Z ust polityków Prawa i Sprawiedliwości dowiemy się, że Konwencja Stambulska jest zbędna, prawo polskie chroni ofiary przemocy lepiej niż jej przepisy, jest skuteczne i wystarczające. Nie będzie nam zagranica narzucać żadnych standardów, z przemocą poradzimy sobie po naszemu, po polsku. Dla Magazynu TVN24 pisze współzałożycielka "Wolnych Sądów" mec. Sylwia Gregorczyk-Abram.
Dla obozu władzy konwencja stambulska, czyli Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, stała się tym, czym wcześniej były już środowiska LGBT czy uchodźcy – skutecznym narzędziem do budowania kapitału politycznego. W efekcie w Polsce Prawa i Sprawiedliwości od kilku lat grozi nam albo inwazja muzułmanów, albo gejów, a ostatnio zagrożeniem jest demoniczny "gender". To są gorące kule, wrzucane w społeczeństwo, które mają na celu je rozsadzić, podzielić, wzbudzić niepewność i nieufność. Szukanie wroga za wszelką cenę, podział i polaryzacja. PiS wie, że nic tak nie jednoczy, jak walka ze wspólnym wrogiem.
I tak oto do obiegu publicznego wprowadzona zostaje narracja, zgodnie z którą stosując konwencję zgadzamy się na rzucenie uroku, pod wpływem którego nasze dzieci staną się odmieńcami. Konwencja zagraża życiu porządnych obywateli, ich tożsamości, religii, tradycji. To spisek "innych" przeciwko polskiej rodzinie, ideologia gender, która zmienia kobiety w mężczyzn, a facetom zakłada sukienki.
Mity – ile jest prawdy o ukrytych zamiarach konwencji
Czy faktycznie konwencja stambulska jest atakiem na rodzinę i tradycyjne wartości?
Tylko jeśli przyjmiemy, że tradycyjna polska rodzina jest przemocowa. Ale to przecież nieprawda. Każdy, kto twierdzi, że konwencja rozbija rodzinę, ten albo ma złą wolę, albo nie zapoznał się z jej tekstem. Celem konwencji nie jest regulowanie życia rodzinnego lub modeli rodziny. Konwencja nie zawiera definicji rodziny, nie promuje jej określonego typu. Rolą konwencji jest zwalczanie przemocy, także tej w rodzinie. Działania mają tej rodzinie pomóc, nakazując władzy dbać o jej bezpieczeństwo. Konwencja wymaga od rządów zapewnienia bezpieczeństwa ofiarom, które są zagrożone w domu lub przez członków rodziny, małżonków czy partnerów.
Badania nie pozostawiają wątpliwości – na przemoc narażeni są ci, których pozycja w rodzinie jest słabsza. Najczęściej są to kobiety. Prawdziwym zagrożeniem dla rodzin jest właśnie przemoc i jej bagatelizowanie, a nie działania zmierzające do ochrony ofiar i zapewnienia im kompleksowej pomocy. Często wmawia się ofiarom przemocy domowej, że z uwagi na "dobro rodziny" powinny się poświęcić i żyć z katem pod jednym dachem, zamknąć przemoc w czterech ścianach własnego domu. Z opowieści wielu kobiet wiem, że policja, kiedy podejmuje interwencję, traktuje akt przemocy jako kłótnię w rodzinie, zwykłe nieporozumienie i sugeruje rozwiązanie sprawy we własnym gronie. Często za przyzwoleniem otoczenia – nikt nie chce się w "sprawy rodzinne" wtrącać.
Potwór gender i Kościół katolicki
Nie pomaga też Kościół – rodzina w Polsce jest święta, a mąż z pewnością bije, bo kocha. Tymczasem konwencja mówi wyraźnie – przemoc nie jest sprawą prywatną. Państwa mają obowiązek, poprzez kompleksowe i zintegrowane polityki, zapobiegać przemocy, chronić ofiary i karać sprawców. Tradycja i kultura nie biją kobiet – robią to ludzie. Ale sprawca w niektórych kulturach czuje się pewniej, a ofiara jest bardziej bezradna. Konwencja wskazuje na konieczność wprowadzenia takich rozwiązań prawnych, które przemoc wobec kobiet w rodzinie traktowałyby jako okoliczność obciążającą. W Polsce jest odwrotnie i często ta kara jest łagodniejsza niż w wypadku przemocy użytej wobec osoby obcej. Choćby dlatego istnienie konwencji w Polsce ma istotne znaczenie.
