Nowa wojna światowa nie będzie miała spektakularnego początku, nie zobaczymy dyplomatów wręczających noty i obrazków czołgów wjeżdżających na terytorium przeciwnika. Czy ten konflikt właśnie się zaczyna? Na pewno Rosja pokazuje Zachodowi, że ład ustalony po II wojnie światowej może zostać w każdej chwili podważony. Sytuacja jest najpoważniejsza od czasu zimnej wojny. Dla Magazynu TVN24 pisze Paweł Kowal.
Zasadniczym elementem "nowej wojny" czy "III wojny" ma być strach. W ostatnich trzech dekadach społeczeństwa Zachodu stawały się coraz bardziej pacyfistyczne. Koniec zimnej wojny dał nam poczucie spełnionej misji. Coraz mniej pieniędzy szło na obronę, zniesiono obowiązkową służbę wojskową, bohaterowie zbiorowej wyobraźni coraz rzadziej byli wojskowymi.
Zachód stał się pokojowy najbardziej w historii, a Rosja w tym samym czasie coraz bardziej się militaryzowała. Wzrastały wydatki na zbrojenia, modernizowano armię, ćwiczono z udziałem rezerwistów, wykorzystywano w propagandzie kolejne wojny. W tych warunkach podstawowym narzędziem walki z Zachodem stał się strach: można zawieźć broń chemiczną do Wielkiej Brytanii, można zająć Krym, można wpłynąć na wynik wyborów.
Świat reaguje na otrucie Skripala »
Jeśli NATO i UE wyrzucają ponad 150 rosyjskich dyplomatów w ciągu kilku dni, to znaczy, że sytuacja jest poważna. Oczywiście można dyskutować, czy poszczególne kraje zdecydują się na jakiekolwiek dalsze kroki, dowodzić, że polityka pójdzie swoją drogą, ale relacje, na przykład gospodarcze, pozostaną na ustalonym poziomie. Przecież jeszcze w ubiegłym tygodniu w stolicy Wielkiej Brytanii odbywały się prezentacje rosyjskich projektów energetycznych.
Można też pokazywać, że w momencie, kiedy rząd Republiki Federalnej Niemiec informował, że wyrzuca dyplomatów działających pod przykryciem, niemiecki Federalny Urząd Żeglugi i Hydrografii oznajmiał, że wydał zgodę na budowę gazociągu Nord Stream 2.
Tym razem jednak sytuacja - jak wydaje się - jest najpoważniejsza od czasu zimnej wojny.
Zdrada oznacza śmierć
Ludzie Zachodu zadają sobie podstawowe pytanie: dlaczego przedstawiciele władzy w Rosji rzucają się na zdekonspirowanego agenta Siergieja Skripala, który od lat nie jest już przydatny dla Wielkiej Brytanii?
Najczęściej pojawia się wytłumaczenie: pedagogika imperialna. Chodzi o to, że podobnie jak w poprzednich tragicznych sytuacjach związanych ze zgładzeniem byłych agentów, którzy przeszli na druga stronę, Rosjanie starają się wysłać wszystkim swoim ludziom jasny sygnał: zdrada równa się śmierć.
Sygnał taki wysyłają szczególnie wtedy, gdy sami wyczuwają lub dostają informacje, że w systemie służb pojawiają się wątpliwości co do linii aktualnej władzy, co do tego, czy jest ona bezpieczna dla Rosji. Jest to o tyle racjonalne, że przywódcy rosyjscy zdają sobie sprawę, że po pierwsze: sygnał o konieczności powrotu do reform w Rosji może wysadzić obecną ekipę, a po drugie, że zmiana władzy może nastąpić po prostu w wyniku decyzji "układu nerwowego" władzy, jaki tradycyjnie w Rosji stanowią służby. Że to służby mogą zdecydować o przyszłości władzy w Rosji.
Każdy rosyjski przywódca wie, że zmiana na kremlowskim tronie następuje najczęściej dlatego, że chce tego otoczenie, czyli dwór wsparty przez aparat siły. Nie są zatem groźne ani rewolucja ludowa (praktycznie nie do zorganizowania w skali Rosji), ani zagraniczne siły, ani ulica, ani zagranica. Dla zmiany władzy w Rosji konieczny jest spisek służb i wojska, dlatego to te struktury powinny być najbaczniej pilnowane. Czarny sen każdego władcy Kremla to sytuacja jak z Chruszczowem w październiku 1964 - pewnego dnia przychodzą koledzy i mówią najważniejszemu: to koniec, resztę życia spędzisz na daczy, pisząc pamiętniki.
