To, co zdarzyło się w stosunkach polsko-ukraińskich na przełomie czerwca i lipca 2016 roku, dla wielu wydaje się być zaskoczeniem. Padło wiele wielkich słów, czasami zbyt przesadzonych, których nie da się już cofnąć. Czy to naprawdę jakaś cezura i nagła zmiana, czy też pozbieraliśmy właśnie owoce wieloletnich zaniedbań, przemilczeń i idealizacji spraw, które nam nie wychodziły?
Najgorszym chyba elementem ostatnich wydarzeń jest nie zaostrzenie się debaty na tematy historyczne, ale raczej narastające przekonanie o wzroście nastrojów nacjonalistycznych na polsko-ukraińskim pograniczu oraz katalizowane przez wielu zamieszkujących w Polsce Ukraińców przeświadczenie o niechęci do nich generowanej przez wielu Polaków.
Z wyciąganiem wniosków natury ogólnej, nawet na podstawie takich sytuacji jak ta w Przemyślu, musimy jednak bardzo mocno uważać. Gdy w roku 2014, już w trakcie Rewolucji Godności, wylała się w Polsce i na świecie fala generalizacji całego społeczeństwa ukraińskiego znajdowałem się w gronie tych, którzy apelowali, by powstrzymać się od oskarżeń i nie szermować łatwymi definicjami zdarzeń.
Teraz też warto powstrzymać się od wrzucania wszystkich Polaków do jednego worka. Tak, mieliśmy w Przemyślu do czynienia z zajściami o charakterze waśni narodowościowych. Lista takich sytuacji byłaby zresztą zapewne dłuższa. Zdarzały się one także na długo przed lipcem 2016 r. Niemniej na podstawie jakich badań niektórzy wysnuwają wniosek, że w Polsce narasta niechęć do Ukraińców i jesteśmy na progu pogromów?
Takie wnioski są równie uzasadnione jak obciążanie całości społeczeństwa ukraińskiego odpowiedzialnością za pobicie kilku Polaków na jednym z przejść granicznych. Pewne jest tylko jedno: wszelkie nacjonalistyczne akty należy potępić, sprawców wskazać, a zakres wzajemnych uprzedzeń i potencjalnych problemów ocenić w sposób racjonalny.
Nowi Ukraińcy
Trzeba przestać udawać, że problemów być nie może. Ukraińcy w Polsce są coraz bardziej zauważalni i nie chodzi o tych osiadłych tu od dawna, lecz o nowych przybyszów poszukujących w Polsce wyższego poziomu życia. Nowi mieszkańcy naszego kraju przynoszą swoją wrażliwość i swoje lęki charakterystyczne dla imigrantów, którzy dopiero muszą znaleźć swoje miejsce w nowym społeczeństwie. W tym kontekście nawet stosunkowo niewielkie zaburzenia mogły wywołać wśród wielu z nich strach. Równie incydentalne ataki na Polaków w Wielkiej Brytanii wywołały wśród mieszkających tam naszych rodaków podobne uczucia.
Zajęcie się kwestią mniejszości ukraińskiej w Polsce jest ważne – pojawia się oto grupa, która będzie się zwiększać. Musimy być przygotowani na to, że jej przedstawiciele postrzegają inaczej wiele kwestii, w tym również historycznych.
Z perspektywy "wielkich" stosunków polsko-ukraińskich należy też zejść do oceny tego, co się dzieje na polsko-ukraińskim pograniczu. Sam się z niego wywodzę i wiem, jak wspaniałą pracę wykonują Polacy i Ukraińcy po obydwu stronach granicy. Pamiętajmy o tym, że są to relatywnie najbiedniejsze rejony w obydwu krajach, a do tego wszystkiego te obszary są w ogromnym stopniu obciążone tragiczną historią, która pozostaje w lokalnej pamięci i generuje lęki. Ta granica ciągle jest relatywnie zamknięta, tu nie istnieje szansa na permanentną współpracę (jak na granicy zachodniej), a poza tym ci, którzy całkiem niedawno uzyskali jako taką stabilizację (albo niekoniecznie, bo statystyki nie do końca pokazują nam, jak wygląda sytuacja pod Hrubieszowem czy Przemyślem ogołoconymi z młodzieży i okaleczonymi przez doświadczenie emigracji), boją się tych, którzy mają jeszcze mniej. Pomimo tych wszelkich problemów życie przy granicy jakoś się kręci, a sytuacje takie jak ta w Przemyślu zdarzają się dość rzadko. Zamiast zsyłania gromów na polską i ukraińską prowincję może warto po latach zacząć spełniać obietnice na temat szerszego otwarcia granicy i budowy kolejnych przejść granicznych?
Co dają gesty?
