Na horyzoncie strategiczne dla prawicy wybory prezydenckie. Tymczasem w Prawie i Sprawiedliwości nie brakuje głosów, że wulgarny gest Joanny Lichockiej może wywrócić do góry nogami plany ich obozu politycznego a największe jego koszty poniesie Andrzej Duda. Dla Magazynu TVN24 pisze Radomir Wit.
Środek tygodnia, ciągnące się mozolnie popołudnie na Wiejskiej. Wydaje się, że polityczne emocje ostatnich dni na chwilę opadły. Politycy pochowali się w gabinetach, a na sejmowych korytarzach można spotkać tylko uczestników wycieczek z różnych części Polski.
Robią sobie zdjęcia przy znanych z telewizji miejscach, pozują na tle ścianek z logotypami partii. Niby nic nadzwyczajnego, ale ci, którzy robią sobie zdjęcia na tle ścianki Prawa i Sprawiedliwości, pokazują gest, który wykonała posłanka Joanna Lichocka na sali obrad. Ten słynny, wulgarny gest, raczej niespotykany wśród parlamentarzystów. Politycy PiS już nawet nie próbują udawać, że nic się nie stało i że to, co zrobiła ich posłanka, im nie zaszkodzi.
A licznik odmierzający czas do wyborów nieubłaganie bije...
Dwa punkty mniej w kilka sekund
Kilka dni po wulgarnym zachowaniu posłanki PiS wicepremier Jarosław Gowin jest pytany w radiowej Jedynce o to, jak idzie zbieranie podpisów pod kandydaturą Andrzeja Dudy. Odpowiada tak: - Z jednej strony jest wiele osób, które chętnie się podpisują pod kandydaturą pana prezydenta. Z drugiej strony, nie ukrywam, zwłaszcza od momentu, kiedy pani poseł Lichocka zdecydowała się w taki, a nie inny sposób zamanifestować swój stosunek do opozycji, bywa niełatwo. Rozmowy bywają naprawdę trudne.
I dodaje wprost: - Na pewno to zachowanie zaciążyło na początku kampanii prezydenta Andrzeja Dudy.
Właściwie tu można by postawić kropkę, bo to ludzie Jarosława Gowina są znaczącą siłą w sztabie obecnego prezydenta i doskonale wiedzą, ile szkód wyrządziło zachowanie Lichockiej. Siła rażenia gestu posłanki PiS jest ogromna. Miliony wyświetleń filmików w internecie, zalew zdjęć, memów, komentarzy... - Nagrody dla naszych ministrów, problemy wokół Banasia, służba zdrowia, loty Kuchcińskiego... Żadna z tych historii nie równa się temu, co zrobiła Lichocka – wylicza jeden z polityków PiS.
- Proszę sobie przypomnieć nogę Wałęsy – rzuca mi polityk Prawa i Sprawiedliwości, gdy pytam go o to, co może się teraz wydarzyć i jaka jest polityczna siła rażenia gestu Lichockiej. Nawiązuje w ten sposób do słynnej debaty Aleksandra Kwaśniewskiego z Lechem Wałęsą. Walczący o reelekcję prezydent odpowiedział słowami "panu to ja mogę nogę podać" na gest podania ręki przez Kwaśniewskiego. Wielu uważa, że to było zdanie na miarę utraty prezydentury. – Takie gesty przechodzą do historii i mają duży wpływ na postrzeganie przez wyborców – ciągnie polityk obozu rządzącego.
A historia lubi się powtarzać, szczególnie w polityce. To, co zrobiła Lichocka, uderza w kampanię prezydenta Andrzeja Dudy i – jak szacują sami politycy PiS – może go kosztować nawet dwa punkty procentowe poparcia. Tutaj zresztą panuje ponadpartyjna zgoda w diagnozie sytuacji. - Ludzie nie lubią okazywanej im pogardy. Ten gest może kosztować od dwóch do czterech punktów procentowych spadku – mówi wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski z PSL. – Gest ma czasem większe znaczenie niż tysiąc słów – dodaje.
