Po rozmowach w Białym Domu mamy jeden niepewny plus dodatni, czyli kwestię stałej obecności US Army w Polsce i dwa wyraźne plusy ujemne. Amerykanie nie będą umierać za Nordstream 2, a kluczowa dla nas sprawa Trójmorza nic ich nie obchodzi. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
Najszerzej bodaj dyskutowaną kwestią związaną ze spotkaniem Donalda Trumpa z Andrzejem Dudą jest zdjęcie utrwalające moment wspólnego podpisywania deklaracji polsko-amerykańskiej, na którym amerykański prezydent siedzi, a polski stoi. Żeby było jasne: polska ambasada zawaliła sprawę i to ona odpowiada za niedopilnowanie protokołu, co postawiło polskiego prezydenta w trudnej sytuacji. Spotkanie w Białym Domu było jednak ważne i poważne. Rozmawiano na poważne tematy i tak należy je potraktować, a nie wyzłośliwiać się.
Dobrym punktem wyjścia do analizy jest podpisana w Waszyngtonie wspólna deklaracja. Omówmy jej najistotniejsze punkty, na boku pozostawiając rytualne sformułowania o wspólnych wartościach, wspólnej historii, stałym zbliżaniu się. Byłyby ważne, gdyby ich nie było, a skoro są, to odgrywają rolę neutralnego wypełniacza. A zatem:
1. Stała baza wojsk amerykańskich w Polsce
Deklaracja głosi, że "Polska i Stany Zjednoczone zobowiązują się do rozważenia wariantów wzmocnienia militarnej roli Stanów Zjednoczonych w Polsce. W toku wzmożonych konsultacji dokonamy analizy wykonalności tej koncepcji". Donald Trump mówił na konferencji prasowej, że stała obecność US Army w Polsce "jest rozważana", co było zdaniem czysto opisowym, pozbawionym znaczenia politycznego, bowiem w ustawie o budżecie obronnym USA na 2019 rok Kongres zobowiązał Departament Obrony do sporządzenia studium wykonalności i użyteczności stałego stacjonowania amerykańskiej brygady w Polsce. Analiza ta ma zostać zakończona w marcu przyszłego roku.
Dziennikarze rozpisywali się o "mowie ciała" prezydenta Trumpa. Miała świadczyć o tym, że sprzyja tej koncepcji. Ale mowa ciała to bardzo niewiele. Donald Trump mógł, nie wychodząc przy tym przed szereg, na różne sposoby zaznaczyć przychylność wobec tego rozwiązania, ale tego nie uczynił mimo wytężonego przypochlebiania się Andrzeja Dudy (głośne "Fort Trump").
Polski prezydent był za to przypochlebianie się krytykowany. W Polsce zgłaszano zastrzeżenia wobec finansowego wymiaru przedsięwzięcia: chodzi o wyasygnowanie na stałą bazę ponad 2 miliardów dolarów. Moim zdaniem niesłusznie. W deklaracji istotne jest to, że w analizie wykonalności uczestniczyć będzie strona polska, zajmując stanowisko wobec wymagań stawianych przez stronę amerykańską. Jakakolwiek byłaby wyrażona w dolarach cena stałego stacjonowania jednej amerykańskiej brygady i tak będzie niższa niż stworzenie naprawdę, a nie na papierze, czwartej dywizji Wojska Polskiego (ok. 35 miliardów złotych), a jej strategiczne znaczenie będzie większe.
Warto z tej okazji przytoczyć znaną anegdotę z czasów sprzed I wojny światowej.
W 1910 roku dwaj generałowie, Anglik Henry Wilson i Francuz Ferdinand Foch, pracowali nad wojskowymi aspektami angielsko-francuskiego sojuszu antyniemieckiego. Sir Henry Wilson zanotował w swoim dzienniku następującą wymianę zdań:
"Jaka jest najmniejsza brytyjska jednostka wojskowa, która stanowiłaby dla pana praktyczną pomoc?" - zapytał Francuza.
"Jeden brytyjski żołnierz – a my już dopilnujemy, żeby został zabity" – błyskawicznie odpowiedział Foch.
2. Nordstream 2
W deklaracji znajduje się obiecujące zdanie: "Będziemy nadal koordynowali nasze działania mające na celu przeciwdziałanie projektom energetycznym zagrażającym naszemu wspólnemu bezpieczeństwu, takim jak Nord Stream 2". Strona amerykańska stwierdza niby, że Nordstream 2 zagraża także jej bezpieczeństwu. Czegóż chcieć więcej? Rzecz jednak w tym, że tuż przed rozmową z Andrzejem Dudą w cztery oczy Donald Trump na konferencji prasowej oświadczył, że nie skorzysta z możliwości, które stworzył mu w sierpniu Kongres i nie zastosuje sankcji wobec europejskich koncernów zaangażowanych w budowę gazociągu. Ta deklaracja ma swoją ścieżkę dojścia i pokazuje, że wizyta Andrzeja Dudy i możliwość opowiedzenia się przy jej okazji za sankcjami była użytecznym narzędziem nacisku na Unię Europejską i przede wszystkim Niemcy, by otworzyły się na amerykański gaz płynny.
A było to tak. W połowie lipca Donald Trump zaatakował bardzo ostro Nordstream 2. 20 lipca do Kongresu trafił projekt ustawy o upoważnieniu prezydenta do nałożenia sankcji na europejskie koncerny zaangażowane w ten projekt. 26 lipca Donald Trump i szef Komisji Europejskiej Jean- Claude Juncker porozumieli się, że podwyżka amerykańskich ceł na europejską stał i aluminium zostanie zamrożona, a kraje Unii będę kupować więcej amerykańskiej soi i gazu skroplonego.
