Pięć lat temu Kolinda Grabar-Kitarović i Andrzej Duda wygrali wybory prezydenckie. Następnie stali się filarami Inicjatywy Trójmorza. Teraz Chorwatka musi odejść. Marzył jej się wielki projekt geopolityczny, który oddzieli kraj od Bałkanów. Przegrała przez język podziałów, którego używała.
Kolinda ściskająca się z wyborcami na wiecach, Kolinda w szatni z piłkarzami, Kolinda śpiewająca, sławiąca ducha chorwackiego narodu w licznych przemówieniach przy nie mniej licznych okazjach, Kolinda opowiadająca o świetlanej przyszłości wielkiej Chorwacji, na którą patrzy się z zazdrością – tradycyjną, a jednak nowoczesną. Tak w pewnym sensie można podsumować pięć lat prezydentury Grabar-Kitarović, która od początku pełnienia urzędu starała się zyskać status polityka będącego blisko ludzi, otwartego na dialog. Gdy trzeba było – współczuła, innym razem - podnosiła na duchu.
Wyborcy w kraju w dużej mierze podobnym do Polski, w którym olbrzymią przestrzeń w debacie publicznej zajmują kwestie dbania o tradycyjne wartości z wiarą katolicką jako ich fundamentem, uznali jednak, że mają jej dość.
Pięć lat temu minimalna większość Chorwatów (o jej wyborze zdecydowały zaledwie 32 tysiące głosów różnicy przy niecałych dwóch milionach głosujących) dała się przekonać do tego, że wraz z Grabar-Kitarović do krajowej polityki wkracza powiew świeżości. W ciągu tych pięciu lat wiele się jednak zmieniło.
22 grudnia, w I turze wyborów prezydenckich, Grabar-Kitarović (27 proc.) przegrała z byłym premierem i kandydatem lewicy Zoranem Milanoviciem (30 proc.), ale - jak się wydawało - głównie dlatego, że straciła głosy na rzecz bardzo popularnego muzyka o jeszcze bardziej konserwatywnych poglądach - Miroslava Szkoro (24 proc.).
Kilka dni przed II turą jeden z sondaży wskazał jednak - ku zdziwieniu prawicowych publicystów i polityków rządzącej HDZ, a więc zaplecza pani prezydent - że tylko 7 proc. wyborców Szkory zamierza "zmigrować" na jej stronę. Równocześnie – co też nie wróżyło dobrze – aż 21 proc. Chorwatów nie miało pojęcia, na kogo zagłosuje. A jeżeli co piąty obywatel nie potrafi się zdecydować na kandydata, z którym spędził w domu pięć lat, oznacza to, że musi mieć on sporo za uszami.
Chorwaci z roku na rok mieli z panią prezydent coraz większy problem. Złożyły się na to rzeczy małe i duże.
Rzeczy małe
- Jestem chodzącą gafą, bo kocham śpiewanie ze swoim narodem, kocham pokazywać emocje, kibicować chorwackim sportowcom. Moi przeciwnicy nazywają to gafami, ale za granicą – patrząc na mnie – mówią o nowym sposobie bycia liderem – tłumaczyła się i zarazem chwaliła Grabar-Kitarović w ostatnich dniach grudnia, cztery dni przed I turą.
To nagłe wyznanie przyszło za późno. Jak twierdzą jej krytycy – czasami ponosiło ją, o czym świadczyły jej słowa i czyny. Przez pięć lat trochę się tych gaf nazbierało. Trudno je usystematyzować. Czasami tym, co mówiła, narażała się wąskiej grupie wyborców, czasem przedstawicielom własnej partii, a niekiedy niemal całemu narodowi – wtedy, gdy wraz z jej komentarzami pojawiało się poczucie zażenowania.
Zdarzało się, że zawodziła ją pamięć.
Tak było w ostatnich dniach października minionego roku, gdy w USA odbierała nagrodę Stowarzyszenia Fulbrighta. Dawna stypendystka tej organizacji – również była ambasador Chorwacji za oceanem – dostała wyróżnienie za "niezwykły wkład w służbę publiczną jako lider i dyplomata (...) w świecie ciągłego globalnego kryzysu".
