Teraz jest to jasne. Koniec – jak w greckiej tragedii – był zapowiedziany. Skazany, walczący o sprawiedliwość, czuł, że tę walkę przegra. On jeden, widząc w sobie Sokratesa, znał finał dramatu. Filozof, reżyser, wielki patriota – piszą o tym, który się otruł, media w jego rodzinnym kraju. Zrobił to na oczach świata. Zbrodnie popełnione przez jego żołnierzy lata temu rozpływają się gdzieś w dalekim tle.
W śmierć, jak w sen odejść pragnę, znużony tym wszystkim:
Tym, jak rzadko zasługę nagradza zapłata,
Jak miernota się stroi i raduje zyskiem,
Jak czystą ufność krzywdzi wiarołomstwo świata
Jak hańba blask honoru rychło brudem maże,
Jak żądza na złą drogę dziewiczość sprowadza,
Jak zacność bezskutecznie odpiera potwarze,
Jak moc pospólną trwoni nieudolna władza (...)William Szekspir
To część 66. sonetu Szekspira w przekładzie Stanisława Barańczaka. Napisany ponad 400 lat temu, ma w sobie kryć wydarzenia, jakie 29 listopada rozegrały się w Hadze.
Ale po kolei. Kilka faktów o nie tak odległej wojnie, której pewien "epizod" często się pomija. Tak zwane didaskalia.
W latach 90. rozpada się Jugosławia. Nim Chorwaci i muzułmanie połączą w Bośni siły przeciwko Serbom, w 1993 i 1994 roku będą walczyli przeciwko sobie. Nim staną się przyjaciółmi, mężczyźni po obu stronach będą gwałcili kobiety wroga, zabijali dzieci, torturowali, palili domy i przepędzali. Za to właśnie główna osoba dramatu – jak wiele innych – stanie po latach przed sądem.
Slobodan Praljak – o nim tu mowa – po najdłużej trwającym procesie w historii haskiego trybunału, w 2013 roku usłyszy wyrok: 20 lat więzienia za zbrodnie wojenne. Sędziowie uznają go współwinnym katastrofy, jaką jego żołnierze sprowadzili na tysiące bośniackich muzułmanów. Jego i pięciu innych Chorwatów, którzy w tamtym czasie kierowali samozwańczym tworem zwanym Herceg-Bośnią.
Nasz bohater jednak się nie podda. Złoży odwołanie, ale po czterech latach – 29 listopada tego roku – znów usłyszy potwierdzenie swej winy. – Gardzę waszym wyrokiem – powie wtedy i przechyli buteleczkę z cyjankiem potasu, którą – jak chce niejaki Szeszelj – na salę sądową wniesie w sąsiedztwie swoich genitaliów. Po godzinie umrze w szpitalu.
Sędzia, który to zobaczy, chyba pomyśli, że to przedstawienie. Nie on jeden zresztą, bo inni oskarżeni, dosyć zdziwieni, omiotą generała wzrokiem i wrócą do patrzenia przed siebie. Po chwili jednak wojskowy osunie się na krzesło i już z niego o własnych siłach nie wstanie. Być może przez moment będzie swoją własną ofiarą. Przez lata na sali sądowej dawał popisy, które mu zapamiętano. To tylko kolejny – pomyślą w to czwartkowe popołudnie zebrani, nim wyzionie ducha.
***
Dlaczego się zabił? – zapytacie przytomnie, bo warto znać odpowiedzi na trudne pytania. Od tygodnia cały jeden naród próbuje to rozwikłać. Wyłania się z tego opowieść o bohaterze, który – jak często bywa w nowoczesnych, słowiańskich mitologiach – w gruncie rzeczy, "tak jakby", odniósł moralne zwycięstwo.
Ta śmierć dla niektórych Chorwatów jest dowodem na niewinność generała. Kto, jeżeli nie człowiek wysoce moralny, nie potrafi przyjąć krzywdzącego wyroku świata?
"Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą / Znosić pociski zawistnego losu, / Czy też stawiwszy czoło morzu nędzy, / Przez opór wybrnąć z niego. – Umrzeć. – Zasnąć (...)" – aż chce się ponownie cytować Szekspira, tym razem w tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego.
