Jej występy poprzedzały koncerty Boba Dylana, Stinga i Roberta Planta. Sprzedała ponad 1,4 miliona płyt, a jej debiutancki album "Gemini" to dla wielu dzisiejszych 30-latków "muzyczna biblia". Przez ostatnią dekadę milczała, bo poświęciła się dzieciom. Płytą "Aya" Kasia Kowalska wraca na muzyczną scenę. Jak przyznaje, razem z premierą krążka przestaje pielęgnować osobistego doła, żegna się z depresją i wkracza w nowy etap. O muzyczne i życiowe plany piosenkarkę zapytała Ewelina Woźnica.
Ewelina Woźnica: Twoja najnowsza płyta jest zupełnie inna niż poprzednie. Kiedy fani po nią sięgną, dwa razy się zastanowią, czy to na pewno Kasia Kowalska. Skąd ta zmiana?
Z próby porzucenia pielęgnacji doła. Przez wiele lat skupiałam się na tym, co było negatywne wokół mnie i we mnie samej. Uwypuklałam to w tekstach piosenek. To mi w pewien sposób pomagało. Może koiło też problemy innych ludzi, ale w pewnym momencie - zwłaszcza kiedy odchodzi ktoś, kogo bardzo kochamy – zbliżamy się do granicy, kiedy wiemy, że już nic nie będzie tak jak kiedyś. Naprawdę warto dostrzegać to, co mamy wokół siebie, czy ludzi, którzy nas otaczają. Dobrze jest żyć tu i teraz – nie rozpamiętywać przeszłości. Oczywiście to dobrze brzmi w teorii. W praktyce gorzej jest nad tym zapanować. Trzeba jednak wtłaczać nowe nawyki.
Ten album to dla ciebie symboliczne zakończenie walki z depresją?
To był proces samoakceptacji, prób polubienia czy pokochania siebie
.
Kasia Kowalska: Ta płyta rzeczywiście ma dużo światła – długo nad tym pracowałam. To był proces samoakceptacji, prób polubienia czy pokochania siebie. Cieszę się, że gdzieś pomiędzy wierszami to słychać. Jednak nie powiedziałabym, że to superoptymistyczny krążek. Jest nostalgiczny, ale nie smutny.
Wiele razy mówiłaś, że masz problem z wiarą w siebie. Skąd to się wzięło u utalentowanej, atrakcyjnej, docenianej kobiety i artystki?
Myślę, że wielu artystów przez wielkie "A" ma z tym problem. To m.in. wynika z jakichś deficytów dzieciństwa. To też kwestia ogromnej wrażliwości, bo dużo bardziej coś nas boli i więcej widzimy. Z jednej strony to oczywiście pozwala tworzyć i się tym dzielić. Jednak ciemna strona jest taka, że odczuwamy zbyt dużo i za bardzo się przejmujemy.
Jak to się przejawia?
Mamy za dużo pytań, poddajemy siebie wielu próbom, narzucamy sobie bardzo wysoko poprzeczkę, która zupełnie nie jest potrzebna. Musimy to jakoś w życiu przerobić i zaakceptować siebie. Warto jest nad sobą pracować. Natomiast pewnych rzeczy w człowieku po prostu nie da się zmienić.
Czego ty nie możesz zmienić?
Chodzi o przekleństwo wspomnianej wrażliwości. Z jednej strony jestem dzielną i twardo stąpającą po ziemi osobą, a z drugiej strony łatwo mnie zranić. To przeszkadza w pracy i w życiu codziennym. Na szczęście po czterdziestce wkraczamy w jakąś dojrzałość, która daje pewnego rodzaju spokój i oparcie.
Wspomniałaś o osobach, które odeszły. Swój najnowszy album dedykowałaś zmarłemu tacie – jak ważny był on w twoim życiu?
To tata pokazał mi świat muzyki, który stał się dla mnie równoległą rzeczywistością
.
