- Pan Prezes interesuje się sportem. Często zaskakuje mnie bardzo szczegółową wiedzą na przykład dotyczącą historii mojej konkurencji – 400 metrów. Zna nazwiska wielu polskich lekkoatletów i ich osiągnięcia. To są interesujące rozmowy, które się często przeciągają – mówi w wywiadzie dla Magazynu TVN24 minister sportu Witold Bańka.
Arleta Zalewska: Opozycja mówi, że z Pana to taki prymus i lizus prezesa?
Witold Bańka: Tak mówią? Choć z drugiej strony nie spodziewałbym się po obecnej opozycji czegoś ambitnego.
Zaczął Pan od ustawy dezubekizacyjnej, że to tak pod prezesa…
Absolutnie nie. To nie jest ustawa dezubekizacyjna, tylko ustawa o sporcie. Od początku było założenie, żeby kwestię oczyszczania sportu dotknąć w każdym wymiarze. Żeby to nie było pozorne.
Są efekty?
Właśnie kończy się proces lustracji członków zarządów Polskich Związków Sportowych. Około 40 z nich w ogóle nie złożyło oświadczeń lustracyjnych. Czyli przestaną pełnić swoje funkcje. To nie jest gra pod publiczkę. To jest zgodne z moim światopoglądem.
Ale to jest hipokryzja. Twarzą PiS-u jest dziś w Sejmie poseł Stanisław Piotrowicz, prokurator stanu wojennego. A Pan mówi o oczyszczaniu. To się gryzie…
Nieprawda. Nie porównujmy np. zwykłego członkostwa w PZPR z byciem esbekiem lub ubekiem. Ludzie mają różne historie, natomiast w dezubekizacji chodzi o to, by objąć nią tych, którzy byli funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i szkodzili Polsce. Wracając do posła Piotrowicza, to człowiek oddany i służący Polsce.
Czyli taka przeszłość, jak posła Piotrowicza nie przeszkadza?
Nie przeszkadza.
Czyli prymus.
W szkole podstawowej faktycznie miałem same piątki. (śmiech) W liceum i na studiach było trochę gorzej. Bo weszło rozluźnienie. Plus rozpocząłem już regularne treningi.
Nie chce Pana martwić, ale takich prymusów w partii to się raczej nie lubi.
Proszę nie przesadzać. Nie jestem osobą zadufaną w sobie. Jak zostałem ministrem, zdecydowałem się realizować konkretne cele. Pokora i praca. Skupić się na tym i starać się robić to dobrze.
Bo Pan to nie jest tak znikąd, jak się niektórym wydaje. Pracował Pan dla PiS-u w kampanii?
Tak współpracowałem z PiS-em na Śląsku.
Pana firma PR-owa pracowała dla PiS-u?
Współpracowałem indywidualnie – w roli doradczej.
Kto pierwszy wyszedł z propozycją wejścia do rządu?
To jest taka kuchnia, którą pozwolę sobie zachować dla siebie. Za 50 lat opowiem o kulisach. (śmiech)
Czyli biegał Pan na Nowogrodzką, jak prezes przesłuchiwał kandydatów na ministrów?
A pani dalej drąży. Wszystko odbywało się w moim przypadku trochę inaczej. Poza tym brak rozpoznawalności na tamtym etapie bardzo mi pomagał. Nawet potem w Sejmie dziennikarze patrzyli na mnie, pytając: To ten czy to nie ten? Na samym początku to było bardzo komfortowe.
PiS stawiał przed Panem warunki?
Absolutnie nie. Decyzja była sprinterska. Jak padła ostateczna propozycja, to szybko zdecydowałem. W takich sytuacjach się nie odmawia.
Wiem, że jeździ Pan do prezesa na spotkania do siedziby PiS-u. O czym rozmawiacie?
Poruszamy różne tematy.
O sporcie czy sytuacji w rządzie?
Pan Prezes dopytuje o plany, o realizacje projektów. Interesuje się sportem. Widać, że śledzi wszystkie ważne wydarzenia. Często zaskakuje mnie bardzo szczegółową wiedzą, na przykład dotyczącą historii mojej konkurencji – 400 metrów. Zna nazwiska wielu polskich lekkoatletów i ich osiągnięcia. Śmieje się, że gdybym nie miał wiedzy dotyczącej historii mojej konkurencji, to byłby lekki wstyd. Ale rozmawiamy też o problemach, konfliktach w sporcie. Pyta o zdanie. To są interesujące rozmowy, które się często przeciągają.
