Nauczycielka opowiedziała dzieciom o swojej koleżance z założoną spiralą antykoncepcyjną, która mimo to zaszła w ciążę i urodziła dziecko z tą spiralą wkomponowaną w głowę. To nie jest kabaret, tylko edukacja seksualna po polsku w XXI wieku. O tych i innych przykładach opowiada Magdalena Zimecka - psycholożka, seksuolożka, edukatorka seksualna i socjoterapeutka związana z Grupą PONTON.
Temat edukacji seksualnej jest jednym z pierwszych punktów zapalnych po wyborach. Decyzją Sejmu do dalszych prac przeszedł obywatelski projekt nowelizacji Kodeksu karnego penalizujący edukację seksualną, co wywołało liczne protesty. Przypominamy wywiad, który publikowaliśmy w Magazynie TVN24 w kwietniu tego roku, w którym Magdalena Zimecka z Pontona mówi, jaką wiedzę o seksie mają młodzi ludzie, czego uczy ich szkoła i rodzice oraz dlaczego na tym polu jest tak wiele do zrobienia.
Katarzyna Zdanowicz: Z badań wynika, że prawie 90 procent nastolatków spędza dużą część doby w internecie. Można założyć, że o seksie wiedzą wszystko.
Magdalena Zimecka: Zdziwię panią. Ich wiedza jest taka sama, jak dzieciaków sprzed dziesięciu lat. Bardzo powierzchowna.
A zajęcia z edukacji seksualnej w szkołach?
Są fikcją. Dziesięć lat temu z Grupą PONTON zapytaliśmy nastolatków o ich doświadczenia związane z edukacją seksualną. Powstał raport o tym "Jak naprawdę wygląda edukacja seksualna w Polsce?". Zebraliśmy 637 odpowiedzi. Aż 250 osób przyznało, że nigdy, na żadnym etapie edukacji szkolnej, nie miało styczności z takim przedmiotem, jak wychowanie do życia w rodzinie. Niektóre z nadesłanych opisów lekcji były szokujące. Jedna z uczennic, lesbijka, uczęszczała na zajęcia tylko w pierwszej klasie. Przestała na nie chodzić, kiedy zorientowała się, że pani od WdŻ nienawidzi osób o orientacji homoseksualnej. Inni pisali o totalnej nudzie, braku kompetencji prowadzących. Po pięciu latach od pierwszego raportu ponowiliśmy zapytanie do młodzieży o ich zdanie na temat przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie. Ich odpowiedzi nie były optymistyczne i w zasadzie nie różniły się od tych z 2009 roku. Pomimo wprowadzenia do szkół WdŻ poziom wiedzy polskiej młodzieży na temat seksualności i wszystkiego, co z nią związane, utrzymał się na tym samym poziomie. I tak niestety jest do dzisiaj. Młodzieży tylko się wydaje, że jest obeznana w kwestiach seksualnych.
Dlaczego?
Przeciętny młody człowiek nie wie, w jaki konkretnie sposób dochodzi do zapłodnienia. Nie mówię o wulgarnym opisie powielanym dla szpanu na podwórku, tylko o procesie biologicznym, elementarnej wiedzy na poziomie 5-6 klasy szkoły podstawowej. Język nauczycieli nie jest dostosowany do oczekiwań uczniów. Kto więc wypełnia lukę? Internet, starsi koledzy i koleżanki. Dzieci i młodzież mają nieograniczony dostęp do forów, które nie są przez nikogo moderowane. Tam można znaleźć takie pytania: "Czy plemniki przejdą przez ubranie?", "Jak stosunek był przerywany, to już nie potrzeba innej antykoncepcji?". I odpowiedzi typu: "Musisz po seksie dobrze się umyć, tam w środku. Na pewno nie zajdziesz w ciążę".
Poza forami internetowymi sięgają również po filmy pornograficzne. Czasem trafiają na nie przez przypadek, wyszukując zagadnień związanych z fizjonomią, fizjologią człowieka, czasem celowo, aby zaspokoić potrzebę ciekawości i zdobyć wiedzę na temat im niedostępny, traktowany przez osoby dorosłe jako temat tabu. Tak wygląda edukacja seksualna polskich nastolatków w 2019 roku.
Kim są nauczyciele prowadzący przedmiot wychowanie do życia w rodzinie?
