Prawie każdy ma konto w banku. Jeśli obywatel słyszy o "planie Zdzisława", co to ma doprowadzić niesłuszne banki do upadłości, tak by bank słuszny mógł je przejąć za złotówkę, to skłonny jest popaść w stan lękowy. Domniemywa taki obywatel, że obóz władzy ma lepkie paluchy i gmera nimi przy jego pieniądzach. Może taki obywatel zacząć wątpić i politycznie wątleć w sobie, czy aby PiS zasługuje na jego krzyżyk przy urnie wyborczej.
Po aferze Rywina prezes PiS Jarosław Kaczyński często publicznie oznajmiał, że "uchyliła ona kurtynę" osłaniającą kulisy teatru, a to, co działo się za nią było ważniejsze od sztuki wystawianej na scenie. Dziś tę metaforę można śmiało odnieść do "afery Komisji Nadzoru Finansowego". Z widowni widać też to, że kurtyna mocno faluje i coś nie do końca rozpoznanego, ale ważnego i interesującego, dzieje się za nią.
Warto zastanowić się nad tym, jaki jest istotny sens tego, co udało się dostrzec, jakie tego mogą być konsekwencje dla stabilności polskiego systemu finansowego i – szerzej – całej gospodarki oraz jak obraz praktyk obozu władzy może wpłynąć na zachowania wyborców w 2019 i 2020 roku.
Gospodarka: z miliardera do pucybuta
W kwestii pierwszej można powiedzieć w skrócie, że PiS śmiałym krokiem wkroczył na ścieżkę wiodącą do urządzenia Budapesztu w Warszawie. Do tej pory Polska okazywała się odporna na powstanie oligarchiczno-klientystycznego układu gospodarczego typu węgierskiego. Polega on na tworzeniu przez tamtejszego premiera "rodziny politycznej", budowanej na bazie powiązań rodzinnych, biznesowych i kooptacji z zewnątrz na zasadzie: "poparcie i ochrona" w zamian za "podległość i opłaty".
Afera KNF pokazuje, że PiS ma chęci, możliwości oraz dużą determinację, by wkroczyć na tę drogę. Świadczy o tym między innymi forsowanie w ekspresowym i wątpliwym konstytucyjnie tempie poprawki do ustawy o KNF, wobec której formułowane są zarzuty, że umożliwia "przejmowanie banków za złotówkę" (o tym, jako o "planie Zdzisława", mówił nagrany przez bankiera Czarneckiego szef KNF, przywołując Zdzisława Sokala, szefa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i przedstawiciela Prezydenta w KNF).
Wiadomo też, że jeszcze przed wybuchem afery PiS-owi sporo się udało. We wspomnianej rozmowie szef KNF proponuje właścicielowi banku przychylność przy procesie restrukturyzacji i ochronę przed "planem Zdzisława" w zamian za zatrudnienie rekomendowanego przez siebie prawnika, którego trzyletnie wynagrodzenie miało być powiązane z wartością kapitałową prywatnego banku. Leszek Czarnecki, właściciel banku, twierdzi, że szef KNF na karteczce napisał 1 procent, co oznacza kwotę około 40 milionów złotych. Rzecz w tym, że rekomendowany prawnik znalazł się już wcześniej – także z pozaprawnej rekomendacji szefa KNF - w radzie nadzorczej innego prywatnego banku, którego właścicielem jest Zygmunt Solorz. Podatność tego biznesmena na sugestie państwowego regulatora nie dziwi – właściwie wszystkie biznesy tego miliardera dotyczą sfer podlegających ścisłej regulacji (bank, energetyka, telewizja, sieć telefonii komórkowej). PiS z niezależnych od rządu organów regulacyjnych i nadzorczych uczynił posłuszne narzędzie obozu władzy, a to oznacza, że w kluczowych dziedzinach gospodarki z miliardera może uczynić pucybuta i na odwrót.
"Dla siebie trzeba też podoić"
Tworzenie systemu oligarchiczno-klientystycznego jest organicznie związane z korupcją. Aby działał, potrzebni są ludzie, w tym przypadku obóz władzy, którego podstawową motywacją staje się - rozumiany przede wszystkim w kategoriach materialnych - interes własny. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem porównywania Polski pod rządami PiS do PRL-u, ale pewne mechanizmy i motywacje nie zmieniają się niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z systemem demokratycznego kapitalizmu, oligarchią klientystyczną czy socjalistyczną własnością państwową.