Nieufna strona amerykańska uznała jednak, że podwyżkę ceł zamraża teraz, a z soją i gazem nie wiadomo jak będzie: obiecanki, cacanki, a głupiemu radość i w sierpniu Kongres stosowne upoważnienie dla prezydenta do nałożenia sankcji uchwalił, a poważny i poważany biznesowy "Wall Street Journal" pisał, że sankcje są tuż-tuż.
Ostra gra toczyła się dalej. 10 września amerykański wiceminister ds. energii Dan Brouillette wyruszył do Niemiec, gdzie spotykał się ze wszystkimi świętymi z rządu i wielkiego biznesu w sprawach współpracy energetycznej.
14 września Brouillette poinformował za pośrednictwem agencji Bloomberg, że "w sprawie sankcji amerykańskich za Nordstream 2 wszystkie opcje są na stole”. Było to ostatnie ostrzeżenie. Nacisk okazał się skuteczny.
W dniu wizyty Andrzeja Dudy w Waszyngtonie Brouillette udzielił niemieckiemu "Bildowi" wywiadu, w którym oznajmił, że amerykański gaz skroplony w ciągu czterech lat przybędzie do Niemiec, a ambasador USA w Berlinie Richard Grenell poinformował, że w rozmowie z amerykańskim prezydentem kanclerz Merkel osobiście zapewniła go, iż "Niemcy chcą amerykańskiego gazu". Prezydent Andrzej Duda w Waszyngtonie. Komentarze »
W Waszyngtonie stojący u boku Andrzeja Dudy Donald Trump oświadczył, że sankcji nie będzie, a kropkę nad i postawił następnego dnia w Brukseli niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier, który poinformował, że Niemcy zbudują terminal do odbioru gazu skroplonego.
Strona amerykańska dostała to, co chciała: otwarcie Niemiec na swój gaz skroplony. Strona niemiecka też nie ma źle: sankcji za Nordstream 2 nie będzie, czyli ważny dla niej gazociąg powstanie. Polska wyszła na tym jak Zabłocki na mydle i pozostaje zagadką, dlaczego ze wspólnej deklaracji nie wycofała martwego zapisu o przeciwdziałaniu Nordstreamowi. Tu już naprawdę prezydent Duda szkodzi interesom Rzeczpospolitej, bo przecież wszyscy więksi i mniejsi poważni gracze, którzy wiedzą, jak toczy się świat i jakie jest życie, będą się z nas na naszym europejskim podwórku z cicha naśmiewali.
3. Inicjatywa Trójmorza
W deklaracji znalazło się zdanie skrajnie ogólne i niejasne, z którego wynika tylko tyle, że to Trójmorze to coś dobrego: "Nasze rządy będą działały dynamicznie w celu wykorzystania istniejącego potencjału, w tym poprzez Inicjatywę Trójmorza, co przyczyni się do realizacji tych priorytetów w krajach tego regionu Europy".
Prezydent i cały PiS bez ustanku powiewa tym sztandarem, dowodząc, że "spinanie" przez Polskę Trójmorza z USA to dowód na sukcesy naszego kraju i wejście do grona graczy nie tylko europejskich, ale i światowych. Stąd obecność Donalda Trumpa na szczycie Trójmorza w Warszawie, podkreślanie, że na spotkanie w Białym Domu Andrzej Duda przyleciał wprost z trójmorskiego szczytu w Bukareszcie i wpisanie w zdaniu wtrąconym słowa Trójmorze do deklaracji polsko-amerykańskiej, niewątpliwie na życzenie strony polskiej.
Otóż samo wpisanie tej inicjatywie ani pomaga, ani szkodzi, natomiast w specyficznym kontekście marginalizacji Polski w Unii Europejskiej osłabia naszą pozycję wśród jej unijnych uczestników. Trójmorze to koncepcja zagęszczenia połączeń infrastrukturalnych w Europie Środkowo-Wschodniej i Środkowo-Południowej i jest przedsięwzięciem czysto wewnątrzunijnym.
Na warszawskim szczycie Trójmorza nikogo ważnego z Komisji Europejskiej nie było: odmówili, bo nie chcieli występować w roli ścianki dla eksponowanego przez polskich gospodarzy prezydenta USA.
Na szczycie w Bukareszcie organizowanym przez naszych południowych partnerów obecni byli przewodniczący Komisji Europejskiej, u którego boku stał minister spraw zagranicznych Niemiec – głównego unijnego płatnika netto. Jean-Claude Juncker przypomniał kotu - jak to mawiają Rosjanie - czyje mięso żre.
Padły konkretne kwoty: UE inwestuje w kraje wchodzące w skład Inicjatywy Trójmorza. Z funduszy spójności i Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego przeznaczono dla nich 150 mld euro, w tym jedną trzecią tej kwoty na projekty łączące kraje Morza Czarnego, Adriatyckiego i Bałtyckiego.
W tym samym czasie polski prezydent wpisywał w Waszyngtonie Trójmorze między przecinki deklaracji amerykańsko-polskiej i informował, że chciałby porozmawiać z prezydentem Trumpem o "Funduszu Trójmorza". Rzecz w tym, że była to chęć nieodwzajemniona. Niekorzystne dla Polski porównanie narzuca się samo.
Po rozmowach w Białym Domu mamy zatem jeden niepewny plus dodatni (by odwołać się do klasyka), czyli kwestię stałej obecności US Army w Polsce i dwa wyraźne plusy ujemne (Nordstream 2 i Trójmorze). Jeśli po marcu przyszłego roku plus dodatni zyska na wyrazistości, to ogólny bilans wizyty będzie można uznać za pozytywny.