Hamletowski dylemat Praljaka staje się całkowicie realny. Poetyckie ujęcie tej historii może być nawet wskazane: niczego tak poważnej sprawie, jak śmierć nie ujmuje, nie pełni też roli prześmiewczej. To w końcu w literaturze ludzie i narody zadają sobie najważniejsze pytania, a trucizna połknięta przed tygodniem w Hadze nakazuje znalezienie zmarłemu odpowiedniego miejsca w historii.
Śledzenie doniesień chorwackich mediów w tej sprawie pozwala zwrócić uwagę na ważne kwestie.
Pytania o jego niewinność wybijają się na pierwszy plan. Zbrodnie dokonane na muzułmanach przez żołnierzy Praljaka – niezaprzeczalne, udokumentowane, choćby przez wysłannika ONZ Tadeusza Mazowieckiego i zespół jego obserwatorów, którzy poświęcili wojnie w byłej Jugosławii kilka lat życia, oddając głos ofiarom – rozmywają się wobec niemal heroicznego aktu patrioty.
Największe dzienniki w kraju zwróciły uwagę m.in. na wypowiedź obrońcy innego chorwackiego bohatera, generała Ante Gotoviny. Ten też był przed laty sądzony w Hadze. Adwokat Gotoviny twierdzi, że Slobodan Praljak, który w Hadze przebywał od 2004 roku (najpierw w areszcie, potem w więzieniu), już za dwa lata mógł odzyskać wolność. Wynika to z powszechnie stosowanej przez Hagę praktyki wypuszczania więźniów, którzy odbyli w Holandii dwie trzecie wyroku. Praljak dostał 20 lat, a po 11 już przesiedzianych (proces formalnie rozpoczął się w 2006 roku) stał przed perspektywą opuszczenia więzienia nawet w 2019 roku.
Co równie istotne: Praljak i pięciu współoskarżonych Chorwatów – liderów Herceg-Bośni – w Hadze pojawiło się z własnej woli. Stawili się tam przekonani, że trybunał niczego im nie udowodni.
Czy więc sprowadzona na siebie dobrowolnie śmierć po tak długim czasie – i w takich okolicznościach – nie jest przede wszystkim (i tylko) dowodem na zwycięstwo bezdusznego systemu, który niezmiennie upokarzał podsądnego? A zatem – czy Praljak nie znalazł się w kafkowskim labiryncie, z którego nie mógł wyjść niewinny, choćby taki był? Przecież gdyby poczekał dwa lata, mógłby potem spędzić resztą życia z bliskimi w kraju, który zawsze będzie go uważał za bohatera.
Czytelnik, widz lub słuchacz, konfrontowany z takimi pytaniami, musi wybrnąć z trudnej sytuacji. Czy tego chce, czy nie – przynajmniej podświadomie podda w wątpliwość cały dotychczasowy proces. Nie znając zeznań świadków, których w mediach nie przytaczano (a to tysiące stron maszynopisów, opisów strasznych zbrodni), być może będzie skłonny uznać skazanego za ofiarę.
***
W mediach nad Adriatykiem w kontekście śmierci generała cytuje się nawet najbardziej chyba znienawidzonego przez Chorwatów człowieka - wypuszczonego z Hagi Vojislava Szeszelja.
To twórca idei czystej etnicznie tak zwanej Wielkiej Serbii – radykał w ogromnej mierze odpowiedzialny za rozbuchany nacjonalizm przełomu lat 80. i 90., który w konsekwencji doprowadził do wojny na Bałkanach.
Człowiek cieszący się od dwóch lat wolnością w Belgradzie, choć pewnie powinien siedzieć w celi, napisał po śmierci Chorwata, że Slobodan Praljak, który "był wrogiem na polu walki", ostatecznie – swoim aktem – "zasłużył na szacunek" nawet Serbów.
Ми Срби и својим ратним непријатељима и противницима морамо признати јунаштво, кад тако нешто заслуже. Данас је Слободан Праљак у судници Хашког трибунала извршио јуначки чин који заслужује наше поштовање. А задао је и тежак ударац Хашком трибуналу.
