Na początku nowego roku nic nie wskazuje na to, żebyśmy mogli być z niego zadowoleni za 12 miesięcy. Dominują pesymistyczne i ponure prognozy. Gospodarka na całym świecie kręci się coraz wolniej, a w nadchodzących miesiącach będzie wiele okazji, żeby jeszcze bardziej zepsuć koniunkturę.
Dla Magazynu TVN24 pisze Rafał Hirsch.
Czeka nas światowa recesja?
Pierwszy raz od kilku lat w prognozach większości globalnych banków i instytucji finansowych na ten rok pojawia się słowo recesja. Na szczęście ze znakiem zapytania. Jednak zwiększona niepewność dotycząca przyszłości bardzo przeszkadza w biznesie i w efekcie wywołuje spowolnienie, a w przypadkach bardziej drastycznych także właśnie recesje.
Dziś na świecie mamy kilka źródeł tej zwiększonej niepewności. Najważniejsze pytania na rok 2019 dotyczą tego, czy będą one wciąż istotne, czy uda się je jakoś zneutralizować.
Kluczowym źródłem niepewności dla świata jest kształt polityki handlowej Stanów Zjednoczonych. W tym przede wszystkim dalsze losy rozmów pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem. Wybuch wojny celnej na skalę większą niż obecnie oznaczałby zdecydowanie gorsze czasy dla całej gospodarki globalnej. Jest jednak nadzieja, że do tego nie dojdzie i że w ramach rozmów Chiny będą w stanie zgodzić się z większością amerykańskich postulatów. Oczywiście pod warunkiem, że USA nie będą wysuwać żądań, które będą nie do spełnienia.
Obawiam się jednak, że nawet przy dość optymistycznym scenariuszu jakiegoś porozumienia handlowego między USA a Chinami w gospodarce pozostanie spora obawa o to, czy takie porozumienie będzie trwałe. W takiej sytuacji trudno będzie oczekiwać poprawy w gospodarce. Niepewności utrudniającej życie przedsiębiorstwom nie uda się zniwelować do poziomu neutralnego.
Kolejne źródła tej niepewności są dość wyraźnie powiązane z tym pierwszym. Chodzi na przykład o kondycję gospodarki chińskiej, która ostatnio wyraźnie się psuje. To oczywisty skutek wspomnianej wyżej wojny celnej z USA. Ale osobnym pytaniem jest to, jak Chińczycy będą sobie ze swoim spowolnieniem radzić. Czy uda im się je kontrolować i łagodzić, czy jednak nie? Czy partia komunistyczna będzie musiała w tym celu wycofać się z zapowiadanej od dawna liberalizacji gospodarki i powrócić do bardziej ręcznego zarządzania?
W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, że sprzedaż samochodów w Chinach spadła po raz pierwszy od 20 lat. Z kolei spółka Apple obniżyła swoje prognozy sprzedaży, tłumacząc ten ruch gorszą sytuacją właśnie na rynku chińskim. Z drugiej strony chińskie władze zapowiadają wprowadzenie całych pakietów gospodarczych, które mają przeciwdziałać dalszemu pogarszaniu się koniunktury. Możliwie więc, że z koniunkturą w Chinach będzie tak jak z wojnami celnymi: katastrofy uda się uniknąć, ale trudno będzie mówić o jakiejś wyraźnej poprawie.
Najgorzej w Europie
Najbardziej zagrożona katastrofą jest niestety Europa. Najnowsze dane z Niemiec sugerują, że gospodarka naszych zachodnich sąsiadów już jest w recesji. Jeśli chodzi o wymieniane przez niemieckie instytuty badawcze i ekonomistów przyczyny, to nie ma tu zaskoczenia: tak, to znów kwestia niepewności związanej z możliwością nałożenia przez USA ceł na niemieckie samochody. Ale w drugiej połowie 2018 spadek PKB występował też w Szwajcarii i Szwecji. Strajki i potężne zamieszanie związane z ruchem "żółtych kamizelek" we Francji powodują, że także gospodarka nad Sekwaną z miesiąca na miesiąc wygląda coraz gorzej.