Pokrzyżowane plany
Moment na tak wulgarne zachowanie Lichocka, delikatnie rzecz ujmując, wybrała sobie nie najlepszy. Żeby lepiej to zrozumieć, trzeba zauważyć, ile planów pokrzyżowała i od ilu ważnych w tym czasie wydarzeń odciągnęła uwagę. Im bardziej twórcy poszczególnych planów zaczynali zdawać sobie sprawę z tego, co się wydarzało, tym bardziej gęstniała atmosfera przy Wiejskiej czy na Krakowskim Przedmieściu.
Z jednej strony premier Mateusz Morawiecki i jego budżet, promowany przez PiS jako przełomowy, bo bez deficytu. Piątkowe głosowania nad poprawkami i przyjęciem planu finansów państwa miały być wielkim sukcesem. Ale dzień zdominował gest z czwartkowego wieczoru.
Miny i reakcje polityków PiS, którzy wchodzili tego dnia do Sejmu, mówiły same za siebie. Większość z nich pytania o Lichocką zignorowała, a gdy zapytałem Piotra Glińskiego - ministra kultury, warto zaznaczyć - o to, czy nie wstyd mu za posłankę, w odpowiedzi usłyszałem: - Za pana jest mi wstyd!
Trudno było nie zauważyć napięcia, które zapanowało tego dnia w parlamencie.
Ale prawdziwe powody do zmartwień piętrzyły się nie tylko przy Wiejskiej. Gorąco zrobiło się też na Krakowskim Przedmieściu. Irytacja to mało powiedziane, zważywszy na to, że za kilkanaście godzin miała się odbyć konwencja prezydenta Andrzeja Dudy. Specjaliści od PR w szeregach Zjednoczonej Prawicy, ludzie prezydenta – wszyscy zapowiadali ją jako największe wydarzenie od dawien dawna. Inspirowana amerykańskim rozmachem wyborczym, nowoczesna, pełna ludzi z całego kraju, którzy chcą Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim. Tygodnie pracy i przygotowań i raptem ten jeden gest.
Sobota, zamiast świętem Andrzeja Dudy, stała się kolejnym dniem z pytaniami o zachowanie posłanki. Ta na wydarzeniu u prezydenta się nie pojawiła, by nie zaognić atmosfery. – Nie przyszłam, by już nie komentować tego, co się stało, by nie odpowiadać na pytania. Nie mam już nic do powiedzenia w tej sprawie. Proszę mnie nie pytać – mówiła dziennikarzom portalu Wirtualna Polska.
Dni mijały, a temat Lichockiej wracał jak bumerang. Andrzej Duda, prezentując w ostatnią środę swój sztab i inaugurując jego działalność, nie mógł udawać, że ta sprawa nie istnieje. Ale postanowił gest posłanki PiS zestawić z wydarzeniami z Pucka, gdy grupa przeciwników jego prezydentury zagłuszała jego wystąpienie. – Proszę o to, by nie było takich sytuacji jak w Pucku, czy takich sytuacji, jakie niestety miały miejsce ostatnio w polskim Sejmie. Żeby nie było obrażających gestów, obscenicznych, obrażających słów, by nie było obrażających zachowań – apelował.
Podczas samej prezentacji sztabu wśród ludzi prezydenta czy z obozu PiS nie zabrakło ironicznych komentarzy pod adresem Lichockiej. Echa jej sejmowego zachowania nadal wybrzmiewały, a w rozmowach dało się wyczuć ogromny żal do posłanki.
- Jeśli prawdą jest, że była kandydatką do ważnych funkcji w sztabie Andrzeja Dudy, to z pewnością tym gestem załatwiła sobie wakacje od kampanii – powiedział wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski. I rzeczywiście rychło po wulgarnym zachowaniu Lichockiej sejmowe korytarze obiegła wieść, że to pogrzebało jej szanse na karierę w sztabie Dudy.