Zazwyczaj katecheci. Zdarzają się bibliotekarze, bibliotekarki. Albo nauczyciele angielskiego, informatyki czy geografii, którzy w ramach studiów podyplomowych zdobyli uprawnienia, żeby sobie dorobić albo nie stracić godzin potrzebnych do pełnego etatu. Muszę to przyznać z bólem – nie mają odpowiedniego przygotowania, często brakuje też im pasji, otwartości i naturalnego podejścia do tematu. Odczuwają lęk, wstydzą się rozmawiać o seksie. Zamiast merytorycznej, ciekawie podanej wiedzy sprzedają określony światopogląd, co pokazuje, jak bardzo polska szkoła jest uzależniona od Kościoła. I to uzależnienie dominuje nad przekazem.
Oczywiście, zdarzają się wyjątki i są w szkołach nauczyciele i nauczycielki, którzy przekazują wiedzę rzetelną, neutralną światopoglądowo, zgodną z wytycznymi, standardami WHO, wiedzą medyczną i psychologiczną dopasowaną do wieku dzieci i młodzieży. Jednakże takich pedagogów i pedagożek jest niewielu.
Czego uczeń dowiaduje się na zajęciach?
Że życie seksualne powinien rozpocząć po ślubie. Wyobraża sobie pani, że słuchają tego 18-latki w liceum? Przecież wielu z nich ma już za sobą "pierwszy raz", więc tego typu teksty traktują jak opowieści z mchu i paproci. Jeden z dyrektorów liceum publicznie wyznał, że nie wyobraża sobie, żeby jego córka chodziła na zajęcia, podczas których zakłada się prezerwatywę na fantom. Pytam – w jaki sposób ci młodzi ludzie mają się tego nauczyć? Co w tym złego, że nastolatki przejdą takie szkolenie? Nie przyda im się w życiu ta umiejętność? Czy w Polsce prezerwatywy się nie sprzedają?
Zdarzały się też inne przypadki, szokujące. Nauczycielka w podstawówce tłumaczyła dzieciom, że "jeśli mąż gwałci żonę, to powinna ona nieść swój krzyż", pozostać przy oprawcy, bo tak mówi religia. "Ślubowała, że go nie opuści do końca życia". Inny przykład: dzieci musiały notować w zeszytach, że "kobiety są głupsze od mężczyzn" i mają prawo odmówić mężczyźnie seksu, ale tylko dopóki nie wyjdą za mąż. Po nałożeniu obrączki stają się własnością swojego pana i muszą spełniać jego zachcianki. To przykłady ze szkół, odnotowane. Opisane w naszych raportach.
Antykoncepcja w jakiejkolwiek formie występuje na tych zajęciach?
Jeśli w ogóle poruszany jest taki temat, to jest on omawiany w taki sposób, że nowoczesne metody są demonizowane, a tradycyjne obrzydzane. Dzieci i młodzież dowiadują się raczej o skutkach ubocznych antykoncepcji hormonalnej oraz nieskuteczności prezerwatyw. Znów dominuje przekaz indoktrynowany religijnie, pełen bzdur i przepełniony stereotypami. Antykoncepcja jest zła, bo biorąc kogoś za męża/żonę, obiecujemy go kochać, a tymczasem odrzucamy jego plemniki/jajeczka. Zażywanie pigułek antykoncepcyjnych prowadzi do nieodwracalnych zmian w organizmie i powoduje raka i choroby weneryczne. Prezerwatywy mają mikrootwory większe od plemnika i wirusa HIV, więc nie zabezpieczają ani przed ciążą, ani przed AIDS. Poza tym powodują nerwicę u młodych mężczyzn.
Dyrekcja szkoły, kuratorium nie reagują, kiedy w placówce oświatowej nauczyciele opowiadają ewidentne głupoty?
Zdarza się to niezwykle rzadko. Uczniowie, którzy uczęszczają na lekcje WdŻ, nie zawsze zgłaszają uwagi na temat prowadzonych zajęć. Ten przedmiot niby jest w szkołach, ale nie jest obowiązkowy, więc często traktowany jest po macoszemu. Uczniowie wolą zerwać się z tych zajęć niż zgłaszać dyrekcji, żeby zmieniono im nauczyciela, który wygłasza takie "herezje". Poza tym gorset religijny jest bardzo ciasny. Na kuratoria nie ma co liczyć, one są przedstawicielstwami rządu. A przecież reakcje są konieczne, nie wolno przemilczać choćby takich opowieści, jak historia z lekcji WdŻ, na której pani opowiedziała dzieciom o swojej koleżance z założoną spiralą antykoncepcyjną. Otóż ta koleżanka mimo to miała zajść w ciążę i urodzić dziecko z tą spiralą wkomponowaną w głowę. Ta sytuacja nie pochodzi z kabaretu, tylko z lekcji i wydarzyła się naprawdę. Opowiedzieli nam ją uczniowie.