Kreml w akcji na Zachodzie
Próbę zabójstwa Skripala trzeba widzieć w kontekście wielu działań rosyjskich ostatnich lat. Taktyka Kremla jest jasna: podobnie jak w czasach zimnej wojny wrogiem ma być Zachód. Nie ma wątpliwości, że Rosja w ostatnich latach prowadziła wobec Zachodu ofensywną politykę, a rosyjskie współczesne wojny wyszły poza sferę dawnego ZSRS. Dzisiaj nie są to już interwencje wojskowe w Czeczenii czy w dawnych republikach sowieckich, jak Gruzja lub Ukraina. Nie jest to już tylko utrzymywanie zamrożonych konfliktów - armeńsko-azerskiego czy w Naddniestrzu na Ukrainie. Rosyjscy żołnierze pojawili się w Syrii, a przywódca tego państwa przetrwał wbrew Zachodowi na stanowisku głównie dzięki pomocy z Kremla.
Najbardziej spektakularne jednak okazały się próby wpływania na siły polityczne w państwach zachodnich w taki sposób, by mieć w liberalnych demokracjach partie gotowe tworzyć przyjazne lub neutralne wobec Rosji rządy.
Raczej poza dyskusją jest, że w różny sposób, ale najczęściej z pozytywnymi rezultatami Rosja wpływała na kampanię wyborczą w USA, Francji czy referendalną w Wielkiej Brytanii. Prorosyjskie partie po kilku dekadach pracy organicznej istnieją już praktycznie w każdym znaczącym zachodnim państwie. Nie przypadkiem wśród ekspertów w miejsce dawnego Kominternu pojawił się nowy termin - "Putintern". Jest to dosadna nazwa na międzynarodówkę najczęściej prawicowych nacjonalistycznych partii na Zachodzie wspierających politykę Kremla.
Jeden cel: osłabić Zachód
Rosja utrzymała wpływy gospodarcze w strategicznej dla UE i NATO Europie Środkowej, częściowo dzięki polityce Niemiec i Francji, a symbolem braterstwa ponad głowami Polski i Ukrainy jest gazociąg północny.
Rosja zbudowała maszynę propagandową działającą w zachodnich językach, przede wszystkim po angielsku. I nie chodzi jedynie o Russia Today, ale też sieć małych mediów typu wydawany po polsku "Sputnik". Rosji udało się praktycznie nie ponieść konsekwencji za wejście na teren Gruzji w 2008 roku oraz uchronić przed posądzeniem o agresywną politykę na Krymie i w Donbasie. W pewnym sensie tymi demonstracjami Rosja pokazała, że ład ustalony po II wojnie światowej może zostać faktycznie podważony.
Cicha aktywność Kremla na Zachodzie okazała się w ostatnich latach bardziej efektywna, bo trafiła na wyjątkowo słaby moment w historii relacji transatlantyckich, kryzys UE etc. Główni aktorzy Zachodu mają kiepską sytuację: Wielka Brytania słabnie w procesie brexitu, rząd Theresy May ma wyraźne kłopoty z efektywnym poprowadzeniem rozwodowych negocjacji z Unią.
Stany Zjednoczone są rozdarte wielkim konfliktem politycznym, kolejne wybory w takich państwach, jak Włochy czy Holandia, nawet jeśli kończą się powstaniem w miarę stabilnych rządów, to do ostatniej chwili będą trzymać Europę w napięciu. Nie można nawet porządnie ocenić, na ile wzrost pozycji partii populistycznych w takich państwach poza Unią, jak Norwegia czy Szwajcaria, jest wynikiem tylko trendu, a na ile zaś efektem różnych działań Kremla, których cel jest prosty: osłabić Zachód.
Mamy więc dwie możliwości: albo zbieżność tych wszystkich wymienionych okoliczności jest tylko przypadkowa i dotyczy tylko czasu, w którym się dzieją, albo atak na Skripala jest czymś znacznie większym niż tylko nauczką. A jeśli tak, to zastanówmy się, jak można go potraktować.
Wielki rewanż
Pierwsza rzecz, która przychodzi do głowy, to wielki historyczny rewanż Rosji za rozpad ZSRS. Interpretację tę podsuwa wypowiedź Władimira Putina podczas dorocznego wystąpienia o stanie państwa w 2005 roku, kiedy powiedział, że "rozpad ZSRS był nie tylko największą katastrofą geopolityczną XX wieku, ale również prawdziwym dramatem dla Rosjan".