Prezes słynie głównie z wiedzy o rodeo i tego, że fanem piłki nożnej jest w czasie kampanii wyborczych, gdy sztab organizuje wspólne oglądanie meczów polskiej reprezentacji?
To absolutnie nie tak. Prezes dużo wie o sporcie. To są partnerskie rozmowy, bo on się tym interesuje.
Jak Pan określi swoje relację z prezesem? Trener? Ojciec? Między Wami jest różnica pokolenia.
Czuję wsparcie szefa partii dla tego, co robię. To dla mnie bardzo ważne.
To się nazywa komfort: dobre relacje z szefową rządu i poparcie polityczne szefa partii.
Dostałem pełną wolną rękę. Zaufano mi i jestem za to wdzięczny. Przedstawiłem koncepcję, jak widzę siebie, projekty i pracę w ministerstwie i zostały one zaakceptowane. Nie ma czegoś takiego, że ktoś przyjdzie i powie: masz zrobić tak czy tak.
Dobrze znacie się z nowym premierem Mateuszem Morawieckim?
Tak. Przecież jesteśmy razem w rządzie od dwóch lat. Premier Morawiecki to także minister rozwoju i finansów. Dostrzega ważną rolę sportu w społeczeństwie oraz turystyki w gospodarce, o czym świadczy rekordowo wysoki budżet, co mnie bardzo cieszy, Ministerstwa Sportu i Turystyki na 2018 rok. Jeszcze nigdy resort nie miał tak dużych środków finansowych między innymi na sport dzieci i młodzieży, co też świadczy o dużej przychylności premiera Morawieckiego. Może dlatego, że też był sportowcem - członkiem kadry narodowej w tenisie stołowym juniorów.
Jak Pan ocenia zmianę premiera?
To jest otwarcie nowego etapu. Jest postawiony jeszcze większy akcent na gospodarkę.
Wy się dobrze znaliście z panią premier, bardzo blisko współpracowaliście.
Tak, dlatego bardzo się cieszę i to jest znakomity ruch pani premier, że została w rządzie, że wspiera dobrą zmianę. Będzie wicepremierem do spraw społecznych, bo to właśnie ona jest twarzą tych wszystkich społecznych zmian, które zostały przeprowadzone przez rząd PiS, i doskonale pełniła swoją misję.
Ale skoro było tak dobrze, to po co zmieniać lidera?
W polityce tak jest, że czasami jest konieczność zmiany pewnych akcentów i zapewne stąd ta decyzja. My, jako wierni członkowie tej biało-czerwonej drużyny, gramy dalej – wszyscy razem – do jednej bramki i to bardzo cieszy.
To decyzja wbrew politykom PiS-u. Decyzja prezesa PiS-u.
To pani opinia. Jesteśmy jedną silną drużyną. Przytoczę tu słowa pani premier Beaty Szydło, która powiedziała, że wierzy w mądrość i plan naszego lidera prezesa Jarosława Kaczyńskiego. To on jest głównym architektem zwycięstwa obozu Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku.
Skąd u Pana konserwatyzm?
W takim duchu byłem wychowany. Pochodzę z rodziny, która ma prawicowe poglądy. Żona się śmieje, że mój konserwatyzm przejawia się nawet w tym, że odkąd się poznaliśmy, nawet fryzury za często nie zmieniam.
A na marszu niepodległości z córką Pan był?
Nie, córeczka ma 2,5 roku…
To jest dobre miejsce dla takiego konserwatysty jak Pan?
Taki konserwatysta jak ja doskonale odnajduje się w PiS.
Czy Pan hasła rasistowskie z marszu krytykuje?
To przecież oczywiste, że nie ma zgody na rasizm. A co do mojego konserwatyzmu: to jakbym miał wpisywać się w jakieś szersze ramy, to można mówić o nowoczesnym konserwatyzmie.
Nowoczesny? To dziś mało pasuje do PiS-u.
Dlaczego? PiS jest bardzo nowoczesną partią.
Część nowoczesnych konserwatystów uważa na przykład, że nie powinno się ruszać kompromisu aborcyjnego.
Jestem zwolennikiem ochrony życia od poczęcia.
Czyli jest Pan za zaostrzeniem.
Na pewno jestem przeciwnikiem aborcji eugenicznej.
