację. Zaprzecza złym intencjom Moskwy.
Jeśli więc takie tezy wygłasza postać historyczna, a w ostatnich latach wręcz zmitologizowana, wielu obywateli może je zaakceptować i brać jako jedną z możliwych opcji. Przecież ludzie Solidarności, za której legendę uznają ojca premiera, przez lata w oczywisty sposób utożsamiali się z antyimperialną postawą w opozycji do zaborczej polityki Rosji. Jeśli mają dzisiaj zmienić zdanie, może im to powiedzieć tylko ktoś, kto jest realnym autorytetem tego ruchu.
Nie jest to pierwszy przypadek, gdy bohater walki z komunizmem staje w ocenie Rosji, jej przywódców i polityki na antypodach dotychczasowych standardów. Taką drogą poszedł chociażby na Słowacji wielki bohater tamtejszego oporu przeciw komunizmowi Ján Čarnogurský.
Kwestia druga: Kornel Morawiecki nie występuje tylko jako historyczny autorytet – jego małe ugrupowanie ma ambicje, by urosnąć, poszukuje stale nowych zwolenników i w głosowaniach bardzo często oferuje rządowi większość. To powoduje, że poglądy jego lidera muszą być traktowane poważniej niż ekscentrycznego polityka opozycji.
I trzeci argument. Powiązany z poprzednim. Reorientacji polityki Polski wobec Rosji albo wręcz odwrócenia sojuszy (zdegradowania więzi z USA i Zachodem) domaga się grupa innych polityków sejmowych. Tego rodzaju poglądy – zliczam tylko siły obecne w Sejmie – rozsiane są w Kukiz'15, w Ruchu Narodowym, u Kornela Morawieckiego, wśród niektórych posłów PiS i posłów niezależnych. To wizja przypominająca podejście Leonida Kuczmy i Wiktora Janukowycza na Ukrainie, czyli balansowanie pomiędzy Rosją, Chinami i Zachodem. Wszyscy wiemy, czym to się skończyło.
Ci politycy odnieśli już spektakularny sukces, wprowadzając do ustawy o IPN poprawki, w tym szczególnie absurdalną cezurę roku 1925 w ściganiu przestępstw ukraińskich nacjonalistów.
Jeśli zatem spojrzeć generalnie, mamy do czynienia z szerszą grupą polityków, a wokół nich wpływowych ekspertów i duchownych, tworzących lobby, które krystalizuje się jako siła podważająca co do zasady politykę wschodnią III RP, wciąż przecież oficjalnie uznawaną także przez obecny rząd.
To pierwszy przypadek po 1991 roku, że gdyby z polityki wschodniej uczynili oni główne kryterium, wokół którego się konsolidują, to zapewne mielibyśmy w Sejmie pełny klub parlamentarny zwolenników wysłania do Moskwy jednostronnej oferty zgody na każdych warunkach. Fakt ten trudno przyjąć niektórym politykom starego stylu, którzy przywykli do tego, że w Polsce nie ma stronnictwa prokremlowskiego.
Dla percepcji wywiadów Kornela Morawieckiego, czy tego chcemy, czy nie, dodatkowo ważne jest też to, kim jest syn autora tych wypowiedzi. Nie wierzę, by w depeszach z Warszawy dyplomaci darowaliby sobie uwagę, że do resetu z Rosją namawia polityk, który jest ojcem szefa rządu. Który dyplomata darowałby sobie tego rodzaju uwagę – choćby uczynioną dla zainteresowania czytelnika w swojej "centrali" przysłaną z Warszawy depeszą?
Prorosyjska pogoda
Tym poważniej trzeba traktować nieznane wcześniej szerzej poglądy Kornela Morawieckiego, że na poglądy, które nazywam w skrócie "prorosyjskimi", zrobiła się pogoda.
Wystarczy spojrzeć na Grupę Wyszehradzką. Jako polityk prorosyjski musi być odczytywany prezydent Czech Miloš Zeman i niejeden ważny polityk słowacki. Zaś ostatnie wystąpienie Viktora Orbána w Siedmiogrodzie było kolejnym przykładem deklaracji pomagającej Rosji prowadzić politykę w regionie. "Nie widzę szans na członkostwo Ukrainy w NATO, zaś prawdopodobieństwo członkostwa w Unii Europejskiej jest bliskie zeru. Zamiast nowoczesnego państwa ukraińskiego widzę raczej ukraińską gospodarkę jako dryfującą w kierunku niewoli długów. Cel Rosji, aby przywrócić poprzednie status quo, nie wydaje się nierealny" – mówił Orban. "Unia Europejska prowadzi prymitywną politykę rosyjską, opartą na sankcjach i odwołującą się do zagrożeń bezpieczeństwa" – dodawał.
Było też o sprawach, które dotyczą polskich interesów. "Byłoby więc lepiej, gdyby Polska i kraje bałtyckie otrzymały od NATO i od Unii Europejskiej dodatkowe, supermocne gwarancje bezpieczeństwa, natomiast reszta Europy powinna podjąć z Rosją relacje handlowe” - oceniał Orban.
