- W kraju była demokracja, ja grałem z Pidżamą Porno, powstały Strachy na Lachy i nie czułem tak wielkiej trwogi, jaką odczuwam teraz. Nie miałem potrzeby zanurzać się w politykę, bo uważałem, że “warunki brzegowe” są zapewnione - mówi Krzysztof "Grabaż" Grabowski w rozmowie z Magazynem TVN24.- Były gwaranty, które pozwalały mi spać spokojnie. Zupełnie inaczej niż dzisiaj - dodaje.
Pochodzi z Piły, na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu ukończył historię. Założyciel kultowej grupy Pidżama Porno oraz zespołu Strachy na Lachy. Autor tekstów, kompozytor, wokalista, muzyk, a także poeta i dziennikarz. W swojej twórczości wielokrotnie poruszał tematy społeczne i polityczne. Krzysztof "Grabaż" Grabowski na polskiej scenie obecny jest od ponad 30 lat.
Powiedziałeś kiedyś, że poeta najbardziej płodny jest po dwudziestce, może po trzydziestce. Ty od ponad 30 lat ciągle tworzysz.
Krzysztof "Grabaż" Grabowski: Artysta jest najbardziej płodny, kiedy po raz pierwszy zaczyna myśleć o pisaniu. Dorastając, skonstatowałem fakt, że największe powodzenie u dziewczyn mają ci faceci, którzy grają na gitarach. Próbowałem się nauczyć, a że do dziś nie umiem tego zrobić, to pomyślałem, że przynajmniej słowa do tej gitary będę układał inne niż wszyscy. Akurat w tym czasie w Polsce wybuchł punk rock. Piosenki można było trzaskać jak patyczki na strzelnicy, bo w głowie działo się dużo. Co prawda niewiele się jeszcze wtedy wiedziało o świecie, natomiast to nie było aż tak istotne. Ważne było, aby dać ujście swoim emocjom. Był początek lat osiemdziesiątych, zima stanu wojennego - wszystko działo się nie tak, jak być powinno. Tematów było mnóstwo. To był czas, kiedy człowiek miał czysty łeb i we łbie też miał czysto.
Z wiekiem pisze się trudniej?
Młody człowiek nie ma żadnych hamulców, uważa, że może wszystko i ja tak pisałem. Są takie, nigdzie do dziś niepublikowane teksty, które gdybym zaśpiewał, to dziś pewnie siedziałbym w pierdlu. Ale punk rock pozwalał wyłączyć w sobie wszystkie bariery i hamulce, i ja to robiłem. Muzycznie nie miałem wiele do powiedzenia, bo umówmy się, że jestem raczej "amuzyczny", natomiast w warstwie tekstowej nie czułem żadnego ograniczenia. Testem dla nowego tekstu był następny dzień, patrzyłem na kartkę czy otwierałem komputer, czytałem go jeszcze raz i się nie krzywiłem. Znaczy, że było dobrze. Teraz zatraciłem gdzieś ten instynkt i do końca nie jestem pewien, czy to, co obecnie piszę, jest w porządku. "Jestem tu, bo ty tego chcesz; jesteś tu, bo ja tego chcę" - gdybym był młodszy, nie napisałbym tego. W pisarzu trwa nieustanna walka z samym sobą.
Na początku lat 80. byłeś nastolatkiem. Miałeś wtedy dużą świadomość polityczną?
Oczywiście. W domu nie dało się uciec od polityki i myślę, że tak było w większości polskich rodzin. Moja mama była w Solidarności, ojciec w PZPR, a ja fruwałem gdzieś pomiędzy nimi. Bardzo szybko doszedłem do wniosku, że polityka jako taka mnie nie interesuje. Ciekawsze jest bycie przeciwko polityce. Wtedy się to zaczęło i trwa do dzisiaj.
Dzisiaj sztuka i artyści mają taki sam wpływ na społeczeństwo, jaki w latach 80. miała na przykład scena punkowa?