A co z "potworem gender", który straszy w konwencji? Wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik i poseł PiS Jacek Ozdoba alarmują, że "będzie 56, a nawet 70 płci". Sprawdźmy te fantazje. Polska wersja dokumentu mówi wprost o przemocy ze względu na płeć lub uwzględniającej płeć (angielska wersja "gender based"). W polskiej wersji nie ma słowa "gender", które oznacza płeć społeczno-kulturową, czyli "społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet lub mężczyzn". Definicja "płci społeczno-kulturowej" nie zastępuje biologicznej definicji płci. To nie jest żadna trzecia, piąta albo pięćdziesiąta szósta płeć, jak próbują nam wmówić przeciwnicy konwencji.
Definicja ta wskazuje, że przemoc ma swoje źródła nie w różnicach biologicznych, ale wynika z pewnych konstrukcji społecznych – przekazywanych kulturowo stereotypów związanych z płcią, postaw i wyobrażeń dotyczących tego, jak kobiety i mężczyźni funkcjonują i powinni funkcjonować w społeczeństwie. Konwencja wymaga, aby państwo przeciwstawiało się przekonaniom, które zakładają niższość kobiet wobec mężczyzn i w ten sposób stwarzają przyzwolenie na przemoc. Słowem nie pozwala na traktowanie kobiet jako obywatelek drugiej kategorii.
Uprzedzenia, stereotypy, zwyczaje i tradycje nadal faworyzują mężczyzn w wielu sytuacjach, np. w życiu politycznym, w pracy czy w systemach edukacji. To wszystko powoduje, że kobietom trudniej jest ujawnić doświadczenia związane z przemocą. To nieprawda, że konwencja pod płaszczem działań antyprzemocowych stara się przemycić "usunięcie różnic" między kobietami i mężczyznami i nakazać, że kobiety i mężczyźni są lub powinni być "tacy sami". Nie ustanawia nowych standardów w odniesieniu do tożsamości płciowej i orientacji seksualnej, w tym do prawnego uznawania par tej samej płci. Nie bez powodu politycy PiS uczynili demona z gender. Straszenie "ideologią LGBT" pokazało, że jest to metoda skuteczna, błyskawicznie buduje napięcie i podziały w społeczeństwie.
Jednym z najbardziej emocjonujących i dzielących tematów w Polsce jest także stosunek do Kościoła katolickiego i religii. Nie brakuje więc głosów, że konwencja jest atakiem na chrześcijaństwo. Tak twierdzi chociażby Marcin Romanowski, wiceminister sprawiedliwości, utrzymując, że "konwencja stambulska mówi o religii jako przyczynie przemocy wobec kobiet". Tę nieprawdę wspiera też m.in. jego zwierzchnik Zbigniew Ziobro, według którego "zapisy konwencji stambulskiej dają możliwość do kwestionowania tradycji i religii i ukazywania ich jako przyczyn przemocy wobec kobiet". Konwencja mówi tymczasem coś zupełnie innego.
W niestrawnym dla przeciwników konwencji artykule 12 (punkt 5) znajdziemy zdanie, iż "strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy". Nigdzie nie jest napisane, że religia odpowiada za przemoc. Jest powiedziane, że przemocy nie można uzasadniać religią, a to ma zupełnie odwrotne znaczenie. Są religie, które jednoznacznie różnicują pozycję społeczną mężczyzny i kobiety. I to o wykorzenienie takich praktyk i tradycji, które stawiają kobiety niżej od mężczyzn, chodzi w konwencji, a nie o uderzenie w religię jako taką. Przekonania religijne sprawcy nie mogą być usprawiedliwieniem dla stosowania przez niego przemocy.
Czy konwencja seksualizuje dzieci?
Wreszcie nie brakuje głosów, że konwencja zmierza do seksualizacji i demoralizacji dzieci, namiesza im w głowach, zrujnuje psychikę i dzieciństwo. Nic tak nie wzbudza niepokoju jak komunikat, że twojemu dziecku grozi niebezpieczeństwo. Małopolska kurator oświaty Barbara Nowak ostrzega: "To wychowanie bazujące na sztucznym pobudzaniu popędu seksualnego u małych dzieci. Konwencja stambulska jest naprawdę zagrożeniem i ma konkretne przełożenie na kształtowanie młodego człowieka, na model społeczny. Jest bardzo szkodliwa". Tymczasem powielanie stereotypów związanych z płcią w edukacji oznacza ograniczanie rozwoju naturalnych talentów i zdolności dziewczynek i chłopców, ich wyborów edukacyjnych i zawodowych, jak również ich życiowych szans. Nie od dziś wiadomo, że pewne zawody w odbiorze społecznym zarezerwowane są wyłącznie dla mężczyzn, a feminizm kończy się wtedy, kiedy trzeba wnieść lodówkę na piąte piętro, prawda?
