Wypadki z udziałem lekkiego samolotu zdarzają się w Bieszczadach średnio raz-dwa razy do roku. Życie w nich tracą ludzie na pokładzie. W Smereku po raz pierwszy zginął pieszy.
- Syn zginął najgłupszą śmiercią, jaka mogła mu się przytrafić - mówi ojciec Huberta.
Dawna leśniczówka w Wetlinie przy wielkiej obwodnicy bieszczadzkiej, którą turysta mknie gładko aż do Ustrzyk Górnych, w najdziksze Bieszczady. Upalny koniec sierpnia. Zgarbiony mężczyzna dziesięć dni po pogrzebie jedynego syna wychodzi w zielonych spodniach i zielonej koszuli. Emerytowany leśniczy. Jego syn też był leśniczym. I myśliwym. Bo tutaj pracuje się albo w lesie, albo w turystyce, nic innego nie ma.
90 procent powierzchni gminy Cisna zajmują lasy, a zamieszkuje ją 1800 ludzi. W samej Wetlinie jest trzystu mieszkańców i trzy tysiące miejsc noclegowych.
Ojciec Huberta przyjechał w Bieszczady ze Śląska, kiedy obwodnicę dopiero budowali i z Baligrodu trzeba było te 35 kilometrów pokonywać pieszo albo końmi, a mrozy bywały wtedy trzydziestostopniowe. Nie było asfaltu, nie było autobusów, pensjonatów, turystów. Ludzie ginęli w lesie, przywaleni drzewem.
16 sierpnia 2018 roku w Smereku Hubert został potrącony przez awionetkę.
W lesie, na plaży, trzy metry od domu
Wypadki z udziałem awionetek, szybowców, paralotni, jak mówi prokurator z Leska Justyna Radzik-Czuba, zdarzają się średnio raz-dwa razy do roku w samych Bieszczadach. Ale życie tracą ludzie na pokładzie.
Awionetka - z francuskiego samolocik. Potoczne określenie samolotów rekreacyjnych i sportowych. Lotnicy wolą mówić: lekki samolot albo ultralekki. Albo krótko po angielsku: ultralight. Bo awionetka to samoloty o niekreślonej masie startowej, a ta w Smereku to był tecnam sierra, który z załogą i paliwem waży tylko pół tony.
We wsi Podrzewie pod Poznaniem lekki samolot spadł na ściernisko i stanął w płomieniach dzień po wypadku w Smereku. Tydzień wcześniej, 8 sierpnia, rozbił się w lesie w Klikowie na Dolnym Śląsku, blisko granicy z Niemcami. W obu wypadkach zginęli piloci. W Podrzewiu 44-latek, który ponad dwa tysiące godzin spędził za sterami śmigłowca ratunkowego.
1 maja w pobliżu Celestynowa pod Warszawą w wypadku ultralighta VL3 zginął wiceprezes Aeroklubu Polskiego, współtwórca polskiej czarnej skrzynki, milioner. Ale dzisiaj wcale nie trzeba być doświadczonym ani bogatym, żeby latać. Kurs pilotażu awionetki trwa w sumie trzy doby i kosztuje średnio dwanaście tysięcy złotych.
31 maja pod Łowiczem zginął także pasażer, gdy awionetka, która w locie zgubiła skrzydło, wbiła się w pole i płot sadu. Na szczęście na ziemi, w tym lesie, na tym ściernisku, w polu, w sadzie, w chwili tragedii nikogo nie było.
Tyle w 2018 roku.
Siedem lat temu, też w sierpniu, w niedzielę po dziewiętnastej cessna 182 spadła na miasto, na obrzeża Nowej Huty w Krakowie, trzy metry od domu i eksplodowała. Na pokładzie, prócz 42-letniego pilota, były trzy czternastolatki. Nikt nie przeżył. Ogień natychmiast zajął wrak samolotu i dom, w którym mieszkały dwie rodziny, dziewiętnaście osób, a tego wieczoru mieli jeszcze gości. Uszli cało przez okna.
Hubert z Bieszczad to prawdopodobnie pierwsza w Polsce piesza ofiara awionetki.