Moim zdaniem nie. Z drugiej strony, gdyby sztuka odwróciła się od tego, co ją otacza, to prędzej czy później artyści po prostu straciliby kontakt z rzeczywistością. Aczkolwiek, obecne młode pokolenie, które głosowało na PiS, absolutnie nie jest zainteresowane śpiewaniem o polityce lub o tym, co się dzieje złego, bo zdają się tego nie zauważać. To nie jest dla nich istotne. Urodzili się za demokracji i nie znają innego stanu, więc dla nich pewne sprawy są ciężkie do zrozumienia. Natomiast gdyby tacy ludzie, jak ta dzisiejsza młodzież, pojawili się w latach 80., to szykana wobec nich byłaby przeokrutna.
"Młode pokolenie, które głosowało na PiS, absolutnie nie jest zainteresowane śpiewaniem o polityce lub o tym, co się dzieje złego, bo zdają się tego nie zauważać. To nie jest dla nich istotne. Urodzili się za demokracji i nie znają innego stanu".
Krzysztof "Grabaż" Grabowski
Studiowałem na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i byli koleżkowie, którzy wybrali "drogę kariery" i zapisywali się do partii. Było ich pięciu czy sześciu na roku i mieli przerąbane - pełen ostracyzm towarzyski, niezauważanie, lekceważenie. Siedzieli w swojej grupie, chodzili na te swoje pieprzone pochody pierwszomajowe, a reszta po prostu nie zwracała na nich uwagi - takie śmierdzące jaja, które trzeba było obchodzić. Teraz jest zupełnie inaczej, chociaż bardzo ciężko wypowiadać mi się na temat obecnego młodego pokolenia. Mogę patrzeć na tę generację poprzez pryzmat swojego 25-letniego syna, ale on jest zupełnie inny od większości swoich rówieśników, bo to, co się wyniosło z domu, w jakimś stopniu w nas zostaje. Natomiast zdarza mi się czytać sondaże i opracowania dotyczące młodzieży, które sprawiają, że wychodzą mi włosy z głowy, a nie mam ich już wielu.
Zmiana systemowa w 1990 roku była dla ciebie mocno odczuwalna?
Bardzo mocno. Paweł Dunin-Wąsowicz napisał kiedyś o płycie, którą zrobiliśmy w tym czasie, że jest najlepszym dokumentem tamtych dni. Mówię o albumie "Futurista" Pidżamy Porno, nagrywanym jeszcze na dwuśladowy magnetofon, gdzie Kasia Nosowska śpiewała z nami chórki. To była faktycznie płyta, którą miałem przyjemność i okazję pisać na bieżąco, bo w przypadku Pidżamy bywało z tym różnie - trzecia ukazała się jako pierwsza, druga jako druga, trzecia jako czwarta - do teraz nie jestem w stanie tego uporządkować. Natomiast "Futurista" powstawał dokładnie na przełomie '89 i '90. Siedzieliśmy z żoną nad jeziorem, oglądaliśmy telewizję - upadał rząd Czesława Kiszczaka, za chwilę pojawił się Mazowiecki, a ja pisałem piosenkę "Strzelaj lub emigruj", czyli pieśń głodnego robaka ("Wychudzona czarna masa rozumuje gębą. Rewolucja żre kotleta. Mięso zżera mięso. Który raz? Pusty hak urodzi barykady" - przyp. red.). Albo śpiewałem "Permanentną rewolucję", którą napisałem ("Tu i teraz i wokół nas trwa permanentna rewolucja. Znów przemówił bruk i znów spadają głowy. Stary świat ogłosił krach, permanentnie kona, kiedy dziwka rewolucja przytula go do swego łona" - "Permanentna Rewolucja", Pidżama Porno - przyp. red.). To był taki moment, kiedy flaki były na wierzchu, a ja wkładałem palec w ranę.
Jakie uczucia ci wtedy towarzyszyły?