Przekonać nieprzekonanych
Chcąc zniwelować złe wrażenie po tym, co zrobiła Lichocka, sztabowcy Andrzeja Dudy postanowili podkreślać, że obecny prezydent jest zawsze blisko ludzi. Jej wulgarny gest silnie skojarzył się bowiem z poczuciem wyższości czy pogardą. Nie tylko wobec politycznych oponentów, ale też wobec zwykłych wyborców – w końcu w tle były pieniądze, które nie trafią na leczenie pacjentów onkologicznych. Specjaliści od kampanii zdecydowali więc, by przekierować oczy opinii publicznej na obrazki Dudy wśród uśmiechniętej młodzieży, prezydenta z dziećmi, w tłumie zwolenników czy w końcu w lokalnym sklepie. Andrzej Duda w schronisku dla zwierząt, Duda, który przytula najmłodszych Polaków, który sam robi zakupy na kolację albo pije kawę na stacji benzynowej. To miało zatrzeć złe wrażenie po wyniosłej posłance. – Takie obrazki będą obecne przez całą kampanię. Chodzi o pokazanie otwartego na innych prezydenta, dla którego gesty takie jak ten Lichockiej są obce – przekonuje mnie jeden z polityków obozu Zjednoczonej Prawicy.
Najlepszym dowodem, że obóz rządzący traktuje to, co zrobiła Lichocka jako poważne zagrożenie, są słowa Jarosława Gowina. - Badania pokazują, że niezdecydowani to dziś 5-7 procent tych, którzy wezmą udział w głosowaniu w wyborach prezydenckich – mówił wicepremier w radiowej Jedynce, dodając, że to właśnie niezdecydowani rozstrzygną o wyniku wyborów. Wśród polityków PiS, z którymi rozmawiam, panuje obawa, że ci, których do tej pory dałoby się przekonać do głosowania na Dudę, po geście Lichockiej poprą kogoś innego w prezydenckim wyścigu. A to może być przyczyną dużych nerwów i niepewności w drugiej turze wyborów prezydenckich. Tam bowiem toczyć się będzie zacięta walka o każdy głos. Wybory mogą skończyć się raptem minimalną przewagą któregoś z kandydatów.
Dwa miliardy na TVP i zmiana sprawozdawcy
Nie byłoby historii wulgarnego gestu posłanki Joanny Lichockiej, gdyby tylko PiS pogodziło się z przegraną na posiedzeniu sejmowej komisji kultury i nie powtórzyło jednego z głosowań. Opozycji udało się wygrać dwa z nich – w pierwszym posłowie poparli wniosek Senatu, żeby nie przekazywać niemal dwóch miliardów złotych na media państwowe, a w drugim na sprawozdawcę tego stanowiska wybrali posłankę Lewicy Joannę Scheuring-Wielgus (w klubie PiS zabrakło dyscypliny i kilku głosów).
Stanowisko komisji ma znaczenie symboliczne, Sejm i tak większością głosów PiS przekazałby finalnie pieniądze państwowym mediom.
Problemem miało być sprawozdanie Joanny Scheuring-Wielgus. Posłanka w swoim wystąpieniu, które później upubliczniła, miała między innymi pytać: "I na co Kurski to wyda? Na horrendalnie wysokie pensje dla swoich kumpli, na propagandę, na hejt? I nie mówię tutaj o swoim osobistym przekonaniu, tylko o wynikach wielu badań i ekspertyz, które wprost mówią o braku pluralizmu, hejcie, przekazywaniu zmanipulowanych informacji".
Ale przemówienia nie było, bo PiS postanowiło odwołać Scheuring-Wielgus ze stanowiska sprawozdawcy i w powtórzonym kolejnego dnia głosowaniu w jej miejsce powołać Joannę Lichocką. Temu służył wniosek złożony przez byłego rzecznika rządu. - Poseł Bochenek nie był nawet w stanie spojrzeć mi w oczy. Posłanka Lichocka jako argument podawała, że nie możemy przemawiać, bo to PiS ma większość – wspomina Scheuring-Wielgus w rozmowie z Magazynem TVN24.
Faktem jest, że w ostatnich latach PiS ustanowiło wręcz zwyczaj powtarzania niekorzystnych dla siebie głosowań. Tak zrobili i tym razem. Tyle że "ten raz" zakończył się słynnym gestem, który zobaczyła cała Polska.