Docenić należy gesty, które się przydarzyły ostatnio w sprawach historii. Powstały ważne listy – prezydent Petro Poroszenko pokłonił się pod pomnikiem ofiar wołyńskiego ludobójstwa, a prezydent Andrzej Duda pojedzie w sierpniu do Kijowa. Są tacy po obu stronach, którzy twierdzą, że takich gestów jest zbyt mało. Trwa licytacja dotycząca tego, za co Polacy powinni przeprosić Ukraińców, a Ukraińcy Polaków. Listami arbitralnie wyznaczanych win przerażeni są zwłaszcza historycy, odkrywający, jak bezdenne są pokłady braku wiedzy i manipulacji zwłaszcza wśród niektórych polityków.
Tymczasem ważnych gestów w historii pojednania polsko-ukraińskiego było już bardzo wiele. Kolejne listy intelektualistów, przedstawicieli Kościołów czy uchwały parlamentów pojawiały się przy okazji każdej trudnej rocznicy. Polski Senat potępił Akcję "Wisła" już na początku lat 90., odsłaniano pomniki w Jaworznie, Pawłokomie, Hucie Pieniackiej, otworzono odbudowany z trudem Cmentarz Orląt we Lwowie, a Lech Kaczyński przeprosił za niszczenie cerkwi w 1938 r. Jednak coś nam w porozumieniu historycznym, które symbolizowały obchody pojednania w Pawliwce/Porycku w 2003 r., nie szło. Wrażliwość się rozmijała. Zamiatanie wzajemnych pretensji pod pięknie brzmiące deklaracje nie trafiało do wielu Polaków i Ukraińców. Kolejnym problemem była ignorancja w dziedzinie wzajemnej historii, która jest potencjalną pożywką mitów i uprzedzeń.
Moim zdaniem wspólne polsko-ukraińskie podejście do historii musi oprzeć się na stwierdzeniu, że nie jest możliwe (w tej chwili) zbudowanie wspólnej polsko-ukraińskiej wrażliwości dotyczącej chociażby Wołynia w 1943 r. I nie ma co Polaków i Ukraińców za to krytykować, bo przecież Polakom i Niemcom też nie wszystko się udało. Politycy nie muszą dojść do porozumienia i lepiej, żeby do tego nie dochodzili. Kompromisowej i lukrowanej wersji wzajemnych stosunków społeczeństwa nie kupią. Na szczęście mamy historyków, muzea i ludzi, którzy swoją cichą pracą zmieniają więcej niż setki listów. Może lepsze dla nas jest, byśmy wykrzyczeli wzajemne pretensje?
Jest nadzieja?
Akceptacja tego, że sąsiad ma inne podejście do historii, nie oznacza jednak całkowitej akceptacji tego, co jest przez niego wypowiadane. Nie ma co rezygnować z prawdy, bo to niczemu nie służy. Istnieją uznane na świecie zasady dotyczące określania tego, co było ludobójstwem. Ukraińcy powinni wzorować się raczej na polskim stosunku do Jedwabnego niż próbować za wszelką cenę walczyć z trudną historią. Unikajmy częstego w Polsce paternalizmu wobec Ukraińców polegającego na twierdzeniu, że nie mają oni innej podbudowy dla swej tożsamości niż UPA i że są na dyskusje o historii niegotowi. Niektórzy szermierze pojednania szkodzą w ten sposób tej sprawie bardziej niż jej wrogowie.
Na koniec powiedzmy sobie jedno: to nie kilka tygodni temu rozpoczęły się problemy związane z pojednaniem historycznym. One trwają od wielu lat, ale teraz dopiero wielu z nas uświadomiło sobie ich wagę. Sprzyja też im znaczenie historii nadawane jej obecnie przez obydwa rządy. Przemówienie Bronisława Komorowskiego wygłoszone w lipcu 2013 r. przed pomnikiem wołyńskim na warszawskim Żoliborzu nie różniło się prawie niczym od przyjętej w lipcu 2016 r. uchwały Sejmu ("znamiona ludobójstwa" zastąpiło "ludobójstwo"). Teraz jednak zakres konfliktu jest znacznie szerszy. Sprzyja mu także znaczenie historii nadawane jej obecnie przez obydwa rządy.
W wypadku historii musimy tak naprawdę załatwić jedno: każdy żołnierz Wehrmachtu czy Armii Czerwonej jest w Polsce godnie pochowany, ale na Wołyniu i polsko-ukraińskim pograniczu tysiące ludzi (nie tylko Polaków i Ukraińców) leżą ciągle w lasach, na bagnach czy polach. Może najpierw pochowajmy ich godnie, a potem zabierzmy się za walkę pomników?
Ostatnim wątkiem, którego należy się wystrzegać, jest permanentne szantażowanie partnera zagrożeniem ze strony Moskwy. To czynnik ważny, jednak apelowanie do sąsiada, by powstrzymał się od krytyki tylko dlatego, że potrzebuje twojego ewentualnego wsparcia przeciwko agresywnej polityce Putina, jest podważaniem sensu stosunków polsko-ukraińskich, który jest znacznie głębszy.