Tata był najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Był muzykiem i to on zaraził mnie muzyką. Grał na klarnecie i na saksofonie. Dorabiał również, grając w różnych miejscach, aby utrzymać rodzinę. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, pokazywał mi różne utwory, wskazywał artystów, których cenił. Był to Czesław Niemen czy Krzysztof Klenczon. W urodziny tata zawsze grał na klarnecie moim braciom i mi "Sto lat". Zwykle robił to bardzo wcześnie rano – wchodził do pokoju i zaczynał koncert. Teraz za tym tęsknimy, wcześniej się tego nie doceniało. To tata pokazał mi świat muzyki, który stał się dla mnie równoległą rzeczywistością. Kiedy słuchałam piosenek otwierała się we mnie jakąś przestrzeń, której do tej pory nie znałam i która umożliwiała mi ucieczkę.
Jak wspominasz swojego tatę?
Jako człowieka bardzo ciepłego, dobrego i z dużym poczuciem humoru, a także ogromnym dystansem do siebie i do świata. Myślę, że paradoksalnie ból, który pojawił się po jego odejściu, zamienił się w wielką siłę dla mnie. To dzięki niemu nareszcie nagrałam tę płytę. Myślałam o tym, że tata by chciał, żebym się nie martwiła i skończyła ten album.
Na twój muzyczny gust miał też chyba wpływ starszy brat. To prawda, że bił cię po palcach, kiedy jako kilkulatka myliłaś się przy rozpoznawaniu Beatlesów na plakacie?
Nie róbmy z niego tyrana, ale rzeczywiście tak było. Od rana do wieczora słuchaliśmy The Beatles. Mój najstarszy brat Sławek jest totalnym fanem tego zespołu. Ma na ich temat ogromną wiedzę, zbiera wszelkie możliwe nagrania, bootlegi, plakaty i wycinki prasowe. Dzięki Bogu właśnie taka muzyka leciała u nas od rana do wieczora, a ja mieszkałam z dwójką braci w jednym pokoju.
Bracia mieli jeszcze jakieś inne "muzyczne metody wychowawcze"?
U nas po prostu słuchało się muzyki. To było coś, o co walczę teraz w swoim domu. Udało mi się zarazić córkę Beatlesami. Ściągnęłam ją nawet ze szkoły na koncert Paula McCartneya parę lat temu. Natomiast wiadomo, że na co dzień moje dzieci słuchają już trochę innej muzyki. Dzięki temu ja odkrywam też zespoły, których sama pewnie bym nie znalazła.
Co robiłaś, wyrażając młodzieńczy czy artystyczny bunt?
Zaczęło się od tego, że w tajemnicy przed rodzicami zdałam do szkoły muzycznej. Obwieściłam im to dumna z siebie, ale okazało się, że nie ma kto wozić mnie na zajęcia z Sulejówka do Warszawy. Nie było też na to pieniędzy, więc kazano mi zrezygnować. Strasznie przeżyłam, że nie dano mi szansy, nie zrozumiano mnie i wtedy rozpoczął się mój bunt. Natomiast to były inne czasy.
W jakim sensie?
Teraz my – jako rodzice – zabijamy się, żeby nasze dzieci chodziły na wszelkie możliwe zajęcia. Dowozimy je, odwozimy. Rezygnujemy z własnego życia, żeby zapewnić im to, czego my nie dostaliśmy. Nie wiem, czy to jest dobre.
To jak wyglądał twój bunt?
Goliłam głowę na łyso i uciekałam z domu. Jeździłam wtedy do Jarocina i poznawałam nowe zespoły. Pamiętam z tamtego okresu Tilt, Ziyo, Closterkeller, TSA, Acid Drinkers. To było dla mnie święto, że mogę być w Jarocinie i ich słuchać.
Teraz kiedy sama jesteś już rodzicem, jak myślisz – trudniejsze jest bycie mamą na pełny etat czy bycie muzyczną gwiazdą?
Rola mamy jest dużo bardziej odpowiedzialna. W pewien sposób kształtujemy swoje dzieci. Patrzą na nas i są trochę naszym lustrem. Te dwie role są bardzo trudne do pogodzenia.
