Karierę polityczną robił tak szybko, że nie zdążył skończyć studiów ani się ożenić. Prawicowy Macron – tak najkrócej można streścić, kim dla Austrii jest dzisiaj Sebastian Kurz, zwycięzca niedawnych wyborów parlamentarnych w alpejskiej republice. Podobieństwa do Macrona to nie tylko wiek, ale przede wszystkim to, że austriackiemu politykowi udało się w kilka miesięcy doprowadzić do rewolucji w skostniałym systemie politycznym.
Wychodząc z wewnątrz systemu, Kurz stał się burzycielem starego porządku i budowniczym nowego.
Obaj politycy mają teraz podobne wyzwania: obaj muszą udowodnić, że potrafią własne rewolucje nad Dunajem i nad Sekwaną przełożyć na sukces. Jeśli nie uda im się to, zarówno Macron, jak i Kurz zostaną zmieceni przez prawicowych populistów z tej samej frakcji w Parlamencie Europejskim – Front Narodowy i Partię Wolnościową.
Rewolucja Kurza nad Dunajem zablokowała, póki co, marsz do samodzielnej władzy jednej z najbardziej radykalnych partii europejskich, jaką jest Wolnościowa Partia Austrii. Wolnościowcy (FPOe) mogą co najwyżej być młodszym partnerem w koalicji. W wyborach zajęli trzecie miejsce, otrzymując 26 procent głosów. O niecały procent przegrali z socjaldemokratami, którzy dostali 26,9 proc. głosów, zaś partia Kurza wyprzedziła wszystkich z wynikiem 31,5 proc. Trzecie miejsce FPOe sprawia, że najbardziej prawdopodobna koalicja rządowa to gabinet z ich udziałem, ale partią dominująca będą chadecy. Partia Wolnościowa to ugrupowanie, które za swoje "polityczne" siostry uznaje francuski Front Narodowy i niemiecką AfD. Dodatkowo od lat krytykują skostniały system polityczny Austrii, w którym właściwie od połowy XX wieku, z niewielkimi wyjątkami, władzę w kraju zawsze sprawowała "wielka koalicja" chadecko-socjaldemokratyczna.
Stop dla uchodźców
Sebastian Kurz, lat 31, polityk austriacki i prawdopodobnie przyszły kanclerz, to człowiek, który mimo bardzo młodego wieku osiągnął już bardzo dużo. Miał zaledwie 27 lat, kiedy został szefem dyplomacji Austrii. Ale wcześniej zdążył być szefem chadeckiej młodzieżówki, radnym w jednej z dzielnic Wiednia, a od 2011 r. zasiadał w rządzie w randze ministra ds. integracji, później był ministrem spraw zagranicznych.
Tempo jego kariery było tak szybkie, że choć ze znakomitymi wynikami zdał w Wiedniu maturę i rozpoczął studia prawnicze, to nie miał czasu, żeby ich skończyć. Od lat związany jest z koleżanką szkolną Susanne Thier, ale na razie nie zdążyli się pobrać. Wiosną 2017 r. Kurz został wybrany na szefa Austriackiej Partii Ludowej, głosowało na niego prawie 100 procent delegatów na zjazd partii. Nie musiał obalać poprzedniego lidera, który wcześniej zrezygnował. Kurz, obejmując szefostwo austriackich chadeków, zapewnił sobie także znaczący wpływ na organizację wewnętrzną ugrupowania oraz na listy kandydatów.
Jeszcze jako minister spraw zagranicznych to właśnie on był pierwszym politykiem "starej" Unii, który kategorycznie odrzucił politykę otwartych drzwi, jaką w 2015 r. wobec uchodźców zaproponowała niemiecka kanclerz Angela Merkel. Kurz przekonał wtedy państwa bałkańskie, przez które do Austrii i Niemiec oraz dalej do Skandynawii, wędrowały setki tysięcy uchodźców, do zamknięcia szlaku i powstrzymania tej wielkiej wędrówki niemal z miesiąca na miesiąc. Wiedeń znalazł szybko sojuszników, np. w Budapeszcie, gdzie Victor Orban od dawna wzywał do odgrodzenia UE od imigracji z Bliskiego Wschodu.
Na politykę Austrii, symbolizowaną przez Kurza, z zazdrością zaczęli spoglądać Bawarczycy, którzy w sprawie imigrantów wzywali kanclerz Merkel do powzięcia podobnych decyzji. Między Austrią a Węgrami jest jednak spora różnica: ta pierwsza przyjęła ostatnio około 100 tys. uchodźców, co procentowo oznacza nawet więcej niż przyjęli Niemcy, a Węgry wzięły ich minimalną liczbę. Oba kraje natomiast podobnie zakwestionowały system mechanizmu relokacji uchodźców w ramach unijnych kwot.