Może lepiej po prostu zlikwidować przedmiot, na którym uczniowie są zmuszani do słuchania fantazji?
Edukacja seksualna jest potrzebna dzisiaj bardziej niż lekcje fizyki albo chemii. Tak wielką uwagę przykładamy do uczenia dzieci formułek, wzorów, z których nigdy w życiu nie skorzystają, a nie potrafimy nauczyć ich, jak mają radzić sobie z emocjami i popędami. Każde dziecko kiedyś rozpocznie życie seksualne, zakocha się, będzie chciało mieć udane współżycie. Skąd ma to wiedzieć, skoro szkoła przerzuca odpowiedzialność na rodziców, a rodzice na szkołę?
Przecież nie z lekcji z panią od spirali...
Ale likwidacja edukacji, nawet tak ułomnej, nie jest wyjściem. Należy zreformować edukację seksualną, dostosować do standardów panujących w innych krajach.
Nie chodzi nawet o powielanie tego, co mają inne kraje, ale o wypracowanie własnego systemu - programu, który będzie rzetelny, neutralny światopoglądowo, zgodny ze światową wiedzą medyczną, biologiczną, psychologiczną. Najważniejsze jednak, aby edukacja seksualna w Polsce była dopasowana do wieku dziecka czy młodego człowieka, aby zawierała wszystkie elementy i aspekty seksualności, czyli funkcje biologiczne i psychologiczne człowieka, etapy rozwoju, orientacji i tożsamości płciowej, samoakceptacji, asertywności, tematy związane z antykoncepcją, przemocą seksualną, infekcjami przenoszonymi drogą płciową, relacjami, emocjami związanymi z dojrzewaniem. Jeśli chcemy już brać przykład z innych krajów, może to być Wielka Brytania. Tam od dzieciństwa stawia się na rzetelną edukację. Przedmiot jest równie ważny, jak pozostałe. Prowadzą go odpowiednio przygotowani nauczyciele. Wiedza jest merytoryczna. Nie ma tematów tabu. Poza tym młodzi mają zapewniony dostęp do antykoncepcji, lekarzy. Nie pozostają sami. Swoje problemy mogą rozwiązywać w licznych poradniach. Odpowiedni dostęp do edukacji seksualnej spowodował, że przesunął się tam wiek inicjacji seksualnej. Młodzi z decyzją o pierwszym razie wolą poczekać. Nie spieszą się.
Jak jest w Polsce?
PONTON nie prowadzi takich badań. Nie pytamy o to młodzieży. Moja wiedza opiera się na licznych opracowaniach lekarzy seksuologów i instytutów. Średni wiek inicjacji seksualnej młodzieży to 18 lat, co nie znaczy, że wciąż wielu nastolatków około 15. roku nie zaczyna współżycia.
Od kiedy zacząć mówić dziecku o seksie?
Zdecydowanie wcześniej niż teraz w Polsce. Zajęcia powinny wyprzedzać doświadczenia ucznia. Przykład – miesiączka. Przecież dziewczynki wolałyby wiedzieć o tym, co nieuchronne, wcześniej, zanim pojawi się krwawienie. Dzisiaj uczennice miesiączkują już w klasie szóstej, są zagubione, osamotnione, często przestraszone. Nie wszystkie mogą liczyć na pomoc światłych rodziców.
Już w przedszkolu padają pierwsze pytania, skąd się wziąłem na świecie? Zamiast opowiadać dzieciom bajki, że przyniósł je bocian i podrzucił w kapuście, można bardzo prosto, w kilku zdaniach, wytłumaczyć realne procesy. Wiedza musi być dostosowana do wieku, rozwoju intelektualnego i psychicznego dziecka. Kilkulatek raczej nie będzie pytał o szczegóły. Wystarczy prosty komunikat.
Więc jak odpowiedzieć na pytanie malucha: Mamo, skąd się wziąłem?