Konwencja mówi o przezwyciężaniu takich stereotypów na etapie edukacji, żeby dać szansę dziewczynkom na spełnianie zawodowych marzeń. Z tego powodu konwencja dąży do promowania, poprzez edukację, wartości równości płci, wzajemnego szacunku i relacji międzyludzkich, bez przemocy, niestereotypowych ról społeczno-kulturowych przypisywanych płciom. Uczenie dzieci o takich wartościach pomaga im stać się jednostkami pełnymi szacunku. Nie wpływa na ich orientację seksualną ani tożsamość płciową.
Fakty – konwencji zawdzięczamy wiele, choć jest jeszcze wiele do zrobienia
Konwencja stambulska jest szeroko uznawana za najdalej idący instrument prawny w zakresie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej jako naruszenia praw człowieka. To pierwszy dokument, który opisuje zjawisko przemocy pod kątem dyskryminacji i nierówności oraz mówi o potrzebie działań edukacyjnych na poziomie szkoły i instytucji.
Dzięki konwencji wprowadzono do polskiego prawa konkretne mechanizmy, chroniące pokrzywdzonych przed przemocą, na przykład ściganie przestępstw seksualnych z urzędu. Jeszcze parę lat temu takie przestępstwa były ścigane wyłącznie na wniosek ofiary. Wreszcie ścigane są także gwałty małżeńskie, których ofiary bardzo często po prostu nie zgłaszały – ze strachu, z obawy przed stygmatyzacją oraz z uwagi na coraz mniej, na szczęście, powszechne przekonanie, że w małżeństwie nie ma mowy o gwałcie. Ślubowałaś? Rób więc, co trzeba. Ściganie z urzędu oznacza, że jeśli ktokolwiek podejrzewa, że jego siostra czy przyjaciółka padła ofiarą gwałtu, może zawiadomić o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa. Organy ścigania muszą się taką sprawą zająć.
Także całodobowy telefon pomocy dla osób doznających przemocy to zasługa konwencji. Dzięki temu kobiety, często w sytuacji zagrożenia życia, mogą o każdej porze dnia i nocy zwrócić się o ratunek. To, jak duża jest skala problemu, pokazują statystyki. W samym czerwcu na numer Niebieskiej Linii zadzwoniło ponad dwa tysiące osób. Także stacjonarne ośrodki pomocy, finansowane ze środków publicznych, które zapewniają nie tylko kompleksową pomoc ofiarom, ale również prawnika i psychologa, są dostępne właśnie dzięki konwencji. W końcu Sejm 30 kwietnia 2020 roku przyjął ustawę, która przewiduje możliwość wydania sprawcy przemocy domowej natychmiastowego zakazu zbliżania się lub nakazu opuszczenia mieszkania zajmowanego wspólnie z ofiarą, gdy życie osób pokrzywdzonych jest w bezpośrednim zagrożeniu. Konwencja nakłada taki obowiązek na rząd.
Mimo tych pozytywnych zmian jesteśmy jeszcze na początku drogi i nadal, wbrew zapewnieniom rządzących, nie chronimy i nie wspieramy wystarczająco ofiar przemocy. Wystarczy porównać przepisy konwencji stambulskiej i ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, żeby stwierdzić, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Wróćmy do przykładu gwałtu. Obecne prawo zakłada, że ofiara gwałtu musiała wyrazić swój sprzeciw. Konwencja mówi, że to błędny sposób myślenia, bo ofiara często nie jest w stanie tego zrobić. Przyczyny mogą być bardzo różne – "mimowolny paraliż" lub znieruchomienie uznawane jest przez ekspertów za bardzo częstą fizjologiczną i psychologiczną reakcję na napaść seksualną. Może być to też paniczny strach lub niepełnosprawność intelektualna. Albo na przykład to, że kobieta była pod wpływem alkoholu, co każdemu może się zdarzyć i każdy dorosły człowiek ma do tego prawo. Nie oznacza to jednak, że może zostać zgwałcony. Konwencja proponuje inną filozofię. W czasie procesu trzeba udowodnić, że ofiara wyraziła zgodę na stosunek seksualny. Różnica niebagatelna.
Konwencja - w przeciwieństwie do prawa polskiego - rozróżnia przemoc fizyczną, psychiczną, seksualną, ekonomiczną i opresyjną kontrolę. Polskie prawo nie zna ani przemocy ekonomicznej, ani opresyjnej kontroli. Wątek przemocy ekonomicznej jest jednak niezwykle istotny. Najczęstszą formą takiej przemocy jest niepłacenie alimentów. Konwencja uświadamia, że to państwo jest odpowiedzialne za egzekwowanie alimentów, dokładnie na tej samej zasadzie, jak egzekwuje podatki. Bez uwzględnienia konwencji niezapłacone alimenty traktowane są jako problem osoby, która ich nie płaci. Konwencja obnaża mechanizm związany z niepłaceniem alimentów – mężczyźni nie płacą, bo istnieje na to wyraźne przyzwolenie władzy. Władza traktuje kobiety jako zobowiązane, by sobie poradzić.
