Ostatni czas to dramatyczne pogorszenie stosunków Polski z najważniejszymi sąsiadami. Z Niemcami nasz rząd zarzucił jakiekolwiek partnerstwo, osądzając zwolenników zbliżenia jako zdrajców. W obrębie Grupy Wyszehradzkiej Polska i jej partnerzy mają interesy rozbieżne i odległe spojrzenie na otaczającą Europę. Nie zrobiono nic, by rozwiązać spór polsko-litewski. Największym zaskoczeniem jest jednak poważny kryzys między Warszawą a Kijowem.
Filarem programu rządu Prawa i Sprawiedliwości, obok rozwoju gospodarczego, jest budowa sojuszu państw Europy Środkowej i Wschodniej. W propagandowym przekazie rządzących Międzymorze, jak koncepcję tę nazwał właśnie prezes Jarosław Kaczyński, lub Trójmorze, jak oficjalnie mówi się w Kancelarii Prezydenta i MSZ, pozwolić ma Polsce osiągnąć bardzo silną pozycję w Europie i jednocześnie pomóc mniejszym państwom regionu podnieść ich znaczenie. Wygląda na to, że realizacji inicjatywy Międzymorza/Trójmorza polski rząd poświęcać będzie mnóstwo energii w najbliższych miesiącach i latach.
Ale hasła i zaklęcia o budowie środkowoeuropejskiego sojuszu nie mogą przesłonić faktu, że ostatnie miesiące i tygodnie to dramatyczne pogorszenie stosunków państwowych z najważniejszymi sąsiadami Polski – Niemcami i Ukrainą. Może to prowadzić także do załamania relacji społecznych i międzyludzkich między Polakami, Ukraińcami i Niemcami. Gdyby tak się stało, Międzymorze/Trójmorze nie przysłoni faktu, że położenie Polski w Europie zmieni się na gorsze.
"Wojna" z Ukrainą
Największym zaskoczeniem jest kryzys między Warszawą a Kijowem. Już kilkadziesiąt lat temu polska opozycja antykomunistyczna oraz ośrodek "Kultury" Jerzego Giedroycia, bez żadnych niuansów, stawiały na konieczność wspierania państwowości ukraińskiej i budowy strategicznego sąsiedztwa z Ukrainą. Kwestie historyczne były jedynie tłem intensywnych relacji z Kijowem. Istnienie niepodległej Ukrainy po 1991 r., wspólna granica z tym krajem zasadniczo zmieniały położenie Polski.
Rozpad imperium sowieckiego nie tylko dał wolność Polsce, ale otworzył drogę do budowy Ukrainy. W ten sposób udało się – po 70 latach od wyprawy na Kijów w 1920 r. zrealizować marzenie Józefa Piłsudskiego, żeby nie Rosja, ale głównie Ukraina była państwem, z którym by sąsiadowało wolne państwo polskie. Dziś zapomina się, że powstanie przyjaznej Polsce, zorientowanej na Zachód Ukrainy ogromnie ułatwiło Warszawie przyjęcie do NATO.
Intensywne relacje polsko-ukraińskie były oczkiem w głowie czterech prezydentów Polski – Wałęsy, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego. Po ukraińskiej stronie orientowali się na Polskę prezydenci Krawczuk, Kuczma, Juszczenko, ostatnio Poroszenko, a w jakiejś mierze nawet uważany dziś za marionetkę Moskwy Janukowycz . Konflikty i spory historyczne, o Wołyń czy o cmentarz Orląt we Lwowie, były rozładowywane na najwyższym szczeblu.
W żadnym wypadku nie można powiedzieć, że stosunki te były idylliczne, ale jednak dominowało przekonanie o nadzwyczajnym charakterze więzów polsko-ukraińskich. Kulminacją tego były dwie rewolucje ukraińskie – "pomarańczowa" z 2004 r. i "majdanowa" z 2014 r. Polska wsparła bardzo intensywnie Ukrainę, zaś zagrożenie rosyjskie wobec państwowości ukraińskiej uznano właściwie powszechnie w Polsce za bezpośrednie zagrożenie dla Polski. To agresja Rosji na Ukrainę leży u podstaw silniejszego związania Polski z NATO w postaci obecności kilku tysięcy żołnierzy amerykańskich i zachodnich na tzw. flance wschodniej Sojuszu Atlantyckiego.