Jak sobie z tym radziłaś?
Przy moim pierwszym dziecku bardzo pomagali mi rodzice. Mogłam więcej pracować, koncertować i zarabiać pieniądze. Wiedziałam, że w tym czasie to oni zajmują się Olą. Drugie dziecko pojawiło się 11 lat później, więc takie macierzyństwo jest zupełnie inne. Odstawiłam sprawy zawodowe i postanowiłam być z małym w domu. Tego potrzebowałam. Kiedy pojawia się dziecko, bardzo zmieniają się priorytety.
Jakich wyrzeczeń wymaga bycie piosenkarką?
Przede wszystkim non stop dieta, bo musisz dobrze wyglądać.
Jak wygląda twoja dieta?
W moim przypadku to wiąże się z problemami zdrowotnymi. Jak powiem, czego nie jem, widzowie będą się zastanawiali, czy ja w ogóle cokolwiek jem. Rzeczywiście moja dieta jest restrykcyjna. Nie jem nabiału, glutenu, mięsa. Nie palę papierosów, bardzo rzadko piję. Dieta jest dla mnie też najlepszym lekarstwem, bo wpływa na samopoczucie. Do tego uprawiam sport.
Byłam zapalonym biegaczem - popełniłam półmaraton, maraton i myślałam nawet o triathlonie
.
Biegasz, chodzisz na fitness czy ćwiczysz jogę?
Byłam zapalonym biegaczem - popełniłam półmaraton, maraton i myślałam nawet o triathlonie. Szkoliłam się, pływałam, wzmacniałam swojego kraula. Plany pokrzyżowały mi problemy ze zdrowiem. Stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie będzie ćwiczenie astanga-jogi. Wprowadziła mnie w nią moja koleżanka i nauczycielka. Jeśli komuś ta dyscyplina kojarzy się z siedzeniem w pozycji lotosu i medytacją, to nic bardziej mylnego. Tutaj oprócz rozciągania się czy podnoszenia nóg trzeba przekraczać swoje granice, a to uzupełnić koncentracją. Taki wysiłek pomaga mi na co dzień złapać zdrową równowagę.
Trudno w to uwierzyć, ale jesteś na scenie już ćwierć wieku. Jak czuje się wokalistka z takim stażem?
Żartując: czuję się cały czas źle. Wydaje mi się, że jestem w podstawówce. Nie ma takiego momentu, że już nie masz tremy albo, że już wszystko zdobyłaś czy zrobiłaś. Za każdym razem jest nowe wyzwanie i inne problemy. To pewnego rodzaju adrenalina i stres, które zawsze będą w tym zawodzie. Jakoś sobie z tym radzę. Po 25 latach nadal mam tremę. Za każdym razem, kiedy idę na wywiad, kiedy wychodzę na scenę.
Prywatnie czujesz się spełniona?
Myślę, że jestem takim niespełnionym typem. Ciągle chciałabym sięgać tam, gdzie nie mogę sięgnąć. To mi daje poczucie, że mam jeszcze tyle do zrobienia i to mnie w pewien sposób napędza.
Czym muzyczny świat przez te wszystkie lata najmocniej cię zaskoczył?
Zaskoczeniem było dla mnie to, że moja pasja i moje marzenie zmieniły się w mój zawód. Nigdy tego nie planowałam i nigdy na to nie liczyłam. To jest niesamowite, jaką siłę mają marzenia.
Jak idzie ci powrót do nagrywania i regularnego koncertowania po dekadzie przerwy?
Nie jest tak, że przez ostatnie lata tylko siedziałam w domu. Graliśmy sporo koncertów, bo to jest też potrzebne dla równowagi psychicznej - wyjść z domu, zresetować się, spotykać ludzi, po prostu zmienić klimat. Mam nadzieję, że teraz przede mną pracowity okres. Absolutnie się tego nie boję. Cieszę się i już przebieram nóżkami, bo nie mogę się doczekać.
