Papież Franciszek zdradzi Chrystusa i sprzeda się komunistom - grzmią jedni. Przeciwnie, on wyciąga rękę do prześladowanych, a Chiny mogą stać się największym chrześcijańskim państwem na świecie - ripostują drudzy. Negocjowane potajemnie porozumienie Stolicy Apostolskiej z Chinami ma być coraz bliżej. Póki co, nikt jednak nie wie, co ono będzie oznaczać dla świata.
Papież Franciszek zdradzi Chrystusa i sprzeda się komunistom - grzmią jedni. Przeciwnie, on wyciąga rękę do prześladowanych, a Chiny mogą stać się największym chrześcijańskim państwem na świecie - ripostują drudzy. Negocjowane potajemnie porozumienie Stolicy Apostolskiej z Chinami ma być coraz bliżej. Jak dotąd nikt jednak nie wie, co ono będzie oznaczać dla świata.
Stolica Apostolska od czasów Benedykta XVI prowadzi skryte rozmowy z Chinami. Delegacje negocjatorów spotykają się co kilka miesięcy na zmianę w Pekinie i Watykanie, na temat przebiegu rozmów nie są jednak wydawane żadne oficjalne komunikaty.
Oficjalnie oba państwa nie uznają się i nigdy nie nawiązały ze sobą relacji dyplomatycznych. Poważnie utrudnia to życie katolików w Chinach, którzy są podzieleni i często represjonowani. Negocjacje mają to zmienić, ale nie wiadomo, jak wysoka będzie cena tej zmiany, na której zależy przede wszystkim papieżowi. Tajny charakter rozmów tym bardziej sprawia, że wielu katolików obawia się ewentualnego porozumienia. I ostrzega: partia komunistyczna jest zdolna do wszystkiego i może oszukać nawet Watykan.
- Może papież jest trochę naiwny, nie ma doświadczeń z chińskimi komunistami – mówił w marcu były biskup Hongkongu, kardynał Joseph Zen. – Papież poznał prześladowanych komunistów (w Ameryce Południowej), ale mógł nie poznać komunistycznych prześladowców, którzy zamordowali setki tysięcy ludzi – kontynuował. Jego zdaniem, jeżeli Watykan pójdzie na kompromis z Chinami, będzie to "samobójstwem" i "zdradą Jezusa Chrystusa".
Głos kard. Zena nie jest odosobniony. Negocjacje z Pekinem budzą coraz większe emocje, mimo że tak niewiele o nich wiadomo. Wiadomo jedynie, że stawka jest olbrzymia – utrzymanie jedności Kościoła i dostęp do milionów potencjalnych wiernych.
Odmienić chińską ziemię
Na świecie jest tylko niewielka grupa państw, które nie uznają Chin i nie utrzymują z nimi relacji. Żadne z tych państw nie ma większego znaczenia, zwykle to zagubione na oceanach mikroskopijne wyspy. Wśród nich jest tylko jeden wyjątek – położony w sercu Europy Watykan.
Źródłem niezgody Watykanu i Chin od początku był spór o władzę nad wiernymi. Życie chrześcijan w Chinach nigdy nie było łatwe. Gdy w XV wieku dotarli do Chińczyków pierwsi nowożytni misjonarze, stanęli przed niewyobrażalnym wyzwaniem. Wielkie imperium i kolebka azjatyckich cywilizacji, doskonale radziło sobie już tysiące lat przed Jezusem Chrystusem, jak więc przekonać ich mieszkańców do Słowa Bożego?
Co więcej, wielu Chińczyków z wyjątkową nieufnością, a często wyższością lub wrogością odnosiło się do zamorskich mocarstw i wszystkiego, co te im przywoziły. W takich warunkach ciężko było szerzyć wiarę chrześcijańską, misjonarze spierali się między sobą, aż w końcu chiński cesarz całkowicie zakazał tej religii.
Późniejszy upadek Chin i ich stopniowe dzielenie pomiędzy zachodnie mocarstwa sprawiło, że zaczęły mnożyć się wspólnoty chrześcijańskie, lecz wraz z przejęciem władzy przez komunistów w 1949 roku ich sytuacja ponownie się pogorszyła. Komuniści nie godzili się na dzielenie się jakąkolwiek władzą, nawet tą dotyczącą wyłącznie religii. W rezultacie warunkiem przetrwania wspólnot religijnych stało się podporządkowanie nowemu reżimowi. Podczas gdy chińscy protestanci, mniej scentralizowani od katolików, przystali na ten warunek i podporządkowali się Pekinowi, katolicy nie mogli odrzucić zwierzchności papieża. W efekcie chińskie władze w 1951 roku zdelegalizowały Kościół katolicki i utworzyły w jego miejsce całkowicie podporządkowane sobie Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich (PSKCh), zwane również oficjalnym chińskim Kościołem.
