Pedofilski plik, w którym umieszczono 128-bitowy, niezmienialny kod zaprowadził policjantów z niemieckiego Wiesbaden do domu na peryferiach Warszawy, a znanego doradcę polityków - na ławę oskarżonych.
Plik jest filmem. Ma rozszerzenie "avi" oraz długą, składającą się z 81 znaków, nazwę. Występują w niej słowa: anal, dildo, sugar girl, 5yo (5 years old, czyli pięcioletnia).
27 kwietnia 2015 roku, o godzinie 23.09, ten plik został pobrany z numeru IP przypisanego do ogromnego domu z basenem przy małej uliczce na warszawskiej Białołęce.
Nie pierwszy raz.
Unikalny kod
Plik swoją drogę do Warszawy rozpoczął w oddalonym o 925 kilometrów Wiesbaden nad Renem. Znajduje się tam siedziba Bundeskriminalamt, czyli Federalnego Urzędu Kryminalnego. W ramach tego urzędu działa niemieckie biuro międzynarodowej policji - Interpolu.
Na mocy umów międzynarodowych niemiecka policja ma obowiązek monitorowania sieci w poszukiwaniu zdjęć i filmów zawierających zabronioną pornografię, tj. z wykorzystaniem dzieci, zwierząt albo takich, w których wbrew komuś używana jest przemoc.
O tym, jak szuka się odbiorców pedofilskiej pornografii, opowiadał w sądzie policjant, który prowadził sprawę Piotra Tymochowicza, skazanego właśnie nieprawomocnie na trzy lata więzienia za posiadanie filmów z seksem dzieci.
- Niemieccy policjanci mają zmodyfikowany program eMule [służy do wymiany plików między połączonymi użytkownikami - red.], który namierza konkretne adresy IP, przez które odbywa się ruch w sieci - relacjonował funkcjonariusz. Wyjaśnił, że z sieci pobierany jest plik z filmem. Do tego pliku dodawany jest unikalny, 128-bitowy kod. Skanując sieć, szuka się więc nie konkretnych nazw plików, ale właśnie kodu.
- Kod jest niezmienialny. Można zmienić nazwę pliku, zmodyfikować go, wydłużyć, skrócić, ale kod pozostaje bez zmian. Co jakiś czas oni [niemieccy policjanci - red.] namierzają sieć, uzyskują IP komputerów, przez które ten plik przechodzi, przez które jest pobierany i rozpowszechniany - opisywał policjant.
Potem trzeba jeszcze sprawdzić, z jakich krajów pochodzą numery IP. Ich lista jest przekazywana do policyjnych central w tych krajach. W Polsce - do Komendy Głównej Policji.
U operatorów telekomunikacyjnych ustala się, do kogo przypisane jest konkretne IP.
Domofon nie działał
IP Piotra Tymochowicza wpadło w sieci niemieckich śledczych cztery razy w ramach trzech operacji o kryptonimach: RINA (19 września 2014 i 8 października 2014 roku), Teacher (7 listopada 2014 roku) i GLAS (27 kwietnia 2015 roku).
Gdy 25 czerwca 2015 roku policyjna furgonetka parkowała przed okazałą willą na Białołęce, pięcioro funkcjonariuszy wydziału kryminalnego Komendy Stołecznej Policji wiedziało jedynie o efektach operacji RINA. Podczas tej operacji IP Tymochowicza zostało oznaczone przez niemieckie służby jako "użytkownik numer 1200" (19 września) oraz "użytkownik 2003". Numery oznaczają kolejne namierzone IP. To pokazuje, jak szeroko zarzucana jest policyjna sieć, bo numer 2003 oznacza, że przynajmniej tyle (a zapewne więcej) namierzono numerów IP, przez które przeszedł film, w którym umieszczono 128-bitowy kod.
Wróćmy jednak do czerwcowego poranka przed domem na wąskiej osiedlowej uliczce.
Było kilkanaście minut po godz. 6. Warszawscy policjanci zadzwonili, jak twierdzą, domofonem, ale nikt im nie otworzył. Dopiero dwie godziny później teściową Tymochowicza zainteresowało szczekanie psów. Uchyliła drzwi. Jeden z policjantów zapamiętał, że powiedziała, iż "Piotr śpi, musi wstać i się ubrać, ale zaraz zejdzie i otworzy".
