Mariusz Kamiński jako minister spraw wewnętrznych, a zarazem koordynator służb specjalnych ma więcej władzy niż jakikolwiek jego poprzednik w ostatnich 30 latach. Jak ją wykorzysta i ile w nim zostało dawnego "Robespierre’a Kaczyńskiego"?
Elżbieta Witek kierowała resortem spraw wewnętrznych i administracji 66 dni. Została odwołana 9 sierpnia, by zająć fotel marszałka Sejmu, czyli drugiej osoby w państwie. Ale – według naszych rozmówców z PiS – faktycznym zwycięzcą tej operacji był kto inny – jej następca w gmachu przy ulicy Batorego, czyli Mariusz Kamiński, od czterech lat pełniący rolę ministra koordynatora służb specjalnych.
– Jak zwykle w życiu "Kamyka" nie mogło się to odbyć zwyczajnie, zgodnie z utartymi procedurami – mówi jeden z jego znajomych jeszcze z czasów działalności w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów.
Niezwykłość sytuacji polegała na braku płynnego odwołania minister Elżbiety Witek i powołania w jej miejsce Mariusza Kamińskiego. Prezydent Andrzej Duda wręczył mu akt nominacji dopiero pięć dni później, 14 sierpnia.
Skąd zwłoka w powołaniu ministra odpowiedzialnego za bezpieczeństwo wewnętrzne kraju, skoro od początku było wiadomo, że ma nim zostać Kamiński? Na to pytanie nikt z naszych rozmówców nie chce odpowiedzieć.
Tak samo jak niewielu godzi się, by w tym artykule ujawniać ich imiona i nazwiska. - Nie jest mi potrzebny z nim konflikt – słyszeliśmy od wielu rozmówców.
Już opóźnione zaprzysiężenie Kamińskiego w Pałacu Prezydenckim zszokowało wielu jego znajomych. Dlaczego? Bo rotę ministerialnej przysięgi skończył słowami "Tak mi dopomóż Bóg".
– Kilka lat temu tekst "Newsweeka" o nim zaczynał się od słów: "W politycznej biografii Mariusza Kamińskiego stałe są tylko trzy rzeczy: nienawiść do postkomuny, antykorupcyjna obsesja i ateizm". Znam go całe lata, ale lepiej bym go nie opisał. Gdy usłyszałem odwołanie do Boga, filiżanka wypadła mi z ręki – mówi znajomy dzisiejszego ministra spraw wewnętrznych i zarazem koordynatora służb specjalnych.
Po nominacji minister znika. Gdy 22 sierpnia pioruny zabijają piątkę turystów na Giewoncie, a stu innych ranią, na miejsce tragedii leci premier Mateusz Morawiecki. Kamińskiego nie ma w delegacji – resort, kluczowy w sytuacjach nadzwyczajnych, reprezentuje jeden z wiceministrów, Paweł Szefernaker.
– Dlaczego obok premiera nie ma nowego ministra spraw wewnętrznych? – dopytywaliśmy jednego ze współpracowników Morawieckiego.
– Wziął urlop – odpowiedział.
Pytanie, gdzie był Mariusz Kamiński, przesłaliśmy również do biura prasowego MSWiA. Dotąd jednak nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Odpowiedź przyszła nieoficjalną drogą. – Przy najbliższej okazji proszę spojrzeć na dłoń ministra – usłyszeliśmy.
Trzeba było dlatego poczekać do 29 sierpnia, gdy w kancelarii premiera odbyła się konferencja prasowa dotycząca zbliżającego się nowego roku szkolnego. Na palcu ministra Kamińskiego można było dostrzec obrączkę.
– Miał wcześniej zaplanowany urlop, bo się żenił. Kto mógł przewidzieć, że wyjdą na jaw nadużycia marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego związane z jego lotami i że będzie potrzebny nowy marszałek Sejmu, a co za tym idzie nowy minister spraw wewnętrznych i administracji? – mówi nam jeden z polityków PiS.
To drugie małżeństwo ministra. Pierwsza żona Kamińskiego była doskonale znana dziennikarzom. Pracowała dla ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego w pionie prasowym resortu.
Współpracowała z nim również w Pałacu Prezydenckim, a dziś jest wicedyrektorem jednego z biur w Narodowym Banku Polskim.
– Lech Kaczyński nie lubił rozwodów, zawsze w takiej sytuacji ujmował się za kobietami. Stąd dystans prezydenta do Mariusza Kamińskiego – mówi jeden z ministrów w kancelarii nieżyjącego prezydenta.