Energiczne przesuwanie palca
"Przesuwałam dwukrotnie palcem pod okiem, energicznie, bo byłam zdenerwowana" – to fragment internetowego wpisu Lichockiej, który zamieściła kilkadziesiąt minut po zejściu z sejmowej trybuny. Polityczna burza rozpętała się na dobre, a internet zalały filmiki i zdjęcia z tym, co zrobiła. Żadnego "przepraszam" z jej strony nie było. Posłanka PiS przekonywała za to, że gdyby chciała pokazać środkowy palec posłom PO, to by po prostu to zrobiła. Kolejnego dnia rano to "energiczne przesuwanie" zamieniło się w rozmowie z dziennikarzami w "odgarnięcie włosa z policzka". Słowo "przepraszam" nadal nie padało.
- Moim błędem było to, że tym ruchem dałam pożywkę do wielkiego ataku na Prawo i Sprawiedliwość. To jest niedobre – mówiła Lichocka tak, jakby nie dostrzegała tego, co już działo się wokół niej.
Mijały godziny, a partyjna machina PiS zdawała się coraz bardziej rozumieć skalę problemu. Do przeprosin wezwał partyjną koleżankę między innymi Joachim Brudziński. Lichocka w kolejnej rozmowie z dziennikarzami użyła finalnie słowa "przepraszam", ale w tradycyjnej formule ("przepraszam tych, którzy poczuli się dotknięci"). Potem nastąpił wywód na temat manipulacji ze strony opozycji i kłamstwa, którego miała stać się ofiarą. Utrzymywała, że nie miała intencji prezentowania wulgarnego gestu i dodawała tym razem, że "odgarnęła z policzka energicznym ruchem coś, co miała na policzku".
- Moim zdaniem tego rodzaju gesty nie powinny mieć miejsca na sali sejmowej – stwierdził po kilku dniach Adam Bielan. Ale im bardziej dopytywałem go o ewentualne konsekwencje wobec Lichockiej, tym bardziej zdawał się być podenerwowany i odpowiadał pytaniami o to, co opozycja zrobiła z zachowaniem posłanki PO Kingi Gajewskiej i jej internetowym nagraniem sprzed wielu miesięcy. Wspomógł go też poseł PiS Radosław Fogiel, który jednym tchem wyliczał Janusza Palikota, Klaudię Jachirę czy wspomnianą Kingę Gajewską jako przykłady, od których miało się zacząć obniżanie standardów polskiego życia publicznego. - Uważamy, że przeprosiny ze strony Lichockiej kończą sprawę – mówił.
Przeprosiny nie zamykają tematu
- Zgłoszę wniosek o ukaranie Lichockiej – zapowiada wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski z PSL i dodaje, że jest po rozmowach z szefami innych ugrupowań w tej sprawie. Zwraca uwagę na festiwal kar wobec przedstawicieli opozycji, które często nie były współmierne do tego, co robili. Ten przez ostatnie lata trwał w najlepsze. Poseł PO Michał Szczerba został wykluczony przez Marka Kuchcińskiego z obrad za słynny już zwrot "panie marszałku kochany"; inny poseł tej partii Sławomir Nitras był regularnie karany przez większość PiS w prezydium obniżką uposażenia. Zazwyczaj ucinano mu połowę uposażenia na okres dwóch miesięcy, co szło w tysiące złotych. Ale przewodniczący Nowoczesnej Adam Szłapka wątpi, że PiS zdecyduje się ukarać w jakikolwiek sposób Lichocką. – Dla nich ten gest wcale nie jest oburzający, jest prawdziwy. To nie jest pierwszy raz, kiedy polityk PiS taki gest wykonuje – podkreśla i wraca do historii posła PiS poprzedniej kadencji, Piotra Pyzika. Wtedy też środkowy palec wystąpił w roli głównej i wtedy też politycy obozu rządzącego tłumaczyli, że to wina opozycji i tego, jak zachowuje się wobec nich.
O tym, co wydarzyło się na sali plenarnej i jakie konsekwencje mogą spotkać posłankę Joannę Lichocką rozmawiam z marszałek Sejmu Elżbietą Witek. - Przez długi czas nie widziałam, co się dzieje, dopiero szum spowodował, że się tym zainteresowałam – wspomina. I rzeczywiście z perspektywy fotela marszałka można takiej rzeczy na początku nie dostrzec. - Stąd moja informacja, że jeśli ktoś widział gest, to może złożyć wniosek do komisji etyki poselskiej. Ja nie mogę, bo nie widziałam, nie mam podstaw do napisania wniosku – tłumaczy Elżbieta Witek.
