Strefa zamknięta wokół elektrowni w Czarnobylu ma dwie części. Na ukraińską dociera wielu, białoruska była dotąd odcięta od świata. Okazuje się, że żyją tam zwierzęta, uważane dotąd za wymarłe, a Łukaszenka zapowiada, że będzie na tych terenach rosła marchew. Zobaczcie unikatowe fotografie z najbardziej napromieniowanego rezerwatu przyrody na świecie.
Do księgi wjazdowej od 2012 roku wpisało się ledwie ośmiu cywili - mówi Krystian Machnik, któremu ta sztuka się udała. Nie przestaje się dziwić i pokazuje nam niesamowite zdjęcia z wyprawy do miejsca, gdzie oprócz skażonego powietrza, zgliszcz, cmentarzy jest mnóstwo wspaniałych zwierząt, ptaków i garstka ludzi.
Wyznaczone cyrklem
Po wybuchu w elektrowni w Czarnobylu wyznaczono strefy ewakuacji. Poziom promieniowania był trudny do ustalenia od razu, dlatego osoby, które miały określić skażony teren, wzięły do ręki cyrkiel i wyznaczyły na mapie okręg w promieniu 30 km od elektrowni. Potem okazało się, że część ziemi znajdujących się w tym obszarze była czysta, za to niektóre ziemie poza wyznaczoną strefą - skażone.
Granice strefy skorygowano. Najmocniej odczuła to południowo-zachodnia część Białorusi. Tam wysokie stężenie promieniotwórczego cezu występowało nawet 65 kilometrów na północ od elektrowni.
To właśnie na ówczesną Białoruską Socjalistyczną Republikę Radziecką spadło nawet 70 procent radioaktywnych pyłów po wybuchu 26 kwietnia 1986 roku. W wyniku awarii w elektrowni atomowej w Czarnobylu skażonych zostało ponad 23 proc. terytorium obecnej Białorusi. Wysiedlono stamtąd ponad 22 tysiące ludzi z 96 miejscowości. Niektóre wsie zostały zburzone, a rumowiska zakopane.
Promieniowanie było tu znacznie wyższe niż w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia po stronie ukraińskiej.
Strefa naprawdę zamknięta
W białoruskiej strefie zamkniętej mieszka ledwie około 20 osób. Nie są to jednak samosioły, czyli samoosiedleńcy. To ludzie, którzy nigdy się stąd nie wyprowadzili. Mieli być ewakuowani, ale nikt ich tego nie przypilnował.
Porzucone gospodarstwa niszczeją. Wiele domów zrównano z ziemią.
W 1988 roku na skażonym obszarze Białorusi utworzono Poleski Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny. Zajmował 1300 kilometrów kwadratowych, a po pięciu latach rozszerzono go do 2150 kilometrów kwadratowych. To jeden z największych rezerwatów przyrody w Europie. Jego powierzchnia jest ponad dwadzieścia razy większa niż Białowieskiego Parku Narodowego.
Ta strefa – w odróżnieniu od ukraińskiej – faktycznie jest zamknięta. Nie ma tam miejsc takich, jak Prypeć. Są opuszczone wioski, ale przede wszystkim dominuje dzika przyroda.
Pięć lat walki
- O wjechanie tam staraliśmy się pięć lat. Długo było to niemożliwe. Białorusini automatycznie odrzucali każdy wniosek, powołując się na konkretne paragrafy. Bez białoruskiego obywatelstwa nie można pokonać biurokratycznych przeszkód. Teraz udało nam się zdobyć kontakt z człowiekiem na Białorusi, który nam w tym pomógł - mówi Krystian Machnik z Napromieniowani.pl.
Gdy wyczekiwaną od lat zgodę udało im się uzyskać, Machnik stworzył plan wyprawy. - Na podstawie zdjęć satelitarnych i starych map wyznaczyłem punkty, gdzie coś może być, na przykład coś wyglądało na zdjęciu satelitarnym jak szkoła czy przedszkole. W miejscach użyteczności publicznej pozostało najwięcej pamiątek. Prywatne mieszkania porozkradano - tłumaczy.
W punkcie kontrolnym kazano im wpisać się do księgi wjazdowej. - Byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że od 2012 roku wpisało się do niej zaledwie osiem osób. Przez ostatnie sześć lat poza mną zobaczyło to miejsce tak niewielu! Coś niewyobrażalnego - mówi.
Przez głowę przeszła mu myśl, żeby zrobić zdjęcie, ale wiedział, że to niedozwolone.
Szukając znajomych
W białoruskiej strefie spędzili dwa dni. - Wjechaliśmy tam w trzy osoby. Przydzielono nam przewodnika i kierowcę - weterana wojny w Afganistanie. Przemieszczaliśmy się ich samochodem - tak zwaną buchanką, czyli uazem 452 – mówi Machnik. - Mało jest tu utwardzonych dróg, nie ma śmieci, wydeptanych ścieżek - wylicza.