O nowej partnerce ministra na razie nic nie wiadomo.
Triumf nad wrogami z partii
Pierwszy pobyt w Sejmie Mariusza Kamińskiego w roli ministra koordynatora, a także ministra spraw wewnętrznych obserwował Marek Biernacki. Sam w przeszłości również pełnił tę funkcję.
– Trochę go znam i widziałem, że jest naprawdę zadowolony. Myślę, że triumfował, myśląc głównie o przeciwnikach w łonie własnej partii – uważa Biernacki.
Jednym z wieloletnich już antagonistów Kamińskiego jest Antoni Macierewicz. "Ta niechęć ma kilka przyczyn. Po pierwsze, obaj zajmują się służbami specjalnymi i w naturalny sposób ze sobą rywalizują. Po drugie, Mariusz Kamiński zalicza się w PiS do grupy smoleńskich agnostyków i jest sceptyczny wobec teorii zamachowych. Po trzecie, obu polityków różni stosunek do Kościoła" – wyliczał pięć lat temu na łamach "Newsweeka" Michał Krzymowski.
Również nasi rozmówcy potwierdzają istnienie konfliktu pomiędzy dwoma wiceprezesami PiS. Gdy przed czterema laty jeden z nich objął urząd ministra obrony narodowej, a drugi urząd ministra koordynatora, konfliktu nie dało się już ukryć.
– Wystarczy spojrzeć na komunikaty prasowe rzecznika ministra koordynatora służb specjalnych. Niemal żaden z nich nie dotyczy służb wojskowych – zwraca uwagę Marek Biernacki. Może to dziwić, bowiem według prawa minister koordynator, poza służbami cywilnymi, jak ABW, AW i CBA, nadzoruje w taki sam sposób dwie tajne formacje wojskowe: Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego.
– Antoni postawił tamę Mariuszowi. Nie przekazuje mu informacji, nie słucha żadnych personalnych sugestii. Mamy ministra koordynatora, który dodatkowo pierwszy raz w historii ma zastępcę, ale obaj nie mają wpływu na służby wojskowe – mówił już w 2015 roku portalowi tvn24.pl nieoficjalnie oficer jednej ze służb.
Opowieści o jednej z odsłon tego konfliktu są znane w świecie polskich służb specjalnych. Miała miejsce, kiedy wskazany przez Mariusza Kamińskiego profesor Piotr Pogonowski, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dobierał sobie współpracowników. Najbardziej wrażliwą funkcję – oficera nadzorującego dyscyplinę wewnątrz służby – chciał powierzyć pułkownikowi Ż., ale ludzie Macierewicza mu to uniemożliwili.
– Według prawa certyfikat gwarantujący dostęp do tajemnic szefowi bezpieki ABW wydaje Służba Kontrwywiadu Wojskowego. A szefowi bezpieki SKW wydaje szef ABW – wyjaśnia jeden z rozmówców. Pułkownik Ż. nie dostał certyfikatu od Służby Kontrwywiadu Wojskowego, którą kierował wtedy człowiek Antoniego Macierewicza.
Według naszych rozmówców z PiS taka "wojna podjazdowa" między dwójką wiceszefów partii miała głębsze powody. Jeszcze w kampanii wyborczej Mariusz Kamiński mówił o konieczności reformy całego sektora służb specjalnych. Szczegóły tego pomysłu zostały ujawnione w maju 2016 roku na łamach "Naszego Dziennika", bliskiego Antoniemu Macierewiczowi.
– W tym przecieku chodziło o to, żeby pomysł Kamińskiego spalić. Żaden z posłów PiS nie chciał się zgodzić na stworzenie nowego, tak potężnego stanowiska. Wtedy Kamiński stałby się faktycznym szefem służb, a nie wyłącznie ich koordynatorem – mówi nam polityk rządzącej partii.
Początek końca Macierewicza
Rozgrywka między ministrami toczyła się dalej. W kolejnych jej odsłonach to Mariusz Kamiński okazywał się być zwycięzcą. Wiosną 2017 roku w centrali partii przy Nowogrodzkiej zebrała się specjalna komisja. Jej werdykt był druzgocący dla Bartłomieja Misiewicza, najbliższego współpracownika Antoniego Macierewicza.
– Prawo i Sprawiedliwość stwierdza, że pan Bartłomiej Misiewicz nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego – ogłosił na specjalnej konferencji prasowej Joachim Brudziński.
Obrady "komisji" odbywały się za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Wiadomo jednak, że w roli "prokuratora" wystąpił Mariusz Kamiński.