Mało kto w szeregach PiS wierzy w to, że Joannę Lichocką spotka jakaś realna kara. Dlaczego? Bo zasłużyła się w oczach Jarosława Kaczyńskiego swoją działalnością po katastrofie smoleńskiej i do tej pory jest to jej pamiętane. Realizowała filmy dokumentalne na ten temat, stworzyła też wiele filmów poświęconych pamięci zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Za to wszystko zdobyła uznanie prezesa PiS - twierdzą jej partyjni koledzy, z których wielu nie pała do niej sympatią. Zwracają uwagę, że chwilę przed pokazaniem środkowego palca, tuż po zejściu z mównicy, Lichocka została pocałowana w dłoń przez Jarosława Kaczyńskiego.
Lichocka zasiada w Sejmie od 2015 roku. W międzyczasie została wydelegowana przez PiS do Rady Mediów Narodowych, czyli stworzonego przez partię rządzącą organu, który dostał zadanie przemeblowania mediów narodowych. To był swojego rodzaju awans oraz nagroda za dotychczasowe zaangażowanie. Posłanka znana jest z tego, że używa ostrego języka i że chętnie ocenia media, dziennikarzy i innych polityków.
Dla kogo te dwa miliardy?
"Polska onkologia. Długie oczekiwanie na wizytę i badania, brak dostępu do wielu nowoczesnych leków to tysiące codziennych dramatów zwykłych ludzi, którzy toczą codziennie walkę o życie, o jeszcze jeden miesiąc, rok. Dwa miliardy złotych na pewno im pomogą" – to chciała miedzy innymi powiedzieć Joanna Scheuring-Wielgus w przemówieniu posła sprawozdawcy, którego w końcu nie wygłosiła, bo PiS zastąpiło ją Lichocką.
Sama Lichocka od początku powtarza, że nie było jej zamiarem zwracać się wulgarnie do kogokolwiek, a już szczególnie nie do chorych. Ale palec pokazała w momencie, gdy decydował się los niemal dwóch miliardów złotych, które można było przeznaczyć na leczenie pacjentów z rakiem. W momencie, gdy opozycja przekonywała, że zamiast na media rządowe lepiej przekazać te pieniądze chorym i potrzebującym. Jurek Owsiak tak pisał o tym, co się wydarzyło: "To był gest zwycięstwa pani poseł i jej ugrupowania nad opozycją. To także był gest zwycięstwa śmierci nad życiem. Dwa miliardy złotych, które dzisiaj powinny być przeznaczone na ratowanie życia i zdrowia Polaków".
- Mamy problem. Opozycja skutecznie wtłoczyła nas w debatę, na co lepiej przeznaczyć te pieniądze – skomentował jeden z parlamentarzystów PiS. - Awantura szybciej by ucichła, gdyby nie kontekst, w który został wpisany palec Lichockiej, czyli leczenie onkologiczne. Już dawno nie było sytuacji, kiedy opozycji udało się skutecznie narzucić jakąś narrację – przyznaje. Z Pałacu Prezydenckiego płyną więc sygnały o tym, że Andrzej Duda raczej podpisze ustawę o niemal dwóch miliardach dla mediów rządowych, ale potem wyśle ją do Trybunału Konstytucyjnego. A ten wróci do tej kwestii dopiero po wyborach. To ma rozmydlić sprawę.
Trudno jednak nie mieć wrażenia, że w szeregach partii rządzącej brak jest spójnej koncepcji, jak z tego kryzysu wyjść. Była publikacja list poparcia do nowej KRS przez Kancelarię Sejmu, zatrzymywanie "agenta Tomka", potyczki na linii Marian Banaś – Prawo i Sprawiedliwość czy pierwszy wyjazd kampanijnego DudaBusa. Rzucono do pomocy wszystkie środki. Tylko że palec posłanki Lichockiej wyrył się już w świadomości społecznej. Opozycja zapowiada, że w swoich kampaniach będzie do tego gestu niejednokrotnie wracać.