Absolutny entuzjazm. Myśmy w Poznaniu długie lata funkcjonowali od demonstracji do demonstracji, od manifestacji do manifestacji, a to się nagle urwało i nie trzeba było już tego robić. Oszalałem. Wszystko tak szybko się działo i szło, dla mnie to był cudowny czas. Kiedyś w wywiadzie powiedziałem, że z radości zacząłem nawet odbijać bilety w autobusach.
Dzisiaj angażujesz w różne ruchy: poparłeś Czarny Protest i zaangażowałeś się w działania antyrasistowskie.
Zaczynałem hasać w latach 80., kiedy wiadomo było, że wróg był jeden. To była komuna. Nie lubiliśmy jej, nie chcieliśmy. Modliliśmy się, żeby się skończyła. Później przyszło pierwsze rozczarowanie nową Polską, gdzieś w okolicach 1993 roku - napisałem wtedy dla Pidżamy piosenkę "Bal u Senatora '93" ("Na sali od nas jest tu trzech - Łysy, ja i Anka. Mamy ukrytą dobrze broń. Mamy zaciśnięte gardła. My nie mówimy nic" - Pidżama Porno - przyp. red.).
"Podnoszę ręce i przyznaję, że brakuje mi słów, aby opisać to, co się dzieje dookoła. Nie wiem, jak się do tego odnieść, bo każdego dnia musiałbym wyrzucać z siebie wagony przekleństw, stek wulgaryzmów."
Krzysztof "Grabaż" Grabowski
Po tym na długi czas tematy polityczne przestały mnie interesować. W kraju była demokracja, ja grałem z Pidżamą Porno, powstały Strachy na Lachy i nie czułem tak wielkiej trwogi, jaką odczuwam teraz. Nie miałem potrzeby zanurzać się w politykę, bo uważałem, że warunki brzegowe są zapewnione i w ich ramach poruszam się w miarę sprawnie i bez problemu. Czy rządziła postkomuna, Solidarność czy Unia Wolności - pień był taki sam, oparty na systemie demokratycznym, obecność Polski w NATO i od 2004 roku w Unii Europejskiej. Dla mnie to były gwaranty, które pozwalały mi spać spokojnie. Zupełnie inaczej niż dzisiaj.
Teraz nie śpisz spokojnie?
Nie, teraz śpię dużo gorzej. Podnoszę ręce i przyznaję, że brakuje mi słów, aby opisać to, co się dzieje dookoła. Nie wiem, jak się do tego odnieść, bo każdego dnia musiałbym wyrzucać z siebie wagony przekleństw, stek wulgaryzmów. Siedzę, czytam i nie wierzę w to wszystko, co się w Polsce dzieje. Ja się po prostu poddaję.
Na ostatniej płycie Strachów na Lachy pojawiła się piosenka "Co się z nami stało", w której pytasz, "ilu z nas poszło w ciemność, ilu z nas nie poznaję?". W teledysku do niej pokazani są walczący ze sobą ludzie w różnym wieku, różnego pochodzenia, różnych profesji, jest też krzyczący ksiądz.
Ten temat chodził za mną od wielu lat. Sprawy znane z autopsji. Kumple, z którymi się przyjaźniłem, z którymi - umownie mówiąc - chodziliśmy konie kraść, zaszli w takie miejsca, które wprawiały mnie w osłupienie. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek może się nagle stać się kimś zupełnie innym. Teledysk do tego utworu był wizją Sławka Pietrzaka, naszego wydawcy i ja się z nią zgodziłem. Klip kończy się tym, że wszyscy ci ludzie biegną na siebie w dwóch bezwładnych stadach na tle zburzonego budynku i złomowiska starych, nieczynnych maszyn. Na każdej twarzy maluje się wielkie zapamiętanie i o nikim nie można powiedzieć, że jest zadowolony.
Ale się nie zderzają.
Może to taki drobny promyczek nadziei w tej całej katastrofie.
Pisanie takich tekstów jest sposobem na oczyszczenie się czy na walkę z rzeczywistością?