– Przedstawił Misiewiczowi około 40 konkretnych zarzutów. I nie dotyczyły one niepłacenia składek członkowskich czy obrażania koleżanek partyjnych. Chodziło o podejrzenia korupcyjne, a oskarżenie opierało się na materiałach CBA – mówi nam jeden ze współpracowników Macierewicza.
Dziś już wiadomo, że CBA rzeczywiście rozpracowywało w tamtym czasie zaufanego współpracownika Macierewicza. Dziennikarze tygodnika "Sieci" niemal słowo w słowo opisali zarzuty, zanim Misiewicz usłyszał je od prokuratora po głośnym zatrzymaniu przez CBA pod koniec stycznia 2019 roku.
– To były przecieki kontrolowane z CBA, by zyskać dwie rzeczy: pokazać, jak bardzo skorumpowany był Misiewicz i zarazem zmusić prokuraturę do działania. Bo Zbigniew Ziobro i faktyczny szef prokuratury Bogdan Święczkowski wcale nie palili się do otwartej wojny z Macierewiczem – uważa wieloletni poseł PiS.
Podobnie w samej partii interpretowany jest fakt odwołania Antoniego Macierewicza z fotela ministra obrony narodowej. – Sam Mariusz Kamiński był zbyt słaby, by do tego doprowadzić. Ale w tym przypadku zyskał potężnego sojusznika w postaci prezydenta Andrzeja Dudy. Obydwaj mieli powody do zadowolenia, gdy w styczniu 2018 roku Macierewicz musiał oddać gabinet Mariuszowi Błaszczakowi – mówi nam inny z polityków.
Ten sojusz został zbudowany na "wspólnym wrogu", który połączył prezydenta oraz ministra Kamińskiego. Głowa państwa nie opublikowała aneksu z likwidacji WSI i otwarcie domagała się wyjaśnień od ministra Macierewicza w sprawie karuzeli personalnej w armii.
- Zemstą za te działania była decyzja szefa SKW, podległego Antoniemu Macierewiczowi, który odebrał certyfikat dostępu do tajemnic głównemu doradcy prezydenta w sprawach armii generałowi Jarosławowi Kraszewskiemu. Certyfikat przywrócił mu Mariusz Kamiński, będący instancją odwoławczą – przypomina inny z naszych rozmówców.
Nieprzekupny Mario?
W rozmowach z politykami PiS często słyszymy, że "Kamiński jest jak Robespierre". "Nie odpuści żadnemu przestępcy, nawet gdyby okazał się nim jego najlepszy kolega" – przekonują.
Jednak przyglądając się choćby losom śledztwa dotyczącego "agenta Tomka", czyli Tomasza Kaczmarka, można zmienić zdanie. Nie ulega wątpliwości, że był ulubionym funkcjonariuszem szefa CBA.
– Gdy przejmowałem służbę, miał do mnie jedną prośbę. Abym nie pozwolił zrobić krzywdy Tomkowi, o którym mówił, że jest pełnym pasji, urodzonym oficerem służb – wspomina Paweł Wojtunik.
Agent Tomek był gwiazdą służby stworzonej przez Kamińskiego w 2006 roku. Wziął udział w najgłośniejszych operacjach: uwiódł posłankę PO Beatę Sawicką, nagrywając przy okazji jej korupcyjne zachowania. Wręczał łapówkę pijanemu do nieprzytomności szefowi jednego z prywatyzowanych wydawnictw w towarzystwie Weroniki Marczuk, aktorki i prawniczki. W końcu brał udział w operacji specjalnej, która miała dowieść, że Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy są prawdziwymi właścicielami willi w Kazimierzu Dolnym.
Gdy odszedł na emeryturę z CBA, dzięki protekcji Kamińskiego dostał się na listy PiS do Sejmu i w 2011 roku zdobył mandat. Znów blisko współpracował z Mariuszem Kamińskim.
Jego nowa żona rozwijała w tym czasie Stowarzyszenie Helper, które dostawało ogromne dotacje od samorządów na prowadzenie domów opieki społecznej na mazurskiej prowincji. Gdy pod koniec kadencji Kaczmarek zrezygnował z mandatu, zaangażował się w rozkręcanie stowarzyszenia żony.
– Prowadzimy śledztwo dotyczące podejrzeń, że Helper wydawał wielomilionowe dotacje niezgodnie z przeznaczeniem – informowali trzy lata temu oficjalnie najpierw rzecznik prokuratury w Olsztynie, a następnie w Białymstoku.
