Zanim mundialowym mistrzom zaczęto wręczać Puchar Świata FIFA, grano o Złotą Nike. Tej statuetki pożądali jednak nie tylko piłkarze. Kradziono ją dwukrotnie, próbował nawet Hitler. W 1983 roku przepadła na dobre. Do dziś nie wiadomo, czy przypadkiem nie została przetopiona na złoto.
Złota Nike na zawsze zapadła się pod ziemię w nocy z 19 na 20 grudnia 1983 roku. W Rio de Janeiro kilka dni przed Wigilią mało kto miał w głowie pilnowanie najcenniejszej futbolowej relikwii. Na pewno nie firma odpowiedzialna za ochronę siedziby Brazylijskiej Federacji Piłkarskiej, która dozorców powysyłała na zaległe urlopy. Katastrofa była gotowa.
Pozłacany puchar z boginią zwycięstwa, wyrzeźbiony przed drugą wojną w warsztacie francuskiego mistrza Abela Lafleura, był umieszczony w gablocie sali konferencyjnej na dziewiątym piętrze budynku w centrum miasta. Owszem, skarb wysoki na 30 centymetrów i ważący niespełna cztery kilogramy, ukryto za pancerną szybą, ale konstrukcja miała jeden poważny feler. Tylną ścianę wykonano z drewna.
Wersja miejscowej policji była następująca: dwóch zakapturzonych rzezimieszków wpadło do pomieszczenia, związało i zakneblowało strażnika, zakleiło mu oczy i przeszło do decydującej części planu. Trofeum wyniesiono.
- Proszę, oddajcie nasz narodowy skarb. Jego prawdziwa wartość jest duchowa, a nie materialna – apelował do złodziei szef brazylijskiej piłki Giulite Coutinho. Dodał, że jest gotowy "na negocjacje". O zwrot prosił także Pele, bożyszcze wszystkich Brazylijczyków, trzykrotny mistrz świata. Rodzimy bank kusił nagrodą w postaci równowartości 10 tysięcy dolarów za pomoc w odnalezieniu zguby, ale odzewu nie było. Policja uznała, że trofeum przetopiono na złoto. Przeszukanie okolicznych fabryk, w których mogłoby dojść do bezczelnej przeróbki, nic nie dało.
Siedem kulek z zemsty
Wprawdzie wkrótce zatrzymano cztery osoby, którym przypisano udział w kradzieży, ale obciążających dowodów im nie przedstawiono i wszystkich trzeba było wypuścić na wolność. Jeden z nich, niejaki Antonio Carlos Aranha, w 1989 roku został brutalnie zamordowany. Oddano do niego z bliska siedem strzałów. W Brazylii do dzisiaj uważa się, że była to zemsta ze strony fanatycznego kibica za napad na święte trofeum.
Brazylijczycy Złotą Nike, zwaną także Pucharem Jules'a Rimeta (od pomysłodawcy idei mistrzostw świata), od 1970 roku mieli na własność. Ustalono, że puchar wręczany od pierwszej edycji mundialu na stałe trafi do tego kraju, którego reprezentacja trzy razy wygra mundial. Pele i Rivelino z kolegami podczas Mexico '70 warunek ten spełnili, statuetkę spakowano i wysłano ze świeżo upieczonymi zwycięzcami. To wtedy zaczęto myśleć nad kształtem nowej. Miała być większa i cięższa. Prace powierzono włoskiej firmie Stabilimento Artistico Bertoni. Trofeum nazwano Pucharem Świata FIFA i przyznaje się je do dzisiaj.
Nie zajrzeli pod łóżko
Jeśli wierzyć kronikom, pierwszym, który miał podnieść rękę na Złotą Nike, był Adolf Hitler. Niemieccy piłkarze nie potrafili zdobyć pucharu na boisku, toteż dyktator po wkroczeniu jego wojsk do Włoch (w 1938 Italia zdobyła mistrzostwo świata) nakazał jej siłowe przejęcie.
Pan Ottorino Barassi, wiceprezydent FIFA i szef włoskiej piłki, musiał wiedzieć, co się święci i zdeponowane w rzymskim banku złote cacko potajemnie zabrał do swojego apartamentu w Wiecznym Mieście. W końcu naziści do niego zapukali. Rozpoczęły się wielogodzinne przeszukania, ale spełzły na niczym.
Przysłani na miejsce żołnierze zajrzeli wszędzie, tylko nie do pudełka po butach, które sprytny Barassi postawił pod łóżkiem. Tak pożądana Złota Nike przetrwała II wojnę światową, a włoski działacz przechytrzył Führera.
Niemcy na zdobycie okazałej statuetki musieli poczekać do 1954 roku, czyli do mundialu w Szwajcarii.
Okup i zasadzka
Później cudem kompromitacji uniknęli Brytyjczycy. Pomógł pies Pickles, dwuletni kundel o czarno-białym umaszczeniu. Był marzec 1966 roku. Za trzy miesiące miał odbyć się mecz otwarcia mistrzostw świata na ich ziemi, a tymczasem główne trofeum gdzieś się ulotniło.
Nieszczęście zaczęło się od wystawy filatelistycznej w Westminster Central Hall w Londynie. Prezentowano tam znaczki o tematyce sportowej. Szacowano, że nawet o wartości trzech milionów funtów. Łupem złodziei jednak padły nie one, bo za cel obrano Puchar Rimeta. Trofeum strzeżono jak oka w głowie, przynajmniej takie były zamiary. Pięciu ochroniarzy miało przy nim być 24 godziny na dobę, ale - jak się okazało - jeden z nich tego dnia nie pojawił się w pracy, a reszta załogi a to wyskoczyła na tradycyjną angielską herbatę, a to poszła za potrzebą. Złodziej wykorzystał sytuację, zabrał, co chciał i przez nikogo niezatrzymywany dał nogę. Po północy wszczęto alarm: ktoś się włamał i ukradł trofeum z 1929 roku.
