Dwa izraelskie ciężkie śmigłowce Super Frelon przekroczyły granicę i wleciały nad kontrolowany przez Egipcjan Synaj. Ich załogi mogły widzieć błyski eksplozji towarzyszące bitwie toczącej się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Nie miało to jednak dla nich znaczenia. Mieli do wykonania niezwykle ważną misję - wieźli pośpiesznie zmontowaną pierwszą izraelską bombę atomową. Ładunek miał zostać zdetonowany na odludnej górze i dać pokaz siły Izraela, od którego zadrżałby świat. Tak wyglądał plan operacji "Samson" - ujawnionej właśnie "ostatniej tajemnicy" wojny sześciodniowej.
Piloci śmigłowców mieli rozkaz dotrzeć w górzysty i pustynny teren kilkanaście kilometrów od skrzyżowania dróg i stojących przy niej kilku zapadłych domów tworzących wioskę Abu Agelia. Na południe od niej zaczyna się łańcuch gór sięgających na kilometr nad poziom morza.
Śmigłowce miały wylądować na zboczach jednej z nich, w głębokim i szerokim jarze. Tam wysypałoby się z nich kilkudziesięciu żołnierzy izraelskich sił specjalnych i wojskowych oraz cywilnych specjalistów pracujących od lat przy ściśle tajnym programie jądrowym. Z ładowni jednego ze śmigłowców mieli wyciągnąć najcenniejszą broń Izraela - urządzenie nazywane "pająkiem". Była to prototypowa bomba jądrowa, pośpiesznie zmontowana w ostatnich dniach maja 1967 roku w związku ze spodziewanym nieuchronnym atakiem Egiptu.
Bardzo zła ocena sytuacji
Detonacja "pająka" miała być wielkim pokazem siły Izraela. Opcją ostateczną, gdyby nie było nadziei na odparcie w sposób konwencjonalny zmasowanego uderzenia połączonych sojuszem arabskich sąsiadów - Egiptu, Jordanii i Syrii. Izraelscy wojskowi i politycy liczyli, że atomowy grzyb wyrastający nad Synajem wstrząsnąłby nie tylko stolicami arabskimi, ale też Moskwą i Waszyngtonem. Niechcące nadmiernej eskalacji konfliktu bliskowschodniego mocarstwa w zamierzeniu Izraelczyków miały wymusić zawieszenie broni.
Plan był bardzo ryzykowny. Nie było pewne, jak zareagują inne państwa i czy nie dojdzie do jakiegoś wypadku podczas samej akcji. Jednak izraelskie przywództwo znajdowało się w sytuacji, w której desperackie pomysły wydawały się konieczne. Maj 1967 roku był dla polityków i wojskowych w Tel Awiwie okresem wyjątkowego napięcia.
Wrogie państwa arabskie zbroiły się przy pomocy Moskwy i na papierze dysponowały już istotną przewagą. W połowie miesiąca prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser na podstawie informacji od Rosjan o przygotowywaniu się Izraela do prewencyjnego uderzenia wydalił ze strefy Kanału Sueskiego i Synaju obserwatorów ONZ, umieszczonych tam 11 lat wcześniej po kryzysie sueskim. Nakazał również mobilizację i znaczące zwiększenie sił wojska na półwyspie. Wreszcie zamknął dla izraelskich statków Cieśninę Tirańską, odcinając ważny szlak żeglugowy.
Napięcie gwałtownie rosło. Obie strony oskarżały się o wrogie gesty i prowokacje. Dla Izraelczyków źródłem największych obaw były coraz częstsze przeloty egipskich samolotów rozpoznawczych nad Centrum Badań Jądrowych na pustyni Negew, niedaleko miasta Dimona. Znajdował się tam reaktor badawczy. Oficjalnie służył celom naukowym, jednak dzisiaj nie ma już wątpliwości, że trwały tam intensywne prace nad izraelską bronią jądrową. Wówczas była to największa tajemnica państwowa, ale coraz częstsze przeloty egipskich maszyn, których nie udawało się przechwycić, zostały odczytane przez Izraelczyków jako przygotowania do zmasowanego uderzenia na bezcenny ośrodek badawczy.
Ostatnim czynnikiem, który skłonił Izraelczyków do przygotowania operacji "Samson", było przekonanie izraelskich wojskowych, że ZSRR dostarczył Egiptowi liczne rakiety balistyczne. Poważnie obawiano się, że przy ich pomocy arabskie państwo uderzy w największe miasta Izraela, nawet przy pomocy broni biologicznej i chemicznej. Później okazało się, że zarówno egipskie, jak i izraelskie obawy były bezpodstawne. Zbliżająca się wielkimi krokami wojna była efektem błędnej oceny sytuacji obu stron.
