Miał być trenerem Legii na lata. Tymczasem Besnik Hasi nie dotrwał nawet do lata, zostawił za sobą zgliszcza, drużynę zdewastowaną sportowo i psychicznie, a do tego słony rachunek do zapłacenia. Aż trudno uwierzyć, jak wiele w tak krótkim czasie udało mu się zepsuć. Dlaczego wybrano akurat Albańczyka? I dlaczego ten plan nie wypalił?
W ligowej tabeli blisko dna, po łomocie w Lidze Mistrzów i już bez szans na obronę Pucharu Polski – krajobraz po Hasim w Warszawie wygląda tragicznie. Byłem jednym z tych, którzy go długo bronili. To nic, że Legia przegrywała w Zabrzu i Łęcznej. To nic, że szło jej jak po grudzie w pucharowych eliminacjach. Owszem, wreszcie dopięła swego, znów jest tam, gdzie nie było polskiego klubu przez 20 lat, ale oglądanie mistrzów Polski w spotkaniach ze Słowakami czy Irlandczykami, którzy absolutnymi potęgami nie są i długo nie będą, przyprawiało o ból głowy. 1:0 i 0:0. Później 2:0, i w rewanżu męki – 1:1 i awans. Uff, udało się.
Obraz nędzy i rozpaczy, ale Albańczyka tłumaczyłem. A to ledwo zaczął pracę, a to nie wszystkich piłkarzy miał do dyspozycji (kilku było na Euro, pojawiły się kontuzje), a to grał na kilku frontach (liga i puchary). Cóż, zdarza się. Ważny był efekt końcowy. Miał być awans i był.
Ryk syreny alarmowej zawył po 0:6 z Borussią. Bolało. Porażka dotkliwa, na własnym stadionie i to we wstydliwym stylu. Legia nie była zespołem, tylko zlepkiem 11 piłkarzy. Za to wystraszona, niezorganizowana, bez serca i na koniec stłamszona. Jakby jej piłkarze wywiesili białą flagę jeszcze przed pierwszym kopnięciem piłki. Tylko kto by tego nie zrobił, gdyby usłyszał coś takiego dzień przed meczem? – Dwa lata temu, gdy byłem trenerem Anderlechtu, grałem z Borussią. Przez pierwsze 30 minut nie wyszliśmy z własnej połowy. Jutro może być podobnie – wyznał trener wizjoner Besnik Hasi. Sygnał był aż nadto czytelny: nie mamy po co wychodzić – i tak skończy się blamażem. Tak właśnie się stało. Po 17 minutach Legia przegrywała 0:3.
Czarę goryczy przelała kolejna porażka ligowa, z Zagłębiem Lubin, znów w Warszawie. Czwarta w sezonie, która zepchnęła mistrza kraju na 14. miejsce w tabeli, tuż nad strefę spadkową! Zabrzmiał ostatni gwizdek, działacze Legii ogłosili: to koniec, Hasi ma się pakować, przepraszamy, pomyliliśmy się, wybaczcie. 18 występów, pięć zwycięstw, sześć remisów i siedem porażek. Wstyd.
Nowy etap. Co najmniej dwa lata
A miało być tak pięknie. 3 czerwca, uroczysta konferencja o godz. 19.16 – nieprzypadkowo o takiej. To rok założenia klubu, który na stulecie cieszył się z mistrzowskiego tytułu, a i tak zmienił poprzedniego trenera Stanisława Czerczesowa. Po sukcesie miał on zażądać znacznej podwyżki, to wersja nieoficjalna. Oficjalna: inna wizja, inna filozofia. Zastąpił go przybysz z Belgii.
Wiem, że kibice Legii oczekują od nas wielkiego zaangażowania. Jestem pewny, że potrafię to zagwarantować. Mam już pewne pomysły na ten zespół, ale na razie nie będę ich ujawniać
Besnik Hasi (3 czerwca 2016 r.)
- Jestem przekonany, że to nowy etap w historii klubu i mam nadzieję, że będziemy razem pracować przez minimum dwa lata, a liczę, że więcej – ogłosił prezes Legii Bogusław Leśnodorski. A sam Hasi dodał od siebie: – Wymagam wiele, lubię dyscyplinę taktyczną. Wiem, że kibice Legii oczekują od nas wielkiego zaangażowania. Jestem pewny, że potrafię to zagwarantować. Mam już pewne pomysły na ten zespół, ale na razie nie będę ich ujawniać.