Czas naglił, turniej za pasem, a gospodarze zgubili puchar. Anglicy się martwili, a Brazylijczycy nie dowierzali i komentowali z przekąsem. – Taka haniebna kradzież nigdy by się nie wydarzyła w Brazylii. Nawet brazylijscy złodzieje kochają piłkę nożną i nigdy by nie popełnili takiego świętokradztwa – oburzał się Abrain Tebel z ministerstwa sportu. Los z niego okrutnie zakpił w 1983 roku.
W Anglii postawiono na nogi Scotland Yard. Nagle, w poniedziałek 21 marca, szef Angielskiej Federacji Piłkarskiej pan Joe Mears odebrał anonimowy telefon. "15 tysięcy funtów za puchar" – usłyszał od tajemniczego jegomościa. Dzwoniący, który podawał się za niejakiego Jacksona, zażądał wypłaty okupu w jedno- i pięciofuntowych banknotach, później – już listownie – swoje żądania zmienił. Interesowały go tylko nominały pięcio- i dziesięciofuntowe. Mears udał się na policję, choć rozmówca groził, że jeśli działacz puści parę z ust, to puchar zostanie przetopiony na złoto.
Sprawę oddano ludziom od przestępczości zorganizowanej. Zastawiono zasadzkę. Przygotowano walizkę pociętych papierów, które przykryto prawdziwymi banknotami. Oszusta w końcu schwytano. Okazało się, że Jackson to tak naprawdę Edward Betchley, znany policji drobny złodziejaszek i sprzedawca używanych samochodów z wyrokiem za kradzież na koncie. Na posterunku zeznał, że nigdy nie posiadał poszukiwanego trofeum, a robił tylko za pośrednika. Ponoć propozycję współpracy złożył mu człowiek, który przedstawił się jako "The Pole". Ten Polak, trzymając się rewelacji Betchleya, miał mu zaoferować 500 funtów za udział w akcji. Na trop pucharu policja nie wpadła.
Pies dobrodziej
Zrobił to tydzień po zuchwałej kradzieży pewien psiak. Pickles ze swoim właścicielem przechadzał się wokół domu na Upper Norwood, w południowym Londynie. Wtem w krzakach natrafił na dziwny pakunek, zawinięty w gazetę. Wręcz oszalał, zdobyczy nie chciał puścić. – Pies zwrócił moją uwagę. To coś było mocno zawinięte. Na początku myślałem, że to bomba. To były czasy zamachów dokonywanych przez IRA. Po chwili zorientowałem się, że mam do czynienia ze statuetką – opisywał po latach David Corbett, właściciel czujnego czworonoga.
Corbett odwijał dalej i zobaczył skrzydła charakterystyczne dla bogini zwycięstwa. To nie wszystko. – Gdy odwinąłem kolejny kawałek gazety, ujrzałem napisy "Niemcy, Urugwaj, Brazylia" – relacjonował. Oniemiał. To była lista mistrzów świata, wygrawerowana na podstawie okazałego trofeum. Pan Corbett był kibicem, doskonale wiedział, co trzyma w ręku. Z miejsca udał się na policję. Początkowo nie chciano mu uwierzyć, podejrzewano, że jest zamieszany w kradzież, ale znalazca miał alibi.
Psa okrzyknięto bohaterem. Posypały się zaproszenia i nagrody. W sumie właściciel Picklesa wzbogacił się o kilka tysięcy funtów, ale i zwierzak miał swoje pięć minut. Zgarnął tytuł Psa Roku na Wyspach, a za zasługi dostał roczny zapas karmy. Zagrał nawet w filmie - zaproszono go na plan komedii "Szpieg z zimnym nosem".
Anglicy byli wniebowzięci, puchar odnaleziono, reszta należała do piłkarzy. Ci też nie zawiedli. Pierwszy i jak dotąd jedyny raz zostali mistrzami świata, w dodatku na swojej ziemi. A psa i jego pana zaproszono nawet na przyjęcie z okazji zwycięstwa w finale. Ponoć Pickles mógł liczyć na oblizanie talerzy mistrzów. Spokojnej starości nie dożył, bo ledwie rok później urwał się za kotem sąsiada i tak nieszczęśliwie się zaplątał w swoją smycz, że się udusił.
*** *** ***
Od 1 maja na terenie Rosji znajduje się trofeum, o które zagrają finaliści mistrzostw rozpoczynających się za miesiąc w tym kraju. To swego rodzaju pielgrzymka, jaką tradycyjnie odbywa się z pucharem tuż przed turniejem, składając odwiedziny wszystkim kontynentom i miastom, w których rozegrane zostaną mundialowe mecze.
Relikwię, najbardziej pożądaną w światowej piłce, ulepiono z 18-karatowego złota, waży sześć kilogramów i ma nieco ponad 36 centymetrów wysokości. Jej wartość oszacowano na 150 tysięcy dolarów, choć zdaniem wielu tak naprawdę jest bezcenna. – Ktoś kiedyś rzekł, że to równowartość Mona Lisy. Zgadzam się z tym – wyznał swego czasu były już sekretarz generalny FIFA Jerome Valcke.
Zanim puchar zawitał na rosyjską ziemię, objechał cały świat. Był na Malediwach, w Pakistanie, Palestynie i Jordanii, także w Afryce, aż dotarł do Europy. Nigdzie nie odnotowano próby wrogiego przejęcia cennej statuetki.