Już pierwsze zdanie przemówienia Grabar-Kitarović przykuło uwagę Chorwatów.
- Urodziłam się po złej stronie żelaznej kurtyny - powiedziała i kilkanaście godzin później, po powrocie do Zagrzebia, musiała się z niego tłumaczyć. Wielu rodaków to stwierdzenie zdziwiło i wielu uznało je za co najmniej niepotrzebne, bo życie w titowskiej Jugosławii, pozostającej poza orbitą Kremla, w której paszporty trzymało się w domach, jeździło się na handel do Włoch i oglądało najnowsze hollywoodzkie produkcje, jest do dziś przez wielu Chorwatów (także Serbów, Słoweńców, Bośniaków, Macedończyków) wspominane z pewnym rozrzewnieniem. Z samą Jugosławią (nie z wojną lat 90.) łączą się często dobre wspomnienia.
Grabar-Kitarović postanowiła więc się wytłumaczyć, ale wybrała dziwną formułę, atakując wielu potencjalnych wyborców. – Jak ktoś tęskni za byłą Jugosławią, proszę, wprowadźmy w życie tydzień byłej Jugosławii. Wiecie, kto najbardziej na tym skorzysta? Ja sama. Jak ktoś coś złego o mnie powie, skończy na Nagiej Wyspie (dawne więzienie dla przeciwników politycznych w socjalistycznej Jugosławii – red.) - stwierdziła.
Problem z jogurtem i narodowością
Siebie czy Chorwatów w czasie zagranicznych wizyt i w wypowiedziach dla zagranicznych mediów często przedstawiała jako ofiary.
We wrześniu 2018 roku w wywiadzie dla austriackiego dziennika "Kleine Zeitung" stwierdziła, że w byłej Jugosławii "nie można było mówić o sobie Chorwat lub Chorwatka". Opinia publiczna w kraju się zdziwiła, bo we wszystkich powojennych spisach powszechnych, organizowanych przez komunistyczne władze, widniała rubryka "narodowość", a więc obalenie tej teorii głowy państwa nie wymagało nawet szczególnej wiedzy. Wystarczyło hasło w Wikipedii. W 1948 roku swojej chorwackości nie bało się zadeklarować prawie 3,8 miliona obywateli Jugosławii, a 1981 roku było to już 4,4 miliona osób.
Grabar-Kitarović stwierdziła później, że źle ją przetłumaczono.
Prawdziwym hitem chorwackiego internetu okazało się jednak inne bolesne wyznanie pani prezydent z tej samej rozmowy. "Dorastałam w komunizmie i długo nie chciałam niczego innego, jak się stamtąd wyrwać. Chciałam być wolna. Chciałam pójść do sklepu i móc wybierać z wielu rodzajów jogurtu i nie komunikować władzom, ile chleba będę potrzebowała w przyszłym tygodniu" - powiedziała.
Chwilę później w mediach społecznościowych Chorwaci zaczęli dzielić się wspomnieniami o tym, jakie jogurty jedli przed 1991 rokiem i niezbicie dowiedli tego, że w sklepach było ich wiele, a pani prezydent coś się wydawało.
Młodzi mogą wyjechać
W rozmowie z tym samym austriackim dziennikiem przeprowadzonej półtora roku wcześniej, na początku 2017, mówiła z kolei, że w świecie funkcjonuje wolny przepływ ludzi, więc jeżeli Chorwacja komuś nie odpowiada, można z niej wyjechać do pracy gdzieś indziej. Spadła na nią wtedy potężna fala krytyki. Kilka miesięcy później – wobec wciąż trwającego kryzysu związanego z wyjazdem młodych ludzi na Zachód – Grabar-Kitarović zaczęła mówić o potrzebie poprawy sytuacji gospodarczej, by zatrzymać falę emigracji zarobkowej.
Tamten komentarz pani prezydent wydawał się pokazywać jej zbytnią "lekkość" w komentowaniu dość ponurej rzeczywistości.
Z Chorwacji za jej rządów wyjechało - głównie do Niemiec - ponad 100 tysięcy młodych (to tak jakby z Polski wyemigrował milion). Niezmiennie też od lat więcej Chorwatów umiera, niż się rodzi i za 20-30 lat kraj może nie podołać wypłacaniu świadczeń emerytom.
