Był pupilem, dziś ma przeciw sobie całą machinę państwa. Stał się też symbolem pytań o skuteczność służb. Te prześwietlają jego majątek, syn traci pracę w spółce kontrolowanej przez państwo, sam jest pod olbrzymią presją, by ustąpił. Ale paradoksalnie Marian Banaś może być dziś jeszcze bardziej "pancernym". Ma bowiem poczucie krzywdy, czuje się zdradzony. A jak pokazuje historia polskiej polityki, osobiste urazy potrafią skutecznie opierać się najmocniejszym naciskom instytucji państwa.
Ostatni listopadowy piątek w sejmowym gmachu przy Wiejskiej upływa wyjątkowo nerwowo. Kilkanaście godzin wcześniej odbywa się spotkanie, na którym Marian Banaś ma usłyszeć wezwanie do podania się do dymisji. A że "wyrażającym takie oczekiwanie" jest Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, to wśród polityków partii rządzącej panuje przekonanie, że sprawa jest załatwiona. Premier Mateusz Morawiecki, pewny siebie, mówi w piątkowe przedpołudnie: "Myślę, że pan prezes NIK dzisiaj, pan Marian Banaś poda się do dymisji". Od ważnych polityków Prawa i Sprawiedliwości można tego dnia usłyszeć, że dotarcie rezygnacji Mariana Banasia na ręce Marszałek Sejmu to maksymalnie kwestia godzin. Jedyne wątpliwości, jakie tego dnia rano mają politycy obozu rządzącego, dotyczą formy. – To nie musi być jego osobista wizyta, ktoś może przywieźć papier, może też przesłać dokument drogą elektroniczną – słyszę.
Dwie próby i tajemnicza wizyta
"Dymisja jest w drodze" – to hasło w tamto piątkowe popołudnie obiega jak błyskawica sejmowe korytarze. Nie wiadomo, czy ma ją osobiście przywieźć Marian Banaś, ale mówi się, że limuzyna ruszyła z NIK i zmierza w stronę Sejmu. Na Wiejskiej poruszenie i nerwowe oczekiwanie, obiektywy kamer i aparatów zwrócone są w stronę gabinetu Marszałek Sejmu. Wskazówki na sejmowym zegarze pokazują kilkanaście minut do trzynastej, a na teren parlamentu rzeczywiście wjeżdża samochód z Najwyższej Izby Kontroli. Ale wysiada z niego nie Marian Banaś, tylko jeden z jego nowych zastępców, do niedawna poseł PiS z Poznania Tadeusz Dziuba (do jego roli w historii niedoszłej dymisji jeszcze wrócimy). Wyraźnie zaskoczony takim zainteresowaniem dziennikarzy udaje się do gabinetu Elżbiety Witek, nie odpowiadając na żadne z pytań. Eskortuje go funkcjonariusz Straży Marszałkowskiej, który stara się zatrzymać reporterów, tak by wiceprezes NIK spokojnie dotarł do marszałkowskich drzwi. Jednak mimo tych starań kamery towarzyszą Dziubie do samego wejścia. W środku czeka już szefowa Kancelarii Sejmu.
Sprawy dzieją się szybko i po kilku minutach Tadeusz Dziuba opuszcza teren parlamentu. Od marszałek Witek usłyszę później, że ta wizyta nie dotyczyła sytuacji wokół Mariana Banasia. Nie wyjaśniła, co innego mogło być jej przedmiotem, temat szybko ucięła.
Ale na pytanie o tę wizytę odpowiedział mi sam Tadeusz Dziuba, który napisał wprost: "Marszałek Sejmu nadzoruje pracę NIK. Przedmiotem rozmowy była organizacja pracy NIK".