Jeśli Niemcy i Francja wpadną jednocześnie w recesję, będzie to oznaczać, że na chorobę tę zapadnie cała strefa euro. Dziś jest to zdecydowanie bardziej prawdopodobne tutaj niż w Chinach czy USA. Swoją drogą spora część analityków rynkowych jest przekonana, że same Stany Zjednoczone też wpadną w recesję w 2020, a może nawet już pod koniec 2019 roku. Spore spadki na giełdzie, przecena niektórych obligacji, wyraźne przygasanie rynku nieruchomości, taniejąca ropa naftowa – to wszystko zjawiska, które obserwujemy w Stanach Zjednoczonych dziś i które w przeszłości często występowały właśnie mniej więcej rok przed recesją.
Brexit wydarzeniem roku
Ale wróćmy do Europy. Kolejnym wydarzeniem, które będzie mogło pogorszyć sytuację na naszym kontynencie, będzie brexit. Tutaj mamy chyba największe prawdopodobieństwo wystąpienia prawdziwej katastrofy, jeśli tylko brytyjska klasa polityczna nie zdąży wypracować żadnego mądrego rozwiązania politycznego i 29 marca dojdzie do tak zwanego twardego brexitu, czyli wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej bez żadnego obowiązującego porozumienia.
Moim zdaniem są ogromne szanse na to, aby było to wydarzeniem roku na świecie. Trudno dziś przewidzieć, jak duży chaos w gospodarce brytyjskiej, ale także europejskiej, może powstać w przypadku nieuporządkowanego brexitu, czyli wyjścia bez porozumienia. Szef Ryanaira na przykład utrzymuje, że nie będzie żadnych regulacji umożliwiających latanie samolotami z Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej. Perturbacje związane z transportem towarów w obydwie strony mogą być kolosalne. Jeśli strefa euro już wcześniej wpadnie w recesję, to chaotyczny brexit tylko tę recesję pogłębi i problem zrobi się większy. Ale najwięcej na tym straci sama Wielka Brytania.
Tylko że tak wcale nie musi się stać. Nawet jeśli parlament brytyjski nie zaakceptuje umowy wynegocjowanej przez premier May z Unią Europejską, możliwe będzie jeszcze przedłużenie okresu negocjacyjnego, który poprzedza moment opuszczenia Unii. Artykuł 50 Traktatu Unijnego wspomina o takiej możliwości, jeśli zgodzą się na to jednogłośnie państwa unijne. A zapewne by się zgodziły. Możliwe jest też, że Theresa May jakimś cudem zdoła przekonać większość brytyjskiego parlamentu do poparcia swojego dealu z Brukselą, ale moim zdaniem najbardziej prawdopodobna jest opcja z przedłużeniem okresu negocjacyjnego, czyli tak naprawdę tymczasowe odwołanie brexitu (nie wiadomo tylko, na jak długo).
Ryzyka polityczne
To nie koniec potencjalnych ryzyk dla koniunktury gospodarczej w Europie w 2019 roku, bo dwa miesiące po możliwym brexicie będziemy mieć wybory do Parlamentu Europejskiego. Rynek zakłada, że będzie tak jak zwykle, czyli zapewne wygra centroprawicowa Europejska Partia Ludowa, a potem stworzy szeroką koalicję z centrolewicą bądź liberałami. Ale nie można też wykluczyć jakiegoś znaczącego sukcesu frakcji eurosceptycznej, którą chce budować szef włoskiej Ligi Północnej Matteo Salvini między innymi z polskim PiS-em.
Polityczny przechył w stronę eurosceptyczną z pewnością byłby odebrany jako nowe, dodatkowe ryzyko dla przyszłego kształtu albo generalnie istnienia strefy euro i dodatkowo skomplikowałby nie tylko sytuację polityczną, ale też gospodarczą.