Jeśli zestawić to z opiniami sprzed kilku tygodni w notatce rządu węgierskiego dla przywódców NATO, w której Budapeszt w zasadzie powielił kalki rosyjskiej propagandy na temat Ukrainy – sprawa wygląda poważnie.
Cena resetu
Pozostaje zatem rozważyć, jak w Moskwie będą przyjmowane płynące także z Polski "oferty". Nie ma wątpliwości, że Rosja zdaje sobie sprawę z tego, iż wystarczy jej gest, by w Polsce znalazło się stronnictwo gotowe na reset na niemal każdych warunkach. Rosjanie wiedzą, że Polacy na punkcie Rosji mają kompleks i od XIX wieku niemal zawsze w Warszawie czeka na gest Kremla jakaś ekipa "magicznych realistów", gotowych zbudować na tym geście opowieść o tym, że Rosja się zmieniła. I prowadzić Polaków wbrew doświadczeniu, faktom i logice na manowce.
Jednak oferta z Warszawy może zostać odrzucona. Generalnie Rosji tego rodzaju gest się nie opłaca. W wewnętrznej strategii różnicowania Zachodu Polska jest idealna do roli Czarnego Piotrusia, z którym "nie można się dogadać". Do czasu, aż ktoś na Kremlu uzna, że cena zmiany polityki Polski jest już tak niska, że bardziej nie spadnie.
Papierkiem lakmusowym będzie sprawa wraku prezydenckiego samolotu. Rosjanie wiedzą, że dzisiaj nie ma mowy o zmianie polityki polskiego rządu bez załatwienia tej sprawy. Jeśli więc oddadzą znienacka wrak tupolewa, będzie to znak, że czekają na ofertę resetu z Polski. Nie można wykluczyć, że na wiarygodnego pośrednika zgłosi się wtedy premier Węgier.
Słaba Unia, słabe NATO
Stratedzy na Kremlu, jeśli zastanawiają się, jak powrócić do starych porządków w Europie, jako warunek brzegowy muszą traktować osłabienie UE i NATO. To niby oczywiste, ale warto to sobie powtórzyć. Dzisiaj nie ONZ, ale te dwie organizacje zachodniego świata realnie uniemożliwiają powrót do strategicznego dla Rosji regionu pełnego sporów etnicznych, granicznych i politycznych, w które Moskwa mogłaby się mieszać bez końca i rozgrywać swoją kartę.
Drugim warunkiem, jaki musi zostać spełniony, jest zakwestionowanie sensu istnienia Ukrainy jako państwa, podważenie istnienia Ukraińców jako narodu. Dlaczego kluczem jest Ukraina? Ponieważ jest państwem wielkim, jej rozpad wciąga w zamieszanie prawie wszystkie państwa w Europie Środkowej i Niemcy.
Kwestię ukraińską wspominam z tego względu, że bez niej nie ma sensownej rozmowy o tym, jak Rosja będzie odnosić się do Polski. Sprawa ukraińska znajduje się też w centrum polityki węgierskiej, a Węgry są z kolei ważnym ogniwem planu wielkiej zmiany sojuszy w regionie na rzecz Rosji, gdyby Unia Europejska i USA osłabły jeszcze bardziej.
Polski brak zainteresowania sytuacją na Ukrainie, a tym bardziej permanentny z nią spór, byłby na Kremlu odczytany jako element otwarcia drogi do nowego rozdania w relacjach z Warszawą, oczywiście na bardzo niekorzystnych dla Polski zasadach.
Czyli reset?
Z relacjami polsko-rosyjskimi jest jak w starym dowcipie: z kim graniczy Rosja? Odpowiedź: z kim chce. Można zapytać: z kim Rosja ma dobre stosunki? Odpowiedź: z kim chce. Wiele wskazuje, że jeszcze tym razem Rosja nie zdecyduje się na oficjalny reset z Polską. Polityka Donalda Trumpa, która mogłaby otworzyć drzwi do tego resetu, nie jest prorosyjska, jest chwiejna.
Ale dyplomacja rosyjska obserwuje, jak łatwo Polskę "rozgrywać". Gdyby ktoś stwierdził, że czas słać polską ofertę do Moskwy, jeśli zaproponuje ktoś wspólne działania na "Kresach" – Rosjanie wiedzą, jak to wykorzystać. Jak zagrać na emocjach części polskich pseudorealistów, dla których Polska będzie jak Chrystus. Jednak nie będzie to zbawca narodów, ale Chrystus kuszony na Górze wizją innej Polski - "wolnej od zachodniej zgnilizny", z perspektywą na "zyski" w polityce wschodniej i "niskie ceny gazu".
Jeśli damy się wtedy podkusić, potwierdzimy tylko, że Zachodem jesteśmy "tak trochę". Sami zgłosimy się do roli kraju przechodniego, który można przekupić mirażami w czasie, gdy sojusznicy przeżywają kłopoty. Kopiejki nie zarobimy jak zawsze, a cnotę stracimy na wieki.