— VOJISLAV SESELJ (@seselj_vojislav) 29 listopada 2017
Szeszelj mógł to napisać, bo od lat uważa haski trybunał za narzędzie zachodniego establishmentu powołane do "drukowania" wyroków na konkretnych ludzi, tak by zatrzeć ślady prowadzące do odkrycia prawdy: tego, że Zachodowi zależało na upadku Jugosławii. Szeszelj dodał przy tym – podkreślając poniekąd spryt Praljaka – że ten truciznę mógł przemycić tylko w jednym miejscu – swojej bieliźnie, bo bardzo skrupulatni strażnicy haskiego trybunały sądzonym "nie obmacywali tylko genitaliów".
Како унети отров?
Веома темељито претресају и кад те доводе у суд и кад те одводе, и ципеле се скидају и опипавају те. Не верујем да му је то достављено у суду. Једино како је могао да унесе јесте да веже бочицу за гениталије, јер је то једини део тела који нам нису додиривали.— VOJISLAV SESELJ (@seselj_vojislav) 29 listopada 2017
W otoczce takich komentarzy w Chorwacji trwała w ostatnich dniach żałoba. W piątek 1 grudnia państwowa telewizja w czasie najlepszej oglądalności wyświetliła nakręcony przez Slobodana Praljaka w 1989 roku film "Powrót Katariny Kożul".
Opowiada on o młodej wdowie żyjącej w bośniackiej Hercegowinie. Jej mąż, pracujący jako tzw. gastarbeiter w Niemczech, umiera i kobieta wyjeżdża zagranicę z małym dzieckiem. Tam poznaje Włocha, z którym zachodzi w ciążę, a ten ją opuszcza. Potem ciężko zarobione pieniądze zabiera jej wuj. Zdradzona przez wszystkich, Katarina chce wrócić w rodzinne strony.
Życiorysy generała, które wypełniły wydania wszystkich serwisów radiowych, telewizyjnych i gazet, rozpoczynały się od formuły powtarzanej niemal jak zaklęcie: "Miał trzy dyplomy".
Można się z nich dowiedzieć, że:
- studiował w Zagrzebiu elektrotechnikę, filozofię i socjologię
- ukończył też reżyserię w ówczesnej Akademii Teatru, Filmu i Telewizji
- uczył fizyki
- wykładał filozofię i socjologię
- w latach 70. pracował w teatrach w kilku chorwackich miastach
- wyreżyserował serial i film dokumentalny
- wyreżyserował film pełnometrażowy
- na wojnę w 1991 roku poszedł jako ochotnik
- był doskonałym psychologiem
- w 1992 i 1993 r. był członkiem Chorwackiej Rady Obrony (HVO) – głównej formacji wojskowej Chorwatów w Bośni i Hercegowinie
- w maju 1993 roku został przedstawicielem "ministerstwa obrony Chorwackiej Republiki Herceg-Bośni"
- od 24 lipca do 8 września 1993 roku stał na czele sztabu HVO
- napisał kilkanaście książek.
To, o czym chorwackie media nie wspominają to choćby sama treść aktu oskarżenia wydanego przed laty wobec chorwackiej szóstki przez haski trybunał. W nim – w odniesieniu do Slobodana Praljaka – prokuratorzy stwierdzali, że pełniąc równocześnie rolę doradcy prezydenta Chorwacji Franja Tudźmana jak i członka HVO, "bezpośrednio i pośrednio dowodził operacjami w Bośni i Hercegowinie" i "pełnił ważną rolę w zapewnianiu jednostkom HVO broni".
Od 24 lipca do 8 listopada 1993 r. Praljak był też "najważniejszym dowódcą oddziałów HVO w Bośni".
W życiorysach nie czytamy też o tysiącach muzułmanów przepędzonych ze swoich domów w tamtym czasie w zachodniej Bośni przez Chorwatów z HVO, o podzieleniu Mostaru, o obozach jenieckich, w których trzymano często – bez najmniejszego powodu – cywilów, o gwałtach i zabójstwach towarzyszących wysiedleniom i atakach na wsie i miasta.