Co do kolejnej Komisji Europejskiej, to jej szefem zostanie zapewne kandydat Europejskiej Partii Ludowej, czyli Niemiec Manfred Weber z Bawarii, o dość konserwatywnych poglądach na gospodarkę. Nie należy się więc po nim spodziewać jakichś kroków w stronę dalszej integracji strefy euro. Taka integracja od lat jest blokowana przez Niemców, którzy boją się, że będą musieli płacić za długi krajów południa Europy, a Weber z pewnością tego stanowiska nie będzie zmieniać.
Spowolnienie gospodarcze w Polsce
Cała ta bardzo skomplikowana i dość pesymistyczna układanka w Europie z pewnością będzie miała przełożenie na to, co będzie dziać się w polskiej gospodarce. W roku 2018 wykazaliśmy się zaskakującą odpornością na pierwsze sygnały pogorszenia koniunktury na Zachodzie, ale w 2019 należy zakładać, że to spowolnienie w końcu nas też dogoni. Tak było dotychczas. Recesja w Niemczech zawsze oznaczała u nas poważne spowolnienie gospodarcze i wzrost bezrobocia, chociaż zazwyczaj musiało upłynąć trochę czasu, aby kłopoty z Zachodu dotarły również do nas.
Najważniejsze pytanie o polską gospodarkę w 2019 roku dotyczy rynku pracy, bo to on jest fundamentem naszego sukcesu ostatnich lat. Spadające znacząco bezrobocie powoduje, że rosną płace, bo przedsiębiorcy widząc kłopoty z pozyskaniem nowych pracowników decydują się o nich walczyć, podnosząc im pensje. Większa liczba pracujących i wyższe przeciętnie wynagrodzenia oznaczają, że ludzie generalnie mogą więcej wydawać, a to napędza nam wzrost konsumpcji, który jest głównym motorem wzrostu PKB. Wyższe dochody oznaczają też, że płacimy więcej podatków i więcej składek do ZUS, co przekłada się na zdecydowanie lepszą sytuację w budżecie państwa.
Czy to może się popsuć w roku 2019? Miało się to stać już w 2018, ale się nie stało. Nasza konsumpcja jak dotąd okazuje się wyjątkowo odporna na jakiekolwiek spowolnienie. Możliwe jednak, że doczekamy się momentu, w którym polskie firmy nie będą w stanie już dłużej walczyć o pracowników wyższymi płacami i po prostu skapitulują uznając, że nie da się na rynku pracy znaleźć odpowiednich kandydatów. Czyli zrobi nam się wąskie gardło, które spowoduje, że na przykład na przetargi ogłaszane przez samorządy nikt się nie będzie zgłaszał. Bo firmy budowlane nie będą miały kim ich realizować.
Brak wykwalifikowanych ludzi na rynku pracy będzie oznaczać zahamowanie trendu wzrostu płac i zahamowanie wzrostu zatrudnienia. To z kolei powinno spowodować, że przestaną rosnąć nasze dochody, a co za tym idzie konsumpcja. No i wtedy spowolnienie gospodarcze mamy gotowe. Problem może okazać się poważniejszy, jeśli w tym roku zaczną znikać z naszego rynku pracy imigranci zwabieni nowymi perspektywami w Niemczech. Nowe przepisy ułatwiające niemieckim firmom zatrudnianie osób spoza UE wejdą w życie wprawdzie dopiero pod koniec 2019 roku, ale taka perspektywa może skłaniać Ukraińców i Białorusinów do tego, żeby zamiast szukać pracy w Polsce poczekać kilka miesięcy i potem poszukać jej w Niemczech. Możliwe więc, że trwający od kilku lat napływ nowych pracowników głównie z Ukrainy w tym roku wygaśnie.