Polskie prawo nie chroni też przed przemocą, której dopuszczają się byli partnerzy, nie zamieszkujący wspólnie z pokrzywdzonymi, a konwencja – tak. Tymczasem wcale nierzadko zdarzają się sytuacje przemocowe pomiędzy byłymi małżonkami czy partnerami posiadającymi wspólne dzieci. Mają one miejsce chociażby przy wykonywaniu kontaktów. Takie osoby nie będą mogły jednak liczyć na objęcie ich procedurą Niebieskiej Karty.
Przepisy konwencji uzupełniając także lukę w systemie polskiego prawa w zakresie ochrony dzieci. Wskazują jasno, że dziecko staje się ofiarą przemocy domowej także wtedy, gdy jest jej świadkiem, choć bezpośrednio jej nie doświadcza. Jak podaje Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, takie doświadczenia dotyczą aż 13 procent polskich nastolatków.
Lista tego, co mamy jeszcze do zrobienia, jest dłuższa. Wystarczy zapoznać się z raportem Rzecznika Praw Obywatelskich dla komitetu GREVIO (ang. Group of Experts on Action against Violence against Women and Domestic Violence). Tworzą go ekspertki i eksperci, którzy zajmują się prawami kobiet, ochroną ofiar przemocy, równym traktowaniem, czy przeciwdziałaniem dyskryminacji. GREVIO monitoruje, czy dany rząd wywiązuje się ze zobowiązań wynikających z konwencji. W niedawno opublikowanym raporcie RPO przedstawia listę 46 rekomendacji, których wdrożenie poprawi dramatyczną sytuację osób, które doświadczyły przemocy.
Na wypowiedzeniu konwencji stracą nie tylko ofiary przemocy
Raportowanie do komitetu GREVIO może rządzących uwierać. W końcu od kilku lat obserwujemy tendencje, aby sprawy polskie załatwiać w Polsce, a wszelkie ingerencje ze strony instytucji unijnych odbierane są jako atak na naszą suwerenność i wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Znamy tę narrację przede wszystkim z wypowiedzi rządzących, które dotyczą uwag, skarg i rezolucji Unii Europejskiej w zakresie przestrzegania praworządności w Polsce. Mechanizm kontroli, jakim jest konieczność składania raportów z wykonywania konwencji, zabezpiecza interesy ofiar przemocy i jest ich wielkim sojusznikiem. Bez konwencji nie ma formy presji, nacisku na władzę publiczną. Jak ważny to element, pokazała sprawa odebrania funduszy z budżetu unijnego dla miast, które podjęły uchwały o "strefach wolnych od LGBT".
Jak zawsze chodzi też o pieniądze. Po wypowiedzeniu konwencji zaangażowanie środków finansowych, przepisy prawa oraz profilaktyka będą zależne od uznania władz krajowych. Zamiast na całodobową infolinię dla ofiar przemocy albo na ośrodki zapewniające pomoc psychologiczną będzie można je wydać na przykład na projekt "przeciwdziałania przestępstwom dotyczącym naruszenia wolności sumienia popełnianym pod wpływem ideologii LGBT". W taki właśnie sposób wydano środki z Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym. Jeśli nie będzie podmiotu, który weryfikowałby, czy państwo odpowiednio realizuje swoje zadania i czy np. nie bagatelizuje tematu przemocy domowej, stracą na tym przede wszystkim jej ofiary.
Jeśli Polska faktycznie wypowie konwencję, obywatelki RP stracą międzynarodowy standard ochrony przed przemocą, nie będą mogły się na niego już powoływać. Niewdrożone przepisy konwencji znikną z polskiego prawa i kobiety będą chronione gorzej niż dotychczas. Dziś pewne przepisy obowiązują, ale przecież można je zmienić. Nie tak dawno pojawił się przecież projekt zmian, który zakłada, że jednorazowe pobicie nie będzie już przemocą. Konwencja chroni kobiety przed takimi zmianami.
Wypowiedzenie konwencji będzie jeszcze gorsze niż brak jej ratyfikacji. Będzie to jednoznaczne odwrócenie się od europejskich standardów ochrony praw człowieka. Wszystko to pogłębi kryzys tożsamościowy Polski, w którym tkwimy od kilku lat, chociażby z powodu nieprzestrzegania praworządności. Może się okazać, że wypowiedzenie konwencji to jedynie pole treningowe, poligon doświadczalny przed przyszłymi próbami izolowania Polski. Stworzy precedens prawny i otworzy możliwości wypowiedzenia innych umów międzynarodowych, niekoniecznie dotyczących kobiet.