W Portugalii rok temu, w sierpniu, cessna 152 zabiła mężczyznę i ośmioletnią dziewczynkę na plaży w Sao Joao de Caparica w pobliżu Lizbony. Ale to było nagłe awaryjne lądowanie z powodu uszkodzonego silnika, a plażowicze opalali się, leżąc. Nawet gdyby mieli na to czas, nie mieli gdzie się ukryć.
Hubert stał. Dlaczego się nie uchylił?
Krzyż
- Po uderzeniu przez awionetkę upadł tam, gdzie stał - mówi prokurator Justyna Radzik-Czuba.
Tam, gdzie znaleziono ciało Huberta, jest teraz krzyż. Stoję obok tego krzyża na bitej, gminnej drodze w Smereku.
- Ofiara nie była tam przypadkiem, ale każdy mógł tam być o każdej porze - przyznaje Jacek Bogatko z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który bada wypadek w Smereku.
Starszy pan z Warszawy, który ma domek letniskowy przy tej drodze, był w nim w dniu tragedii i mógł jechać albo iść tą drogą na zakupy. Była 16.20, czwartek. Starszy pan chodzi wolno i nie słyszy dobrze bez aparatu. Wie, że przed jego domkiem ląduje awionetka, bo ona ląduje tutaj od mniej więcej trzech lat. Ale nigdy nie wiadomo, którego dnia i o jakiej porze. Nikt tego nie ogłasza mieszkańcom Smereka ani tym bardziej turystom. Ci ostatni w ogóle nie muszą wiedzieć, że tu jest lądowisko. Nawet gdyby byli nadzwyczaj przezorni i lustrowali Smerek w ewidencji lądowisk, nie znaleźliby tego miejsca.
Za to z hotelu, naprzeciw domku starszego pana z Warszawy, z tej pięciopiętrowej chaty z kamerą na szczycie, z ekskluzywnego, jak na Smerek, olbrzyma turyści mogliby zobaczyć soczyście zieloną łąkę i mogliby zechcieć się na niej położyć. Zaś tym z nich, których nie stać na hotel czy też niewiele tańsze pensjonaty, mogłoby nawet wpaść do głowy, by na tej łące rozbić namiot, bo jest prawie płaska. Nic by ich nie powstrzymywało, żaden szlaban, żadne ogrodzenie czy choćby tabliczka "teren prywatny". Starszy pan z Warszawy pamięta, że kiedyś na łące stał rękaw, taka stożkowa rura z płótna na maszcie do wskazywania kierunku i prędkości wiatru, która mogłaby coś sugerować. - Ale chyba porwał ją wiatr - opowiada warszawiak.
Miejscowi mówią o tej łące: lotnisko, lądowisko, pas startowy. W aktach sprawy śmierci Huberta łąka figuruje jako miejsce do lądowań i startów. Ale pilotowi awionetki niczego więcej nie potrzeba. Wedle prawa lotniczego może startować i lądować na własnym podwórzu bez zgłaszania w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego czy Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. A jeśli chce robić to na cudzym terenie, wystarczy zgoda właściciela.
Bita droga biegnie grzbietem wzniesienia, a łąka ciągnie się wzdłuż drogi, chyląc się ku hotelowemu parkingowi i placowi zabaw. - Trudne lądowisko, nie wydaje mi się bezpieczne - ocenia Bogatko. Ultralight ma do lądowania dwa razy dłuższy pas niż potrzeba, ponad trzystumetrowy, ale na około dwudziestu metrach szerokości musi zmieścić się między tę drogę a linie energetyczne z drugiej strony.
Stoję na drodze i patrzę na szczyt Smereka, od którego dzieli mnie schowana w dolinie obwodnica bieszczadzka. Z prawej mam tę łąkę, a z lewej krzyż - metr od drogi. To znaczy, że Hubert nie stał na lotnisku, nawet nie na drodze, a w jeszcze bezpieczniejszej odległości.
Jest 16.20, jak wtedy, tylko dwa tygodnie później. Słońce mam za plecami, nie razi. Tecnam sierra nadleciał od szczytu Smereka. Rozwija prędkość do 225 kilometrów na godzinę. Ale z miejsca, gdzie stoi krzyż, powinien być widoczny, zanim się zbliżył.