Do tego mogą dojść problemy w wielu polskich firmach nastawionych na eksport, jeśli będziemy mieć jednocześnie recesję w Niemczech i Francji, a w Wielkiej Brytanii chaotyczną wersję brexitu. Rozkład prawdopodobieństw jest taki, że aby utrzymać dotychczasowe tempo wzrostu gospodarczego, potrzebujemy tym razem naprawdę dużego, szczęśliwego zbiegu okoliczności, który oczywiście teoretycznie jest możliwy, ale nie zakładałbym, że się wydarzy. Spowolnienie jest znacznie bardziej prawdopodobne.
Czekamy na kiełbasy wyborcze
Z pewnością wystąpi jednak jeden czynnik, który nam to spowolnienie będzie łagodzić. Chodzi o wybory parlamentarne na jesieni 2019 roku, a dokładniej rzecz biorąc o kampanię przed tymi wyborami. W demokracjach występuje tak zwany cykl wyborczy, który oznacza, że rząd w roku wyborczym wydaje więcej niż zwykle. Można się oczywiście zastanawiać i zgadywać, na co PiS będzie wydawać pieniądze w tym roku, ale z punktu widzenia koniunktury gospodarczej ma to znaczenie drugorzędne. Ważne, że w ogóle będzie wydawać więcej.
Zwiększone wydatki rządowe na krótką metę będą nam podkręcać koniunkturę gospodarczą, a więc tym samym łagodzić spodziewane spowolnienie. Spodziewam się, że PiS po prostu będzie dość szczodrze gasił pieniędzmi wszelkie pożary strajkowe, których zwłaszcza w budżetówce będzie przed wyborami zapewne cała masa. Tę serię protestów rozpoczną niedługo nauczyciele. Po nich z pewnością przyjdą przedstawiciele innych zawodów, w których dominującym pracodawcą jest państwo.
Niezależnie od tego, jak głębokie będzie spowolnienie w polskiej gospodarce w 2019 roku, jestem spokojny o polską giełdę. Uruchomienie Pracowniczych Planów Kapitałowych powinno uruchomić stały strumień pieniędzy płynący od członków tego programu poprzez fundusze inwestycyjne właśnie głównie na polską giełdę. Podobnie jak Otwarte Fundusze Emerytalne 10 lat temu, tak samo teraz PPK powinny spowodować, że wyceny polskich spółek po faktycznym uruchomieniu tego programu w połowie roku będą wyglądać lepiej, bo stały napływ pieniędzy będzie oznaczać wzrost popytu na akcje.
Co z cenami prądu?
Ostatnią kwestią, która mnie bardzo interesuje w 2019 roku, jest to, co rząd zrobi z dalszym wzrostem kosztów produkcji energii z węgla. Zakładam, że taki dalszy wzrost jest bardzo prawdopodobny. Większość prognoz profesjonalistów mówi, że w tym roku powinniśmy obserwować dalszy wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Drożeć może również sam węgiel, którego cena według Agencji Rozwoju Przemysłu pod koniec 2018 roku była najwyższa od ponad pięciu lat.
Rząd z powodów czysto politycznych w roku wyborczym może chcieć nadal blokować przerzucenie chociażby części zwiększonych kosztów na odbiorców, ale to będzie oznaczać albo znaczący spadek zysków w firmach energetycznych (które potrzebują zysków, bo muszą się modernizować, a do tego jeszcze mają budować elektrownie atomową), albo konflikt z Unią Europejską w sprawie pomocy publicznej dla tych firm. Podejrzewam, że rząd w czasie kampanii wyborczej chętnie pójdzie w stronę takiego właśnie konfliktu, który może być pomocny w mobilizowaniu swojego własnego elektoratu. Koszty takiego postępowania będzie musiał wziąć na siebie już ten, kto będzie rządzić po wyborach.
Jednak niezależnie od sposobu rozwiązania kwestii cen energii nie powinna mieć ona dużego przełożenia na kondycję gospodarczą Polski. Tak czy inaczej, czeka nas w tym roku spowolnienie, chociaż nie katastrofa. To samo dotyczy gospodarki globalnej – będzie gorzej niż w 2018, ale nie katastrofalnie.