W latach siedemdziesiątych Janusz Szpotański napisał poemat "Towarzysz Szmaciak", którego bohaterami są czterej "chłopcy z ferajny": powiatowy sekretarz PZPR, komendant milicji, przewodniczący oddziału związków zawodowych i – najinteligentniejszy z nich – dyrektor kombinatu Rurka, który robi za machera od finansów koleżeńskiego grona. Szpotański tak opisuje wizje towarzysza Rurki:
Bo w tym tkwi całe rzeczy sedno,
Doić dla góry to jest jedno,
A drugie: "No, kochani moi
Dla siebie trzeba też podoić".
Rurka od dawna miał marzenia,
Aby w centralny plan dojenia
wśród plątaniny rur i rurek
maleńki zamontować kurek.Janusz Szpotański
Można postawić hipotezę, że dla byłego już szefa KNF tym "maleńkim kurkiem" miał być rekomendowany przez niego prawnik z wynagrodzeniem idącym w dziesiątki milionów złotych, przy czym wysokość tej kwoty każe przypuszczać, że propozycja nie do odrzucenia została złożona nie w imieniu jednostki, ale jakiejś grupy trzymającej banki za gardło.
Wykrakali
Co to wszystko oznacza dla polskiego systemu finansowego i polskiej gospodarki? W dłuższej perspektywie nic dobrego. Ostatnio, jeszcze przed wybuchem afery KNF, jedna z najważniejszych agencji ratingowych S&P podwyższyła rating kredytowy Polski, co cieszy, ale jednocześnie jej analitycy wyrazili obawy o przyszłość w słowach następujących: "Kontrolowane przez państwo instytucje i ich strategie mogą wpisywać się w cykliczność wyborczą, podlegać dłuższym i bardziej złożonym procesom decyzyjnym lub kierować się innymi celami strategicznymi w porównaniu do w pełni prywatnych banków. W pewnym momencie mogłoby to wywrzeć presję na standardy kredytowania, politykę pożyczkową lub proces restrukturyzacji przeterminowanych zobowiązań".
No i wykrakali. Jeśli chodzi o inwestorów zagranicznych, afera KNF na pewno ich nie zachęca, ale wielkie korporacje, jak przychodzi co do czego i chce się je oskubać, zawsze mogą liczyć na poparcie swoich rządów. Inwestorzy krajowi takiej ochrony nie mają, a nie ma inwestycji bez kredytu. Polityzacja polityki pożyczkowej zależnych od obozu władzy banków zaciąganiu kredytów nie sprzyja, a warto mieć na uwadze, że w okresie rządów PiS - wbrew planom władzy - stopa inwestycji spadła do najniższych od bardzo wielu lat 17,5 procent PKB. Nie sądzę, by wzrosła, także z powodu afery KNF.
Milczenie jest złotem
Drugą poważną kwestią jest to, co zaczyna się dziać wokół polskiego banku centralnego. Konsekwencje publicznych wypowiedzi i zachowań prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego na dłuższą metę dla Polski będą negatywne. Szefowie banków centralnych tworzą jeden z najbardziej elitarnych klubów, w którym obowiązują nieformalne, ale surowo przestrzegane reguły zachowania, a jedną z naczelnych jest powściągliwość w wypowiedziach. Ma to uzasadnienie, bo słowa szefa banku centralnego są przeliczalne na olbrzymie niekiedy pieniądze.
Otóż po wybuchu afery KNF prezes Glapiński nie wypowiadał się powściągliwie. Zarówno wystawienie laurki z uczciwości i patriotyzmu skłonionemu do dymisji szefowi KNF, jak i stwierdzenie, że dwójka dziennikarzy z "Gazety Wyborczej" - autorów artykułu, od którego wszystko się zaczęło - chciała podważyć stabilność finansową Polski to wypowiedzi, które nie powinny paść, bo szefowi banku centralnemu nie przystoją.
Być może polska opinia publiczna o nich szybko zapomni, ale zapamiętają je koledzy i koleżanki ze wspomnianego elitarnego klubu. Nie sądzę, by po ich udzieleniu prezes Glapiński był traktowany przez nich jako wiarygodny i poważny partner, co dla stabilności polskiego systemu finansowego ma znaczenie. Nie sądzę, by za poważnego partnera uznawali go dalej prezesi polskich banków, nawet tych, które są własnością skarbu państwa.
W zarządzaniu finansami funkcjonuje pojęcie stress testu – analizy lub symulacji, jak dana instytucja finansowa da sobie radę w skrajnie niesprzyjającej sytuacji gospodarczej. Parę miesięcy temu dwa największe polskie banki (PKO SA i PKO BP) z pozytywnym wynikiem zdały stress testy zarządzone przez Europejski Nadzór Bankowy. Prezes NBP swój osobisty stress test oblał. "Niech ryczy z bólu ranny łoś, zwierz zdrów przebiega knieje" - czytamy w "Hamlecie". Prezes Glapiński zaryczał, a to znaczy, że jest ranny, i ci, którzy uważnie nasłuchują, dowiedzieli się o tym.