Nie sposób się oczyścić, kiedy dookoła dzieją się takie rzeczy. Działam bardziej jak ośmiornica, która broniąc się, pluje atramentem - u mnie polega to mniej więcej na tym samym. Z drugiej strony, nie mam takiego temperamentu, jak na przykład Skiba (Krzysztof Skiba, Big Cyc - przyp. red.), który codziennie coś wymyśla, po prostu śpi na pomysłach. Ja szybciej się załamuję i bardzo mnie to pogrąża.
Co z głosami, że artyści nie powinni zajmować się polityką?
Artysta sam sobie wybiera miejsce, w którym chce być, i idiotyzmem jest informowanie go o tym, że nie może zajmować się polityką. Dla artysty wszystko jest inspiracją - jeżeli będzie chciał, żeby był to kawałek paznokcia, a jest dobry w tym, co robi, to napiszę świetny utwór o paznokciu, w którym nawiąże do kilkunastu różnych spraw, nad którymi potem będą głowić się krytycy. Jeśli ktoś nie chce śpiewać czy pisać o polityce, to tego nie robi.
"Autorytety, jak słynni aktorzy czy reżyserzy, są raczej w niełasce u tzw. suwerena. Suweren wreszcie poczuł się równy z tymi postaciami - dostał swój głos, zyskał świadomość".
Krzysztof "Grabaż" Grabowski
Natomiast znajdujemy się w czasie, kiedy takie autorytety, jak słynni aktorzy czy reżyserzy, są raczej w niełasce u tzw. suwerena. Suweren wreszcie poczuł się równy z tymi postaciami - dostał swój głos, zyskał świadomość. Podobnie jak przy okazji pierwszych powszechnych wyborów prezydenckich (w 1990 roku - przyp. red.), kiedy wystąpił tzw. casus Stana Tymińskiego (mechanizm ten opisał m.in. politolog Bernard Owen: "rząd, nawet najlepszy, zawsze budzi kontrowersje, zawsze wielu wyborców chce głosować przeciwko rządowi" - przyp. red.). To, co się dzieje dzisiaj, działa na zasadzie podobnych mechanizmów, tylko - wydaje mi się - wykonawcy, czyli rządzący są o niebo inteligentniejsi. Umiejętnie się poruszając, wywołują takie, a nie inne reakcje wśród naszych rodaków.
Jak ta sytuacja się według ciebie rozwinie?
Myślę, że o wszystkim zdecyduje gospodarka. Pytanie jest takie, jak długo na tej fali życia na kredyt i dopłat do wszystkiego będziemy jeszcze funkcjonować. Kiedy to wszystko pęknie - a w ekonomii jest tak, że co jakiś czas coś musi pęknąć - wtedy będziemy mieli w Polsce jatkę, której rezultatów nie jestem w stanie przewidzieć. Najgorsze jest to, że po drugiej strony barykady nikogo nie ma - są tylko wysepki, pojedynczy ludzie, którzy sprzeciwiają się obecnej sytuacji. Nie mogę powiedzieć, że nie ma opozycji, ale w ostatnich wyborach znowu nie miałem na kogo głosować.
Wspomniałeś, że młodzi ludzie nie chcą śpiewać o polityce. Widzisz tę zmianę na koncertach?
Obecne młode pokolenie jest pierwszym w historii zespołu, które na nasze koncert nie przychodzi. Wcześniej, kiedy zespół rozpadał się w 2007 roku, mieliśmy z kolei przekleństwo zupełnie młodej publiczności - piszczące dziewczęta poniżej 15. roku życia ustawione w pierwszych rzędach. Czułem wtedy emocjonalny dysonans między uwielbieniem młodych, bardzo mocno nieletnich dam i sobą samym na scenie. Ja nie śpiewam o ich sprawach i emocjach. Śpiewam o takim patrzeniu na miłość czy na Polskę, które ich jeszcze nie dotyczy.