Tego dnia – to nadal piątek 29 listopada - jeszcze raz pojawi się informacja o "dymisji w drodze". Kolejna mobilizacja dziennikarska i oczekiwanie na pojawienie się Banasia zakończy jednak lakoniczny komunikat, który dwie minuty po piętnastej zostanie opublikowany na stronie internetowej Najwyżej Izby Kontroli: "W związku z pojawiającymi się informacjami, jakoby Prezes NIK złożył dymisję z zajmowanego stanowiska, informujemy, że decyzja taka nie zapadła".
Politycy Prawa i Sprawiedliwości są wyraźnie zdezorientowani, widać, że byli pewni rezygnacji, wręcz na nią liczyli. - Banaś gra nam na nosie, spodziewaliśmy się, że spotkanie z prezesem załatwi sprawę – mówi mi jeden z polityków obozu rządzącego. Publicznie żaden polityk PiS nie przyzna oczywiście, że komunikat prezesa NIK to policzek dla tych, którzy oczekiwali jego dymisji. Ale już szef SLD Włodzimierz Czarzasty nie musi się powstrzymywać i mówi wprost to, co na Wiejskiej myślą wszyscy: Banaś wysyła Kaczyńskiemu komunikat "Jestem od ciebie ważniejszy!". Posłanka Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer dodaje, że Marian Banaś "idzie na bezczela i potwierdza, że jest pancerny". Jan Maria Jackowski, senator klubu PiS, przyznaje, że "niewątpliwie sytuacja jest trudna. W sytuacjach kryzysowych staramy się podjąć zdecydowane kroki".
Banaś trwa
Rozpoczyna się trwający kilka dni serial z szefem NIK w roli głównej. - Banaś rzucił rękawicę – nie bez satysfakcji tego dnia mówią politycy sejmowej opozycji. I jakby w odpowiedzi na te słowa swe armaty wyciąga PiS - CBA publikuje informacje o zawiadomieniu do prokuratury w sprawie majątku krnąbrnego szefa NIK. Moment pojawienia się komunikatu CBA i moment, gdy NIK opublikował oświadczenie o braku dymisji, dzieliło raptem pół godziny.
Marszałek Sejmu nie kryje rozczarowania. - Liczyliśmy, że pan prezes złoży rezygnację i mam nadzieję, że tak się stanie – mówi późnym popołudniem Elżbieta Witek i w imieniu Prawa i Sprawiedliwości daje Banasiowi czas do namysłu. Refleksję ma przynieść weekend, ale w poniedziałek oczekiwany przez PiS przełom nie nadchodzi.
Zaczyna się nowy tydzień, Marian Banaś pojawia się w NIK, a z Izby docierają relacje, że zależy mu, by wszystko funkcjonowało normalnie (jedyne, co świadczy o napiętej sytuacji, to spotkania na szczycie kierownictwa). Gdyby nie zamieszanie w mediach i atmosfera na sejmowych korytarzach, można by odnieść wrażenie, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Podejście Banasia nie umyka uwadze polityków PiS, którzy wyczuwając strategię "przeczekania problemu", przystępują do kolejnych działań.
Wojna totalna
Nie jest tajemnicą, bo politycy partii rządzącej mówili o tym publicznie, gdy forsowali z zaangażowaniem kandydaturę Mariana Banasia na szefa NIK, że jego czułym punktem jest rodzina. - Jeden z jego synów zginął w wypadku, dlatego kwestie rodzinne i wszystko, co może dotknąć jego bliskich, to coś, co go tylko rozjusza – tłumaczy mi jeden z polityków obozu rządzącego. Na potwierdzenie tego przypomina fragment oświadczenia Mariana Banasia, w którym ten podkreśla, że będzie chronić dobrego imienia swojej rodziny.
Przychodzi więc uderzenie w czuły punkt. - Syn prezesa NIK Jakub Banaś traci pracę w Banku Pekao - podaje w poniedziałek Bartek Godusławski z "Dziennika Gazety Prawnej". Opozycja zwraca uwagę, że wątpliwości może budzić sam fakt, iż syn Banasia znalazł się w banku, który nie tak dawno został zrepolonizowany i kontrolne pakiety ma w nim Skarb Państwa. Na dodatek nie trafił na pierwsze lepsze szeregowe stanowisko – był pełnomocnikiem zarządu. Ale nie zmienia to faktu, że jego odwołanie w tym konkretnym kontekście co najmniej budzi kontrowersje. – To jest postępowanie mafijne – mówi szef klubu Lewicy Krzysztof Gawkowski.