Czarne marsze kobiet Pana nie przekonują? Jak Pan je oceniał?
A jak może oceniać człowiek, któremu bliskie są wartości chrześcijańskie?
Nie rozumiał Pan argumentów kobiet, które wyszły na ulice?
Nie zgadzałem się z tą argumentacją.
Pan szybko odszedł ze sportu. Dla Pana ten etap to porażka.
Jak spoglądam dzisiaj na swoje miejsce w życiu i całą drogę, to wiem, że tak miało być. Był w tym plan, ale owszem, można powiedzieć, że nie do końca jestem spełnionym sportowcem. Jak zacząłem przygodę z lekkoatletyką, to rok do roku poprawiałem swoje rekordy życiowe. Wszystko się zatrzymało w 2008 roku. Trener, który mnie wychował, który był dla mnie jak drugi ojciec, dostał wylewu. To było tuż przed startem sezonu olimpijskiego.
Przed Pekinem.
Tak. To było rok po tym, jak zdobyłem medal na mistrzostwach świata i uniwersjadzie ze sztafetą. Wtedy się wydawało, że to jest ten moment. Na sprawdzianach wykręcałem najlepsze czasy. Wydawało się, że to będzie mój sezon i wtedy ten wylew, paraliż... Nie miałem z trenerem kontaktu. Podłamałem się. Ale trenowałem, również dla niego. To było nasze marzenie, żeby pojechać do Pekinu. Niestety – przetrenowałem się. Odnowiła się kontuzja. Potem trener zmarł i wszystko pękło. Wie pani redaktor, można powiedzieć, że to dzięki niemu poniekąd jestem na świecie. Bo Jan Dera – mój szkoleniowiec – wcześniej trenował moich rodziców. Poznali się w klubie lekkoatletycznym. Dlatego jego śmierć to był niezwykle trudny moment. Wiedziałem jednak, że nie mam wyjścia, że muszę się podnieść.
Tylko jak?
Przyznam, że pomogła mi wiara. Wierzyłem, że w tym wszystkim musi być jakiś plan. Choć nie było łatwo się z tym pogodzić. Porażki hartują. Z tamtego doświadczenia czerpię do dziś. Tu podczas pracy w resorcie też.
Rozpoczął Pan dużo projektów dla młodych. Kiedy ta inwestycja da Polsce sportowców na miarę Lewandowskiego, Stocha czy Bródki?
Naszą filozofią jest to, żeby młody człowiek spotykał się z ministerialnymi środkami od samego początku kariery. Dlatego te decyzje. Czyli sportowe zajęcia pozalekcyjne w ramach Szkolnego Klubu Sportowego czy Rządowy Program KLUB, dzięki któremu po raz pierwszy w historii wsparcie trafia bezpośrednio do małych i średnich klubów sportowych. Przywróciliśmy finansowanie kadr wojewódzkich juniora i juniora młodszego, które wcześniej z niezrozumiałych powodów zostało zaniechane. Do tego "Team 100", czyli wsparcie dla najbardziej utalentowanych sportowców, które uruchomiliśmy wspólnie z Polską Fundacją Narodową. Budujemy spójną i długofalową piramidę szkoleniową.
Ale kibice chcą medali. Kiedy to się przełoży na wyniki?
Problem jest gdzie indziej. Musimy się cofnąć. Przygoda ze sportem zaczyna się w domu. Jeśli my, rodzice, nie zarazimy dzieci miłością do sportu, to nie będzie efektów. A my jako ministerstwo, związki sportowe, kluby, samorządy musimy stwarzać warunki i możliwości. Przyjdź na SKS. Zapisz się do klubu. Masz jakieś wyniki? Zostaniesz powołany do kadry wojewódzkiej. To nie jest tak, że ja przyszedłem do ministerstwa i odkryłem Amerykę. Poukładaliśmy pewne kwestię, bo panował chaos. Brak pomysłu.
Teraz Pan sobie tu bezpiecznie i wygodnie siedzi. Konsekwentnie realizuje swoje projekty. A na zewnątrz? W Sejmie PKW mówi, że ustawy PiS-u zagrażają wyborom. Reforma sądów niekonstytucyjna. Wojna prezydent - minister obrony. Pan nie może od tego abstrahować. Z czym się Pan nie zgadza?
Dobrze się czuję w tej drużynie. W każdej grupie są różnice zdań. Większe lub mniejsze. To normalne, że nie we wszystkim się zgadzamy, ale widzę, ile w ciągu tych dwóch lat zrobiliśmy. Niewiarygodna zmiana i realizacja obietnic wyborczych.