Sympatia Polaków do Ukrainy i Ukraińców do Polski otwarła drogę do niespotykanej w historii naszego sąsiedztwa imigracji ukraińskiej do naszego kraju. Setki tysięcy Ukraińców pracują, studiują i mieszkają w Polsce. Właściwie każdy z nas spotkał się z kimś z Ukrainy na ulicach polskich miast. Fenomen imigracji zarobkowej Ukraińców do Polski jest czymś na tyle świeżym i niezwykłym, że właściwie nie doczekał się jeszcze szerokiego zbadania w sensie socjologicznym i kulturowym.
Język kremlowskiej propagandy
Ale dzisiaj między Polską i Ukrainą dzieje się coś niedobrego. W stolicach obu krajów rządy mówią o stawianiu drugiej stronie warunków historycznych. W Polsce jest wiele grup, które od pewnego czasu eksponują "banderowski" i "nacjonalistyczny" charakter pomajdanowej Ukrainy. Są to środowiska polityczne, subkultury młodzieży o obliczu radykalnie narodowym, radykalni kibice oraz niektóre środowiska kresowe. Zastanawiające jest, jak często przeciwnicy zbliżenia z Ukrainą mówią językiem znanym z kremlowskiej propagandy. Wszystkie te grupy domagają się, aby zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na Polakach w latach 40. były wystawiane na pierwszym miejscu w relacjach z Kijowem.
Z naszego szerszego polskiego punktu widzenia w żadnym wypadku nie da się przejść do porządku dziennego nad zbrodniami UPA i OUN w Polsce wschodniej, ale powoli brakować zaczyna pomysłu na zarządzanie pamięcią o tragicznej przeszłości. W Polsce coraz częściej słychać oskarżenia wobec Ukraińców, że wykorzystali ostatnie lata do budowy tożsamości neonacjonalistycznej, antypolskiej. Już coraz rzadsze są głosy, że społeczeństwu ukraińskiemu należy cały czas dawać więcej czasu na utrwalenie państwowości i poczucia narodowego, a dopiero potem oczekiwać na postnacjonalistyczną politykę historyczną.
Głośny film fabularny "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego miał być pewnego rodzaju oczyszczeniem pamięci o ponurej przeszłości po obu stronach, ale można zaryzykować, że wbrew założeniom reżysera raczej obudził demony antyukraińskie w wielu Polakach.
Z kolei po stronie ukraińskiej niewątpliwie widać pełną rehabilitację pamięci o UPA i odsuwanie na zupełny margines kwestii zbrodni wobec Polaków (i Żydów). Uderzająca w elementarne podstawy polskiej pamięci polityka przywrócenia jednostronnej chwały UPA zyskuje często poparcie najważniejszych osób w państwie. Ukraina okrzepła w wojnie z Rosją, poczuła się silniejsza, co utrwala u Ukraińców przekonanie o trwałości państwa. Niestety, to powoduje bezmyślną, skierowaną często przeciwko Polakom rewizję podejścia do historii.
Dalszy kształt polsko-ukraińskiego sąsiedztwa staje pod znakiem zapytania. Utrzymanie strategicznej osi Warszawa – Kijów nie jest przesądzone. Wielu zwolenników takiego specjalnego partnerstwa w obu krajach obawia się, że na kłótniach i dąsach polsko-ukraińskich zyska Rosja. To oczywiste, ale dla polskiego interesu narodowego jest jeszcze jedno zagrożenie: Ukraina może zacząć sobie szukać samodzielnie sojuszników w Europie, np. w Niemczech, Austrii czy Skandynawii. Setna rocznica niesławnego Traktatu Brzeskiego (marzec 1918), w którym Berlin i Wiedeń podarowały rodzącej się państwowości ukraińskiej, kosztem rodzącej się państwowości polskiej, obszar Chełmszczyzny, to groźne memento. Polska powinna dbać o to, aby Ukraina była spięta z Europą poprzez Warszawę, a nie obok Warszawy. Wspomniany na początku projekt Międzymorza/Trójmorza bez Ukrainy, z jej zasobami i dostępem do Morza Czarnego, nie ma właściwie żadnej szansy powodzenia.
Załamanie relacji z Niemcami
O załamaniu można mówić także w relacjach Polski z Niemcami. Obecny obóz rządzący właśnie na ostrej retoryce antyniemieckiej oraz oskarżaniu wszystkich Polaków, niechętnych PiS, o sprzyjanie Niemcom zbudował podstawy swojej polityki europejskiej i podstawy tożsamości obozu prawicowego. Ekipa rządowa i podległe jej media, oraz cały obóz głównego prawicowo-radykalnego nurtu zupełnie zarzuciły jakiekolwiek odniesienia do partnerstwa z Niemcami, osądzając zwolenników zbliżenia z zachodnich sąsiadem jako właściwie zdrajców. Polityka pojednania z Niemcami jest dzisiaj ośmieszana i dezawuowana jako podporządkowanie się Berlinowi.