Nie wszędzie jednak udało się dojechać. Przeszkodą okazała się rzeka Prypeć. - Ze wschodniej części do zachodniej nie dało się przejechać. Nie istnieje tam dziś żadna przeprawa. Białoruska strefa to tak naprawdę dwie osobne części - wyjaśnia.
Nie znajdziemy większych miast, takich jak Prypeć po ukraińskiej stronie. - Jest skromniej. Głównie są małe wioski, a wokół nich dzika przyroda - mówi.
W wioskach znaleźli opuszczone zakłady pracy, przedszkola, szkoły. W dawnych klasach na tablicach można dostrzec napisy. - Podpisują się na nich eksploratorzy. Ale zdarza się, że na tablicach znajdziemy też informacje od dawnych mieszkańców - mówi Machnik.
Ci pojawiają się tu raz w roku - w święto Radunicy, czyli dzień zmarłych. Mogą wjechać bez specjalnych przepustek i odwiedzić cmentarze, na których kiedyś pochowali swoich bliskich. Co roku ponad 200 cmentarzy w strefie czarnobylskiej odwiedza około 12 tysięcy osób.
Przy okazji odwiedzają też miejsca, w których się wychowali i uczyli. Wielu z nich na tablicach podpisuje się imieniem i nazwiskiem oraz klasą. Zostawiają swoje numery telefonu czy maile, licząc, że w ten sposób odnajdą znajomych z dzieciństwa.
Zaskoczeniem dla Machnika były stojące w przystani statki, a w zasadzie ich wyposażenie. - W środku znajdował się silnik. Po ukraińskiej stronie już dawno by go nie było - wymontowaliby go szabrownicy i sprzedali na złom - mówi.
Sprawca przebywa za granicą
Najwyższe budynki po białoruskiej stronie liczą kilka pięter. Nie ma wieżowców, takich jak w Prypeci. Żeby podziwiać panoramę, trzeba wejść na jedną z wież obserwacyjnych, z których korzystają leśnicy.
Machnik nie mógł jej ominąć: - Byłem w strefie około 70 razy. Ale pierwszy raz z innego kraju mogłem zobaczyć to, co widziałem tyle razy - Prypeć, "Oko Moskwy" i elektrownię - sprawcę nieszczęścia. Dzieliło nas 27 kilometrów.
Granicy między Białorusią a Ukrainą w zasadzie tu nie ma. - Nigdy nie przeprowadzono tu demarkacji. Są miejsca, gdzie ustawiono drut kolczasty, bywają słupki graniczne, ale w większości miejsc można byłoby się nie zorientować, że jest się już po drugiej jej stronie, gdyby nie GPS-y. Słyszałem o planach postawienia wysokiego płotu z kamerami, ale nikt tam nie traktuje tego poważnie - mówi Machnik.
Zdziwiła go wciąż dość wysoka radiacja. - W południowej części strefy średnio wynosiła około 1,8 mikrosiwerta na godzinę, choć w niektórych miejscach licznik Geigera pokazywał nawet ponad 10 mikrosiwertów. W Prypeci zdarzają się pojedyncze punkty z podobnymi wartościami. Tak wysokie promieniowanie jest głównie wokół samej elektrowni.
W Polsce średnia promieniowania wynosi 0,15 mikrosiwerta na godzinę.
Ale podwyższona radiacja nie jest niebezpieczna dla zdrowia - uznaje się, że dopiero dawki rzędu kilkudziesięciu tysięcy mikrosiwertów na godzinę są niebezpieczne dla zdrowia w przypadku wielogodzinnego oddziaływania.
Bezpośrednio po wypadku w 1986 roku pod elektrownią w Czarnobylu promieniowanie sięgało nawet 300 milionów mikrosiwertów na godzinę.
Podczas prześwietlenia klatki piersiowej otrzymujemy dawkę promieniowania rzędu 100 mikrosiwertów.
Rezerwat
Radiacja nie przeszkadza zwierzętom. Wyraźnie wolą ją niż obecność człowieka. Na terenie Poleskiego Rezerwatu Radiacyjno-Ekologicznego po katastrofie pojawiło się wiele gatunków uważanych za wymarłe lub niewystępujących wcześniej w tej części kraju.
Według wyliczeń leśników, tereny te zamieszkuje siedem gatunków gadów, 11 gatunków płazów, 46 gatunków ssaków, 213 gatunków ptactwa oraz 25 gatunków ryb. Około 70 gatunków znajduje się w "Czerwonej księdze gatunków zagrożonych" lub w "Białoruskiej czerwonej księdze zwierząt".