I tak na przykład, na samym południowo-zachodnim krańcu dzisiejszej Bośni i Hercegowiny Chorwaci stworzyli w dawnej jugosłowiańskiej bazie Dretelj obóz. Jak wszystkie takie miejsca, i on podlegał kontroli 14-osobowej wojennej rady, w której zasiadał, a później jej nawet przewodził Praljak.
W kwietniu 1993 roku obóz stał się miejscem koncentracji Boszniaków (muzułmanów – red.) z całej doliny Neretwy. Jak ustalili w tamtym roku obserwatorzy ONZ pod wodzą Mazowieckiego, w ciągu 12 miesięcy do kwietnia 1994 roku w Dretelju codziennie przebywało średnio 1700 więźniów. Trzymani latem w hangarach, mdleli w zamknięciu, niekiedy się dusząc, bo chorwaccy strażnicy odmawiali im wody i jedzenia. Chorwaci czasami bawili się, strzelając w cienkie, blaszane dachy konstrukcji. Nie tylko straszyli w ten sposób więźniów, ale doprowadzali też do postrzałów, bo pociski przelatywały do środka i przypadkowo trafiały stłoczonych, siedzących lub leżących na ziemi ludzi.
W kwietniu 1993 roku w walkach o miasto Vitez między siłami HVO i armią Bośni i Hercegowiny, zginęły setki cywilów. Atakowały dwie strony, jednak obserwatorzy ONZ, którzy byli w tym czasie na miejscu, pisali w raportach, że na własne oczy widzieli właśnie chorwackich żołnierzy z HVO "rzucających granatami w domy mieszkańców". Opisywali też egzekucje wielu rodzin i znalezione w domach ciała ofiar z dziurami po kulach. Egzekucji dokonywano strzałami w głowę z bliskiej odległości. Obserwatorom udało się też potwierdzić co najmniej jeden zbiorowy gwałt popełniony przez chorwackich żołnierzy.
16 kwietnia we wsi Ahmici, w której żyło 800 osób, z czego 90 proc. stanowili muzułmanie, i w której nie znajdowały się żadne strategicznie ważne dla wojsko elementy infrastruktury, oddziały HVO o 5.30 nad ranem przeprowadziły bombardowanie. Uniemożliwiając mieszkańcom ucieczkę w stronę lasu, zmusiły większość do wybiegnięcia na otwartą przestrzeń, w stronę drogi prowadzącej do oddalonego o dwa kilometry miasta Vitez. Tam na cywilów czekali snajperzy. Kilkadziesiąt osób zginęło od postrzałów w głowę i szyję.
Życiorysy Praljaka w chorwackich mediach nie nawiązują do tych szczegółów procesu, w którym dwukrotnie skazano go za zbrodnie wojenne. "Jutarnji list" odnotowuje za to słowa jego braci z pola walki, którzy zwracali uwagę na to, że "z każdym umiał rozmawiać", "w jednej chwili rozgryzał charakter" i "dla niego każdy był człowiekiem".
Na zdjęciach pokazywanych przez chorwacką prasę i telewizję można było go zobaczyć w garniturze, na uniwersytecie, z żoną, którą całował albo – odśpiewującego z powagą hymn republiki.
Udział w wojnie ograniczył się do informacji niemal encyklopedycznych.
***
Obrazu wielkiego humanisty, człowieka wykształconego i niewątpliwie oczytanego, o niezwykłych moralnych przymiotach dopełniają informacje o korespondencji, jaką wysłał do przewodniczącego trybunału Carmelo Agiusa kilka tygodni lub miesięcy przed śmiercią. To w niej znalazł się 66. Sonet Szekspira. Napisał o tym m.in. wydawany w Splicie dziennik "Slobodna Dalmacija".
Ton cytowanego listu wskazuje, że generał widzi siebie przynajmniej w ostatnim okresie trwania procesu apelacyjnego – ale być może też wcześniej – jako ofiarę absurdalnego, odgórnie zarządzonego wyroku instytucji, z którą, jako jednostka, nie potrafi wygrać. Porównuje siebie do Sokratesa oskarżonego przez obywateli Aten i skazanego na śmierć.