Obecnie w Chinach żyje 10-20 milionów katolików, którzy pozbawieni są jednak więzi z papieżem. Oficjalny chiński Kościół często nie uznaje decyzji podejmowanych w Watykanie i sam mianuje swoich biskupów, a jego kler poddawany jest przez władze kontroli i politycznie poprawnej edukacji. Wierni, którzy nie zaakceptowali tej sytuacji, zeszli do podziemia, gdzie stworzyli równoległe nielegalne struktury. Pozostając poza prawem, nie mogą jednak liczyć na jakąkolwiek ochronę, doświadczają też licznych prześladowań, jak zatrzymania czy niszczenie krzyży i kościołów. Jednocześnie chiński Kościół podzielony został chaotycznie na oficjalne oraz mniej lub bardziej podziemne diecezje, cieszące się różną renomą i różnym poziomem niezależności.
Chiny pozostają również zamknięte dla wszelkiej katolickiej działalności misyjnej. Dla odwiedzających je księży, nawet turystycznie, lepiej jest, żeby nie przyznawali się do swojej profesji, a wydawane wizy z urzędu zawierają wymóg nieprowadzenia jakiejkolwiek działalności religijnej w Chinach. W ten sposób kontakty chińskiego duchowieństwa z tym podległym papieżowi także zepchnięte zostały do podziemia. Wiadomo, że księża do Chin jeżdżą, również z Polski, ale oficjalnie żaden z nich nie wykonuje tam posługi duchownego. Ilu ich jest, gdzie i od jak dawna przebywają - to musi być trzymane w tajemnicy.
Na co liczy papież
Ta niezwykła w XXI wieku sytuacja ma się teraz zmienić. Sprawić to mają właśnie negocjacje Stolicy Apostolskiej z Pekinem, na których papieżowi bardzo zależy. Porozumienie z Chinami byłoby spektakularnym zwieńczeniem polityki zagranicznej Franciszka. Podobnych przełomów papież dokonał już w relacjach z Kubą, a następnie z Birmą, jednak to Chiny są grą o najwyższą stawkę.
Ewentualne porozumienie z Pekinem to przede wszystkim walka o zachowanie jedności Kościoła. Watykan liczy na odzyskanie łączności z milionami katolików żyjących w tym państwie i wpływu na ich los.
Jednocześnie w najludniejszym państwie świata Stolica Apostolska dostrzega olbrzymi potencjał swojej misji chrystianizacyjnej. Zdecydowana większość z przeszło miliarda Chińczyków żyje dziś bez Boga, a gwałtowna modernizacja państwa sprawia, że wielu obywateli coraz bardziej gubi się we własnym życiu. Migrują z rodzinnych stron, zatracają się w robieniu kariery, są coraz bardziej wyobcowani. Dla Kościoła to wielka szansa, by w miejsce narastającej duchowej pustki zaoferować im swoje nauki. Franciszek doskonale przy tym wie, że katolicyzm może dziś rozwijać się głównie z dala od laicyzującej się Europy - w Afryce, Ameryce Południowej i właśnie w Azji.
Choć na porozumieniu zależy głównie Watykanowi, w rzeczywistości także Chiny mają wiele do zyskania na potencjalnym porozumieniu. Po pierwsze, poprawiłyby swój wizerunek i ułatwiły sobie nawiązywanie bliskich relacji z chrześcijańskimi państwami w Afryce czy Azji. Pekin mógłby w ten sposób nie tylko odnieść liczne korzyści gospodarcze czy wojskowe, ale też zwiększyć swoją zdolność tworzenia koalicji w ONZ. Zdolność ta miewa istotny wpływ na prace tej instytucji, a to z kolei wzmacniałoby globalną potęgę Chin.
Po drugie, Chinom zależy, aby Watykan przestał uznawać Tajwan za państwo i zerwał z nim oficjalne relacje. Zgodnie z tzw. polityką jednych Chin, państwa mogą uznawać jedynie jedno państwo chińskie i muszą wybierać, czy będą to Chiny ze stolicą w Pekinie, czy też niewielki Tajwan, który Pekin uznaje za swoją zbuntowaną prowincję. Wybór ten jest oczywisty i to dlatego Watykan pozostaje jednym z ostatnich już państw, które wciąż mogły sobie pozwalać na ignorowanie drugiej potęgi gospodarczej świata.
Powrót represji
Pierwsze efekty dialogu Stolicy Apostolskiej z Chinami były już nawet widoczne. Papież Benedykt XVI w 2007 roku wysłał list otwarty do chińskich katolików, zaczęto porozumiewać się w kwestii mianowania nowych biskupów w Chinach, legalne i podziemne struktury kościelne zaczęły się zespalać. Nowi biskupi byli mianowani po wcześniejszej aprobacie zarówno Pekinu, jak Stolicy Apostolskiej, a wolność działania kleru wzrosła.
W ostatnich latach rozpoczęto następnie tak zwaną dyplomację muzyczną czy dyplomację muzealną, wzajemnie inicjując koncerty oraz wystawy dzieł ze swoich zbiorów. W marcu tego roku pojawiły się nawet głosy, że porozumienie jest na wyciągnięcie ręki, że może to się stać lada moment.