Gdy zszedł na dół, powiedział, że to już drugi raz, kiedy przypisuje mu się rzeczy, który nie zrobił. I że to prowokacja. "Ciężko mi powiedzieć, czy wyglądał na osobę dopiero co wybudzoną ze snu" - zeznał funkcjonariusz.
Przeszukanie rozpoczęło się o 8.20. Teściowa zeznała później, że domofon był zepsuty.
Policjanci skonfiskowali trzy telefony komórkowe, siedem przenośnych pamięci, zewnętrzny dysk, cztery laptopy, komputer stacjonarny, dwa tablety, 35 płyt, kasetę VHS, dwie kasety Betacam oraz siedem kaset mini DV i odjechali.
W ślad za nimi, ale nie z nimi, do komendy pojechał też Tymochowicz. Po południu został przesłuchany, ale tylko w charakterze świadka. Jeszcze tego samego dnia wrócił do domu.
Piotr Tymochowicz jest bodaj najbardziej znanym doradcą do spraw wizerunku w Polsce. Pracował z politykami z pierwszych stron gazet: Marianem Krzaklewskim, Andrzejem Lepperem czy Januszem Palikotem. Z cenionym reżyserem Marcelem Łozińskim nakręcił film dokumentalny pod tytułem "Jak to się robi", w którym pokazali, jak łatwo zwykłego człowieka można wynieść na szczyty władzy.
Dlatego dziennikarzom nie umknęło poranne przeszukanie w domu Tymochowicza i kolejne podejrzenie, że może posiadać dziecięcą pornografię. Kolejne, bo podobną sprawą policja zajmowała się osiem lat wcześniej, w 2007 roku (skończyła się umorzeniem).
Po przeszukaniu w czerwcu 2015 roku nie było jednak prokuratorskich zarzutów, więc temat dosyć szybko umarł. Na kolejną odsłonę tej historii w mediach trzeba było poczekać ponad dwa lata.
Siedem minut później
Tymczasem już we wrześniu roku 2015, trzy miesiące po przeszukaniu, biegły informatyk przygotował pierwszą ekspertyzę dotyczącą zabezpieczonych nośników. W lutym 2016 roku - kolejną.
Na laptopie Tymochowicza biegły odkrył ponad 53 gigabajty plików, zawierających dziecięcą pornografię, a także film z wykorzystaniem zwierząt.
Pliki były umieszczone w koszu, podobnie jak program eMule (wersja na komputery Apple), z pomocą którego zostały pobrane. Z zapisów w tak zwanych logach wynika, że program pracował 25 czerwca 2015 w godzinach 0.12-8.15, natomiast pliki ściągały się do komputera w godzinach 0.18- 8.13. Siedem minut później, jak zapisano w protokole przeszukania, do domu Tymochowicza, po dwóch godzinach czekania, aż ktoś otworzy im drzwi, wkroczyli policjanci.
Prowadzący śledztwo prokurator Adam Borkowski, mimo że posiadał wspomniane ekspertyzy, nie zdecydował się postawić zarzutów. W rozmowie z tvnwarszawa.pl tłumaczył, że śledztwo było zawieszone do czasu przesłuchania istotnych świadków.
Prokurator przesłuchiwał więc kolejnych świadków i gromadził kolejne ekspertyzy.
Tymochowicz z kolei podróżował. Odwiedził między innymi w Kambodży swoją nową partnerkę, z którą wkrótce wziął ślub w obrządku buddyjskim.
21 października 2017 roku, 28 miesięcy po przeszukaniu domu, był jednak w Polsce. W jednym z warszawskich hoteli prowadził szkolenie. Tam został zatrzymany. Dwa dni później sąd zdecydował o jego tymczasowym aresztowaniu. Za kratami Aresztu Śledczego Warszawa-Białołęka (ledwie dziesięć minut autem od swojego domu) spędził rok i 19 dni. Głównie w celi numer 18, na oddziale C1.
Osiem zarzutów
Zarzuty postawione Piotrowi Tymochowiczowi dotyczą nie tylko posiadania plików z pornografią dziecięcą, ale też "posiadania w celu rozpowszechniania". Różnica jest istotna, bo za pierwsze przestępstwo grozi do pięciu lat więzienia, za drugie - już do 12.
Żeby "posiadać w celu rozpowszechniania", nie trzeba od razu rozsyłać plików. Wystarczy korzystać z programów peer-to-peer, takich jak eMule, które pozwalają ściągać od innych użytkowników ich treści, ale też zmuszają do otworzenia swoich zasobów dla innych osób.