Filozof w Platońskich "Dialogach" wyśmiewa wyszukaną formułę, w jakiej sprawni oratorsko oskarżyciele atakują go przed sądem, i broni się sam. Tak też Praljak przez lata często zadawał świadkom zeznającym na jego niekorzyść pytania, rezygnując z asysty adwokatów. Często też się w nich gubił, a sędziowie zwracali mu uwagę, że pytani nie wiedzą, o co mu właściwie chodzi.
Od momentu jego pojawienia się w Hadze (2004) minie tak 13 lat.
"W śmierć, jak w sen odejść pragnę, znużony tym wszystkim:
Tym, jak rzadko zasługę nagradza zapłata, (...)"
Sonet Szekspira kończy list.
***
W relacjach chorwackiej prasy z ostatnich dni korespondencja Praljaka wpisuje się w pewnym sensie w słowa jego obrońcy z pierwszego procesu.
Bożidar Kovaczić, któremu nie udało się uratować generała przed wyrokiem 20 lat więzienia za zbrodnie w Bośni, dwa dni po jego śmierci mówił z wyraźnym żalem, że "gdy patrzę na to wstecz, widzę, że mówił nam o tym (o śmierci - red.) od lat". - Nie będę zbrodniarzem wojennym, takie było jego stanowisko. Nie chciał zostać obarczony tym stygmatem. Ludzie potrafią udawać, grać, ale Praljak taki nie był. Z czasem zrozumieliśmy, że to człowiek kierujący się wysokimi moralnymi nakazami i że mówienie o nim jako zbrodniarzu było dla niego nie do zaakceptowania.
Najwięcej miejsca w ostatnim tygodniu zajęły opisy dramatycznych scen po wypiciu przez generała trucizny 29 listopada. Jego obrończyni w procesie apelacyjnym, Nika Pinter, dzień później wylądowała w Chorwacji. Dziennikarzom powiedziała, że tego, jak jej klient pije truciznę nie zauważyła, bo patrzyła w tamtym momencie na monitor przed sobą. Po chwili usłyszała jednak Praljaka, który ją o tym informował. Nie wiedząc, co o tym myśleć, powiadomiła głośno sędziego o słowach, jakie padły. Sędzia – wyraźnie skonsternowany, co widać w przekazach z Hagi – dopiero po chwili zdecydował o zamknięciu posiedzenia i zasłonięciu kurtyn przed przedstawicielami mediów.
Wtedy – jak relacjonowała Pinter – jej klient osunął się na krzesło, a ona "zaczęła się trząść". Według relacji mediów "chwyciła się kurczowo palcami za włosy", a potem - po interwencji adwokatów z jej zespołu - "rozdygotaną wyprowadzono z sali".
Powiedziała też, że przed ostatnią rozprawą "rozmawiali przez telefon i był chłodny, zwyczajny, wszystko wyglądało normalnie i nie dało się przewidzieć, że do tego dojdzie". – Trudno mi sobie wyobrazić, jak spędził noc – dodała.
Jej zdaniem, generał "świadomie podjął decyzję, nie mogąc dopuścić do tego, by przeżyć nawet godzinę jako zbrodniarz wojenny". – Gdyby został skazany za (śmierć) jednej osoby, zrobiłby to samo. Już taki był. Nie chciał się zgodzić na ten wyrok, bo nie był dowódcą, który siedział w biurze. Był w terenie, szukał odpowiedzialnych za każdą zbrodnię. Uważał, że tam, gdzie jest, zbrodnie nie są popełniane - mówiła.
Samotność generała w ostatnich chwilach podkreśla relacja anonimowego urzędnika haskiego trybunału, cytowanego m.in. przez „Jutarnji List”. - To było straszne. W jednej chwili opadł na krzesło. Siedział tam ktoś, z kogo uchodziło życie – mówił dzień po śmierci skazanego.
Jak według relacji dziennika dodał, wydawało mu się "nieprawdopodobne, by lekarzom dotarcie do budynku trybunału zajęło tyle czasu i by można było dopuścić do tego, że człowiek umrze bez udzielenia adekwatnej pomocy”.
W artykule nie dodano komunikatu haskiej instytucji, w której informowano o tym, że Praljak był reanimowany.
