Pod dom podjechał samochód. W środku byli: policjant, lekarz, psycholog i wójt gminy. - Pani syn utonął w basenie - powiedział policjant. Pod Grażyną nogi się ugięły. - Przy opiekunach? Ratownikach? Jak to możliwe? - wymamrotała. Minęło pięć miesięcy. Na te pytania ciągle nie ma odpowiedzi.
Jeżeli to żart, to głupi i okrutny - myślała ogłuszona Grażyna. W naturalnym odruchu odrzuciła najważniejszą informację, z którą przyjechała kilkuosobowa delegacja - że jej dwunastoletni syn nie żyje.
Była równie przerażona, co oburzona. Rafał pojechał na sprawdzone ferie. Synem mieli opiekować się miejscowi nauczyciele…
Próbowała poukładać sobie to wszystko w głowie.
- Czy on tam był sam? - spytała niepewnie. Policjant kiwnął przecząco głową. Wyjaśnił, że obok tonącego Rafała było 20 innych osób.
A gdzie był ratownik? Czemu Rafałowi nikt nie pomógł? – pytała, ale nikt jej nie odpowiadał.
***
Rafał nie żył od kilku godzin, kiedy w samochodzie jadącym przez Niemcy zadzwonił telefon. Za kierownicą siedział Bogdan, razem z kolegą wracał z pracy przy jednym z remontów. Siedzący obok niego znajomy przerwał wesołą opowieść, którą akurat opowiadał.
- Halo! - rzucił do słuchawki. Zaczął się jąkać. Bogdan tylko usłyszał strzępki zdania: "To proszę mu to powiedzieć, siedzi obok mnie... nie, nie teraz, teraz prowadzi".
Bogdan wyrwał mu telefon.
- Bogdan Kmita? - zapytał głos w słuchawce. - Jestem lekarzem, dzwonię w sprawie pana syna. Proszę się zatrzymać, bo mam złe wiadomości... - usłyszał.
Bogdan przyspieszył. Jak mówi, włączył mu się "tryb zadaniowy".
- Wysadzę cię pod robotą. Wracam do domu. Rafał nie żyje - powiedział znajomemu.
Potem zadzwonił jeszcze do szefa, że nie zrobi zaplanowanego remontu. Kilkanaście godzin później był już w domu pod Grotnikami. Prawie nie poznał żony. Czternastoletni syn Kamil był w szoku, dostał jakieś pigułki na uspokojenie.
Był 17 stycznia 2017 roku.
Dzieci ratowały dziecko
Rodzina Kmitów nie pamięta zbyt dobrze pierwszych dni po śmierci syna. Po tygodniu zaczęli pytać.
Jakie są fakty?
Po pierwsze - oprócz Rafała na basenie w Wiśle było 20 osób, w tym dwoje opiekunów.
Po drugie - Rafał zaczął topić się około godz. 15, zgon stwierdzono czterdzieści minut później.
Po trzecie - z wody wyciągał go czternastoletni chłopiec.
Po czwarte - na basenie nie było ratownika.
Po piąte - oprócz Rafała tonął też jego rówieśnik, Dominik. Chłopcy nie znali się przed wyjazdem.
Po szóste - wszystko wydarzyło się na niewielkim obiekcie - basen miał 16 metrów długości i cztery szerokości.
On miał tam nie jechać. Był na liście rezerwowej. Ale bardzo mu zależało... Jak wskoczył na listę, to skakał z radości.
Matka Rafała
Po siódme – basen w najgłębszym miejscu miał 1,80 metra głębokości. Dwunastoletni Rafał był tylko o pięć centymetrów niższy.
- Tylko tyle - załamuje ręce Grażyna. - Moje dziecko umarło na oczach wielu osób, ale nikt nie wie, jak do tego doszło - płacze i pokazuje wysoki plik dokumentów leżących na kredensie obok zdjęcia Rafała. To fotokopie akt prowadzonego śledztwa.
Na setkach kartek zawarta jest cała wiedza, jaką o śmierci Rafała zgromadzili prokuratorzy. Znajdują się tam zeznania świadków, dokumentacja fotograficzna z basenu, regulamin pływalni i wyniki sekcji zwłok. Szczegółów nie mogą poznać osoby postronne, bo śledztwo jest w toku.
- Wiem, o której zadzwoniono na pogotowie i jakimi słowami mówiono o moim umierającym dziecku. Wiem, o której na recepcję przybiegły pierwsze przerażone osoby rozpaczliwie szukające ratownika. Ale nie wiem najważniejszego: jak to w ogóle się stało, że Rafał zaczął się topić - opowiada.
