Na boisku był twardym obrońcą, kiedyś najdroższym na świecie. Dwa lata temu Rio Ferdinand stracił żonę. Zmarła na raka. Jego świat runął. Nagle został z trójką dzieci. Nie wiedział, jak wstawić pranie czy umówić wizytę u lekarza. Pojawiły się stany lękowe, problem z alkoholem. W końcu się pozbierał. Dopiero niedawno opowiedział, jak wielką stratę poniósł i jak to jest być matką i ojcem w jednej osobie. Nie wstydził się łez. Z nim płakała cała Anglia.
Trudno się przeciw niemu grało, bo Rio to kawał chłopa. 190 cm wzrostu. Nie dało się go przestawić ot tak. Był bezkompromisowy w walce powietrznej o piłkę. Człowiek skała.
Parę lat temu w trakcie jednego z meczów kibic City, innej wielkiej firmy z Manchesteru, trafił go monetą w głowę. Ferdinand z kolegami właśnie cieszyli się z gola. W pewnym momencie Rio złapał się za czoło, dostrzegł krew. Spore rozcięcie nie zrobiło na nim wrażenia, grał dalej. Można było go zranić, ale nie zniszczyć.
Miał wszystko. Zabójca wrócił
W życiu ma podobnie. W piłkę już nie gra, musiał z nią skończyć, gdy rak zabrał mu żonę. Rebecca zmarła w 2015 roku. Miała zaledwie 34 lata.
- Miałem niesamowitą żonę, wspaniałe dzieci i nagle, w jednej chwili, bang! Wszystko się zmieniło – opowiada w godzinnym dokumencie, który Anglia obejrzała w ostatni wtorek marca. "Być mamą i tatą" to przejmujący reportaż o walce z samym sobą i braniu się za bary z przeciwnościami losu.
- Patrzę na moje dzieci i wraca do mnie, że one nie mają mamy - twardziel nie wstydzi się łez.
Rio i Rebecca usłyszeli po raz pierwszy fatalną diagnozę (rak piersi) w 2013 roku, zaledwie cztery lata po ślubie. Rozpoczęło się leczenie. Zabójcę uśpiono, wrócił w agresywnej postaci dwa lata później. Rebecca odeszła niecałe dziesięć tygodni po tym, jak usłyszeli fatalne wieści od lekarzy. Ferdinand nie był na to przygotowany. Dotarło do niego, że życie to nie tylko piłka. Trzeba było coś ugotować, zrobić pranie, umówić wizytę u lekarza, a córce zapleść warkocze. Gdy opowiada o rewolucji w prywatnym życiu, przypomniał, jak zwracał się do zmywarki: - Wiem, do czego służysz, ale nie wiem, jak się z tobą obchodzić.
Po ślubie Rebecca rzuciła pracę księgowej. Poświęciła się rodzinie. - Wstawałem, ubierałem się, jadłem śniadanie z dziećmi, odwoziłem je do szkoły, a później jechałem na trening. Myślałem, że uczestniczę w obowiązkach domowych - wspomina Ferdinand.
Stracił żonę, która dbała o każdy szczegół. On został z trójką dzieci. Najstarszy Lorenz ma 11 lat, są jeszcze Tate i Tia.
Jak im to powiedzieć?
- Całe moje życie starałem się być ambitny we wszystkim, co robiłem. Kiedy byłem młody, chciałem być piłkarzem, najlepszym piłkarzem, grać na wielkich stadionach, zdobywać trofea - mówi w pierwszych sekundach obrazu.
Nagle musiał podołać innemu wyzwaniu. Trzeba było jakoś powiedzieć dzieciom, że ich ukochana mama do nich już nie wróci. - Zdajesz sobie sprawę, że gra w piłkę była pieprzonym spacerem po parku w porównaniu do tego, jak masz to wszystko im wytłumaczyć. Nigdy nie musiałem robić czegoś tak skomplikowanego - wyznaje.
W reportażu widać, że się stara, jest dzielny. - Gdzie jest mama? - pyta tatę sześcioletnia Tia. Wtedy Rio tłumaczy: - Pamiętasz, jak ci mówiłem, że pochowaliśmy mamę na cmentarzu? Jej dusza poszła do gwiazd, a ona jest teraz tam, gdzie ta gwiazda, którą właśnie widzisz.
Zrozumiał samobójców
Nie od razu wiedział, jak postąpić. Po stracie ukochanej wpadł w depresję. Smutki topił w butelkach whisky i brandy. - Piłem. Dużo piłem. Kiedy dzieci szły spać, schodziłem na dół i się upijałem. I tak każdego wieczoru - bije się w pierś.