Mama z tatą bardzo się kochają, przytulają. W ten sposób dochodzi do zapłodnienia komórki, z której rośnie dziecko i z której wyrosłeś ty. Proste.
Obawiam się, że słowo "zapłodnienie" może nie wyjść z ust wielu rodziców.
Seks i cielesność to zazwyczaj tematy tabu. Rodzice unikają takich rozmów. Wstydzą się, krępują. Z ankiety, którą Grupa PONTON przeprowadziła w 2011 roku "Skąd wiesz?, czyli jak wygląda edukacja seksualna w polskich domach", wynika, że tylko 35 procent młodzieży rozmawiało z rodzicami o seksie w czasie dla nich odpowiednim. Znaczna część uznała, że rozmowy te odbyły się za późno albo nie było ich wcale.
Najczęściej ze swoimi dorastającymi dziećmi rozmawiają matki (42 procent) z wyższym bądź średnim wykształceniem, przy czym zdecydowanie częściej rozmawiają z córkami niż z synami. W najgorszym położeniu są młodzi chłopcy pochodzący z niewykształconych rodzin, zamieszkali w małych miasteczkach lub na wsiach. Nie mogą liczyć na jakiekolwiek wsparcie rodziny w kwestii swojego rozwoju psychoseksualnego. Co robią? Wchodzą do internetu, tam znajdą odpowiedź na każde pytanie. Niestety, często bzdurne albo pełne wulgaryzmów, odhumanizowania, zezwierzęcenia. Zamiast seksu oglądają sceny gwałtu. Ostre porno. To wypacza ich psychikę. Później są rozczarowani, że dziewczyny, z którymi są, nie wyglądają jak te na filmach, zachowują się inaczej.
Niektórzy rodzice wychodzą z założenia, że skoro w szkole jest przedmiot WdŻ, to dziecko dostało już potrzebną wiedzę.
Badania jednoznacznie pokazują, że edukacja seksualna, im bardziej rozbudowana, tym skuteczniejsza. Co to oznacza? Że wiek inicjacji seksualnej wyedukowanych nastolatków jest późniejszy. Taka młodzież jest świadoma, jakie konsekwencje niesie za sobą podjęcie współżycia. Ma wyższe poczucie własnej wartości. Nie czuje się wyobcowana, ich wiedza na temat ciała i seksu nie pochodzi wyłącznie z filmów pornograficznych. Rodzice, kiedy dowiadują się, że ich dziecko zaczęło życie seksualne, nie potrafią ukryć rozczarowania. Czują się, jakby ktoś ich zdradził, oszukał. W jednym z naszych badań 20-latka opisała, jak zareagowała jej mama. "Jeśli będziesz uprawiać seks ze swoim chłopakiem, nie chcę więcej widzieć cię w domu, nie dostaniesz pieniędzy na studia! To nienormalne, żeby robić coś takiego przed ślubem!". Inna relacja, tym razem 15-latki, która zaszła w ciążę: "Jesteś w ciąży - ty szmato - jak widzisz teraz swoje życie?!". Takie zdania nigdy nie powinny paść. Wryją się w pamięć jak cierń.
Czyli jak rozmawiać o seksie z nastolatkiem?
Na pewno nie moralizatorskim tonem. Rozmowa nie może przyjmować formy kazania. Rodzice muszą być wsparciem, uświadamiać dzieci, ostrzegać przed zagrożeniami. Często żyją w przeświadczeniu, iż pierwsze związki ich pociech to tylko chodzenie za rączkę, jeszcze nie etap seksu. Rodzi to smutne konsekwencje. Nastolatki nie wiedzą, że mają prawo powiedzieć swojemu partnerowi "nie". Wydaje im się, że skoro są w związku, nawet pierwszym, a druga strona czegoś od nich chce, to muszą na to przystać, bo inaczej związek się rozpadnie. Nikt im nie powiedział, że mają prawo wyboru.