W trakcie kampanii znów jednak chętnie o tym zapominała. Podkreślała, że Chorwacja wstała z kolan, że jest traktowana na równi z innymi państwami Zachodu i żyje się w niej lepiej, niż żyło do tej pory. Uznała to za swoje i swojej ekipy sukcesy.
Chorwacki śpiewnik i wywiad przed Białym Domem
Dbanie o dobry nastrój otoczenia to zresztą jedna z jej immanentnych cech. Pani prezydent uwielbia na przykład śpiewać, w śpiewie - z czym zgodziłby się antropolog kultury - widzi bowiem "rodzaj komunikacji". W czasie swojej kadencji nieraz podkreślała, że cieszy ją to, że wiele dawnych pieśni w Chorwacji – kraju o bardzo zróżnicowanych tradycjach regionalnych – wciąż żyje w świadomości mieszkańców.
Tak było w sierpniu minionego roku w czasie wizyty w Zagorju (na północ od Zagrzebia), gdy - wzywając do tego, by częściej region odwiedzać – poprosiła o zaintonowanie pięknej przyśpiewki, jednej z tych, które "powstały w czasach, gdy nie wolno było mówić o Chorwacji, Zagorju, ojczyźnie".
Dodała, że to między innymi z tego powodu śpiewała ją z chorwackimi żołnierzami służącymi obecnie w Afganistanie, gdy ich tam odwiedziła wcześniej w 2019 roku. Problem w tym, że ta tradycyjna zagorska pieśń, o którą poprosiła zebranych, powstała w 1999 roku. Być może ktoś o tym Kolindy nie poinformował, być może sama dokonała złego założenia.
Do innego zdarzenia i związanej z nim pamiętnej sceny, której nie zapomniano jej do dziś, doszło w styczniu 2017 roku, w czasie roboczej wizyty chorwackiej delegacji w Stanach Zjednoczonych. Dwa tygodnie przed inauguracją prezydentury Donalda Trumpa chorwacka głowa państwa stanęła do wywiadu z państwową telewizją HRT przed ogrodzeniem Białego Domu, z siedzibą prezydenta USA za plecami. Powiedziała wtedy, że Chorwacja musi zająć pozycję, w której "stanie się czynnikiem aktywnie uczestniczącym w kształtowaniu amerykańskiej polityki zagranicznej".
Słowa o Chorwacji kształtującej politykę USA, wygłoszone dodatkowo w takim miejscu, wywołały lawinę ironicznych komentarzy. Polityczni przeciwnicy wytykali jej, że śni o potędze, a nie ma wstępu nawet na trawnik Białego Domu.
Trzeba się tłumaczyć
Gafy Kolindy Grabar-Kitarović czasem jednak urastały do czegoś więcej niż kolejnego przejawu lokalnego politycznego folkloru wywołującego zakłopotanie lub zażenowanie.
Pani prezydent zdarzało się wyzwalać złe emocje.
W marcu 2018 roku, przebywając w Argentynie w ramach oficjalnej państwowej wizyty, stwierdziła, że po II wojnie światowej "wielu Chorwatów znalazło w Argentynie wolność, dzięki której mogli oni zaświadczać o miłości do ojczyzny i podkreślać uzasadnione żądania wyswobodzenia chorwackiego narodu" spod jarzma komunistycznego reżimu.
Problem w tym, że w Ameryce Południowej – między innymi w Argentynie – po 1945 roku schronienie znalazło wielu chorwackich nazistów (tzw. ustaszy), w tym naczelnik państwa NDH Ante Pavelić, którego reżim działający w porozumieniu z III Rzeszą był odpowiedzialny za wymordowanie setek tysięcy Serbów, Żydów i Romów, między innymi w obozie w Jasenovcu, zwanym bałkańskim Auschwitz.
Wcześniej, we wrześniu 2017 roku, Grabar-Kitarović wywołała kontrowersje, mówiąc w wywiadzie dla telewizji N1, że "jej stanowisko w sprawie pozdrowienia (chorwackich nazistów - red.) 'Za dom spremni' (Dla ojczyzny, gotowi) jest znane: to stare chorwackie pozdrowienie skompromitowane przez ustaszy". – Nie jestem historykiem, ale mam w tej sprawie swoje zdanie – dodała.