- Zwierząt jest tam cała masa - potwierdza Krystian Machnik. Sami widzieli ślady wilków. - W białoruskiej strefie żyją ich trzy watahy. Dokładnej liczby sztuk leśnicy nie znają. Jeden z leśników widział tam wilka złocistego - rudego jak lis. To gatunek uznawany za wymarły. Zaobserwował go dwukrotnie w ciągu ostatnich 10 lat - mówi.
Spotkać też tu można konie Przewalskiego. Są też żubry. Sprowadzono je w 1996 roku z Białowieży i wypuszczono na wolność. I dobrze się tu czują - w 2004 roku było ich 40. Dziś - 150.
- Widzieliśmy je w zagrodzie, w której dokarmiają je leśnicy. Jednak to my byliśmy okrążeni płotem, a nie żubry – byliśmy bowiem na terenie należącym do nich. Są bardzo płochliwe i nieprzyzwyczajone do ludzi. Radzą sobie tam coraz lepiej, bo coraz rzadziej korzystają z pożywienia od leśników - same znajdują sobie żywność. Populacja zwierząt cały czas rośnie.
Żyje tu też mnóstwo łosi - według liczenia z 2000 roku było ich 3,5 tysiąca. - Widzieliśmy ich całe mnóstwo, ale na nasz widok od razu uciekały. Tylko raz udało nam się wyjąć aparat na czas - mówi Machnik.
Do tego jelenie - których przed katastrofą nie było wiele.
Żyją tu też dziki. Te - jak wiadomo - szukają pożywienia, ryjąc w ziemi. Dodatkowo żywią się grzybami, które chłoną radioaktywne pierwiastki. Stąd te zwierzęta najbardziej odczuły skutki katastrofy w Czarnobylu. Na początku lat 90. na Białorusi odnotowano rekordowo skażonego dzika. Miał 661 kilobekereli na kilogram mięsa, podczas gdy maksymalna norma dopuszczalna przez ONZ wynosi 1 kilobekerel.
W rezerwacie jest też mnóstwo dzikich ptaków: czaple, łabędzie, kaczki i czarne bociany. Ptaki zamieszkują obszar, który przed 1986 rokiem osuszano, by uprawiać ziemię. Po katastrofie kanały odwadniające zablokowano i znów pojawiły się tu torfowiska. Uznano bowiem, że lepiej będzie, aby promieniotwórcze pierwiastki znalazły się w wodzie, niż żeby się dostały do atmosfery w wyniku pożaru.
Plany Łukaszenki
Od początku marca do strefy mogą już wjechać turyści. - Potrzebują jedynie wizy, no i konieczne jest załatwienie specjalnych pozwoleń oraz kierowca i przewodnik - mówi Machnik.
To decyzja prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, który chce rozwinąć turystykę w tym rejonie. Wycieczki mają poruszać się tylko tam, gdzie poziom skażenia jest najniższy.
- Turystyka tutaj nigdy nie będzie ekstremalna, ponieważ zdrowie ludzi jest dla nas priorytetem. Dlatego też główne szlaki będą przebiegać po drogach asfaltowych, gdzie jest mniej pyłu i łatwiej go można zmyć - mówił gazecie "Zwiazda" Piotr Nikałajenka, zastępca szefa białoruskiego departamentu ds. likwidacji skutków awarii w elektrowni jądrowej w Czarnobylu.
To niejedyne pomysły Łukaszenki na te tereny. Docelowo chce on ten obszar – tam, gdzie się da - wykorzystać pod rolnictwo.
Plan już wdraża w życie - w 2017 roku zlikwidował strefę ochronną (znajdującą się poza strefą zamkniętą), na terenie której uprawa i polowanie na zwierzęta były zabronione.
- W tej chwili w niektórych wioskach nie można niczego uprawiać, w innych hodowla jest dozwolona, ale żywność jest poddawana stałej kontroli dozymetrycznej - mówi Machnik.
Naukowcy raczej nie podzielają optymizmu prezydenta Białorusi. Według danych z 2000 roku, w najbardziej skażonych regionach - braginskim, chojnickim, kalinkowieczewskim i narowlanskim - od 30 do 90 proc. produkowanego tam mięsa, mleka i ziarna zawierało pierwiastki izotopu strontu-90 w ilościach znacznie przekraczających normy.
Według danych ministerstwa środowiska w Mińsku, obszar skażenia kraju zmniejszył się z 23 proc. w 1986 roku do 17-18 proc. w roku 2016. Wskaźnikiem referencyjnym jest izotop radioaktywnego cezu-137, którego czas połowicznego rozpadu nieznacznie przekracza 30 lat. Najwyższe poziomy skażenia wciąż notuje się w obwodach homelskim i mohylewskim. Według wyliczeń białoruskich naukowców, do 2046 roku obszar skażenia zmniejszy się do 10-11 proc. powierzchni Białorusi.
Na skażonych obszarach Białorusi żyje dziś około miliona ludzi.