W ostatnich tygodniach represje jednak wróciły. Kilku duchownych nieprzychylnie wypowiadających się pod adresem Pekinu znikło bez śladu lub zostało uwięzionych, w części Chin wprowadzono zakaz uczestniczenia w mszach świętych przez niepełnoletnich. Utrudniono również funkcjonowanie wszelkich organizacji pozarządowych, na czym ucierpiały zwłaszcza wspólnoty religijne.
Wzmacnia to argumenty osób takich jak kard. Jospeh Zen, którzy boją się jakichkolwiek układów z Pekinem i wzywają, by nigdy nie wierzyć chińskim przywódcom. Kardynał Zen ma tutaj własne powody, dla których nie darzy ich zaufaniem. Wychowany w rządzonym jeszcze przez Brytyjczyków Hongkongu przez ostatnich 20 lat obserwował, jak chińscy komuniści przejmują kontrolę nad tym miastem i stopniowo zaprowadzają własne porządki. Doświadczenia papieża Franciszka z Argentyny, gdzie to prawicowa dyktatura więziła i mordowała komunistyczne podziemie, są więc całkowicie odmienne.
Spór o to, jaką politykę przyjąć względem Chin, trwa także w samym Watykanie. Zwolennicy porozumienia wydają się jednak jak dotąd dominować, a wśród nich jest zdecydowana większość chińskich duchownych.
Dzięki nadziejom na rychłe porozumienie się z Pekinem wśród katolickich zgromadzeń zakonnych już pojawiły się ambicje rozpoczęcia legalnej i masowej działalności misyjnej w Chinach. Słychać głosy, że jeżeli chrześcijaństwo będzie się rozwijać w takim tempie, jak obecnie, to za 20-30 lat Chiny mogą stać się największym państwem chrześcijańskim z 200-300 milionami wiernych. Byłaby to nowa era nie tylko w historii Chin, ale też Watykanu.
Kompromis albo śmierć?
Aby tak się stało, zacząć jednak trzeba od porozumienia, którego wciąż nie ma. Nie wiadomo też, jakiego rodzaju kompromis byłby do zaakceptowania i dla Stolicy Apostolskiej i dla partii komunistycznej. Wiadomo natomiast, że bez elastyczności Watykanu nie byłoby możliwe funkcjonowanie Kościoła katolickiego w wielu odległych od Europy częściach świata.
Dotyczy to nie tylko formalnej organizacji Kościoła, ale przede wszystkim jego funkcjonowania na co dzień. Dobrym przykładem pod tym względem są państwa afrykańskie czy południowoamerykańskie, gdzie do obrządku włączane są liczne elementy dawnych lokalnych wierzeń. Świetnie widać było to także w oskarowej animacji "Coco", w której pokazano jak w Meksyku chrześcijańskie święto zmarłych kreatywnie połączono z prekolumbijskimi zwyczajami zabawy na cmentarzach czy tworzenia w domach ołtarzyków ku czci przodków, tzw. ofrenda.
Podobnie dzieje się to już również w Chinach. W oficjalnym chińskim Kościele do obrządku także są włączane elementy wierzeń ludowych – m.in. w Hongkongu noworoczne msze bywają kończone tradycyjnym chińskim kultem przodków. Kult ten, po długim wahaniu, został ostatecznie zaakceptowany także przez Watykan.
W przypadku Chin o kompromis będzie jednak o tyle trudniej, że obecny chiński Kościół ma problem również z niektórymi kluczowymi założeniami wiary katolickiej. Ponieważ kazania księży nie mogą być sprzeczne z linią polityczną partii, z ambon nie usłyszy się więc potępienia aborcji czy antykoncepcji, podobnie jak nie usłyszy się pochwały wolności zawartej w nauce społecznej Kościoła.
Nie oznacza to, że księża ci wyrzekają się fundamentalnych elementów swojej wiary. Zwyczajnie muszą pilnować tego, co można powiedzieć publicznie, a czego lepiej nie mówić. Resztę wierni mogą usłyszeć spotykając się z duchownymi osobiście lub na zamkniętych niepublicznych mszach. Te odprawiane bywają też na eksterytorialnym terenie ambasad w Chinach.
Bez takich kompromisów, nie byłoby dziś w Chinach katolików.
Czy w tak skomplikowanej sytuacji Watykan i Chiny są jednak zdolne pójść dalej i osiągnąć pełne porozumienie? To okaże się być może już niedługo. Póki negocjacje pozostają tajne, mnożą się jedynie domysły, niewykluczone również, że porozumienie będzie częściowe, a negocjacje potrwają jeszcze wiele lat.
Gdyby jednak osiągnięto sukces, byłby on wielkim zwieńczeniem przeszło pół tysiąca lat starań jezuitów. Z zakonu tego wywodzi się bowiem zarówno papież Franciszek, jak też pierwsi misjonarze, którzy w XVI wieku przybyli do Chin.