A był taki moment, kiedy poczułeś, że jako artysta osiągnąłeś sukces?
W moim przypadku publiczność zawsze wskazuje mi właściwe miejsce w szeregu. Pamiętam 1997 rok, 10. urodziny Pidżamy Porno w klubie Eskulap w Poznaniu, gdzie może się zmieścić około 800-900 osób, kiedy - bez naszej zgody i wiedzy - wpuszczono na ten koncert około dwóch tysięcy ludzi. Pamiętam, że bilety kosztowały 9,90 zł, a przed klubem można je było kupić za 50-70 złotych. Następnego dnia pojechaliśmy do Katowic, gdzie przyszło na nas niecałe 200 osób. Nawet nie miałem czasu uwierzyć, że jestem wielki. Natomiast najmocniejszym strzałem był nasz pierwszy Woodstock w 1990 roku. Nie byliśmy wtedy superznanym zespołem. Na festiwalu było 300 tysięcy osób i kiedy zaczęliśmy grać, oni zeszli się w przeciągu jednego kawałka i wypełnili sobą przestrzeń aż po widnokrąg. To ogromne morze ludzi zaczęło z nami śpiewać nasze piosenki. Boże, jaki to był kop. Nie byłem w stanie to uwierzyć, doznałem absolutnego wewnętrznego orgazmu.
W piosence "I can’t get no gratisfaction" opisujesz inne oblicze fanów.
To jest piosenka o powszechnej potrzebie "darmoszki". Utarło się w naszym kraju, że jeżeli trzeba się do kogoś zwrócić o pomoc, to najpierw się zgłasza do zespołów muzycznych. Ja odbieram naszą pocztę zespołową, więc wiem, jaką to ma masę, nasilenie, częstotliwość. Nie ma dnia, żeby nie przychodziły maile z prośbami o pomoc. Wtedy odpisuję: bardzo przepraszam, ale jesteśmy zwykłą kapelą rockandrollową, a nie instytucją powołaną do udzielania pomocy, bo nie mamy do tego żadnego przygotowania. Jakiś czas temu wybraliśmy fundację Podaj Dalej - chorych na zespół Dandy-Walkera, którą się opiekujemy, i na której rzecz co roku gramy koncerty. Do tego dopełniamy działalność charytatywną, grając z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. To niejako spełnia nasze zadania w zakresie pomocy innym. A ja nie mogę co raz to wybierać, że jednemu pomogę, a drugiemu nie. To są sytuacje, które dość mocno mi ciążą. Geneza tej piosenki była właśnie taka, że w przypadku muzyków wszystko powinno być za darmo. Zawsze pojawia się wielkie zdziwienie, kiedy okazuje się, że bierzemy pieniądze za koncerty. Wtedy zawsze pytam: czy twój tata ma pracę?. Okazuje się, że ma, to pytam dalej: a pracuje za darmo?. - "No nie". Z nami jest dokładnie tak samo.
Skąd bierze się takie myślenie?
Nie wiem, ale wydaje mi się, że jest to pochodną działań Owsiaka i WOŚP-u, bo to właśnie muzycy wystąpili jako pierwsi, żeby pomagać. To się na tyle pozytywnie wżarło w społeczne myślenie, że proszenie zespołów czy wokalistów stało się pierwszym oczywistym krokiem - zorganizujmy koncert charytatywny i zbierzmy pieniądze.
Zdarza ci się czytać komentarze na swój temat w Internecie?
Pod piosenkami tak. Natomiast kiedy udzielę podobnego wywiadu, jaki udzielam teraz tobie, to nie. Przeczytam pierwszych pięćdziesiąt "gleb", przez pierwsze trzydzieści się śmieję, przy następnych dwudziestu się zastanawiam, a później zamykam stronę i do niej nie wracam. Tego się nauczyłem, bo kiedyś każda krytyka działała na mnie absolutnie demobilizująco. Wpadałem w depresję i nie potrafiłem się od tego uwolnić, ale skala tego jest na tyle duża, że w pewnym momencie człowiek uczy się to ignorować, mówiąc bardzo kulturalnie.