Bez pamięci
Co działo się dniu śmierci Rafała? Na śniadaniu wychowawcy zapytali, kto chce iść na basen.
- Grupa, która nie chce pływać, pójdzie kupować pamiątki - zapowiedział jeden z wychowawców, nauczyciel ze szkoły w Grotnikach.
Rafał chciał iść na basen, chociaż nie umiał pływać. Wody się nie bał. Zresztą - jak mówili rodzice – prawie niczego się nie bał.
Autobus z kolonistami podjechał pod obiekt przy ul. Olimpijskiej w Wiśle po godz. 14. Na pływalni "zameldowało się" 19 dzieci i dwoje opiekunów - nauczyciel i nauczycielka. Basen był zarezerwowany tylko dla nich.
Na pływalni czekał na nich Łukasz K. Tego dnia ubrany był w pomarańczową koszulkę i spodenki. Po basenie chodził w klapach. Wyglądał jak ratownik.
K. chciał nim być. Dobrze pływał i mniej więcej orientował się, co musi zrobić, żeby zdać wymagane egzaminy. Ale na planach się kończyło - krytycznego dnia był "tylko" pracownikiem technicznym.
Kiedy na pływalni pojawiła się grupa kolonistów, Łukasz K. przez chwilę rozmawiał z opiekunem dzieci. Opiekun nie pytał, gdzie jest głęboko. K. z kolei nie dociekał, czy dzieci umieją pływać.
Wychowawca przebrał się potem w strój kąpielowy i zaczął pływać razem z dziećmi. Druga z opiekunek pilnowała kolonistów bez wchodzenia do wody. K. pomyślał,że "dzieci dobrze sobie radzą z pływaniem" i bez słowa wyszedł z pływalni. Miał sprawy do załatwienia w drugim krańcu budynku - niecałe 100 metrów dalej musiał rozwinąć matę do ćwiczeń.
Czarna plama
- Tam byli ratownicy. A nawet dwóch. Wiem, bo mieli pomarańczowe ubrania - opowiada 12-letni Dominik. Nie znał Rafała, chodzili do różnych szkół. Wtedy wszedł do basenu i przez chwilę pływał ze swoim przyjacielem Kubą.
Dominik pamięta lustro wody. Potem jest – jak mówi – cięcie, czarna plama.
- Ocknąłem się, jak leżałem na ręczniku przy basenie - wspomina w rozmowie ze śledczymi.
Potem znowu było "cięcie". Po nim Dominik pamięta już tylko szpitalną salę.
Leżącego bez ruchu pod wodą Dominika zauważyły dzieci. Podpłynął do niego opiekun. Bez wychodzenia z wody położył go na brzegu. Chwilę potem już ratował chłopca. W przerwach między sztucznym oddychaniem wołał ratownika.
Na basenie zapanował chaos. Tak duży, że żaden z dorosłych nie ratował Rafała, który cały czas znajdował się w wodzie. Wyciągał go ostatkiem sił 14-letni chłopiec. Wtedy najprawdopodobniej bezwładny Rafał uderzył głową o kafelki.
"Chyba utonął"
Na basenie w Wiśle nie ma kamer. Są za to w recepcji. Na nagraniach widać przybiegające dzieci, które proszą o pomoc. W kilka chwil obok blatu recepcjonistki gromadzi się kilkanaście osób.
- Jaja sobie robicie? - zapytała zaaferowane dzieci recepcjonistka. Nie musiała czekać na odpowiedź. Zobaczyła dwóch chłopców leżących przy basenach.
Nie potrafiła powiedzieć, gdzie jest ratownik. Był tylko Łukasz K. ubrany w charakterystyczny pomarańczowy t-shirt. Był, kiedy dzieci wchodziły do wody. Później zniknął gdzieś "na obiekcie".
- Ustaliliśmy, że wykwalifikowany ratownikw dniu zdarzenia przebywał na urlopie - mówi Rafał Grabia z Prokuratury Rejonowej w Cieszynie, gdzie prowadzone jest śledztwo w sprawie śmierci Rafała.
Wiem, o której zadzwoniono na pogotowie i jakimi słowami mówiono o moim umierającym dziecku. Wiem, o której na recepcję przybiegły pierwsze przerażone osoby rozpaczliwie szukające ratownika. Ale nie wiem najważniejszego: jak to w ogóle się stało, że Rafał zaczął się topić.
Matka Rafała
Łukasz K. twierdzi, że nie minęło pięć minut, od kiedy wyszedł z basenu, jak usłyszał pierwsze krzyki recepcjonistki. Pobiegł w kierunku basenu. Zobaczył grupę, która ratowała Dominika. Kilka metrów dalej leżał siny Rafał. Nikt się nim nie zajmował. Pracownik basenu zaczął reanimację.