Plan na sytuację ostateczną
W czasie kiedy większość izraelskiego wojska szykowała się do konwencjonalnego konfliktu, mała grupka specjalistów, pod wodzą ówczesnego pułkownika Icchaka Jaakova, szykowała swój plan ostateczny. Do niedawna był on tajemnicą. Dopiero w 50. rocznicę wybuchu wojny sześciodniowej amerykański historyk Avner Cohen z Centrum Wilsona opublikował wywiad, jaki przeprowadził z Jaakovem w 1999 roku. Wówczas izraelski wojskowy był już emerytowanym generałem brygady, który wcześniej przez lata odpowiadał za wojskowy nadzór nad pracami przy broni jądrowej.
Zapis wywiadu został opublikowany dopiero teraz, cztery lata po śmierci Jaakova, ponieważ wcześniej mógł przysporzyć mu wielu problemów. I tak były wojskowy został aresztowany w 2001 roku i osądzony za zdradę tajemnic państwowych po tym, jak w 2000 roku udzielił wywiadu izraelskiemu dziennikarzowi. Wojskowi cenzorzy zablokowali jego publikację i poinformowali kontrwywiad. Jaakov otrzymał wówczas wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu. Zgodnie z umową ze swoim rozmówcą Cohen czekał na dogodny moment, aby upublicznić to, czego się dowiedział. Uznał, że 50. rocznica wybuchu wojny będzie dobrą okazją, aby ujawnić jej "ostatni sekret".
Wielka demonstracja
Planowanie operacji "Samson" rozpoczęło się w drugiej połowie maja, w gorączkowej atmosferze narastającego napięcia, które ostatecznie doprowadziło do wojny. Jaakov wspomina, że został przedwcześnie ściągnięty z USA, gdzie odbywał podróż służbową. Oglądał tam między innymi testy rakiet balistycznych. Był pod wrażeniem i opowiedział o tym swoim kolegom. Wszyscy zaczęli na poważnie obawiać się rzekomych egipskich rakiet balistycznych - zwłaszcza uzbrojonych w głowice z gazami bojowymi, których Egipcjanie użyli dwa lata wcześniej podczas interwencji w Jemenie.
Jaakov spotkał się też ze swoim szefem, generałem Rechawaem Zeewim, zastępcą wiceszefa Sztabu Generalnego Ezera Weizmana. Generał miał mu powiedzieć: "Przygotujcie wszystko, co macie". Wojskowi nadzorujący program jądrowy, wiedzący, że kilka prowizorycznych bomb można zmontować od ręki, postanowili stworzyć plan ich użycia. Według Jaakova była to ich własna inicjatywa, chcieli dać politykom opcję "bardzo nieprawdopodobnego", ale jednak możliwego skorzystania z broni ostatecznej. Ponieważ użycie prymitywnych ładunków bojowo do ataku na wojsko czy miasta egipskie, nie wchodziło w grę z powodów technicznych, politycznych i moralnych, postawili na opcję "demonstracji".
Podobny pomysł mieli amerykańscy naukowcy w 1945 roku. Proponowali wojskowym i politykom, aby użyć pierwszej bomby jądrowej do demonstracji siły - miała zostać zrzucona blisko japońskiego wybrzeża na morze. Widok potęgi nowej amerykańskiej broni miał skłonić Japonię do kapitulacji. Ostatecznie Waszyngton zdecydował jednak o bezpośrednim ataku na japońskie miasto.
Lot rozpoznawczy
Naszkicowany przez Jaakova i jego współpracowników plan zyskał w ostatnich dniach maja akceptację Icchaka Rabina, ówczesnego Szefa Sztabu Generalnego izraelskiej armii. Rozpoczęto przygotowania do operacji. Jaakov wspomina, że odbył się lot rozpoznawczy w celu wybrania miejsca detonacji. Poleciał wraz z kilkoma innymi osobami śmigłowcem nad kontrolowane przez Egipcjan tereny. Takie naruszanie przestrzeni powietrznej przeciwnika było wówczas na porządku dziennym.
- Z tego, co pamiętam, nie mieliśmy osłony powietrznej. Lecieliśmy na małej wysokości. W pewnym momencie pilot otrzymał ostrzeżenie, że startują wrogie myśliwce, więc zawrócił - wspominał Jaakov. Wcześniej mieli jednak dotrzeć w okolice Abu Agelia i rozpoznać kilka miejsc. - Dolecieliśmy bardzo blisko. Widzieliśmy górę i zobaczyliśmy, że jest tam miejsce do ukrycia się w kanionie - stwierdził.
Do operacji wyznaczono dwa spośród nielicznych najcięższych śmigłowców transportowych izraelskiego wojska - francuskie Super Frelony. Dodatkowo kilkudziesięciu żołnierzy sił specjalnych. Po otrzymaniu rozkazu do wykonania akcji jedna maszyna miała polecieć do miejsca, którego Jaakov nie chciał ujawnić i załadować na pokład "pająka". Po spotkaniu się w pobliżu granicy obie maszyny miały wlecieć nad egipski Synaj.