W ostatnich latach często zmieniałaś klimat wokół siebie – zwiedziłaś najodleglejsze zakątki świata – Brazylia, Indie, Kolumbia. Co cię tam ciągnęło?
Przede wszystkim szukałam jakiejś ścieżki dla siebie i odpoczynku. W przypadku Brazylii i Kolumbii mogłam połączyć zwiedzanie świata z eksploracją samej siebie. Mieszkanie w dżungli, gdzie nie ma zasięgu czy ciepłej wody, było dla mnie trochę jak powrót do czasów dzieciństwa. Wtedy niewiele mieliśmy, a potrafiliśmy się bawić i cieszyć naprawdę małymi rzeczami.
Jakie inspiracje z tych podróży odnajdziemy na płycie?
Przede wszystkim tytułową piosenkę "Aya". To skrót od medycyny rdzennych plemion Indian, którą poznałam w Ameryce Południowej. Miałam szczęście jej skosztować. To był jeden z mocniejszych momentów w moim życiu. Dzięki temu mogłam dotrzeć do siebie, zobaczyć siebie i otoczenie na nowo.
Wspomniałaś wcześniej o braku zasięgu – denerwuje cię współczesne przywiązanie do smartfonów?
Tak! Wszyscy chodzą z głową w telefonach. Mam to też w domu – ciągła walka z dziećmi i pogróżki typu: "Bo zabiorę ci telefon!" To jest jakaś epidemia i nie jestem z tego zadowolona. Cieszę się, że rozpoczynałam w momencie, kiedy tego nie było.
A teraz, kiedy już teraz jest – jak sobie z tym radzisz podczas koncertów?
Potrafię przerwać koncert, jak widzę, że ktoś wyciąga telefon. Jeżeli to nie jest nic pilnego, nie płacze ci dziecko, to wiesz... Pamiętam taki moment sprzed paru lat. Kate Bush po 37 latach wystąpiła na żywo. Były tylko 22 koncerty, a bilety rozeszły się w 10 minut. Udało mi się kupić bilet na występ w Londynie. Uwielbiam Kate Bush, aż mam gęsią skórkę, gdy o tym mówię. Przed koncertem zakomunikowano, że "Pani Kasia Bush ma ogromną prośbę, żeby ludzie nie nagrywali i nie robili zdjęć".
Wszyscy się dostosowali?
Nie było ani jednej osoby, która by wyciągnęła telefon! Ja trzymałam swój w kieszeni i myślałam, że nie wytrzymam, ale czułam, że byłby to ogromny obciach. Wtedy nikt nie wyjął telefonów i tych koncertów po prostu nie ma w sieci. Także da się to zrobić.
Kilkanaście dni temu miałaś urodziny. Czego ci życzyć?
Przede wszystkim zdrowia i żeby mi się chciało chcieć.
Jakie masz marzenia na najbliższy rok?
Chciałabym grać koncerty i dzielić się moją muzyką z ludźmi. Na pewno chciałabym też wyjechać. Pewnie wrócę do Indii. Chociaż moje najważniejsze małe marzenia to właśnie to, żeby płyta została ciepło przyjęta i żebyśmy się potrafili cieszyć każdym dniem.
***
Katarzyna Kowalska urodziła się 13 czerwca 1973 roku w Sulejówku. Jest piosenkarką, autorką tekstów, kompozytorką. Muzyką interesowała się od najmłodszych lat. Swoją pierwszą nagrodę wyśpiewała już w konkursie piosenki zuchowej. Później była wielokrotną laureatką najbardziej prestiżowych nagród muzycznych w kraju (m.in. Fryderyków). Jej debiutancki album "Gemini" ukazał się w 1994 roku. Reprezentowała także Polskę podczas 41. Konkursu Piosenki Eurowizji w 1996 roku (zajęła wtedy 15. miejsce na 23 wykonawców). Do tej pory wydała 10 albumów studyjnych. Zagrała także w filmie "Nocne graffiti" w reżyserii Macieja Dutkiewicza. Jest mamą dwójki dzieci: Ignacego (10 lat) i Aleksandry (21 lat).