Demony
- Słyszałam, że chodzi pani po wsi i zbiera plotki. Ja nie będę rozmawiać - powiedziała mi przez telefon żona Huberta.
Przyjaciele rodziny Huberta: - Niech pani będzie ostrożna, bo z ludzi wychodzą demony.
Plotka pierwsza: przyjaciele
Kilka lat temu mężczyzna z Bełchatowa zadzwonił do właściciela pensjonatu w Smereku z pytaniem, czy może lądować na jego łące swoją awionetką.
- Ląduj, jeśli się nie boisz - odrzekł właściciel. I tak zaczęła się znajomość niektórych miejscowych z Mariuszem.
Próbowałam skontaktować się z nim przez jego kancelarię adwokacką. Ma zarzut spowodowania wypadku śmiertelnego, ale odpowiada z wolnej stopy, za poręczeniem majątkowym. Nie chciał rozmawiać.
- To nie był wcale wielki pan, co to przyleciał z miasta samolotem - mówią o Mariuszu. Wesoły, życzliwy, otwarty. Podobnie mówią o Hubercie - w Smereku są ludzie, którzy dobrze znali jednego i drugiego.
O Hubercie i Mariuszu prokurator mówi: koledzy. Ich znajomi mówią o nich: przyjaciele.
- Dzieci Huberta mówiły do Mariusza wujek. I nadal tak jest. Pomaga im teraz, tak jak wcześniej sobie pomagali. Mariusz ma dom na wynajem w Bieszczadach i gdy go nie było, Hubert z żoną przyjmowali turystów. A on zabierał ich na przeloty.
Tak jak 16 sierpnia. Mariusz leciał z synem Huberta, a ojciec obserwował lot z ziemi.
Śmiertelne wypadki awionetek »
Plotka druga: syn
Barbara była na swojej działce w Smereku, gdy usłyszała syreny. Pomyślała, że pożar i że duży, bo alarm w remizie w Wetlinie zawył dwa razy. Dopiero kobieta, która przyszła do Barbary oberwać jeżyny, opowiedziała jej o wypadku awionetki.
Godzinę później, gdy Barbara wróciła do pensjonatu, w którym spała, turyści wiedzieli już wszystko. – Syn zabił ojca, mówili. Bo tak im powiedział kierowca busa, kiedy wiózł ich ze szlaku i opowiadał, że znał jednego i drugiego, tego pilota i tego zabitego. Co za bzdura, powiedziałam, przecież pilot ma 43 lata, a ten zabity miał 46.
Syn Huberta ma 12 lat. Prokurator Justyna Radzik-Czuba potwierdza, że był w awionetce. - Ale absolutnie nie pilotował – mówi.
Barbara: Podobno ktoś widział, jak ojciec ruszył w kierunku samolotu, kiedy z maszyną zaczęło się dziać coś złego. Jakby na ratunek synowi.
Mariusz usłyszał, że w coś uderzył - tak zeznał w prokuraturze. Skrzydła mogły mu przesłonić widok pod samolotem. Chłopiec jeszcze nie był przesłuchiwany. Prokurator nie wie, co widział.
Plotka trzecia: selfie
- Widziałem, jak ten chłopak szedł z matką z łąki do karetki. Potem przyjechali rodzice Huberta. Ojciec rozpaczał. Pilot przepraszał, że to nie jego wina, że wiatr zniósł samolot – opowiada Bronisław Moskot, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Wetlinie.
Był jednym z pierwszych na miejscu wypadku. Ludzie w Smereku opowiadają, że nikt inny nie miał odwagi podejść do leżącego Huberta, nic podobnego wcześniej nie widzieli. Nie to co Moskot, lat 74, przodownik pracy przy wyrębie drzew i społeczny inspektor pracy.
- Leżał na prawym boku. Gdy przewrócili go na plecy, w jego prawej ręce ukazał się telefon - opowiada.
- Podobno kręcił przelot telefonem, tak żeby też być na tym filmie. Stał tyłem do awionetki i trzymał telefon przed twarzą, a pilot obniżył lot, żeby ładniej wyszło. Tak słyszałem - mówi naczelnik straży.