Wymyślił go Michał Żewłakow, dyrektor sportowy Legii. Znają się z Hasim jeszcze z czasów wspólnej gry w Anderlechcie Bruksela. – Miałem przyjemność grać z nim przez trzy i pół roku. Wygraliśmy dwa mistrzostwa Belgii, kilka razy awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, dlatego akurat pasował mi obraz tego człowieka – tłumaczył się ze swojej koncepcji. Jednak od razu zaznaczał, że on tylko podsunął pomysł. Decydowali inni. – Pomyślałem, że jest to osoba, którą warto przedstawić właścicielom. To nie jest tylko moja decyzja, przede wszystkim działaczy – stwierdził, jakby zawczasu przygotowując sobie alibi na ewentualnie niepowodzenie.
Dwa plusy
Dobrze, Hasiego już nie ma. Pracował 109 dni. Co dał Legii przez te trzy i pół miesiąca? Można się głowić i głowić, ale plusy trudno wskazać. Owszem, sprowadził piłkarzy, którzy, gdyby nie on, na przyjazd do Polski nigdy by się nie skusili. Thibault Moulin, Steeven Langil i Vadis Odjidja-Ofoe kosztowali krocie – pierwsi dwaj w sumie milion euro, trzeci rozwiązał kontrakt z poprzednim pracodawcą, więc nie trzeba było za niego płacić, ale za to otrzymał hojne uposażenie. Ponoć najwyższe w historii polskiej ekstraklasy, mówi się o kwocie grubo ponad pół miliona euro za sezon.
– Plusy? Tak naprawdę dwa. Paradoksalnie to Hasi zapisał się złotymi zgłoskami w historii klubu. To on wprowadził Legię do Ligi Mistrzów. I jeszcze jeden – postawił na wychowanka, na którego do tej pory nikt nie stawiał, na Michała Kopczyńskiego. I Michał grał naprawdę dobrze. Z czasem, gdy przyszedł Odjidja-Ofoe, piłkarz, którego Hasi sobie zażyczył, Michał stracił miejsce w składzie, choć nie dawał do tego podstaw – ocenia Marcin Szymczyk, redaktor naczelny legia.net, serwisu poświęconego warszawskiemu klubowi.
Afera ze ślubem
Znacznie łatwiej przychodzi sporządzenie listy minusów. Albańczyk od początku przejawiał talent do autodestrukcji i zrażania do siebie. Autorytet próbował budować, przypominając piłkarzom, kto tu rządzi, a kto jest od wykonywania poleceń. Pierwszy niepokojący sygnał nadszedł z Warki, gdzie Legia przygotowywała się do sezonu. To był pierwszy z dwóch obozów. Zbiegł się ze ślubem kapitana Jakuba Rzeźniczaka, człowieka związanego z Legią od 11 lat. Zgrupowanie opuściło czterech zaproszonych, ale dostali jasny przekaz: tylko kościół, msza i z powrotem. I to jak najszybciej. Pewnie byli tacy, co kręcili nosami, ale ten nakaz jeszcze można zrozumieć. Zgrupowanie to ważny moment przed sezonem, trzeba trenować, na zabawę nie ma miejsca.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Edyta Zając-Rzeźniczak (@edyta_zajac) 26 Cze, 2016 o 2:42 PDT
Hasi co chwila zmieniał zdanie. Ze swoim sztabem umawiał się na jedno, na drugi dzień robił zupełnie co innego. Albo to, jak traktował nowych zawodników, ściąganych na swoje polecenie. Wystarczy, że przyszedł Thibault Moulin i z miejsca stał się ulubieńcem
Marcin Szymczyk, legia.net
Rządy twardej ręki Hasi zaczął pokazywać później. Wesele się zakończyło, kapitan, świeżo upieczony mąż, lekko spóźniony wrócił do rzeczywistości i zespołu. Na dzień dobry dostał reprymendę. – Za kilkuminutowe spóźnienie. Były kara finansowa i upomnienie przy całej drużynie podczas śniadania. Kuba usłyszał, że nie tak powinien się zachowywać kapitan – opowiada o zgrzycie Szymczyk, który był w Warce z zespołem.
– Ale w żaden sposób bym nie powiedział, że to były wydarzenia, które ruszyły lawinę. Takich zdarzeń było po prostu wiele – podkreśla dziennikarz legia.net.
– Hasi co chwila zmieniał zdanie. Ze swoim sztabem umawiał się na jedno, na drugi dzień robił zupełnie co innego. Albo to, jak traktował nowych zawodników, ściąganych na swoje polecenie. Wystarczy, że przyszedł Thibault Moulin i z miejsca stał się ulubieńcem. Trener dopytywał współpracowników, masażystów i lekarzy, jak się czuje Thibault. Dopiero później było pytanie: "A co z resztą?" – wspomina Szymczyk.