Dotyczy to również środków antykoncepcyjnych. Rzeczowa edukacja seksualna nie zabrania przecież dokonania wyboru zgodnie z religią. To nie wiara jest problemem, ale nieumiejętne podejścia do tematu. Jeśli rodzic jest religijny i chce wychowywać w wierze swoje dziecko, ma do tego pełne prawo. Z drugiej strony - jest instytucja szkoły, która powinna zagwarantować neutralną światopoglądowo edukację i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to połączyć. Religia nie zabrania korzystania z naturalnych środków antykoncepcyjnych. Zapominamy, że pełna wiedza daje komfort psychiczny, zarówno dzieciakom, jak i rodzicom. Nie należy edukacji seksualnej sprowadzać tylko do aktu seksu. To coś więcej. Nauka poszanowania dla własnego ciała, relacji między ludźmi, stawiania wyraźnych granic, co wolno, czego nie. Na nasz telefon zaufania zadzwonił chłopak, który dopiero po kilku latach uświadomił sobie, iż brał udział w zbiorowym gwałcie. Wcześniej nie był tego świadomy, że seks bez zgody dziewczyny kwalifikuje się pod straszne przestępstwo.
Dlaczego przeciwnicy edukacji seksualnej są głusi na takie argumenty?
Są zamknięci w swoich przekonaniach niepopartych nauką. Proszę spojrzeć, jak wielka medialna burza rozpętała się po opublikowaniu zaleceń WHO w sprawie edukacji seksualnej. Jak środowiska katolickie, bardzo umiejętnie pod kątem propagandowym, przekonywały, że zalecenia nie dotyczą zdrowia, a narzucenia niezgodnej z wiarą katolicką ideologii. To oczywista bzdura. Rozmowa o seksie z dziećmi wcale nie zachęca do jego uprawiania!
Próbujemy oszukiwać się, że musimy chronić nasze dzieci, żeby nie zeszły na złą drogę, odcinając tym samym dostęp do informacji. Politycy konserwatywni w kółko powtarzali absurdalną tezę, że chodzi o "wprowadzenie lekcji masturbacji". Czy rzeczywiście tego trzeba specjalnie uczyć na jakichś lekcjach? Przekonanie, że rodzice stojący restrykcyjnie na straży moralności wychowają bardzo grzeczne dzieci, jest iluzją. W życiu często dzieje się dokładnie odwrotnie. Z rodzin strażników moralności wychodzą w świat dzieciaki stłumione, sfrustrowane psychoseksualnie, nieszczęśliwe.
Niech pani odczaruje te zalecenia WHO, które, według Jarosława Kaczyńskiego, mają prowadzić wprost do seksualizacji naszych dzieci, od przedszkolaków zaczynając.
Według standardów WHO nie prowadzi się edukacji seksualnej w przedszkolu czy żłobku. Na tym etapie taka edukacja pozostaje tylko w gestii rodziców. Programy edukacyjne prowadzone są w szkołach, począwszy od czwartej klasy szkoły podstawowej. I – powtarzam – wiedza powinna być neutralna światopoglądowo. Nie jest żadnym odkryciem, że dzieci w wieku 4-5 lat zaczynają interesować się swoim ciałem. Poznają je. To świetny czas, żeby rodzice wyjaśnili im, skąd się biorą dzieci. Nastolatkom trzeba opowiedzieć, że pojawienie się dziecka na świecie powinno być zaplanowane, wyczekiwane, ale jeśli tak się nie zdarzy, to nie znaczy, że popełniły największy błąd swojego życia. Rozpoczęcie życia seksualnego wcale nie musi od razu oznaczać zajścia w ciążę. Można uprawiać seks i się zabezpieczać przed ciążą.
Sposób podania tej wiedzy też trzeba dopasować do wieku odbiorcy. Już u pięciolatków rodzi się głód wiedzy. Pytają o wszystko. Jeśli go wtedy nie zaspokoimy, same sięgną do internetu albo zapytają na podwórku rówieśnika, który już to zrobił. Naprawdę, lepiej jest mieć ten proces pod kontrolą.
Żyjemy w społeczeństwie, które jest przesycone seksualizacją. Młodzi mają do niej nieograniczony dostęp w swoich smartfonach, teledyskach, reklamach, filmach czy programach telewizyjnych. Z drugiej strony słyszą komunikat, że seks służy jedynie prokreacji, powinien pojawić się dopiero w małżeństwie, a antykoncepcja powoduje raka. Jak nastolatek ma się odnaleźć w takiej kakofonii? Sami tracimy szansę, żeby stać się dla naszych dzieci autorytetami.
Magdalena Zimecka - psycholożka, seksuolożka, edukatorka seksualna i socjoterapeutka związana z grupą Grupą PONTON od 2007 roku. Na przestrzeni lat brała udział w akcjach ulicznych, prowadziła zajęcia w szkołach, odpowiadała na forum oraz pracowała w telefonie zaufania.