Trzeba tutaj wziąć pod uwagę kilka elementów: wewnętrzne przyczyny rozpadu imperium, chociażby gospodarcze czy wzrost ambicji narodowych wśród poszczególnych nacji Sowietów. Prawdą jest jednak, że wszystkie te zjawiska od lat 70. były wyraźnie stymulowane przez państwa zachodnie, szczególnie USA. Politycznie kluczowym momentem, który przyspieszył proces, był sojusz Reagana z Margaret Thatcher i Janem Pawłem II. W rosyjskim myśleniu stale więc przejawia się myśl, że Zachód doprowadził do rozpadu Sowietów w 1991 roku i silniejsza dzisiaj Rosja powinna to jakoś "skwitować".
W gruncie rzeczy ciąg wypadków, które zaszły w ostatniej dekadzie na linii Kreml-Zachód, można widzieć jako rewanż, a aktywność służb Kremla w krajach zachodnich miałaby być swoistą lekcją dla całego Zachodu. Celem Putina może być dodatkowo ustanowienie rosyjskiego "trzeciego imperium" (jeśli przyjąć, że pierwszym było Imperium Romanowów, a drugim Związek Sowiecki). "Trzecie imperium" miałoby być - jak w czasach dwóch poprzednich - partnerem Zachodu, a nie jego klientem. A może to, co obserwujemy, to początek wojny? Przypomnijmy tu "doktrynę Gierasimowa".
Początek wojny
Generał Walerij Gierasimow, szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, dał jej zarys m.in. w tekście z lutego 2013 roku, opublikowanym w rosyjskim piśmie "Kurier Wojskowo-Przemysłowy". Jego sposób myślenia był potem rozwijany przez kilku rosyjskich strategów.
Najogólniej rzecz mówiąc, chodzi o to, by połączyć rozmaite rodzaje działań wojennych - znane z różnych epok (partyzantka, regularne działania wojskowe) - z metodami niewojskowymi, np. propagandą i prowadzić ją przy użyciu współczesnych możliwości technicznych (internet, sieci społecznościowe).
Nazywa się to wojną hybrydową. Gierasimow, pisząc o fazach narastania tego rodzaju konfliktu, uwzględnił też zapewne doświadczenia współczesnej Rosji, szczególnie z wojny w Czeczenii i wojny z Gruzją w 2008 roku. Nie ma wątpliwości, że tłem współczesnego doświadczenia rosyjskiego była rewolucja pomarańczowa na Ukrainie w latach 2004-2005. Rosjanie zrozumieli wtedy definitywnie, że chcąc uzyskać kontrolę nad "swoim" dawnym obszarem imperialnym, zmuszeni są prowadzić działania innymi metodami niż wcześniej w historii.
Częścią logiki Gierasimowa jest zdolność do przeprowadzenia ważnej akcji daleko poza granicą Rosji. Jej sens może być różny: czasem chodzi o ostrzeżenie, czasem o demonstrację, czasami o wywołanie paniki. Czasami jakieś szczególnie wydarzenie z punktu widzenia kogoś, kto je zleca, może być jednocześnie częścią kilku różnych scenariuszy w zależności od tego, który będzie ostatecznie realizowany.
Przykładowo: sprawa Skripala może być testem na reakcję dyplomatyczną Zachodu, ale może być także – gdyby wywołała większą panikę, niż oczekiwano - sprawdzianem, jak można zdestabilizować bardzo konserwatywną i okrzepłą demokrację poprzez strach.
Jedno wszelako jest oczywiste – nigdy nie możemy być pewni, czy domino wydarzeń prowadzących od próby otrucia Skripala do czegoś poważniejszego właśnie nie ruszyło, czy nie zaczyna się jakiś konflikt. Z wystąpienia Gierasimowa wynika jasno: nowa wojna będzie wojną bez spektakularnego początku, bez dyplomatów wręczających wojenną notę i obrazków czołgów wjeżdżających na terytorium przeciwnika.
Ucieczka od strachu
Dzisiaj nie wiemy jeszcze, czy próba zabójstwa Skripala to po prostu kolejna sytuacja jak z zabójstwem Litwinienki, czy może efekt walk wewnętrznych w służbach Kremla, czy też to część rewanżu za rosyjską przegraną w zimnej wojnie, czy jednak początek czegoś, co kiedyś historycy nazwą nową wojną. Wiemy tylko jedno: strach jest w budowaniu tych diagnoz najgorszym doradcą, po pierwsze - i najważniejsze - Zachód powinien przestać się bać. I nie dać się podzielić.