Stop dla Turcji w UE
Drugim sygnałem, jaki wypłynął do Europy z Wiednia i osobiście od młodego szefa dyplomacji, to wezwanie do zerwania rokowań z Turcją o wejściu tego państwa do Unii Europejskiej. Postulat powoli zyskuje poparcie coraz większej liczby krajów i sił politycznych w Europie. Austria zresztą od kilkunastu lat zapowiada, że jeśli kiedykolwiek zostanie zawarty z Turcją traktat o wejściu do Unii, to w kraju zostanie rozpisane referendum. Można się spodziewać, że około 80-90 procent obywateli będzie przeciwnych, co oznacza, że Wiedeń rozszerzenia o Turcję właściwie nigdy nie ratyfikuje.
Kurz, jako lider Austriackiej Partii Ludowej, która jest naddunajskim odpowiednikiem CDU/CSU, bardzo szybko zorientował się, że masowa imigracja, głównie z krajów muzułmańskich, oznacza zasadniczą zmianę nastrojów politycznych i społecznych w Austrii. "Wielka koalicja" chadecko-socjaldemokratyczna stała się przeżytkiem, na politycznej scenie stabilnej i zamożnej Austrii dojrzewała polityczna rewolucja. Sebastian Kurz wkroczył do akcji w maju tego roku. Wypowiedział socjaldemokratom koalicję i wymusił przyspieszenie wyborów parlamentarnych o rok.
Ale to był tylko pierwszy akt rewolucji. W drugim Kurz zmienił oblicze partii chadeckiej, niewątpliwie przesuwając ją znacznie bardziej na prawo, przejmując część programu Wolnościowców, a nawet upodobniając się kolorem do FPOe. Partia Ludowa ma tradycyjnie kolor czarny, Wolnościowcy niebieski, ale Kurz na czas kampanii wprowadził dla chadeków kolor turkusowy. Osią programu chadeków stała się imigracja.
Stop islamizacji
I faktycznie, w dyskusjach przed wyborami do parlamentu Austrii (Rady Narodowej), liczył się tylko temat imigracji. Napływ przybyszów z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej został uznany za zagrożenie numer jeden dla społeczeństwa austriackiego. Na alpejską granicę z Włochami Wiedeń skierował liczne oddziały policyjne oraz wojskowe. Zapowiedziano radykalne kroki, ograniczające napływ uchodźców i imigrantów oraz ograniczające noszenie islamskiego zakrycia twarzy dla kobiet. Kurz opowiedział się za australijskim wzorem walki z masową imigracją, który polega na kierowaniu przybyszów na odległe wyspy i dopiero wtedy procedowaniu wniosków azylowych. Mówił otwarcie, że takie obozy powinny powstawać w Afryce, a nie na południowych krańcach UE.
Stop pracownikom delegowanym
Kiedy na wiecach wyborczych i w studiach telewizyjnych dyskutowano o napływie imigrantów, okazjonalnie padały też wezwania do ograniczenia imigracji z Europy Wschodniej do Austrii. To dlatego między innymi Wiedeń pod rządami nowego kanclerza będzie zwolennikiem reformy tzw. dyrektywy o pracownikach delegowanych, czemu sprzeciwia się szczególnie Polska. Ale niechęć do "przybyszów" w Austrii jest rekordowo wysoka, i nawet jeśli głównie chodzi o muzułmanów, to skutki tej niechęci mogą odczuć obywatele Europy Środkowo-Wschodniej. Jeśli do koalicji rządowej z chadekami wejdzie Partia Wolnościowa, to zdobycie pracy w Austrii dla Polaków nie będzie takie łatwe – Wolnościowcy zapowiadają wprowadzenie "restrykcji na rynku pracy dla obywateli UE". Mówią na razie tylko o niektórych sektorach gospodarki, ale to oznacza, że i tak klimat do zatrudniana Polaków znacznie się pogorszy.
Stop lewicy
Rewolucja Kurza i wygrane przez niego wybory parlamentarne niosą także bolesne wnioski dla partii innych niż prawicowe i centroprawicowe. Potwierdza się opinia, że trwa fatalna passa lewicy, socjalistów i socjaldemokratów. W Austrii SPOe zdobyła co prawda drugie miejsce, ale socjaldemokraci tracą tradycyjnych wyborców, którzy do tej pory na nich głosowali – czyli robotników czy pracowników gorzej płatnych pracowników najemnych. "Warstwa robotnicza", cokolwiek to dzisiaj znaczy, odwróciła się od lewicy, którą uważa za elitarną i oderwaną od potrzeb prostego człowieka.
Ten "prosty człowiek" dzisiaj chce zachowania dotychczasowego modelu społecznego w Austrii, opierającego się na wysokich zarobkach, gwarancjach socjalnych oraz wysokiej jakości życia. Pod tym względem Austria jest w absolutnej czołówce świata, a miasta austriackie w światowej czołówce najbardziej przyjaznych dla ich mieszkańców. Gwaranta tego bezpieczeństwa dotychczasowi wyborcy lewicy nie widzą już w socjaldemokratach, ale w chadekach i coraz częściej w prawicowych populistach.