Media szybko ujawniły, że za pieniądze stowarzyszenia kupowano luksusowe auta, sprzęt elektroniczny, a nawet perfumy i bieliznę. Kwota wyłudzeń ma sięgać 20 milionów złotych. Śledztwo trwa od sześciu lat i dotyczy podejrzeń, że Helper wydawał wielomilionowe dotacje niezgodnie z przeznaczeniem. Agent Tomek nie został zatrzymany i nie usłyszał zarzutów. Sprawa zaś toczy się dziś w Prokuraturze Regionalnej w Białymstoku, gdzie szefową jest prokurator, która pracowała w CBA w tym czasie co Tomasz Kaczmarek.
"Jako poseł opozycji wielokrotnie krytykował pan brak skuteczności służb, prokuratury. Jak pan skomentuje fakt, że prokuratura od ponad sześciu lat nie jest w stanie rozliczyć działań stowarzyszenia Helper związanego ze znajomym ministra, panem Tomaszem Kaczmarkiem?" – pytanie tej treści przesłaliśmy Kamińskiemu kilka tygodni temu. Do dziś pozostaje bez odpowiedzi.
– Mariusz nie ma nic wspólnego z agentem Tomkiem, ich drogi rozeszły się lata temu. Byłby ostatni do pomocy, bo to jedno z jego większych życiowych rozczarowań – przekonuje współpracownik ministra.
Posada marzeń dla syna ministra
Ostatnie cztery lata przyniosły więcej takich rys na kryształowym wizerunku Kamińskiego. Jedną z nich jest sprawa posady syna Mariusza Kamińskiego w centrali Banku Światowego.
"Praca w Waszyngtonie oznacza zarobki w wysokości około 200 tysięcy dolarów rocznie. Składa się na nią nieopodatkowana pensja i składka emerytalna w wysokości 20 procent poborów. Przeliczając na rodzime warunki, trzeba by zarabiać sporo ponad 60 tysięcy miesięcznie na rękę" – pisaliśmy na łamach tvn24.pl jesienią 2018 roku, gdy ujawniliśmy nowe miejsce pracy 30-letniego Kacpra Kamińskiego.
Jak Kacper Kamiński dostał taką pracę? Oficjalne tłumaczenie Narodowego Banku Polskiego brzmiało, że zatrudniony został przez Bank Światowy. Również sam syn ministra wydał oświadczenie, które sugerowało przejrzystą kwalifikację na to stanowisko.
"Ukończyłem studia prawnicze, ze specjalizacją prawa gospodarczego. Przez trzy lata zdobywałem doświadczenia zawodowe na rynku prywatnym, następnie przez ponad 3,5 roku pracowałem w Parlamencie Europejskim na stanowisku doradcy w Komisji Budżetowej Parlamentu" – brzmiała jego odpowiedź.
W rzeczywistości jednak to prezes Narodowego Banku Polskiego wskazuje swojego kandydata do objęcia tej funkcji. Przypomnijmy, że w NBP pracuje na wysokim stanowisku matka Kacpra Kamińskiego, Anna, pierwsza żona Mariusza. Nieco inaczej można również spojrzeć na CV Kacpra. W otwartych źródłach nie ma żadnych informacji o jego prawniczych osiągnięciach. Był za to radnym w Otwocku, gdzie mandat mogły mu pomóc zdobyć ulotki z tatą. Następnie pracował dla spółki Srebrna, finansowego wehikułu Prawa i Sprawiedliwości. Pracę w Parlamencie Europejskim również zawdzięczał partii – był doradcą frakcji, do której należy Prawo i Sprawiedliwość.
– Doskonale wyobrażam sobie swoje zatrzymanie, a po nim konferencję Mariusza Kamińskiego, gdybym ja swoją pozycję szefa CBA wykorzystał dla załatwienia córce takiej pracy marzeń – komentuje Paweł Wojtunik. – Hipokryzja Kamińskiego jest jeszcze większa, bo wiedząc, gdzie jego syn pracuje, sam zarzucał mi branie brukselskich pieniędzy.
Wojtunik ma na myśli sytuację z połowy kwietnia 2018 roku, która miała miejsce w jego rodzinnych Białobrzegach. Wojtunik wszedł na otwarte dla mieszkańców spotkanie z ministrem Mariuszem Kamińskim i zapytał o głośną sprawę premii dla ministrów rządu, a konkretnie o to, czy Kamiński otrzymał wspominane w mediach 65 tysięcy i czy zwrócił pieniądze, jak nakazał to prezes Jarosław Kaczyński.