W międzyczasie usłyszał, jak Dominik się ocknął i zaczął płakać. Potem usłyszał głośny sygnał nadjeżdżającej karetki, którą wezwała recepcjonistka. Przy Rafale zmienili go ratownicy medyczni.
- Ten chłopak chyba utonął – powiedział Łukasz K., gdy stanął w recepcji. Wokół stały dzieci.
Trudne pytanie
Ówczesny prezes obiektu (szefostwo zmieniło się pod koniec kwietnia) po tragedii tłumaczył, że to organizatorzy kolonii powinni zadbać o obecność ratownika. Wyjaśniał, że na stałe pracuje tu tylko jeden wykwalifikowany ratownik.
- W razie potrzeby jest on wzywany telefonicznie – wyjaśniał prezes.
Niemożliwe, żeby nie wiedział, że w artykule 5 ustawy o bezpieczeństwie osób przebywających na obszarach wodnych (z 18 sierpnia 2011 r.) jest, że to zarządca basenu ma zapewnić "stałą kontrolę wyznaczonego obszaru wodnego przez ratowników wodnych".
Wiedziała ówczesna dyrektorka pływalni. Wyjaśniła prokuratorom, że w krytycznym momencie na obiekcie był mężczyzna zatrudniony miesiąc wcześniej na umowę-zlecenie. Chodziło jej o Łukasza K.
- Dlaczego zatem w jego zakresie obowiązków jest napisane "pomoc w pracach porządkowych na terenie basenu"? - pytali ją śledczy.
Dyrektorka nie umiała na to pytanie odpowiedzieć. Twierdziła też, że nie zna kwalifikacji pracownika.
Wieczna tajemnica
Śledczy bardzo dużo obiecywali sobie po zeznaniach Dominika. Chcieli ustalić, jak to się stało, że dwóch nieznajomych sobie chłopców nagle zaczęło się topić. Dominik im nie pomógł. Inne dzieci też nie. Ani opiekunowie. Nikt z 19 pozostałych osób, które były obok umierającego Rafała nie może przypomnieć sobie, co stało się, zanim chłopak zaczął się topić.
Wszyscy dobrze pamiętają moment wejścia na basen, pana w pomarańczowym stroju i późniejszy chaos. Tragedia przyszła znikąd.
- Nie możemy odtworzyć przebiegu zdarzeń, które doprowadziły do tragedii - przyznają prokuratorzy.
Nikt nie usłyszał w tej sprawie zarzutów.
- To może się zmienić na początku czerwca. Ale nie będziemy na razie zdradzać szczegółów - mówią.
***
Biała trumna z ciałem Rafała została złożona w grobie w Grotnikach, niecały kilometr od rodzinnych Ustroni.
W zadbanym domu jednorodzinnym nietrudno umówić się na rozmowę z rodzicami chłopca. Grażyna nie może wrócić do normalnego życia, nie ma na to siły. Bogdan też siedzi w domu - jego niemiecki pracodawca wyrzucił go z pracy, kiedy spóźnił się z dostarczeniem zwolnienia lekarskiego.
Wiele osób mogłoby zazdrościć im lokalizacji domu, na skraju lasu. Ptaki ciągle śpiewają.
- Lepiej jakby było cicho. Jak życie się wali, to powinno być cicho - mówi Bogdan.
- On miał tam nie jechać. Był na liście rezerwowej. Ale bardzo mu zależało... Jak wskoczył na listę, to skakał z radości – opowiada Grażyna.
Niedawno rozmawiała z księdzem. Dowiedziała się, że chce z nią porozmawiać znajomy nauczyciel. Ten, który miał pilnować Rafała na basenie. Wcześniej - jak tłumaczył jej duchowny - nie miał na to siły.
- Nie chciałabym, żeby mnie przepraszał. Wolałabym wiedzieć, co się tak naprawdę stało. Dlaczego moje dziecko pojechało wypocząć, a wróciło martwe. Chociaż wiem, że niczego się nie dowiem. To będzie wieczna tajemnica - kończy.
Od redakcji: już po powstaniu reportażu do rodziców Rafała przyjechali opiekunowie, którzy mieli go pilnować na basenie. Mówili, że do końca byli przekonani, że osoba w pomarańczowym ubraniu była ratownikiem. Nie wiedzieli, kiedy wyszedł. Opiekunka powiedziała pani Grażynie, że nie wskoczyła do wody ratować Rafała, bo nie umie pływać.