Zarzutów jest łącznie osiem.
Cztery pierwsze dotyczą plików ze 128-bitowym kodem monitorowanych przez niemieckie służby w ramach operacji o kryptonimach RINA, Teacher i GLAS. Prokurator sprawdził, że kiedy plik z wykorzystaniem 5-letniej dziewczynki (operacja GLAS) był ściągany za pośrednictwem IP Tymochowicza, jego komórka logowała się do stacji przekaźnikowej niedaleko domu.
Piąty opisuje kilkaset nagrań i zdjęć (53 GB), które biegły odkrył w laptopie oskarżonego, a które zostały pobrane z sieci w noc poprzedzającą przeszukanie w czerwcu 2015. To jedyne nagrania, które fizycznie znajdują się na nośnikach skonfiskowanych Tymochowiczowi. Większość zawiera sceny seksualnego wykorzystania dzieci. Są też dwa filmy zoofilskie.
Szósty zarzut dotyczy pedofilskich plików, które biegły odkrył na pendrive’ach zabranych z domu na Białołęce. A właściwie nie plików, ale śladów po tych plikach. Zostały one usunięte, ale dzięki specjalistycznej wiedzy informatycznej można je było przywrócić. W akcie oskarżenia prokurator szczegółowo wskazał daty, w których pliki zostały zapisane. Sięgają aż marca 2006 roku.
Siódmy zarzut jest bardzo podobny do szóstego. Dotyczy jednak innych pendrive’ów, skonfiskowanych dopiero w październiku 2017 roku, już po zatrzymaniu Tymochowicza.
I jeszcze zarzut ósmy: posiadanie pliku z filmem pornograficznym, który przerobiono w taki sposób, że został w niego wmontowany wizerunek dziecka. Data zapisania pliku na nośniku: 22 czerwca 2016 roku, czyli blisko rok po przeszukaniu domu. Film został później skasowany, podobnie jak inne filmy na pendrive’ach.
Dzieci na większości tych zdjęć i filmów są tak małe, że nie było potrzeby powoływania biegłego antropologa, by określił, czy nie przekraczają zakreślonej prawem granicy 15. roku życia.
Politycy i służby specjalne
Piotr Tymochowicz od początku konsekwentnie nie przyznawał się do winy. Zdaniem jego oraz jego obrońców filmy z pornografią dziecięcą ktoś wgrał mu do komputera.
Nie ukrywał, że ma wrogów. Potwierdzali to przed sądem jego bliscy, którzy podkreślali, że Piotr prowadził dom otwarty, bo willa na Białołęce była jednocześnie siedzibą firmy.
Organizował tam szkolenia, ciągle ktoś przychodził i wychodził. To też – jak twierdził - było jedną z przyczyn rozstania z poprzednią żoną, matką jego dzieci, która w pewnym momencie miała mieć dosyć braku prywatności.
Jako swoich wrogów Tymochowicz wskazywał polityków (uważa, że jego kłopoty zwykle objawiały się przy okazji kolejnych wyborów), funkcjonariuszy służb specjalnych (twierdzi, że był namawiany do współpracy, lecz zawsze odmawiał), ale też ludzi, z którymi z powodów osobistych pozostawał w konflikcie.
Przypominał, że kilka lat temu ktoś na panamskim serwerze założył szkalującą go stronę internetową, w adresie której było jego nazwisko. Zgłosił sprawę na policję, prosząc o objęcie sieci monitoringiem.
- Musiałbym być chory psychicznie, żeby ściągać zakazane treści po tym, jak poprosiłem policję o monitoring - ocenia dziś w rozmowie z nami. Dodaje, że gdyby miał coś do ukrycia, to nie udostępniałby swojego sprzętu komputerowego każdemu, kto tego potrzebował. - Moje działania były transparentne, to dawało mi poczucie bezpieczeństwa - przekonuje.
Zaznacza też, że dobrowolnie poddał się badaniu testem fallopletyzmograficznym. Polega ono na prezentowaniu różnych treści pornograficznych, od łagodnych po te z udziałem małych dzieci albo zwierząt i obserwowaniu reakcji badanego. Urządzenie pomiarowe umieszcza się na prąciu.
- To urządzenie, którego nie można oszukać - podkreśla Tymochowicz. - Badanie było upokarzające, ale nie wykazało, żebym miał jakieś zaburzenia.