– To pan, który żyje w tej chwili z pieniędzy brukselskich… – zaczął swój nerwowy wywód Kamiński, nawiązując do tego, że Wojtunik jest od 2016 roku doradcą premiera Mołdawii do spraw antykorupcyjnych z ramienia UE.
Co ciekawe, wystąpienie Kamińskiego w Białobrzegach było ostatnim publicznym aż do 29 sierpnia 2019 roku.
– Źle wypadł. Był spocony i nerwowy. Jeszcze gorzej, że jako koordynator służb nie miał pojęcia, że wybrał na jedno jedyne spotkanie rodzinne miasto Wojtunika. Nie świadczy to dobrze o służbach – mówi polityk PiS, zastrzegając swoją anonimowość.
Same Białobrzegi jako miejsce jedynego otwartego spotkania z "suwerenem" Kamiński mógł wybrać już nieprzypadkowo. Według informacji krążących w służbach właśnie Białobrzegi badał socjolog Maciej Gdula, pisząc swoją głośną książkę "Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta". Na podstawie rozmów z mieszkańcami wyciągał wnioski, dlaczego ostatnie wybory wygrało Prawo i Sprawiedliwość.
Droga do prezesa
Swoją przygodę z polityką Kamiński zaczął jeszcze jako 16-latek, w 1981 roku. Został wtedy skazany na rok pobytu w poprawczaku za "zbezczeszczenie pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej", jak podaje Encyklopedia Solidarności. Na Uniwersytecie Warszawskim zaczął działać w podziemnym Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, będąc członkiem zarządu.
– Zawsze na pierwszej linii, kręciły go konkretne akcje, zawsze też był gorącym antykomunistą. Wziął jednak udział w Okrągłym Stole jako przedstawiciel NZS – wspomina jeden z jego kolegów z tamtych czasów.
Z tych czasów wywodzą się jego znajomości m.in. z Pawłem Piskorskim czy Grzegorzem Schetyną. Tyle że również po 1990 roku antykomunizm Kamińskiego nie osłabł. Zakładał Ligę Republikańską, która aktywnie zwalczała postkomunistów i Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Służby interesowały go od zawsze. Według relacji byłych szefów największej polskiej służby specjalnej – zarówno wybieranych przez PiS, jak i inne partie – na początku lat 90. bez powodzenia aplikował do Urzędu Ochrony Państwa.
– Wszystkich nas interesowało, co znaleźli na niego dawni kadrowcy, że odrzucili jego kandydaturę. Nie znaleźliśmy tych dokumentów – przyznawał w rozmowie z dziennikarzem tvn24.pl jeden z byłych szefów służb.
Zanim w 2002 roku związał się politycznie z partią założoną przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich, blisko współpracował z partią Marka Jurka. Trzy lata później, po wygranych przez PiS wyborach, dostał misję utworzenia Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
– Miał trochę znajomości w służbach, bo pracował w Głównym Urzędzie Ceł, także w pionie audytu Telewizji Polskiej. Dodatkowo, tworząc CBA, sięgnął po młodych policjantów i bliskich znajomych ze studiów. Oferował dobrą pensję w dynamicznej formacji bez naleciałości Służby Bezpieczeństwa. Uwierzyliśmy "Kamykowi", że będzie absolutnie bezkompromisowy – mówi nam jeden z funkcjonariuszy współtworzących CBA.
Stanowisko szefa CBA zachował po przegranych przez PiS wyborach, aż do ostatnich tygodni 2009 roku, gdy prokuratura postawiła mu zarzuty karne. Śledczy uznali, że wielokrotnie wprowadzał w błąd sądy. Zwracając się o zgody na podsłuch, nadużywał swojej władzy, organizując operacje specjalne wymierzone głównie w polityków rządzącej Platformy Obywatelskiej. Ostatecznie sąd skazał Kamińskiego, ale przed uprawomocnieniem się wyroku ułaskawił go prezydent Andrzej Duda.
– Cieszył się coraz większym zaufaniem prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Poza szeregami partii jest znany jako bezwzględny tropiciel korupcji w rządzie Donalda Tuska, wewnątrz zaś jako policjant Kaczyńskiego, który pilnuje dyscypliny wśród struktur i tropi nadużycia naszych ludzi – mówią posłowie Prawa i Sprawiedliwości.