Dotychczas gardził samobójcami, miał ich za tchórzy i egoistów. Ale w pewnym momencie zrozumiał ich. - Siedzisz sam, dzieci są w łóżkach, nie możesz zasnąć, nie możesz myśleć o czymkolwiek. Wtedy pojawia się problem. Nigdy nie rozumiałem samobójców, ale wtedy dotarło do mnie, jak ludzie mogą złapać doła. Jesteś w odosobnieniu, w ciemnym miejscu. Zaczynasz rozumieć, dlaczego można się poślizgnąć, gdy stoisz na krawędzi - przyznaje.
Napadały go lęki. Powinien był odwieźć dzieci do szkoły, a tymczasem stanął bez ruchu, sparaliżowany ze strachu. - Mama tak się nie zachowywała - usłyszał od swoich pociech. Młodzi Ferdinandowie pierwszy raz spóźniali się na lekcje.
Tylko bądź szczęśliwy
Rio otrzeźwiał po jakichś trzech, czterech miesiącach. Tak twierdzi. Pomógł Darren Clarke, brytyjski golfista. On stracił żonę kilka lat wcześniej, również z powodu raka. Clarke został z dwoma synami. – Życie toczy się dalej. Jesteś młody. Najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić dla swoich dzieci, to pozwolić im widzieć uśmiech na twojej twarzy - usłyszał radę piłkarz.
Później chodził i sobie powtarzał: - Jeśli będziesz szczęśliwy, to i one będą szczęśliwe.
Tego stara się trzymać do dziś. Uczestnicy w spotkaniach wdowców. Razem dodają sobie otuchy, nabierają siły, bo wiedzą, że mają dla kogo żyć.
Prawda, że piękne?
Nie był świętoszkiem
Ale to nie jest tak, że Rio zawsze był święty. Nigdy nie był krystalicznie czystą postacią. Sława przyszła za szybko. Gdy miał 18 lat, upomniała się o niego dorosła reprezentacja Anglii. Mógł zostać jednym z najmłodszych debiutantów w historii tamtejszej piłki, ale nie został, bo zapomniał, że po imprezie nie siada się za kółkiem. Stracił prawo jazdy i na pewien czas miejsce w kadrze. Bulwarówki rozpisywały się o jego romansach.
Nie potrafił gryźć się w język, hurtowo karano go za wyzwiska, którymi obrzucał innych, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Obrażał piłkarzy, dostawało się kibicom. Wystarczyło, że któryś zarzucił mu, że nie dał z siebie wszystkiego. Raz w czasie radiowej audycji nazwał prowadzącego "pedałem", później przepraszał i zarzekał się, że nie jest homofobem.
Złapano go nawet na rasistowskich obelgach, choć ze względu na kolor skóry to on zdawał się być najlepszym celem. Ale gdy John Terry, człowiek instytucja w Chelsea, obraził jego brata - również piłkarza - Ferdinand się zagotował. – Dla mnie zawsze będzie idiotą – syknął do dziennikarzy. Uniósł się honorem, nie chciał podać ręki dotychczasowemu koledze, ale sam na tym najwięcej stracił. Nie pojechał na Euro 2012. Selekcjoner Anglików wolał Terry'ego.
Ferdinand wciąż jest aktywny w komentowaniu futbolowej rzeczywistości. Ostatnio nie oszczędził piłkarzy Barcelony. - Pięciu czy sześciu z nich nie zasłużyło na wdziewanie koszulek tego klubu - wypalił, gdy Katalończycy potknęli się z Juventusem.
Słoik wspomnień
Może cięty język pozostał, ale piłka zeszła na dalszy plan. Teraz liczą się tylko Lorenz, Tate i Tia.
Długo nie mógł znaleźć sposobu, jak z nimi rozmawiać o mamie. Gdy tylko zaczynał, napotykał opór. - Za każdym razem uciszali mnie, przerywali rozmowę - wspomina początkowe problemy.
Zorientował się, że czas zmienić strategię. Poradzono mu, żeby spróbował ze słoikiem wspomnień. To naczynie, do którego polecił dzieciom wrzucanie spisanych wspomnień związanych z mamą. Wspólna terapia pomogła.
- Powiedziałem im, żeby pisały o miłych rzeczach, które kojarzą im się z Rebeccą. Kartki miały wrzucać do słoika tak, żeby do nich wrócić za jakiś czas - opisuje tata.
Zdziwił się, gdy dzieci poszły o krok dalej. Zaczęły rysować szczęśliwych rodziców, którzy trzymają się za ręce. Takimi przecież byli.
Stan żałoby mógł przejść do finalnego etapu. - To było jak przejście z ciemności do światła - tak Ferdinand wspomina to, co odkrył. Jest dumny, ale nie tylko on.
- Czuję, że jak ona spojrzy na nas z góry, to powie "dobra robota" - przekonuje Rio. Twardziel.