Prokurator napisał w akcie oskarżenia, że wynik był "niediagnostyczny". Przytoczył też opinię biegłych. Ich zdaniem "wynik nie ma ani charakteru dodatniego ani ujemnego, a zatem ani nie potwierdza, ani nie wyklucza istnienia zaburzeń preferencji seksualnych u badanego". Biegli wskazali też, że oskarżony "podczas badania przyjął postawę obronną i dyssymulacyjną", czyli polegającą na nieujawnianiu objawów.
Mecenas pyta podchwytliwie
Adwokaci Tymochowicza od początku wskazywali na luki w materiale dowodowym i niezwykłe zbiegi okoliczności. Podkreślali, że brak jest jakichkolwiek dowodów, że to właśnie Piotr Tymochowicz ściągał zakazane pliki. Bo ich zdaniem udowodniono jedynie, że filmy zostały pobrane z jego adresu IP i na jego komputer. A nie, że to Tymochowicz je pobrał.
Podczas jednej z rozpraw mecenas Michał Hajduk, jeden z obrońców oskarżonego, dopytywał o to policjanta prowadzącego śledztwo.
Adwokat: - Skoro Niemcy przekazali do Polski tylko IP, to w jaki sposób ustalono w tej konkretnej sprawie, do kogo on należał?
Policjant: - Operator telekomunikacyjny, w którego puli znajduje się ten numer IP, wskazuje z dokładnością do jednej sekundy [chodzi o czas ściągnięcia pliku - red.] adres użytkownika.
Adwokat: - Kogo wskazał operator? Użytkownika końcowego czy abonenta?
Policjant: - Podchwytliwie mnie pan mecenas pyta. W kanał mnie pan wpuszcza.
Adwokat: - Ale jak policja ustala, kto jest użytkownikiem końcowym?
Policjant: - To jest niemożliwe do ustalenia, kto ściągał. Jeśli ja przyjdę do pana mecenasa i będę u pana ściągał pliki, to niemiecka policja wskaże pana, nie mnie.
Adwokat: - Czy ustalał pan, kto był w domu w trakcie pobierania plików?
Policjant: - Nie, bo informacja z Niemiec przychodziła z opóźnieniem. To jest nie do ustalenia. Nawet pan Tymochowicz nie był w stanie wskazać, kto był wtedy w jego domu.
"Porozrywany jak nitki trawy"
Podobnych zastrzeżeń obrońcy mieli więcej. Podsumowali je w swoich mowach końcowych przed sądem.
Mecenas Bogumił Zygmont nazwał proces Piotra Tymochowicza "poszlakowym".
- Łańcuch poszlak jest w tej sprawie porozrywany jak nitki trawy - stwierdził. - Niepokoi mnie, że prokurator nie ma w tej sprawie żadnych wątpliwości co do winy oskarżonego - dodał. Przypomniał zeznania świadków, którzy zwracali uwagę na łagodne usposobienie oskarżonego, jakikolwiek brak agresji, inteligencję, ale i ufność. - Taką osobę najłatwiej skrzywdzić - ocenił adwokat.
I pytał: - Czy sąd ma pewność, kto miał korzystać z komputerów oskarżonego tylko na podstawie numeru IP? Albo kto korzystał z sieci internetowej zarejestrowanej na Piotra Tymochowicza? Kto o skłonnościach pedofilskich trzyma pornografię w formie skasowanej? Osoby o takich skłonnościach potrzebują te pliki mieć "pod ręką". Tu ich nie było. Biegły stwierdził, że żeby móc to obejrzeć, trzeba było posiadać specjalistyczny program. Mój klient takiego programu nie miał. Skoro te pliki były skasowane, to ich nie posiadał, bo ich nie było - stwierdził mecenas Zygmont.
Mecenas Beata Czechowicz podkreśliła, że nie miała szansy zapoznać się z danymi zawartymi na nośnikach (pendrive’ach, dyskach itd.).
- Nie widzieliśmy ich. Wnosiliśmy o udostępnienie kopii binarnych. Zarzucano nam, że się na tym nie znamy. Powinniśmy mieć możliwość poddania tych dowodów opinii innego biegłego - zaznaczyła.
Odniosła się w ten sposób do jednej z rozpraw, podczas której domagała się udostępnienia kopii tego, co było na zabezpieczonych nośnikach. Tłumaczyła wówczas, że nie chce opierać się tylko na tym, co opisali biegli.
Jeden z ekspertów nazwał tworzenie kopii binarnych dla obrony "bezcelowym".