Nie zdążyli na mecz Polski
Kolejna scenka ze zgrupowania. To był czas Euro. Piłkarze zasuwali, a reprezentacja grała we Francji. Legioniści mieli tak poustawiany harmonogram, żeby skończyć trening i mieć czas na powrót do hotelu tak, aby mogli się umyć, przebrać i obejrzeć mecz. Ale zdarzył się taki dzień, gdy na spotkanie z Ukrainą nie zdążyli. – Trening miał się skończyć pół godziny przed meczem. Tymczasem trwał i trwał, a we Francji kadra grała od 10 minut. Trener rzucił do piłkarzy: "Albo się przyłożycie do ćwiczeń, albo nie obejrzycie drugiej połowy" – dobrze pamięta tamten dzień redaktor naczelny legia.net.
Złośliwość trenera? Motywacja? Trudno odgadnąć, w każdym razie jego zawodnicy stracili pierwszą połowę.
Lubił publicznie chłostać
Pod rządami niepanującego nad sobą Hasiego Legia zaliczyła wiele potknięć, jednak on sam nigdy nie przyznał się do błędu. Za to lubił publicznie karcić swoich piłkarzy.
– Wyglądało to dziś, jakby nie wszyscy zawodnicy chcieli, żeby Legia wygrała. Po postawie niektórych można było odnieść wrażenie, że nie zależy im na grze w tym klubie. Mniejsza o nazwiska. Moi piłkarze są na tyle inteligentni, że będą wiedzieli, kto zagrał dziś słabo – wyrokował po kompromitującej porażce 1:3 z Arką w Warszawie.
Nazwiska nie padły, ale kilka dni później trzech piłkarzy (Rzeźniczaka, Tomasza Brzyskiego i Stojana Vranjesa) odsunięto od zespołu. Może Hasi próbował w ten sposób wstrząsnąć szatnią, lecz efektów nie było. Legia dalej zawodziła.
Eksperymentator
Trener podejmował nieracjonalne decyzje personalne. Na Borussię posłał do boju piłkarzy, którzy widzieli się ledwie na paru treningach. Owszem, miał problemy kadrowe, ale tylko szaleniec skleciłby tak obronę, że aż trzy z czterech jej ogniw w meczu nigdy dotąd ze sobą nie współpracowały. Jak się skończyło, wszyscy pamiętamy.
Jako pomocnik od pierwszej minuty zagrał Waleri Kazaiszwili. Ponoć to wielki talent piłki gruzińskiej, przybył z Holandii z obiecującymi statystykami. Tylko że z Borussią niczego nie pokazał. Może dlatego, że z zespołem ćwiczył zaledwie od kilku dni, a może dlatego, że nie zdążył poznać nawet imion kolegów? Fakt jest taki, że w następnym spotkaniu, z Zagłębiem, w ogóle nie znalazł się w meczowej osiemnastce. Powód? – Przecież ustaliliśmy, że musi najpierw nauczyć się imion swoich kolegów – wypalił trener.
Czyli Waleri na Borussię był gotowy, ale na Zagłębie kilka dni później już nie. I bądź tu mądrym.
Demotywator
Dyplomu z zarządzania zasobami ludzkimi Hasi pewnie by nie otrzymał. Podczas swojej krótkiej pracy w Warszawie wręcz napisał podręcznik demotywacji. Wystarczyło posłuchać go na konferencji. O spodziewanej nawałnicy ze strony Borussii już była mowa. Pojawiły się też inne popisy Albańczyka.
– W Lidze Mistrzów trafiliśmy do grupy śmierci. Nawet gdybyśmy kupili kilku zawodników, to ciężko byłoby nam rywalizować z drużynami w tej grupie – rzekł raz trener.
– To była katastrofa. Nie można zaakceptować, żeby tak wyglądała nasza obrona – stwierdził znów w kontekście nieudanego meczu z dortmundczykami.
I jeszcze jeden przykład po słynnym laniu: – Czeka nas jeszcze pięć podobnych meczów.
Nie pozostaje nic innego, jak wyjść i czekać na najniższy wymiar kary.
W Lidze Mistrzów trafiliśmy do grupy śmierci. Nawet gdybyśmy kupili kilku zawodników, to ciężko byłoby nam rywalizować z drużynami w tej grupie
To była katastrofa. Nie można zaakceptować, żeby tak wyglądała nasza obrona
Czeka nas jeszcze pięć podobnych meczówBesnik Hasi po porażce z Borussią
Pomylił Frankowskich
Starał się, jednak autorytetu u piłkarzy nie zbudował. Raczej robił z siebie pośmiewisko. Jeśli wierzyć wieściom wypływającym z legijnej szatni, przed meczem z Jagiellonią trener miał uczulać zawodników na Frankowskiego. – Pamiętajcie, on bardzo dobrze wykonuje rzuty karne, ma świetnie opanowaną "podcinkę" – usłyszeli.
Niektórzy mieli prawo się zaniepokoić geniuszem u gości, lecz inni oniemieli, bo pamiętali, że ten Frankowski, Tomasz Frankowski – o którym Hasi wspominał – w piłkę nie gra od trzech lat. Jagiellonia przyjechała do stolicy z Frankowskim, ale Przemysławem. On karnych nie strzela.