Innych rodzaj "hejtu" pojawia się czasem na koncertach.
"Napi******ć!, napi******ć!". Kiedyś jeszcze staraliśmy się publiczność wychować i tłumaczyć, że nie przyjechaliśmy, żeby dla nich "napi******ć", tylko żeby grać i fajnie się razem bawić. W pewnym momencie postanowiliśmy postawić weto - jeśli publiczność w ten sposób krzyczała, my nie graliśmy. Teraz bardzo rzadko się to zdarza, aby ludzie używali wobec nas tego typu komend. Myślę, że w pewien sposób odnieśliśmy w tym temacie sukces. Chociaż zapłaciłem za to pewną cenę, bo kiedyś w Łodzi powiedziałem do ludzi, że kiedy w ten sposób krzyczą po świetnym koncercie, to czuję się jak "ku**a z Bałut" (dzielnica w Łodzi - przed. red.) i chyba trochę przegiąłem. Do dziś publiczność koncertowa nie jest tam tak liczna jak wcześniej.
"Przez pierwsze lata kariery największym marzeniem było, żeby na moich koncertach ludzie tańczyli pogo, a kiedy zaczęli to robić w taki właśnie brutalny i agresywny sposób, to kolejnym marzeniem było, aby znowu stali i słuchali".
Krzysztof "Grabaż" Grabowski
Natomiast to była raczej troska o szacunek dla samego siebie. Najmłodszy członek zespołu jest już dawno po czterdziestce, a tu na koncercie dzieciaki krzyczą do nas coś takiego. W starych punkowych czasach można by było zejść ze sceny i przemówić w inny sposób do rozumu, ale to już nie są te koncerty, kiedy ktoś schodził do publiczności i wyprowadzał za ucho z klubu.
Koncerty w latach 80. bardzo różniły się od tych dzisiejszych?
W latach 80. i na początku 90. chociażby pogo odbywało się daleko od granic bezpieczeństwa, a wręcz na granicy utraty zdrowia. Latające buty, dziewczyny dostające nimi w głowę, nastolatki wciskane w barierki. Dla mnie to było straszne. Przez pierwsze lata kariery największym marzeniem było, żeby na moich koncertach ludzie tańczyli pogo, a kiedy zaczęli to robić w taki właśnie brutalny i agresywny sposób, to kolejnym marzeniem było, aby znowu stali i słuchali. Teraz jest mniej więcej pół na pół, ale wtedy nikt nie brał jeńców. Były jakieś zasady, bo jeśli ktoś upadł, to się go podnosiło, ale nie było miejsce dla chłopców z mlecznymi ząbkami.
Jak przez te lata na scenie zmienił się twój stosunek do grania?
Na początku byliśmy gówniarzami i w ten sposób traktowaliśmy granie - ktoś nie przyszedł na próbę, ktoś z dnia na dzień odchodził z zespołu. Ja od początku podchodziłem do tego bardzo poważnie, bo było to coś, co bardzo chciałem robić. Pisać piosenki i móc je śpiewać tak, żeby się ludziom podobały. W końcu musiał przyjść taki moment, w którym trzeba było zdecydować, czy jest się dorosłym, czy nie. Ta chwila przyszła, kiedy skończyłem studia, w Polsce nie było pracy dla ludzi z moim, czyli historycznym wykształceniem, więc byłem na bezrobociu, aż pojawiła się szansa pracy w Radiu Solidarność w Poznaniu. Stanąłem przed wyborem: czy wejść w to i robić to, co było jednym z moich marzeń, a praca w radiu takim marzeniem była, czy bawić się w nierówną walkę z zespołem. Na początku lat 90. byliśmy gdzieś w połowie między sceną niezależną i mainstreamem, czyli w praktyce nie było nas nigdzie. W tym czasie pojawiło się też pewne przesilenie towarzyskie i twórcze, kiedy nie byłem w stanie niczego napisać, więc ta oferta z radia spadła mi niczym manna z nieba i zdecydowałem o odejściu z zespołu.