- Na Boga kochanego, biegły ma decydować o tym, czy obrona ma prawo weryfikować dowody znajdujące się w aktach sprawy. Obrona nie jest w stanie wyczytać tych numerków [szczegółowych danych], o których mówi biegły, oglądając zewnętrzną powłokę elektronicznego urządzenia - skomentowała mecenas.
"Pobierał nagminnie"
Prokurator Adam Borkowski nie podzielał wątpliwości, które w trakcie procesu zgłaszali obrońcy.
- Zebrany w tej sprawie materiał dowodowy bezsprzecznie wskazuje, że oskarżony jest winny popełnienia zarzucanych mu czynów - stwierdził w swojej mowie końcowej. Zarzucił Tymochowiczowi, że posiadał łącznie około 200 gigabajtów plików zarówno z dziecięcą, jaki też zwierzęcą pornografią. - Przeciwko oskarżonemu świadczą też dane od operatorów telekomunikacyjnych - zaznaczył prokurator. Miał na myśli nie tylko to, że pliki były pobierane z numeru IP, którego abonentem był Tymochowicz, ale też to, że w czasie ściągania przynajmniej części tych plików oskarżony był w domu, co zdaniem prokuratury potwierdzają logowania jego komórki. Z kolei na badanych przez biegłego pendrive’ach oprócz plików pornograficznych znajdowały się też prywatne zdjęcia i filmy Tymochowicza albo wiza do Kambodży, zapisane w tych samych datach, co pedofilskie fotografie.
- Zabezpieczono około 20 nośników. Nie jest możliwe, że mogła tego [pobierania plików - red.] dokonać osoba trzecia. Taka ilość dziecięcej pornografii nie mogła się tam znaleźć przypadkowo - zaznaczył prokurator Borkowski. Zauważył też, że policja oddała Tymochowiczowi jeden z pendrive’ów skonfiskowanych mu w 2015 roku. Dwa lata później, na tym samym urządzeniu, pojawiły się zabronione treści. Prokurator nazwał pobieranie filmów i zdjęć przez oskarżonego "nagminnym".
Oskarżyciel zauważył, że Piotr Tymochowicz posiadał pornografię z udziałem dzieci "w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym", dlatego nie była potrzebna opinia biegłego antropologa, by potwierdzić, że są to osoby poniżej 15. roku życia.
Prokurator odrzucił sugestie, że materiały pedofilskie zostały podrzucone Tymochowiczowi. Nie ma jego zdaniem znaczenia fakt, że oskarżony prowadził otwarty dla wszystkich dom i że udostępniał sprzęt elektroniczny uczestnikom szkoleń.
- Z dużą ostrożnością należy podchodzić do zeznań rodziny oskarżonego, które nie korespondują z zebranym materiałem dowodowym - ocenił też prokurator. - Uczestnicy zeznawali, że podczas szkoleń wykorzystywane były przede wszystkim tablice i markery - dodał.
Zażądał dla Tymochowicza kary 4,5 roku więzienia.
"Pomidor"
Przez cały proces na sali sądowej było aż gęsto od emocji.
Przed kolejnymi rozprawami na korytarzu w gmachu sądu przy Terespolskiej bliscy witali oskarżonego kartkami z napisem "niewinny". Publiczność głośno i krytycznie komentowała każdą decyzję sądu o przedłużeniu aresztu tymczasowego Piotrowi Tymochowiczowi, każdy oddalony wniosek dowodowy obrony i brak zgody na przekazanie kanapek.
Po jednej z takich decyzji matka oskarżonego Danuta Tymochowicz zaczęła wykrzykiwać: - Piotr nie jest winny, nie jest winny. Miałby mataczyć? Przed kim miałby mataczyć? Nikt przeciwko niemu nie zeznaje. To nieprawda, że on się tym interesował. Dlaczego chce go pani zniszczyć? On nie wytrzyma, to dzięki pani.
Gdy sędzia poprosiła mecenasa Hajduka, by wyszedł, zabierając ze sobą matkę oskarżonego, ten odpowiedział: - Nie, bo sam tak uważam.
Podczas innej rozprawy sędzia uchylała kolejne pytania mecenasa Hajduka i upomniała go, że już dostał odpowiedź. Adwokat był odmiennego zdania.
- Jeżeli zapytam biegłego o to, jak zidentyfikował pendrive, a on mi odpowie "pomidor", to proszę mi pozwolić zapytać jeszcze raz - stwierdził Hajduk.