Jaakov stwierdził jednak, że poza lotem rozpoznawczym cała operacja była przygotowana głównie na papierze. Nie było czasu i środków do przeprowadzenia ćwiczeń. - Wszystko było mocno improwizowane. Nie mieliśmy prób. Nie stworzyliśmy precyzyjnego planu wykonawczego. To nie była zwykła operacja wojskowa - opowiadał.
Izrael pokazał pazury
Po 50 latach jest jasne, że operacja "Samson" nie doszła do skutku. Wojna wybuchła piątego czerwca 1967 roku. Znajdujący się w skrajnym napięciu Izraelczycy postanowili zrealizować plan uderzenia wyprzedzającego. Ich lotnictwo niczym grom spadło na egipskie lotniska i w ciągu doby zdruzgotało siły budowane przez lata z wielką pomocą ZSRR. Potem nastąpiła ofensywa lądowa i największy triumf wojska Izraela, które w kilka dni rozgromiło Egipt, Jordanię i Syrię.
- Czekaliśmy w gotowości na sygnał do rozpoczęcia akcji. Zakładaliśmy, że dowiemy się z wyprzedzeniem o egipskim ataku rakietowym - wspominał pierwsze godziny wojny Jaakov. Sygnał jednak nie nadchodził. Wielka nerwowość powoli zaczęła ustępować wraz z nadchodzącymi sygnałami o wielkim sukcesie wyprzedzającego ataku. - Drugiego dnia powiedzieli nam: "Dobra, nic się nie stanie". Już wtedy zaczęło się świętowanie zwycięstwa - mówił były wojskowy w rozmowie z Cohenem.
Choć na Synaju, Wzgórzach Golan i Zachodnim Brzegu Jordanu walki dopiero na dobre się rozpoczęły, izraelskie wojsko było już pewne swego. W pierwszych godzinach udało się zdobyć pełne panowanie w powietrzu, co przesądziło o wyniku wojny. Izraelskie samoloty mogły swobodnie atakować z powietrza wrogów, zadając ciężkie straty, wywołując popłoch i dezorganizując obronę.
Właściwie w trzy dni Izraelczycy zajęli cały Synaj, większość Wzgórz Golan i Zachodni Brzeg wraz ze wschodnią Jerozolimą. Tempo ofensywy było oszałamiające. Już ósmego czerwca Egipt i Jordania przystały na zaproponowane przez ONZ zawieszenie broni. Później walki toczyły się jeszcze w Syrii.
Ostatecznie wojna skończyła się po sześciu dniach - dziesiątego czerwca. W jej trakcie Izrael dwukrotnie powiększył swoje terytorium i jednoznacznie pokazał, że nie jest słabym, tymczasowym tworem skazanym na zniszczenie przez Arabów, ale regionalną potęgą. Co więcej, izraelskie wojsko dobitnie pokazało swoją przewagę jakościową. Choć nie dysponowało nowocześniejszym sprzętem, to dzięki znacznie lepszemu dowodzeniu, wyszkoleniu i dyscyplinie reprezentowało zupełnie inną klasę niż wojska arabskie.
Przekroczenie progu
Dokonał się też inny przełom, choć w tajemnicy przed opinią publiczną. Na przełomie maja i czerwca 1967 roku Izrael przekroczył swój "atomowy próg" i stał się kolejny państwem dysponującym bronią jądrową. Sześć lat później, kiedy Państwo Żydowskie znalazło się na krawędzi zagłady wobec skoncentrowanego zaskakującego ataku państw arabskich w święto Jom Kippur, prawdopodobnie jedyny raz jego kierownictwo realnie rozważało użycie swojej karty atutowej. Wówczas to rozwiązanie również nazwano imieniem Samsona - biblijnego siłacza, który zawalił świątynie, grzebiąc w niej siebie i swoich wrogów.
Opcja "Samson" nie doszła jednak do skutku, ponieważ tak jak w przypadku operacji planowanej przez Jaakova, Izrael poradził sobie w sposób konwencjonalny. To, na ile blisko w obu wypadkach władze Państwa Żydowskiego były blisko symbolicznego "naciśnięcia guzika", do dzisiaj nie jest jasne. Cała sfera arsenału jądrowego jest w Izraelu otoczona ścisłą tajemnicą. Oficjalnie państwo nigdy nie przyznało ani też nie zaprzeczyło, że ma broń masowego rażenia. Jednak według różnych nieoficjalnych informacji, w posiadaniu Izraela znajduje się od kilkudziesięciu do nawet 400 głowic jądrowych.