No to poszukajmy rysy na tym wizerunku...
(śmiech)
Jak to było z tymi kadrowymi zmianami. Sporo dymisji u Pana w resorcie jak na dwa lata.
Nadinterpretacja. Wychodzę z założenia, że czasem zmiany kadrowe są potrzebne. Czasami jest tak, że ktoś zrealizował zadanie i odchodzi. Albo nie realizuje naszego programu i w tym momencie grzecznie dziękuję za współpracę. Nie ma sensu trwać w jakimś konflikcie, bo to szkodzi konstruktywnej pracy. Ja staram się ze swoimi współpracownikami działać jak jedna pięść. Jeśli ktoś ma zupełnie inną koncepcję i nie znajdujemy kompromisu, to może lepiej czasami się rozstać.
A znajomość z opozycją to jest przeszkoda? Słyszałam, że jednego z wiceministrów, Dawida Laska, widział Pan z posłem Platformy, na drugi dzień go Pan wezwał i pożegnał.
No bez przesady. Nikt nikogo nie dymisjonuje za rozmowę z posłem opozycji.
Ale spór był…
Powiem tak – na pewnym etapie pojawiły się odmienne wizje funkcjonowania, stylu i metod pracy. Koncepcji też. Dlatego sobie podziękowaliśmy za współpracę. To normalne w procesie zarządzania.
Jest też afera na ponad 2 miliony złotych w podległej ministerstwu Fundacji Rozwoju Kultury Fizycznej w Pucku. Fundacja ma te pieniądze oddać, to wynik kontroli zleconej przez pana resort. Niegospodarność, lewe faktury, jednym słowem oszustwo. Prokuratura prowadzi na razie śledztwo w sprawie. To byli już ludzie wskazani i kojarzeni na Pomorzu z PiS-em.
Tam trwa niezależne postępowanie, które dotyczy nieprawidłowości z wielu lat – także z czasów PO-PSL. Obejmując stanowisko, powiedziałem na początku moim współpracownikom, że nie będzie żadnej litości dla cwaniactwa, kombinatorstwa. Żadnego zamiatania spraw pod dywan. Jeśli ktokolwiek będzie próbował działać nieuczciwie, to wylatuje od razu, bez względu na to, kim jest.
Bo członkowie zarządu byli z nadania PiS-u.
Podkreślam raz jeszcze – nieprawidłowości dotyczą wielu lat. Jeśli ktoś jest nieuczciwy, to powinno się mu podziękować za współpracę bez względu na to, z czyjego jest nadania. Każdy popełnia błędy; ważne, żeby ten błąd szybko naprawić i stanąć w prawdzie. O tym mówił prezes Jarosław Kaczyński podczas kongresu w Przysusze – pilnować "swoich". Priorytetem musi być uczciwość i transparentność, by dobrze zmieniać Polskę.
Jak Pan ocenia decyzje Komitetu Olimpijskiego – Zimowe Igrzyska 2018 bez reprezentacji pod rosyjska flagą?
To bardzo mocna i odważna decyzja.
To było zaskoczenie?
Ruch olimpijski bardzo wyraźnie opowiedział się za czystym sportem. Sankcje wobec byłego ministra sportu i rosyjskich notabli. Występ pod neutralną flagą. To są mocne decyzje, które pokazują niezależność ruchu olimpijskiego, również od kwestii politycznych. Nie ulegli presji. Dla mnie to szczególnie ważne, z uwagi na fakt, iż sam jestem członkiem Komitetu Wykonawczego Światowej Agencji Antydopingowej. Reprezentuję tam Europę i ściśle współpracuję z ruchem olimpijskim, w tym osobiście z przewodniczącym MKOl-u Thomasem Bachem. Walka o czysty sport to priorytet.
Również w PiS-ie mówią o Panu: młoda świeża twarz. Czyli polityczna przyszłość.
Skupiam się na realizacji zadań, które mi powierzono. Chcę służyć Polsce.
Prezes powie: "Panie Bańka, w Tychach potrzebujemy mocnej jedynki na liście do Sejmu".
Niczego nie wykluczam, ale na razie nie ma takich rozmów. Mam zadania i je realizuję. W pewnym momencie tę misję skończę, to jest normalne i być może zostanę rzucony na inną wodę.