Krzyczał, machał rękami
– Pierwszy raz zdałem sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak, podczas drugiego zgrupowania Legii przed sezonem, w Austrii – opowiada Marcin Szymczyk z legia.net.
– Jeszcze wtedy tłumaczyłem to sobie tym, że strony muszą się dotrzeć. Widać było brak chemii, jak zawodnicy reagują, jak trener reaguje na poszczególne ćwiczenia. Ale jeśli on na okrągło krzyczy, to już jest pierwszy sygnał, że coś nie gra. Żaden piłkarz, zresztą jak każdy człowiek, nie lubi, gdy się na niego tylko krzyczy – dodaje.
A Hasi lubił krzyczeć. Przekleństwa, pewnie jakaś mieszanka albańsko-francusko-flamandzka, latały co chwila. – Często krzyczał, machał rękami. Dla mnie to była taka oznaka bezradności. Przychodził z Anderlechtu i spodziewał się, że zastanie tutaj piłkarzy podobnej klasy, kompletnie wyszkolonych. Przyjechał i chyba zorientował się, że tak nie jest. Że są tutaj piłkarze, których trzeba uczyć, którzy mają wady. Wydaje mi się, że on się tym załamał – konkluduje Szymczyk.
Piłkarze nie umierali za trenera
Gdy Legia przedstawiała Hasiego jako nowego trenera, Michał Mitrut z Eleven Sports Network nie dowierzał w to, co widzi i słyszy. W przeszłości komentował kilka meczów Anderlechtu, którego trenerem był Albańczyk.
– Od początku byłem sceptyczny co do jego osoby w Legii, bo widziałem, jak jego zespół grał w tych najważniejszych meczach w Belgii. Pamiętam taki jeden, kiedy piłkarze Anderlechtu powinni być skoncentrowani, bo walczyli o mistrzostwo. Tymczasem już w 10. minucie jeden z nich dostał czerwoną kartkę, bo uderzył rywala. To pokazuje, jak Hasi mentalnie przygotowywał swoich zawodników – opowiada.
Przykład Hasiego pokazuje, że nieważne jest, jakim jest się fachowcem od taktyki, przygotowania fizycznego, jeśli trener nie jest szanowany
Michał Mitrut, Eleven Sports Network
Mitrut już wtedy widział to, co w sezonie 2016/2017 miał przeżyć jeszcze raz, obserwując Legię. Piłkarze Hasiego nie wyglądali na takich, którzy skoczyliby za nim w ogień.
– W Anderlechcie rzucało się w oczy, że ten jego zespół nie grał tak, jak powinien grać w momencie, w którym ważą się losy mistrzowskiego tytułu. Wręcz przeciwnie, ten zespół wyglądał na rozbity, tak jakby wszystko już się rozstrzygnęło. To tylko pokazywało, że Hasi już wtedy, w końcówce sezonu, stracił kontrolę nad drużyną. Miałem wrażenie, że nie jest to trener, który ma pełną kontrolę nad swoimi piłkarzami, nie ma pełnego posłuchu – ocenia krytycznie interpersonalne umiejętności trenera.
– Przykład Hasiego pokazuje, że nieważne jest, jakim jest się fachowcem od taktyki, przygotowania fizycznego, jeśli trener nie jest szanowany. Trener, który nie ma jakieś wielkiej wiedzy na temat taktyki, ale który ma posłuch u piłkarzy, osiągnie więcej od takiego, który nie potrafi do nich dotrzeć. Od początku było widać, że piłkarze Legii nie chcą umierać za tego trenera. I powiem coś jeszcze: moim zdaniem grali przeciwko niemu i wcale się im nie dziwię – przekonuje Mitrut.
Słony rachunek
Hasi dał Legii upragnioną Ligę Mistrzów, ale pozostawił po sobie zgliszcza – rozbity zespół, wielką, 10-punktową stratę na krajowym podwórku i słony rachunek do zapłacenia. To i tak dziwne, że zgodził się pójść na ugodę z klubem. Mógł siedzieć wygodnie w Belgii, palić cygaro i popijać jakiś dobry miejscowy trunek, a jego konto do czerwca 2018 r. wzbogacałoby się miesięcznie o ok. 30 tys. euro (to kwota nieoficjalna, bo w piłce, jak w każdym biznesie, o pieniądzach otwarcie się nie mówi).
Zlitował się, po siódmej porażce w sezonie rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron i zabrał ze sobą ponoć 400-500 tys. euro odprawy. To i tak sporo jak na trzy i pół miesiąca pracy. Na razie nie słychać, żeby ktokolwiek z klubu w jakikolwiek sposób odpowiedział za pomyłkę, jaką był ten pan.