Na tle coraz odważniejszych w ostatnich latach wystąpień ugrupowań skrajnie prawicowych w Chorwacji te słowa głowy państwa zabrzmiały bardzo źle.
Przez media w kraju przetoczyła się ostra dyskusja o problemach, jakie może wywołać w przestrzeni publicznej takie stanowisko prezydenta. Nie pomogło, że w tym samym wywiadzie Grabar-Kitarović stwierdzała, że "Za dom spremni" jest pozdrowieniem "nieodpowiednim" do cytowania, że nie wolno pozwolić na podziały społeczne, a państwo powinno w końcu wypracować model postępowania wobec osób posługujących się symbolami reżimów totalitarnych.
Jej przeciwnicy i wielu komentatorów zwracało uwagę: to prezydent, jako głowa państwa, musi świecić przykładem, bo sygnał z góry - nawet jeżeli wynika z błędu, który nie zostanie szybko skorygowany - może zostać uznany za rodzaj przyzwolenia na umieszczanie w przestrzeni publicznej zachowań i słów podszytych nienawiścią.
Uznanie wezwania ustaszy za wywodzące się z chorwackiej tradycji ostatecznie zmusiło ją do przyznania się do błędu. Niestety, Grabar-Kitarović powiedziała o tym głośno dopiero półtora roku później, w lutym 2019.
Równocześnie winę za swoje słowa zrzuciła na jednego z doradców, który miał wprowadzić ją w błąd.
Za bardzo na prawo
Wagę komentarzy takich jak te o NDH czy znaczenie utrzymywania bliskich relacji z ludźmi powiązanymi ze skrajnymi środowiskami Grabar-Kitarović starała się umniejszać, w oficjalnych przemówieniach przybierając ton dość spolegliwy. Wtedy pojawiały się słowa takie jak "dialog", "szacunek", "wspólnota". Prezydent mówiła o potrzebie łączenia, a nie dzielenia. O patrzeniu w przyszłość, a nie rozgrzebywaniu starych ran.
Osoby o poglądach liberalnych zauważyły i zapamiętały do samego końca, że przez pięć lat właściwie ignorowała istnienie homoseksualistów. W społeczności LGBT+ i wśród osób o światopoglądzie bardziej otwartym na kwestię różnicy płci została uznana za prezydenta wspierającego wręcz - choćby w pośredni sposób - homofobiczne ataki. Dużą grupą niezadowolonych wyborców byli też Serbowie żyjący w Chorwacji, którzy w jej przekazach wydawali się zawsze pomijani, znów - pośrednio - widząc jej niechętne nastawienie do współpracy ze wschodnim sąsiadem.
Chorwaccy wyborcy z czasem zaczęli mieć wątpliwości i pytać, którą Kolindę widzą – czy tę w odsłonie katolickiej i narodowej, ubóstwiającą kraj i tradycję – czy tę drugą, postępową, która mówi, że ważna jest przyszłość, gospodarka i sprawy bytowe, a nie światopoglądowe. Jej wystąpienia nie dawały jasnej odpowiedzi, czy jest pragmatykiem stawiającym na ideologię wtedy, gdy to się opłaca, czy nie potrafi po prostu poskromić drzemiących w niej prawicowych ciągot.
Problem z dziennikarzami
W kwestii migracji Kolinda Grabar-Kitarović jest podobna do innych prawicowych polityków z Europy Środkowo-Wschodniej. Nie jest tak nieustępliwa, jak chociażby jej sąsiad Victor Orban, ale latem minionego roku zszokowała swoją wypowiedzią do tego stopnia, że zacytowano ją w kilku krajach.
W czasie rozmowy z dziennikarzem szwajcarskiej telewizji SRF, który przyjechał na chorwacko-bośniackie pogranicze, żeby zrealizować reportaż o sytuacji migrantów w tym miejscu Europy, została zapytana o historie uciekinierów z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy donosili o złym traktowaniu ich przez chorwackie służby. W wywiadzie przeprowadzonym po angielsku stwierdziła więc, że chorwacka policja prowadzi akcje mające na celu "odepchnięcie" (użyła słowa "pushback") migrantów od granic kraju. Dodała przy tym, że to "naturalne", że w czasie takich działań "trzeba użyć pewnej siły".