Pytania rodzi też niemal niezauważone oświadczenie Jakuba Banasia, które wydaje późnym popołudniem w czwartek. Słowa te padają dopiero trzy dni po przetoczeniu się wokół niego medialnej burzy i brzmią jakby ktoś poprosił o nie syna szefa NIK. Jakub Banaś podkreśla w nim, że koniec pracy w Pekao S.A. to jest jego "w pełni suwerenna decyzja". Ale sam bank konsekwentnie milczy w tej sprawie i nie odpowiada na szczegółowe pytania dziennikarzy.
Tymczasem efekt zaciskania się politycznej pętli wokół prezesa NIK potęguje bardzo szybka decyzja prokuratury w Białymstoku o wszczęciu śledztwa w sprawie Banasia. To pokłosie zawiadomienia złożonego przez CBA sprzed zaledwie dwóch dni roboczych. Okazuje się, że śledczy, którzy jeszcze w poniedziałek narzekali na to, że mają do przestudiowania opasłe tomy dokumentów, szybko poradzili sobie z tym problemem i już we wtorek ogłaszają decyzję o kolejnych działaniach. Poseł Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki komentuje to krótko: - W sprawach politycznych jak chcą, to działają szybko.
Politycy obozu rządzącego zapewniają o niezależności prokuratury i mówią, że Zbigniew Ziobro, jako prokurator generalny i minister sprawiedliwości, w decyzji o szybkim śledztwie akurat nie partycypował. - Jak prokuratura się ociąga, to narzekacie; jak działa szybko, to narzekacie. Trudno wam dogodzić – ironizuje jeden z polityków PiS. W szeregach PiS wtedy jeszcze tli się nadzieja, że Banaś zrezygnuje sam… Nadzieję zgasi dopiero środowe oświadczenie szefa NIK.
Ktoś na pewno kłamie
Tadeusz Dziuba - nazwisko tego polityka, a od niedawna zastępcy Mariana Banasia, pojawia się ostatnio coraz częściej. – Nie jest przypadkiem, że jego nazwisko pojawiło się w kontekście pełniącego obowiązki szefa NIK – mówi mi jeden z polityków obozu rządzącego. Według informacji "Dziennika Gazety Prawnej" oczekiwano, że podający się do dymisji Marian Banaś wyznaczy na pełniącego obowiązki szefa NIK Tadeusza Dziubę. Tak by zachować ciągłość władzy w Izbie. Gdyby nie wyznaczył nikogo, sam pełniłby te obowiązki do czasu wyboru nowego szefa. A to, w sytuacji gdy Senat jest w rękach opozycji, mogłoby potrwać jeszcze bardzo długo.
Inny polityk PiS sugeruje, żeby przyjrzeć się informacjom, które są dla Mariana Banasia niekorzystne i sprawdzić, w jakiś sposób pojawiły się w przestrzeni publicznej. – Komuś ewidentnie zależało na osłabieniu jego pozycji – słyszę. Jedną z tych osób ma być właśnie Dziuba. Pytam więc o to byłego posła PiS wprost – czy przekazywał komuś jakiekolwiek informacje bądź materiały, które mogłyby być niekorzystne dla Banasia? Ten w odpowiedzi pisze: "Wydaje mi się, iż znany jestem z tego, że całe życie zajmowałem się konkretną pracą, a nie wojnami podjazdowymi, więc i to pytanie jest niestosowne". Wcześniej Dziuba zarzuca mi niestosowność, gdy pytam, czy chciałby zostać szefem NIK. Odpowiada: "Jestem zastępcą prezesa NIK, więc pytanie jest zgoła niestosowne".