***
Choć skala winy i odpowiedzialności ciążącej m.in. na Slobodanie Praljaku za zbrodnie z lat 1993-94 jest wielka, najważniejsi ludzie w państwie przede wszystkim wyrazili współczucie rodzinie skazanego. Prezydent Chorwacji Kolindra Grabar-Kitarović powiedziała, że Praljak "chętniej oddał życie, niż żyłby osądzony za działania, których – jak głęboko wierzył – nie popełnił".
Wykorzystała też okazję, by powiedzieć, że w konflikcie w Bośni w latach 1992-95 "Chorwacja nie była agresorem i zrobiła najwięcej, by utrzymać jedność Bośni".
- My Chorwaci mamy siłę, by przyznać, że niektórzy nasi żołnierze dokonali zbrodni i powinni za nie odpowiedzieć. Niesprawiedliwością jest, że w ten sam sposób nie zostały osądzone zbrodnie boszniackich i serbskich wojsk popełnione na Chorwatach. (...) Haski trybunał powstał, by stosować prawo międzynarodowe, a nie tworzyć nowe. Niestety wpadł w pułapkę i spróbował w sztuczny sposób zrównać w winie (różne strony – red.). (...) Chorwatki i Chorwaci w Bośni. Zachowajcie spokój i pozostańcie dumni. Chorwacja jest z wami. (...) Nikt inny, nawet haski trybunał, nie będzie pisał naszej historii. Będę o tym mówiła w ONZ-cie, który go stworzył - powiedziała.
Premier Andrej Plenković stwierdził, że czyn generała "dowodzi głębokiej, moralnej niesprawiedliwości poczynionej (przez trybunał – red.) względem sześciu oskarżonych Chorwatów i chorwackiego narodu".
Przewodniczący Saboru (chorwackiego parlamentu) Goran Jandroković uznał, że wyrok trybunału "nie jest zgodny z prawdą historyczną”, bo to Chorwaci byli ofiarami tego, co działo się w Bośni i Hercegowinie. Uznał też, że "nie buduje on zgody między narodami” i dlatego on sam "odrzuca takie tłumaczenie decyzji" sędziów w sprawie skazania liderów Herceg-Bośni.
Przewodniczący Komisji Episkopatu Chorwacji, abp. Zadaru Żelimir Puljić w rozmowie z chorwackim radiem katolickim stwierdził 1 grudnia, że "nie ma żadnych historycznych danych wskazujących na istnienie zbiorowego zbrodniczego przedsięwzięcia" Chorwatów w Bośni. – Ten wyrok jest niesprawiedliwy – dodał.
Stwierdził też, że Herceg-Bośnia została stworzona przez Chorwatów w latach 90. na terenie sąsiedniego kraju "zgodnie z prawem", a tworząc ją naród "chciał bronić swego ogniska, swojego miejsca".
- Gdyby nie było Herceg-Bośni, nie byłoby i samej Bośni. Myślę, że muzułmanie są tego świadomi. Herceg-Bośni ocaliła tysiące z nich. (…) Gdyby nie było Herceg-Bośni, nie wiem też, jak wyzwoliłaby się (z Jugosławii – red.) Chorwacja. Chorwaci w Bośni nikogo nie niszczyli, a bronili.
O samym generale powiedział, że "był niezwykle inteligentnym człowiekiem", "wspaniałym strategiem", a jego książki on sam czytał przez lata. - Nie udało mu się rozumem dowieść tego, co uważał za prawdę. Nie pochwalam tego czynu, bo nikt nie może odebrać sobie życia, ale trzeba wziąć pod uwagę okoliczności i powiedzieć, że był to moment, w którym (generał) był rozczarowany – powiedział arcybiskup.
Zdaniem komentatora chorwackiego życia politycznego, Żarka Puhnovskiego, "kwestie podniesione w czasie procesu bezsprzecznie miały miejsce". Jednak – jak zaznaczył - jego zdaniem w wyniku takiej śmierci generał stał się "równocześnie Sokratesem i zbrodniarzem, co trudno pojąć".
Zdaniem Puhnovskiego, zyska status nowego, ludowego "chorwackiego świętego".