Komentatorzy zwracali uwagę, że prezydent opisała działania niezgodne z prawem i dodatkowo je usprawiedliwiła, bo Chorwacja, jako unijny kraj, ma obowiązek przyjmować osoby, nielegalnie przekraczające granice, w stworzonych do tego ośrodkach i rozpatrywać ich status.
Następnie – próbując ocieplić swój i służb wizerunek – Kitarović pojechała na patrol wzdłuż granicy z Bośnią i w rozmowie z dziennikarzami stwierdziła, że "słyszy się historie o przemocy" stosowanej przez Chorwatów wobec migrantów, a tymczasem "siniaki, zadrapania i obrażenia ciała są czymś normalnym, gdy przedziera się przez taki teren". Zaatakowała też szwajcarską telewizję, mówiąc, że jej wypowiedzi przeinaczono. Szwajcarzy odrzucili te zarzuty, zaznaczając, że konsultowali je trzy razy w trakcie tłumaczenia z angielskiego na niemiecki.
Wtedy Grabar-Kitarović rzuciła się na dziennikarzy w kraju, niezadowolona z tego, że doniesienia szwajcarskich mediów są komentowane w Zagrzebiu. - Wy, jako chorwackie media, musicie przedstawiać chorwacką stronę tej historii. Nie powinniście się bratać z zagranicznymi mediami, które pracują nie wiadomo w czyim interesie – powiedziała.
Związek Dziennikarzy Chorwacji (HND) zareagował na te słowa bardzo ostro, wydając 18 lipca oświadczenie, w którym uwagi głowy państwa nazwał skandalicznymi.
"Wiadomość naszej prezydent skierowana do kolegów i koleżanek (...) to próba bardzo perfidnego dyscyplinowania, by w pracy pozostali wiernymi tylko jednej władzy, a nie koleżankom i kolegom, których uznała za nieprzyjaciół Chorwacji. (...) Wypowiedź pani prezydent przypomina nam lata 90. XX wieku (okres wojny w byłej Jugosławii i lata tuż po niej, kiedy rządził prawicowy prezydent Franjo Tudźman – red.), gdy niektórzy dziennikarze, apologeci ówczesnej władzy, publicznie deklarowali, że 'jeśli trzeba, dla Chorwacji będą kłamać'" - napisali dziennikarze.
Trójmorze
Kolinda Grabar-Kitarović odchodzi, a to może mieć znaczenie również dla Polski. W kontekście Inicjatywy Trójmorza należy stwierdzić, że koncepcja ta straciła jeden ze swoich dwóch założycielskich filarów – polityka, który, podobnie jak prezydent Duda, widzi przyszłość kraju w silnych relacjach transatlantyckich, w bliskiej współpracy naszej części Europy ze Stanami Zjednoczonymi.
Pięć lat temu atmosfera po jej wyborze i inauguracyjnym wystąpieniu była zupełnie inna niż tej zimy. Świeżo upieczona pani prezydent przedstawiła w 2015 roku wizję państwa jako jednego z filarów Europy Środkowo-Wschodniej, świetnie prosperującego w ramach Wspólnoty Europejskiej.
Zaproponowała obywatelom odejście od kojarzenia Chorwacji z sąsiadami z byłej Jugosławii. Wielu komentatorów uznało to za przełomowe oświadczenie i początek nowego kierunku w polityce zagranicznej. Niektórzy posunęli się nawet do stwierdzeń, że to plan godny prawdziwego męża stanu, który wyzwoli kraj z okowów trudnej i nierozumianej na Zachodzie bałkańskiej przeszłości.
W sukurs przyszedł jej prezydent Andrzej Duda.
Prezydenci Polski i Chorwacji, którzy - jak mówiła Grabar-Kitarović w czasie pobytu w Warszawie w 2016 roku - wpadli na ten pomysł w podobnym czasie, w kolejnych miesiącach przedstawili swoje intencje, dotyczące stworzenia programu szerszej współpracy krajów położonych między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym. Plan, nazywany u nas roboczo "ABC", stał się Inicjatywą Trójmorza.