Obrazu klęski lewicy dopełnia wypadnięcie z parlamentu austriackiego Partii Zielonych, którzy opowiadali się za szerokim otwarciem drzwi na imigrantów i niechętnie odnosili się do postulatów ograniczenia wpływów kultury islamskiej w Austrii. Kolejny wniosek jest taki, że debata publiczna i nastroje wśród obywateli na tyle przesunęły się na prawo, że politykom wybacza się nawet ich niedawne sympatie do idei neohitlerowskich. Tak jest w przypadku Heinza-Christiana Strache, lidera Wolnościowców, który może zostać wicekanclerzem, a apetyt ma także na stanowisko szefa MSW.
Austria - laboratorium Unii
W czasie zamieszania wokół wyborów prezydenckich, gdy o włos od zdobycia funkcji szefa państwa austriackiego był Norbert Hofer z partii FPOe, napisałem na łamach "Magazynu TVN24.pl", że współczesna Austria jest prawdziwym laboratorium w Unii Europejskiej. Podtrzymuję tę opinię. To właśnie w Austrii najbardziej precyzyjnie można zaobserwować zjawiska, które mają swoje odbicie w wielu państwach UE. Austria jest skrzyżowaniem Europy Zachodniej z Europą Środkową. W kwestiach imigracyjnych Austriacy właściwie nie różnią się od państw wyszehradzkich – z jednym kluczowych wyjątkiem: Austria jest już państwem zamieszkałym przez znaczący odsetek imigrantów spoza Europy, co oznacza, że zwrot antyimigracyjny dotyczy "nowych" przybyszów.
Poza tym Sebastian Kurz, znany z radykalnej krytyki wpływów islamu, nigdy nie przekroczył granic ogólnie przyjętej politycznej poprawności: nie odnosi się do muzułmanów z pogardą, nie oskarża ich o przenoszenie chorób i zarazków i zawsze powtarza, że ludzie uciekając przed wojną i prześladowaniami i autentycznie potrzebujący wsparcia, mają zawsze prawo schronienia nad Dunajem.
Dla współczesnej Austrii, tak jak dla wyszehradzkich sąsiadów, ogromnym wyzwaniem jest ułożenie sobie stosunków z Niemcami i z całą Unią Europejską. Choć nad Dunajem wprowadzono euro, Austriacy nie palą się do francuskich idei nowej UE w ramach tej strefy, bojąc się, jak Niemcy, że jako państwo zamożne i znane z odpowiedzialności budżetowej, będą płacić za błędy gospodarcze i finansowe Południa. W sprawach finansowych i spojrzeniu na przyszłość strefy euro Wiedeń jest blisko Berlina, ale w sprawach imigracji obie stolice może zacząć dzielić przepaść. Austria boi się, że Niemcy przekonają UE do kolejnych pomysłów w sprawie kwot uchodźców. Ogłoszenie nowych kwot oznaczać będzie rosnący opór obywateli przeciw Brukseli.
Najbliższe miesiące to będzie zresztą ciekawy okres w stosunkach niemiecko-austriackich, krajów jakże sobie bliskich. Już dzisiaj mówi się, że Angela Merkel też jest przegranym wyborów w Austrii. Coraz częściej wypomina się jej, że mogła pójść śladem młodego austriackiego lidera i dokonać najpóźniej w 2016 r. radykalnego zwrotu w polityce imigracyjnej. Nie czyniąc zdecydowanych kroków, wyhodowała Alternatywę dla Niemiec, której wejście do Bundestagu we wrześniowych wyborach dodało wiatru w żagle radykalnej prawicy austriackiej.
Zwycięstwo młodego Sebastiana Kurza w austriackich wyborach ma jeszcze jeden ważny aspekt europejski: widać wyraźnie, że nawet najbardziej stabilne i bogate społeczeństwa są coraz częściej znudzone "ciągle tym samym". W Austrii, gdzie od kilku dekad wszystko było "takie same", dzisiaj w zasadzie wszystko się zmienia. Znana z umiarkowania i braku radykalizmu naddunajska republika pokazuje, że stare partie polityczne muszą zmieniać programy, barwy, muszą słuchać dosłownie głosu ludu, muszą się dostosowywać do wyborców, jeśli mają w ogóle przetrwać. Austria od kilku dni jest centroprawicowa. I będzie mieć wyrazistego kanclerza – 31-letniego Sebastiana Kurza. Do tej pory niewiele osób w Europie w ogóle interesowało się, kim jest szef rządu małego kraju w środku Europy. Wygląda na to, że o Kurzu, tak jak o Macronie, w Europie może być często głośno.