- Biegły udzielił odpowiedzi i słowo "pomidor" nią nie było - odparła sędzia Garstka-Gliwa.
- Nie było, ale miało identyczną wartość jak "pomidor", dlatego ponownie zadałem to pytanie, ponieważ ta odpowiedź to dla mnie "pomidor" - odpowiedział Hajduk.
- Sąd nie chce uczestniczyć w tak stresującej atmosferze, kiedy obrońca galopuje się w swoich wypowiedziach, mówiąc "pomidor". Jeżeli taka sytuacja będzie się powtarzać, sąd zakończy czynności na dzisiaj z uwagi na poziom stresu panujący na sali - ostrzegła sędzia.
Obrońcy dwukrotnie składali wniosek o wyłączenie sędzi Magdaleny Garstki-Gliwy z orzekania w sprawie Piotra Tymochowicza, zarzucając jej brak obiektywizmu.
"Winny"
Na początku listopada, po 11 rozprawach i pięciu miesiącach procesu, sąd ogłosił wyrok. Skazujący.
- W ocenie sądu wina oskarżonego nie budzi żadnych wątpliwości - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Magdalena Garstka-Gliwa. - Wyjaśnienia oskarżonego złożone w tej sprawie są pozbawione waloru wiarygodności. Oskarżony początkowo w fazie postępowania przygotowawczego odmówił złożenia wyjaśnień, ale następnie jego postawa zmieniała się i składał obszerne, aczkolwiek zmienne wyjaśnienia. Wskazywał wielokrotnie, że znalezienie na jego nośnikach materiałów pornograficznych mogło mieć znaczenie polityczne. Jednak trudno było uzyskać od oskarżonego spójną informację na ten temat. Linia obrony oskarżonego zmieniała się wielokrotnie. Oskarżony z uporem twierdził, że ktoś chce zniszczyć jego wizerunek - zaznaczyła sędzia.
Zwróciła uwagę, że już w 2007 roku policja (też po informacji z Niemiec, tym razem w ramach operacji o kryptonimie Smasher) badała, czy Tymochowicz nie posiada pornografii dziecięcej. Tamto śledztwo zostało jednak umorzone. - Wskazał, że już od tej daty, kiedy odbyło się u niego przeszukanie, obawiał się podrzucenia treści pornograficznych. Jednak w żaden sposób się przed tym nie zabezpieczył. Nie wprowadził w swoim domu żadnego systemu zabezpieczeń. Wręcz przeciwnie. Twierdził, że każdemu udostępniał hasła do swojego komputera i rozdawał pendrive’y. Wyjaśnienia te są zdaniem sądu wewnętrznie sprzeczne, pozbawione logiki i całkowicie niespójne - orzekła sędzia.
Sąd odniósł się też do kluczowego przeszukania u Tymochowicza z 25 czerwca 2015 roku. To w nocy poprzedzającej wizytę policji na komputer Tymochowicza zostało ściągnięte 53 GB pornoplików.
- Tej nocy oskarżony przebywał w domu wraz z teściową i z dziećmi, żona w tym czasie była hospitalizowana. I żadnych innych osób w tym czasie w domu oskarżonego nie było. W ocenie sądu przeszukanie domu w dniu 25 czerwca było wynikiem kolejnych informacji nadesłanych przez policję niemiecką, a okoliczność, że tego samego dnia, kiedy nastąpiło przeszukanie, oskarżony ściągał pliki z pornografią dziecięcą, stanowi czysty przypadek. Teza oskarżonego, jakoby ktoś inny ściągał na jego konto pliki, nie wytrzymuje konfrontacji z ustaleniami biegłego, że tuż przed przystąpieniem do przeszukania niektóre z tych plików były usuwane do kosza - oceniła sędzia Garstka-Gliwa.
Ciąg dalszy nastąpi
Piotr Tymochowicz został uznany za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów. W więzieniu ma spędzić trzy lata. W trakcie wykonywania kary ma być objęty terapią dla "preferencyjnych sprawców przestępstw przeciwko wolności seksualnej".
Sąd zwolnił też oskarżonego z aresztu. - Nie wiedziałem, że żyjemy w Korei Północnej. Jestem absolutnie niewinny i jestem w szoku po tym, co usłyszałem w sądzie - powiedział po wyroku Tymochowicz.
Wyrok nie jest prawomocny. Obrońcy zapowiedzieli apelację.