Domaganie się teraz reparacji od Niemiec przez prezesa PiS i polityków tej partii wytycza jeden z głównych konturów polityki zagranicznej obecnej ekipy rządzącej, zaś spór rządu z Komisją Europejską jest rysowany jako "wojna zastępcza" Niemiec wobec rządzonej przez PiS Polski, w której komisarz Frans Timmermans jest właściwie postrzegany albo jako krypto-Niemiec, albo jako po prostu Niemiec. Media prawicowe, prawicowo-radykalne portale i czasopisma już do znudzenia prezentują Donalda Tuska w mundurach niemieckich formacji III Rzeszy, nie rozumiejąc, że takie przerysowania nie tyle uderzają w Tuska czy we współczesne Niemcy, ale niebezpiecznie bagatelizują sam obraz Niemiec Hitlera w debacie publicznej, zwłaszcza w oczach młodego "pokolenia smartfonów i memów".
Reparacje wojenne od Niemiec »
Nieszczęśliwa wypowiedź minister obrony RFN von der Leyen o "wsparciu dla oporu młodzieży w Polsce" tylko upewniła obóz rządzący i wspierające go media o wrogości rządu Niemiec wobec PiS. Poważni intelektualiści związani z obozem prawicy otwarcie piszą o tym, że to "jedynie Jarosław Kaczyński powstrzymuje Europę przed powstaniem Imperium Germańskiego" (prof. Andrzej Nowak w piśmie "Arcana"), a nestor publicystyki prawicowej Piotr Wierzbicki pisał niedawno w "Rzeczpospolitej" o opozycji polskiej jako "partii niemieckiej". To w zasadzie już jeden centymetr od określenia opozycji mianem "V kolumny".
W retoryce historycznej dodatkowo utrwalono przekonanie, że to niemieckie elity stworzyły i rozpowszechniły dominujące na świecie słowo "naziści" w miejsce "Niemców". Jedynie Pałac Prezydencki nieśmiało przypomina o konieczności zachowania pozytywnego wspólnego dorobku polsko-niemieckiego ostatnich 30 lat, ale znaczenie tych działań nie jest póki co duże, biorąc pod uwagę, że pozycja prezydenta i jego otoczenia w systemie partii władzy jest jeszcze nie do końca określona. Kryzys w relacjach polsko-niemieckich dopełnia fakt, że równocześnie po zachodniej stronie Odry często przesadna i hiperboliczna krytyka rządów PiS powoduje kolejne napięcia i osłabianie w Niemczech sympatii do Polski. W tym momencie Niemcy są sparaliżowane politycznie, ponieważ nie mają nowego rządu, ale nawet jeśli za jakiś czas powstanie, to nie widać po stronie niemieckiej specjalnej chęci podtrzymania więzów z Warszawą.
I dlatego także przyszłość i kształt polsko-niemieckiego sąsiedztwa stoi pod znakiem zapytania. Nie jest przesądzone, że utrzyma się obustronny kurs na partnerstwo o charakterze strategicznym. Koncepcja Międzymorza/Trójmorza jest w założeniach ideowych obozu rządzącego planem odgrodzenia się Polski od Niemiec, i tak przecież jest odbierana w samych Niemczech i Europie Zachodniej i Środkowej. Co prawda, na razie obóz rządzący w żadnym wypadku nie jest gotów narazić na szwank szczególnych relacji gospodarczych Polski z Niemcami, które są warunkiem utrzymania rozwoju naszego kraju. Ale nawet w retoryce gospodarczej słowa o odejściu od "zależności", "postkolonializmu" mają ostrze antyniemieckie.
Orban, sojusznik Rosji i Niemiec
Rząd i wspierające go ośrodki medialne budują obraz nadzwyczajnie dobrych relacji Polski z południowymi sąsiadami – Czechami i Słowacją. Przywołując spór Warszawy z Pragą, Bratysławą i Budapesztem w 2015 r. za rządów PO o kwoty uchodźców, rząd PiS dzisiaj zaznacza, że sprzeciw obecnego gabinetu przywrócił jedność wyszehradzkiej czwórki. To niewątpliwie prawda. Ale spójność Grupy Wyszehradzkiej pozostaje zagadką. W wielu sprawach Polska i jej partnerzy mają interesy rozbieżne i odległe spojrzenie na otaczającą Europę.