Lepkie paluchy władzy
Pojawiły się też pytania, na ile afera KNF osłabi polityczną pozycję PiS, także w perspektywie wyborczej. Nic tu na pewno nie wiadomo, ale sądzę, że w tym wymiarze ma ona spory potencjał. Przesądzają o tym dwa czynniki: lękowy i komparatystyczny.
Najistotniejszy jest czynnik lękowy, a wynika on z tego, że prawie każdy ma konto w banku. Wprawdzie każdy płaci też podatki, ale, jak wskazują interesujące badania socjologów, związek między daninami publicznym a budżetem państwa nie jest w świadomości podatników mocno utrwalony. Pieniądze budżetowe są "ich" - rządu, a nie "nasze". Inaczej jest z pieniędzmi zdeponowanymi w bankach, które są jak najbardziej "nasze", a nie bankierów, bo leżą na naszych rachunkach. Otóż jeśli obywatel deponent słyszy o "planie Zdzisława", żeby doprowadzać niesłuszne banki do skraju upadłości, tak by bank słuszny mógł je przejąć za złotówkę, to skłonny jest popaść w stan lękowy. Domniemywa, że obóz władzy ma lepkie paluchy i tymi paluchami gmera przy jego pieniądzach.
Po drugie, narzuca się porównanie afery KNF z aferą taśmową, która w roku przedwyborczym podtopiła mocno Platformę Obywatelską. Owszem, na taśmach platformianych rzucano mięsem, rozmowy toczyły się przy dobrych alkoholach i nietanich potrawach, za które płacono służbowymi kartami, co jest moralnie naganne, ale jeśli poskrobać, to największe wątpliwości budziły dwie kwestie. Pierwsza to przyjęcie przez prezesa NBP Marka Belkę do akceptującej wiadomości sugestii ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, że potrzebna jest przychylności banku centralnego dla zwiększenia długu publicznego dla celów związanych z kampanią wyborczą. Druga to sugerowanie przez ministra Nowaka wiceministrowi finansów przychylnego potraktowania zeznań podatkowych jego żony.
W porównaniu z aferą taśmową to, co ujawniła jak dotąd afera KNF, ma charakter poważniejszy: bo to i przejmowanie banków za złotówkę, i domaganie się wynagradzania kierowanych do banków przez obóz władzy komisarzy politycznych dziesiątkami milionów złotych i w końcu rekomendowanie przez prezesa NBP do zatrudnienia w Banku Światowym za 600 tysięcy złotych syna ministra (co rzecznik rządu skomentowała, twierdząc, że dzieci polityków muszą gdzieś pracować).
Przypomnijmy moralne oburzenie, jakie w czasie afery taśmowej wywołały nagrane słowa minister Bieńkowskiej, że tylko idiota będzie pracował za 6 tysięcy miesięcznie, przy czym moralnie oburzeni pomijali skrzętnie to, że pani minister mówiła o uposażeniach podsekretarzy stanu. Miedzy 600 tysiącami złotych rocznie dla 29-letniego człowieka bez większych osiągnięć a niecałymi 100 tysiącami dla wiceministra jest pewna różnica.
Nie wiem, czy całkowicie politycznie i poznawczo zabetonowany elektorat PiS to 15 czy 25 procent ogółu głosujących, który każde wyjaśnienie zaserwowane mu przez propagandę partii łyknie gładko jak indor kluski. Ale zawsze jest 10 lub może trochę więcej procent wyborców o słabszej politycznej afiliacji, którzy mogą zacząć wątpić i politycznie wątleć w sobie.
Potencjał dla osłabienia PiS-u więc jest, problem w tym, czy będzie on podsycany nowymi informacjami, czy też obozowi władzy uda się całą aferę przeczekać i zamilczeć. Może być z tym trudno, bo przecież Leszek Czarnecki, który szefów KNF i NBP nagrał w swoim czasie, nie robił tego, jak sądzę, ot tak sobie, ani dla ordynarnego szantażu, a raczej dlatego, by w sytuacji, w której PiS będzie chciał konsekwentnie realizować wobec niego "plan Zdzisława", zmontowaną bombę odpalić. Kalkulację miał następującą: jeżeli po odpaleniu ładunku odczepią się ode mnie, żeby uniknąć zarzutów "wrogiego przejęcia", to bardzo dobrze; jeżeli się nie odczepią, to przynajmniej w ramach zemsty uderzę w nich tak, żeby jak najbardziej im zaszkodzić.
Ponieważ zaś adwokatem pana Czarneckiego jest mecenas Roman Giertych, to sądzę, że od czasu do czasu coś będzie głośno strzelać i uchylona kurtyna nie zamieni się w kurtynę milczenia.