Początkowo nikt specjalnie - chyba poza ich zapleczem politycznym - w jego realizację nie wierzył. "ABC" wydawało się ładną formułą stworzoną dla opisania przyszłej aktywności prezydentów na arenie międzynarodowej - inicjatywą polityczną bez przełożenia na efekty gospodarcze.
Po czterech latach od oficjalnego ogłoszenia starań o zawiązanie szerokiej współpracy w regionie widać pewien paradoks. Trójmorze staje się czymś realnym, ale rola Chorwacji w przedsięwzięciu nie jest tak duża, jak być powinna.
Dwanaście państw, mających za sobą trzy szczyty i dziesiątki spotkań roboczych na różnych poziomach, opracowało po ostatnim wspólnym zjeździe w Lublanie w czerwcu 2019 roku raport podsumowujący starania o rozwój Europy Środkowo-Wschodniej. Dokument na ponad 200 stronach opisuje 48 projektów energetycznych, transportowych i cyfrowych określonych jako strategiczne dla całego regionu. Niestety tylko trzy z nich dotyczą Chorwacji.
Część komentatorów w kraju bardzo to zastanawia. Grabar-Kitarović w czasie długich tygodni kampanii prezydenckiej powtarzała jak mantrę stwierdzenie, że kraj się rozwija, ze szczytu w stolicy Słowenii dziennikarze wrócili jednak, nie mając takiego wrażenia.
W chorwackiej prasie pojawiły się głosy, że najważniejszym być może dla całego południa Europy projektem wielkiego terminalu LNG, który ma powstać na chorwackiej wyspie Krk, bardziej zainteresowana była Słowenia, a nie sama Chorwacja.
Terminal magazynujący gaz skroplony miałby - podobnie jak ten w Świnoujściu - pozwolić na uniezależnienie się od rosyjskiego gazu, którego wkrótce przez Bałkany będzie płynąć jeszcze więcej, bo powstaje tzw. Turecki Potok - inicjatywa Moskwy i Ankary popierana w Bułgarii i Serbii.
Terminalem na Krku zainteresowani są Amerykanie, bo jego pojawienie się oznaczałoby powstanie drugiego, obok Świnoujścia, filaru korytarza energetycznego Północ-Południe w środku kontynentu.
O tym projekcie Grabar-Kitarović i jej HDZ mówili już na początku kadencji. Mamy 2020 rok, a w tej sprawie dzieje się niewiele.
Prezydenci Polski i Chorwacji przekonali państwa regionu do współpracy. Dziś można uznać Trójmorze za inicjatywę mającą przyszłość. Tworzy się jej fundusz mający osiągnąć poziom kilku miliardów euro, wsparcie zadeklarowały regionalne banki, toczą się rozmowy w sprawie przyszłych kredytów z Bankiem Światowym i Europejskim Bankiem Centralnym. Jeden z filarów Trójmorza jednak odchodzi.
Patronat nad inicjatywą ma co prawda 12 głów państw, ale relacje między poszczególnymi politykami na tak wysokim szczeblu i na tym etapie tworzenia agendy są nie do przecenienia. Dlatego tak ważna była ideowa, światopoglądowa bliskość Andrzeja Dudy i Kolindy Grabar-Kitarović. Nie wiadomo, jak polski prezydent będzie się dogadywał z Zoranem Milanoviciem.
Nowy prezydent Chorwacji to socjaldemokrata. Wybory wygrał, obiecując obywatelom, że w dyskursie publicznym zaprowadzi "normalność", że skończy się przyzwolenie na pokazywanie radykalnych postaw na ulicach, że nie będzie dzielił Chorwatów na lepszych i gorszych.
Prawicowa HDZ, walcząca przed II turą o reelekcję Kolindy Grabar-Kitarović, ustami swoich polityków krzyczała, że Chorwacji grozi powrót "komunistów", pojawiały się komentarze mówiące o nadchodzącym "sierpie i młocie".
Większość Chorwatów się nie przestraszyła. Zmęczona - pokazała, że chce spokoju.