Gdy cztery lata temu objął funkcję ministra koordynatora służb specjalnych, potrafił spożytkować kryzysy korupcyjne do umacniania swojej pozycji politycznej. Dobrym przykładem jest afera związana ze spółką Sensus, która wywołała dymisje szefa Biura Ochrony Rządu generała Andrzeja Pawlikowskiego oraz szefa Agencji Wywiadu.
Według aktu oskarżenia za pomocą Sensusa wyprowadzono pieniądze ze spółki PKP. – Chodzi o niegospodarność oraz pomocnictwo w niegospodarności w związku z organizacją ochrony przez spółkę PKP S.A. w trakcie Światowych Dni Młodzieży – mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Marcin Saduś.
- Kamiński wszczął śledztwo i doprowadził do dymisji obydwu nieprzychylnych mu szefów służb, którzy zostali powołani bez jego zgody i pochodzili z innych obozów wewnątrz PiS – mówi nam poseł PiS. Ta sytuacja pozwoliła Kamińskiemu skierować na fotel wiceministra infrastruktury swojego człowieka, Andrzeja Bittla. - Mógł wykazać, że minister Andrzej Adamczyk nie upilnował PKP i potrzebny jest do pilnowania resortu jego człowiek, który wcześniej nie miał żadnych doświadczeń z infrastrukturą – uważa poseł, członek sejmowej komisji infrastruktury.
Przyjaciele muzułmanie
Zdolność do daleko idących kompromisów minister koordynator Mariusz Kamiński wykazał również w jednej z najbardziej drażliwych politycznie kwestii. W tym miejscu trzeba jednak wrócić do czerwca 2002 roku, gdy w Sejmie odbywa się burzliwa dyskusja nad informacją o sytuacji cudzoziemców w Polsce. Na mównicę wchodzi Mariusz Kamiński:
– Sprawy uchodźców powinny być nam, Polakom – jak żadnemu innemu narodowi na świecie – szczególnie bliskie. Od 200 lat w każdym pokoleniu tysiące naszych rodaków zmuszonych było wybrać los uchodźcy. Żołnierze przegranych powstań, działacze niepodległościowi, opuszczali kraj w obawie przed represjami i terrorem ze strony zaborców, okupantów czy ostatnio – w obawie przed komunistyczną dyktaturą. Wolny świat nigdy nie odmówił im pomocy. Dziś, kiedy żyjemy w niepodległym państwie, zdajemy trudny egzamin z naszej przyzwoitości. Czy potrafimy okazać elementarną ludzką solidarność, współczucie ofiarom reżimów, dyktatur i brudnych wojen?
Dalej poseł Kamiński krytykuje "bezduszne procedury" stosowane przez polskie urzędy, które zatrzymują na granicach uchodźców, szczególnie z ogarniętej kolejną fazą konfliktu Czeczenii.
– Nie ma tygodnia, by nie docierały do nas kolejne informacje o gwałtach, zbrodniach i torturach w obozach filtracyjnych, jakim poddawani są mieszkańcy Czeczenii. Prześladowani są z tego powodu, że są Czeczenami, muzułmanami, że mają ciemną karnację – grzmiał.
Według jednego z ówczesnych współpracowników Kamińskiego pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych "całym sercem" zaangażował się w sprowadzanie Czeczenów do Polski.
– Jak więc rozumieć jego zachowanie, gdy podczas poprzedniej kampanii wyborczej hasła antyimigranckie stanowiły główną broń Prawa i Sprawiedliwości? – pytamy.
– Mariusz konsekwentnie milczy. Wyborcy PiS nie zrozumieliby, gdyby mówił innym głosem niż "przekazy dnia" partii. Przecież "Kamyk" zna pół diaspory muzułmańskiej w Polsce osobiście – mówi nasz rozmówca.
Według niego to Kamiński był jednym z pomysłodawców, by jedno z warszawskich rond nazwać imieniem Dżochara Dudajewa – pierwszego prezydenta Czeczenii, który w 1991 roku ogłosił "dżihad" przeciwko Rosji.
Pomysł podchwycił ówczesny prezydent stolicy Lech Kaczyński, co wywołało protesty ambasady Rosji. – Dla nas Dudajew to terrorysta, który rozpętał okres wojen w Czeczenii – przekonywali rosyjscy dyplomaci.
– W 2005 roku radni przegłosowali, że Dudajew zostanie patronem ronda na zbiegu ulic Aleje Jerozolimskie i Popularnej. To także był sukces "Kamyka" i świetna impreza była z tej okazji – mówi nasz rozmówca.
Alkohol, Tequilla i afera reprywatyzacyjna
Wątek słabości Mariusza Kamińskiego do alkoholu przewija się w wielu relacjach. Również takich, które są składane pod rygorem odpowiedzialności karnej.