Co sprawiło, że wróciłeś?
To trwało pięć lat, podczas których przeszedł mi "hype" na bycie Piotrem Kaczkowskim z Poznania. Do tego stacja zaczęła się formatować i coraz mniej było w tym mnie, a coraz więcej rzeczy, które działy się automatycznie, bez udziału człowieka.
"Zostałem zapytany, co lubię robić, więc odpowiedziałem, że lubię pisać piosenki i usłyszałem "to niech, do cholery, pan je pisze'.'
Krzysztof "Grabaż" Grabowski
W 1995 roku, jako jeden z prowadzących program poszedłem na zorganizowaną dla nas pojedynczą sesję do psychologa, żeby porozmawiać na temat relacji interpersonalnych na linii my - słuchacze. Wtedy zdiagnozowano u mnie "syndrom wolnego czasu". Zostałem zapytany, co lubię robić, więc odpowiedziałem, że lubię pisać piosenki i usłyszałem "to niech, do cholery, pan je pisze".
Dwa dni później przyszedł do mnie Jacek Kąkolewski (gitarzysta basowy - przyp. red.) i zapytał, czy robimy tę drugą Pidżamę. Zaczęliśmy szukać managera. Co jeden był bardziej nieudany. Jednego zostawiliśmy nawet na środku drogi, w lesie, żeby sam sobie wracał do swojej miejscowości i żebyśmy go więcej nie widzieli. W końcu, po którymś odwołanym koncercie czy problemach z płaceniem, zespół złożył mi propozycję, abym może ja się tym zajął. Od tego czasu jestem managerem Pidżamy Porno i, od powstania, Strachów na Lachy.
Jak odnalazłeś się w tej roli?
Trochę to trwało, zanim się nauczyłem. Będąc artystą musisz być dumny, ale jako manager musisz schować dumę, bo niczego nie załatwisz. Tutaj zaczęła się zabawa z rodzaju "Doktor Jekyll i pan Hyde". Na początku było ciężko. Musiałem się nauczyć wszystkiego od początku do końca, ale na szczęście pogoda dla zespołu była dobra i nie było "wtopionych sztuk", a zasada jest taka, że zawsze jesteś wart tyle, ile twój ostatni koncert. Jeśli "wtopisz" koncert, nie masz powrotu w to samo miejsce - musisz zaczynać od nowa lub zrobić dłuższą przerwę.
Później były jeszcze takie momenty, kiedy zastanawiałeś się nad tym, czy zakończyć karierę muzyczną?
2006 był dla mnie trudnym rokiem. Wychodzenie na scenie było mordęgą, ale od czego są psychiatrzy? Można sobie z takimi sytuacjami poradzić. Natomiast pytanie o to, czy to się kończy, zadaję sobie na każdym koncercie. Jest we mnie wmontowane na stałe, gdzieś nad trzustką. Teraz mam przeczucie, że następny album będzie ostatni. Ciężko nam się robi te płyty, dużo ciężej, niż kiedy byliśmy gówniarzami i kawałki same wychodziły spod palców.
To wywołuje w tobie strach?
Od iluś tam lat utrzymuję się tylko z grania. Mam "na utrzymaniu" chłopaków z zespołów, personel techniczny, wszyscy mają rodziny - ile dzieci przy mnie wyrosło, to nawet nie liczę - i czuję jakąś odpowiedzialność za nich. Człowiek też ma swoje lata, nie jest w stanie pracować tak intensywnie jak kiedyś. Ja mam nieszkolony głos, a drę ryja bezkarnie i zaczynam odczuwać, że coraz ciężej jest mi śpiewać. Z drugiej strony nie ma innej rzeczy, którą kochałbym tak bardzo, jak granie koncertów. Trudno znaleźć prostą odpowiedź, bo wszystko się ze sobą miesza.