Skąd w ogóle to pytanie? Bo według części polityków PiS Tadeusz Dziuba chce zostać szefem NIK. Każde wydarzenie, które osłabia pozycję obecnego prezesa Izby, ma być na rękę jego zastępcy. Do NIK został wytypowany przez władze obozu Zjednoczonej Prawicy jako ten, który "przypilnuje Banasia". Paradoksem całej sytuacji jest to, że zgodnie z prawem to szef NIK występuje z wnioskiem o powołanie swoich zastępców. Tak więc formalnie to Banaś chciał, by Tadeusz Dziuba i Marek Opioła (były już poseł PiS i były szef komisji ds. specsłużb) zostali jego zastępcami. To, że w piątek, który miał być dniem dymisji Banasia, w gabinecie Witek pojawił się właśnie Dziuba, nie jest przypadkiem – politycy PiS łączą jego obecność z planem przejęcia kontroli nad NIK. Miał rozmawiać o szczegółach techniczno-prawnych, dotyczących wyznaczenia pełniącego obowiązki.
To jego nazwisko pojawiało się na piśmie, które opublikował "Dziennik Gazeta Prawna", a którego treść miał zasugerować Banasiowi obóz PiS. Wynikało z niego, że szef NIK podaje się do dymisji i wyznacza pełniącego obowiązki. To miała być korekta pisma, jakie Banaś przygotował sam jako swoją rezygnację, a którego przyjęcia odmówiła pani marszałek, bo brakowało w nim właśnie części o wyznaczeniu następcy. Kancelaria Sejmu zaprzeczała, jakoby sytuacja opisana przez "Dziennik Gazetę Prawną" miała miejsce, a w środę zapewnienia te powtórzyła marszałek Elżbieta Witek, która na widok skanu pisma z rezygnacją Banasia mówiła, że "nie spotkała się z panem Banasiem", "nie otrzymała żadnego pisma" i "nie złożono na jej ręce rezygnacji".
Pikanterii całej historii dodaje fakt, że tego samego dnia Marian Banaś - jakby w odpowiedzi na słowa Witek - opublikował oświadczenie, w którym przyznał, że chciał się podać do dymisji. Nie zrobił tego, bo stał się – według jego własnej opinii - przedmiotem brutalnej gry politycznej. Wspomina też o politycznych rozgrywkach i targach. To wersja oficjalna, która paradoksalnie pokrywa się z wersją podaną przez "Dziennik Gazeta Prawna". Gdyby wręcz nie dyktowanie warunków, na jakich ma podać się do dymisji, sytuacja mogłaby się skończyć inaczej. Im bardziej jednak naciskało PiS, tym bardziej w Banasiu włączał się mechanizm "to ja wam pokażę". PiS oczywiście oficjalnie jakimkolwiek targom, naciskom i "brudnej grze politycznej" zaprzecza.
Wiedza i jej konsekwencje
W sejmowych korytarzach każdego dnia wybrzmiewają też pytania o działania służb – a raczej o brak tych działań. Ale to najważniejsze brzmi krótko: co by było, gdyby nie rzetelna dziennikarska robota? Gdyby nie Bertold Kittel i jego reportaż w "Superwizjerze" w TVN24? Czy dziś wiedzielibyśmy tyle o wątpliwościach wokół Mariana Banasia? Czy cały mechanizm państwa stałby na baczność tak jak teraz? No i gdzie były służby przez ostatnie lata, bo przecież Banaś w życiu publicznym nie objawił się dziś.
Od wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów Banaś piął się po szczeblach kariery i miał do czynienia z bardzo wrażliwymi informacjami. Nie było wtedy żadnych publicznych sygnałów o wątpliwościach ze strony ABW. Nie było mowy o odbieraniu mu dostępu do informacji niejawnych. Gdy rozmawiałem w połowie października – czyli już po emisji reportażu i po zakończeniu kontroli CBA - z rzecznikiem ministra koordynatora ds. służb usłyszałem, że Banaś dostęp do informacji niejawnych ma od wielu lat. W tym czasie był szefem KAS, wiceministrem finansów, ministrem finansów, aż w końcu z namaszczenia PiS został wybrany prezesem NIK.