– Jakub R. (urzędnik ratusza, jeden z podejrzanych o udział w aferze reprywatyzacyjnej – red.) opowiadał mi, że na imprezach dochodziło do takiego pijaństwa, że niejaki Mariusz Kamiński chodził na czworaka i całował się z psem. Mówię to pod przysięgą – zeznawał przed komisją śledczą badającą warszawską reprywatyzację mecenas Robert Nowaczyk, negatywny bohater przejmowania licznych stołecznych nieruchomości.
Według jego relacji pies był rasy bokser, wabił się Tequilla, a należał właśnie do podejrzanego o korupcję urzędnika, czyli Jakuba R. On sam miał być wieloletnim kolegą ministra Mariusza Kamińskiego i jego zastępcy Macieja Wąsika.
– Jakub R. był ich kumplem, ale przecież nie odpowiadają za to, co robił w ratuszu kierowanym przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Te opowieści to zemsta za wsadzenie do aresztu Jakuba, mecenasa Nowaczyka i wielu innych postaci zamieszanych w aferę reprywatyzacyjną – odpiera zarzuty związany z Kamińskim oficer służb.
Jednak prawdą jest, że CBA, którym Mariusz Kamiński kierował niemal do końca 2009 roku, nie wpadło na trop afery reprywatyzacyjnej w Warszawie. Faktem jest też, że rzekomo skorumpowany Jakub R. był ich znajomym i utrzymywał kontakty z funkcjonariuszami CBA po ostatnich wyborach, wygranych przez PiS. Według relacji jego brata miał za zadanie "zbieranie haków na prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz". Fakt, że kontakty miały miejsce, potwierdzili oficjalnie w swoim oświadczeniu ministrowie Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik. Jednak według nich natura tych kontaktów była czysto śledcza – po prostu agenci CBA zbierali dowody na działalność mafii reprywatyzacyjnej w mieście.
W tę interpretację wątpi polityk opozycji. – Nie da się znaleźć żadnej interpelacji poselskiej Mariusza Kamińskiego dotyczącej afery reprywatyzacyjnej w Warszawie, gdy był posłem opozycji. Podobnie Maciej Wąsik nie podnosił tego tematu jako radny miasta. To milczenie trwało do momentu, gdy aferę reprywatyzacyjną ujawnili dziennikarze “Gazety Wyborczej” - wskazuje.
Reprywatyzacja w Warszawie »
Wyjście z pieczary
Wiadomo z pewnością, że po objęciu funkcji szefa MSWiA Mariusz Kamiński skupi w swoich dłoniach jeszcze większą władzę niż dotychczas.
– Mariusz Błaszczak, podobnie jak Antoni Macierewicz, nie wpuszcza Kamińskiego do służb wojskowych. Ale teraz zyska on największą formację w kraju, czyli policję – zaznacza poseł PiS.
O różnicy między policją a służbami świadczą liczby: 104 tysiące etatów funkcjonariuszy, 20 tysięcy cywilów. To największy pracodawca w kraju. Dla porównania największa służba specjalna to mniej niż 4 tysięcy ludzi zatrudnionych w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym - nieco ponad tysiąc. Do tego pod jego zwierzchnictwem będą Straż Graniczna, Straż Pożarna, nadzór nad wojewodami, wszelkie ewidencje ludności, w końcu sprawy religii. Koledzy z PiS zauważają, że tak duży obszar tak szczególnej odpowiedzialności zmusi Kamińskiego do częstszego pokazywania się publicznie.
– W każdej chwili może zawalić się dach nad supermarketem czy wybuchnąć duży pożar. Minister spraw wewnętrznych nie może funkcjonować w ukryciu, w głębi pieczary, jak to robił koordynator służb. Nie wiem, jak Kamiński poradzi sobie w świetle reflektorów, ale trzymam za niego kciuki – mówi poseł PiS.
– Policja, Straż Graniczna, Straż Pożarna rozwiązują codziennie realne problemy realnych ludzi. Dlatego trudno im wcisnąć kit. Minister musi pokazać, że ich rozumie i jest z nimi w ciężkich chwilach – zauważa Marek Biernacki.
W tym sensie Kamiński źle zaczął funkcjonowanie jako minister spraw wewnętrznych – odrzucił ustawowo przysługującą mu ochronę Służby Ochrony Państwa. O jego bezpieczeństwo nadal dbają funkcjonariusze oddziału specjalnego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, choć trudno znaleźć w ustawie przepis, który na to im zezwala.