Z Węgrami braterstwo ideowe jest silne, ale nawet w tym przypadku Polska kompletnie inaczej widzi Rosję, z którą to Viktor Orban, węgierski premier, zbudował osobiste związki niejako obok zachodnich sojuszy, a może nawet wbrew zachodniemu sojuszowi. Antyrosyjski w retoryce rząd PiS w ogóle nie ma za złe Orbanowi klepania się po plecach z Putinem; co więcej, Warszawa nie zauważa w ogóle ostrej, antyukraińskiej i służącej Moskwie, węgierskiej retoryki. Trudne do wyobrażenia jest także, aby premier Orban zerwał więzy z Niemcami, gdzie ma ważnych sojuszników, szczególnie w Bawarii, zaś PiS, choć marzy o przekształceniu Polski w nadwiślańską Bawarię, kompletnie nie utrzymuje roboczych kontaktów z niemieckimi partiami, nawet z CSU.
Chłodno z Litwą
O bliskości ideowej w przypadku Czech i Słowacji trudno mówić. Rządzący Polską obóz prawicowy i bliskie mu media mówią o przywróceniu roli chrześcijaństwa w Europie, co w kompletnie laickich Czechach musi budzić co najmniej zdziwienie, jeśli nie niechęć. Republika Czeska bowiem, a nie Francja czy Holandia, jest jednym z najbardziej świeckich społeczeństw Europy. Inaczej jest na Słowacji, gdzie przywiązanie do katolicyzmu jest silne, ale słowacki katolicyzm ma nierzadko bardzo odmienne oblicze od polskiego.
O sporze polsko-litewskim, trwającym znacznie, znacznie dłużej niż rządy PiS, napisano już bardzo wiele. Niemniej warto zauważyć, że odwołująca się do dziedzictwa jagiellońskiego i piłsudczykowskiego polska prawica nie znalazła w ciągu dwóch lat rządzenia żadnego nowego sposobu na przecięcie polsko-litewskiego węzła gordyjskiego. Oba kraje pogrążają się w obojętności, co źle wróży sąsiedztwu, a na dodatek głupi i prowokacyjny wobec Litwy (i Ukrainy) projekt paszportów RP z wizerunkami Wilna (i Lwowa) wywołał gorączkę antypolską u sąsiadów. Na szczęście ten projekt, świadczący o amatorszczyźnie w polityce międzynarodowej, został porzucony przez polskie MSW.
Polski rząd ma na pewno ciekawą koncepcję przybliżania Białorusi do Europy. Dlatego niesłusznie krytykowane wizyty polskich polityków w Mińsku dobrze służą poprawie pozycji Polski. Może słowa o "ciepłym Łukaszence" trąciły groteską, i nie powinny paść z ust jednego z ważnych przedstawicieli władzy RP, ale pomaganie Łukaszence w rozluźnianiu gorsetu zależności od Moskwy jest dobre i korzystne i dla nas, i dla całego zachodniego sojuszu. Ważne jest oczywiście to, aby mieć świadomość, że pełna niezależność Mińska od Kremla jest dzisiaj niewyobrażalna, ale już teraz widać, że Rosja bez kolejnej wojny nie ujarzmi w zupełności Białorusi.
Sojusz z Ameryką i NATO
Ocena pogarszającego się stanu stosunków Polski z większością sąsiadów musi być uzupełniona o jeszcze dwa istotne elementy. Warszawa stawia zdecydowanie na sojusz z Ameryką i silną pozycję NATO w regionie. I bardzo dobrze. Jednak w kontekście Międzymorza/Trójmorza nie sposób nie dostrzec, że akurat tam NATO nie jest mocno obecne.
Od północy kraje bałtyckie bardzo potrzebują obecności NATO, ponieważ bez NATO nie stanowią wartości strategicznej.
Na południu od granic Polski NATO nie jest popularne w Grupie Wyszehradzkiej, co każe zapytać, ileż to dywizji amerykańskich ma stacjonować na Węgrzech czy w Czechach. Silnie proamerykańska jest jedynie Rumunia, która wydaje się rozumieć polskie emocje i obawy wobec Moskwy.
Drugi element to przyszłość Unii Europejskiej. Polska niechęć, a właściwie wrogość wobec planów reformy UE według recept Francji czy Brukseli oraz rosnący dystans do Niemiec mogą oznaczać, że większość krajów Międzymorza/Trójmorza w żadnym wypadku nie zaryzykuje marginalizacji własnej pozycji w Europie oraz możliwego konfliktu z Berlinem, Paryżem i Brukselą i porzuci polskie zabiegi o wzmocnione współdziałanie w regionie. Wtedy samotność Polski w relacjach z sąsiadami stanie się po prostu izolacją w całej Europie.