Opozycja domaga się więc szczegółowych wyjaśnień i robi to bardzo kategorycznie. Ale podobne emocje są po stronie polityków PiS, chociaż już nie tak jednoznacznie akcentowane. – Słyszałem, że z Marianem Banasiem mogło być grubo już wtedy, gdy awansował w Ministerstwie Finansów – przyznaje polityk obozu rządzącego. Chodzi o awans z tego roku. W czerwcu Banaś z poziomu wiceministra przeskoczył o znaczący szczebel i stał się szefem całego resortu. Tylko dlaczego, mimo że "wszyscy coś słyszeli", Banaś i tak był forsowany na szefa NIK? O potrzebie analizy błędów politycy PiS zaczynają mówić już oficjalnie.
Na razie jednak wszystkie siły zostały skierowane na pozbycie się problemu, czyli pozbycie się Banasia z NIK-u. Już widać, że w tej wojnie PiS sięgnie po wszelkie możliwe środki – uruchomi prokuraturę, CBA, ABW, spółki skarbu państwa, zmieni nawet prawo – po stronie obozu rządzącego jest determinacja, by ten pożar ugasić. W czwartkowy poranek w Sejmie pojawił się nawet premier Morawiecki, który złożył wizytę szefowi klubu PiS. Ryszard Terlecki, gdy pytam go o to, czy spotkanie dotyczyło Banasia, odpowiada, że dotyczyło posiedzenia Sejmu i temat ucina. W czasie czwartkowej konferencji, gdy premier stał ramię w ramię z szefem KAS oraz z Mariuszem Kamińskim, dziennikarze nie mieli okazji zadać ani jednego pytania. Panowie za to chętnie chwalili się działaniem służb w zakresie udaremnienia przemytu kokainy. O służbach w kontekście Banasia nie było ani słowa.
PiS, wbrew swojej politycznej doktrynie, nie narzuca tempa dyskusji o Banasiu, tylko reaguje na to, co się wydarzy. Niektórzy politycy partii rządzącej porównują to do sytuacji z lotami marszałka Kuchcińskiego. Tam też co rusz pojawiały się nowe informacje i trzeba było na nie reagować. Dopiero zmiany w ustawie i dymisja Kuchcińskiego przerwały impas. Chwilę później zaś pojawiły się kolejne socjalne obietnice (między innymi ustawowe uregulowanie trzynastej emerytury czy pakiet dopłat dla rolników), co odwróciło niekorzystny dla PiS dyskurs.
"Pancerny Marian i pokoje na godziny". Marian Banaś i jego finanse »
A teraz? Trudno będzie znaleźć temat zastępczy. Epopeja z Banasiem w roli głównej trwa, każda ze stron odpowiada na działanie drugiej. – Prawo i Sprawiedliwość, które świadczyło o krystaliczności Banasia, dziś jest pełne rys, a "pancerny Marian" mimo wszystko bez najmniejszego śladu rdzy – podsumowuje z uśmiechem jeden z liderów opozycji.
Co dalej? Gra toczy się o wszystko. Z jednej strony jest polityczny honor obozu Prawa i Sprawiedliwości i cały aparat państwa, by go bronić. Z drugiej - Marian Banaś, który ma świadomość, że moment, kiedy przestanie pełnić funkcję i straci immunitet, będzie oznaczał, że staje się całkowicie bezbronny. To wszystko okraszone jest osobistym poczuciem ujmy, które może okazać się silniejsze niż racjonalne i prawne przesłanki. Daje to szefowi NIK determinację do trwania na stanowisku. A jak pokazuje historia polskiej polityki, osobiste urazy potrafią skutecznie opierać się najmocniejszym naciskom instytucji państwa. A nawet z nimi wygrywać.