– Minister nam nie ufa, my nie zaufamy ministrowi. To oznacza problemy, z których tylko wy, dziennikarze, będziecie mieć korzyść w postaci licznych tematów – przewiduje jeden z doświadczonych funkcjonariuszy SOP.
Jedną z pierwszych decyzji Kamińskiego było odsunięcie wiceministra Jarosława Zielińskiego od jakiegokolwiek wpływu na policję, Służbę Ochrony Państwa, Straż Graniczną i Biuro Nadzoru Wewnętrznego.
- Poprzednicy, od Mariusza Błaszczaka, przez Joachima Brudzińskiego i Elżbietę Witek, też chcieli to zrobić. A "Kamyk", zamiast gadać, to po prostu to przeprowadził – komentuje jego współpracownik.
Ale Mariusz Kamiński cieszy się coraz większym zaufaniem prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Tak dużym, że coraz więcej posłów PiS widzi w nim następcę samego prezesa. Tylko że wszyscy, o których w ten sposób mówili politycy i dziennikarze, wkrótce tracili swoją pozycję na Nowogrodzkiej. Ostatnio Joachim Brudziński, który został skierowany do europarlamentu. A także premier Mateusz Morawiecki, który jest już coraz rzadszym gościem w gabinecie prezesa PiS.
********
Pytania które przesłaliśmy 19 sierpnia Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariuszowi Kamińskiemu, a na które nie otrzymaliśmy odpowiedzi:
Zwracam się z prośbą o udzielenie wywiadu przez Pana Ministra Mariusz Kamińskiego dla potrzeb Magazynu portalu Tvn24.plChciałbym stworzyć rzetelną sylwetkę Pana Ministra, zgodną z wymogami Ustawy Prawo Prasowe.
Jeżeli rozmowa nie będzie możliwa proszę o udzielenie odpowiedzi na następujące pytania:
– Dlaczego Pan Minister zrezygnował z przysługującej mu na mocy ustawy ochrony Służby Ochrony Państwa?
– Dlaczego Pan Minister nie stawił się na wezwanie sejmowej komisji śledczej badającej nieprawidłowości w podatku VAT, skoro przez dwa lata był szefem CBA w czasach rządów koalicji PO-PSL?
– Jakie Pan Minister ma plany wobec podległych sobie instytucji jak Policja, Straż Graniczna etc.?
– Jak Pan Minister skomentuje publicznie pojawiające się informacje dotyczące jego zażyłości z rodziną R., która ma status podejrzanych w śledztwach dotyczących warszawskiej reprywatyzacji?
– Czy Pan Minister rzeczywiście brał udział w alkoholowych imprezach z udziałem Jakuba R. oraz jego brata?
– Dlaczego w minionej kadencji Sejmu Pan Minister nie złożył żadnej interpelacji dotyczącej "afery reprywatyzacyjnej"?
– Czy Pan Minister brał udział w zdobyciu przez swojego syna posady w Banku Światowym?
– Jak Pan Minister ocenia, z biegiem czasu, swoje niegdysiejsze zaangażowanie w sprowadzanie do Polski uchodźców z Czeczenii?
– Na posiedzeniu sejmu w dniu 22 listopada 2013 roku jako poseł Pan Minister mówił: "Szanowni państwo, wiemy już, że rak korupcji dotknął Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Komendę Główną Policji oraz Główny Urząd Statystyczny. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, jakie są rzeczywiste rozmiary, jaka jest rzeczywista skala korupcji w naszym kraju. Żądamy konkretnej i rzetelnej informacji od prokuratora generalnego na temat tego, jakie są ustalenia śledztwa na obecnym etapie".
- Dlaczego zatem jedną z pierwszych decyzji nowego kierownictwa CBA (pana Ernesta Bejdy) było rozwiązanie zespołu śledczego w CBA, który prześwietlał tak zwaną "aferę informatyczną"?
– Jako Poseł opozycji wielokrotnie krytykował Pan brak skuteczności służb, prokuratury. Jak Pan skomentuje fakt, że Prokuratura od sześciu lat nie jest w stanie rozliczyć działań stowarzyszenia "Helper" związanego ze znajomym ministra panem Tomaszem Kaczmarkiem?
– Jako Minister-koordynator zapowiadał Pan inicjatywy ustawodawcze m.in. dotyczące transparentności życia publicznego, dlaczego nie powiodły się?
– Z jakich przyczyn nie powiódł się inny plan Ministra, dotyczący reformy służb specjalnych?