- Od kogo?
- Od księdza, a on słyszał o tym od kogoś innego.
To samo powiedziała mi właścicielka pensjonatu w Smereku, która słyszała to też od Moskota.
- Jest pan pewien, że Hubert trzymał w ręce telefon? - pytam Moskota trzy razy.
- Tak - odpowiada trzy razy. - Widziałem, jak policjanci wyciągali mu ten telefon z ręki.
- Ja widziałam ten film - mówi właścicielka pensjonatu w Wetlinie, która przedstawia się jako przyjaciółka pilota Mariusza i bardzo go żałuje. Huberta nie znała. - Po co szedł na lotnisko? - pyta. - Stał na lotnisku, a nie na żadnej drodze, widać na tym filmie.
Do prokurator Radzik–Czuby historia o selfie z awionetką dotarła po pogrzebie Huberta.
- Jakim sposobem ktoś mógł widzieć zawartość telefonu ofiary, skoro ten telefon został zabezpieczony przez śledczych zaraz po wypadku? – pyta. I dodaje: - Telefon został ujawniony w kieszeni pokrzywdzonego i nie było na nim takiego nagrania.
Jacek Bogatko: - Nie mógł stać tyłem do samolotu. Obrażenia wskazują, że został uderzony z przodu, w twarz.
Plotka czwarta: ktoś trzeci
Przelot awionetki nad łąką w Smereku 16 sierpnia zarejestrowała kamera ze szczytu hotelu, wielkiej ekskluzywnej chaty. Film jest dowodem w sprawie.
Strażak Bronisław Moskot: - Ksiądz mówił, że na tym nagraniu widać, jak z awionetki wysiada trzecia osoba i ucieka do lasu.
Tecnam sierra ma tylko dwa miejsca i Jacek Bogatko, który oglądał ten film, nie widział, żeby z samolotu wysiadał ktoś poza pilotem i synem Huberta.
Trzecia osoba, nie licząc Huberta, była na ziemi w trakcie przelotu. Nie licząc syna Huberta, to jedyny ustalony świadek wypadku.
W Smereku i Wetlinie z początku nikt o tym nie wiedział albo nie chcieli mi powiedzieć, kto to jest.
Prokurator Justyna Radzik-Czuba: - Świadek stał obok ofiary. Rozmawiali. Jak zeznał, w pewnym momencie uznał, że samolot leci za nisko i rzucił się na ziemię. Czuł, że tak trzeba, że coś mu grozi.
Mieszkaniec Smereka: - Widziałem, jak wybiegł z łąki nagi do pasa, a potem znaleźli na łące zakrwawioną koszulkę.
Plotka piąta: popisy
- Latał po wierzchołkach drzew – tak o Mariuszu z Bełchatowa mówi Krzysztof, który mieszka i pracuje w lesie w okolicy Smereka. - Ludzie mówili: w końcu się doigra. Ci, co nie żyją z turystyki. Ci, co żyją z turystyki, siedzieli cicho, żeby nie płoszyć.
- Sama wołałam dzieci, patrzcie, awionetka leci - opowiada Marzena, która w Smereku wynajmuje domki tuż obok tej łąki do lądowań i startów. - Turyści mówili: o, to wy tu macie samoloty. Mówiłam, a co, to nie Trzeci Świat. A możemy zrobić zdjęcie? - pytali. A róbcie, róbcie… Pewnie, że to była atrakcja.
Dla całej okolicy, chronionej przyrodniczo, gdzie panem jest wilk, a ludzie mogą tylko pomarzyć o budowie wyciągów narciarskich czy aquaparku.
Właściciel łąki planował nawet urządzić prawdziwe lądowisko. Pensjonat ma obok, a taki samolocik to idealny transport w Bieszczady. Nie każdy może go mieć, ale nie jest niedościgłym luksusem. Prosto z fabryki w pobliskim Krośnie kosztuje 50 tysięcy euro, w Czechach używane chodzą za połowę mniej.
Ale na lądowisku nie mogło być tych słupów wysokiego napięcia i właściciel musiałby usunąć je na własny koszt, za co zapłaciłby kilkadziesiąt tysięcy złotych.
- Ludzie jeżdżą dzisiaj po tym pilocie jak po szmacie, a każdy chciał dupsko przewieźć jego awionetką - mówi Marzena.
Widziała, jak leciał 16 sierpnia, "jak podchodził do lądowania". Samego wypadku nie. Od łąki dzieli ją rząd świerków. Musiałaby biec do okna na drugim piętrze. Kiedyś biegała, ale dzisiaj to już żadna nowość i nie ma czasu patrzeć w okno.
- Usłyszałam, że silnik pracuje inaczej. Po prostu inaczej niż zwykle. A potem "puk" – opowiada. Ale nie pomyślała: wypadek. Przecież zawsze lądował cały.
Niemiec, którego gościła tego dnia, wyciągnął telefon i zaczął nagrywać. Nie dlatego, że wyczuwał coś dziwnego. Chciał mieć pamiątkę z lądowania awionetki i nagrywał, aż samolot zniknął za świerkami.
Jacek Bogatko - po zestawieniu filmiku Niemca z filmikiem z kamery hotelu - uzyskał obraz przelotu tecnam sierry nad łąką, z boku, z lewej do prawej, pod górkę, czyli w kierunku lądowania.
- Pilot nie podchodził do lądowania - mówi Bogatko. Samolot nie miał schowanych kół, bo to był taki model, ze stałym podwoziem. - Mówił, że wykonywał niski przelot i wpadł w rotor - dodaje.
Niskie przeloty nie są nigdzie określone w metrach ani zabronione. Ani praktyczne. Niczemu nie służą. Są efektowne. Lecąc nisko, nad domami czy drzewami, bardziej odczuwa się prędkość. Doznania - jak przy jeździe motocyklem.
A rotor to silne zawirowania powietrza po zawietrznej stronie dużej przeszkody, budowli albo pasma gór. Da się go przewidzieć na podstawie wysokości i odległości wzniesień oraz prędkości i kierunku wiatru. Jeśli pilot zna się na topografii i meteorologii, może uniknąć rotora, który potrafi rzucić lekkim samolotem na bok albo w dół.
Bogatko: - Nagranie z kamery hotelu jest kiepskiej jakości, z odległości pięciuset metrów w linii prostej. Ale nie widać, żeby samolot zmieniał kierunek czy wysokość.
Przed członkiem komisji jeszcze dużo pracy, dopiero zakończył badać wypadki z 2017 i zabrał się za rok bieżący. - Problemy techniczne to mały ułamek przyczyn wypadków lotniczych. Najczęstszą przyczyną jest błąd pilota, często związany z przecenianiem swoich umiejętności i brawurą - mówi Bogatko.
Prokurator Radzik-Czuba: - Możliwe, ten mężczyzna, który się uchylił, pierwszy raz był świadkiem takiego niskiego przelotu, a pokrzywdzony znał pilota i dlatego się nie bał. To była chwila.
Koło
Półtonowa awionetka uderzyła Huberta kołem. Dokładnie - prawym kołem podwozia głównego. Znajdowała się na prawo za łąką i - żeby wrócić na pas do lądowania - musiała wykonać jeszcze jedno okrążenie. Leżący przy drodze człowiek powinien być już wtedy widoczny z pokładu.
Mariusz wylądował na drugim końcu łąki, uderzając prawym skrzydłem w ledwo widoczny, betonowy przepust przy drodze. Wysiadł z synem Huberta i pobiegli tam, gdzie teraz stoi krzyż, te trzysta kroków.
Strażacy wylali w tym miejscu dwa i pół tysiąca litrów wody, aż krew spłynęła pod ziemię. Plac wokół krzyża dodatkowo wyżwirowano, codziennie ktoś zapala znicz.
Tecnam sierrę rozebrano na części, ułożono na lawecie i wywieziono. Na krzaku został kawałek taśmy policyjnej, w trawie fioletowa rękawiczka lateksowa.
- Nie stracicie przez ten wypadek klientów? - pytam Marzenę, która w awionetce widziała atrakcję.
- Ludzie zapomną - mówi.