Zakładając racjonalność działania zarówno pragmatycznego Tadeusza Rydzyka, jak i misyjnych antyaborcjonistów, chodzi im o to, by w przyszłym Sejmie przekazać Jarosławowi Kaczyńskiemu jednoznaczny komunikat: albo odkręcisz do oporu "dziełom Bożym" ojca dyrektora kurek z funduszami publicznymi i PiS w całości będzie głosował za zakazem aborcji, albo pożegnaj się z marzeniami o większości koniecznej do powołania rządu. "Partia Rydzyka" może liczyć na 7-9 procent głosów w najbliższych wyborach. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
Zakotłowało się, zagotowało, bo oto Mirosław Piotrowski, który do Parlamentu Europejskiego wszedł z listy PiS, złożył wniosek o rejestrację nowej partii "Ruch Prawdziwa Europa". Wszyscy komentatorzy trafnie uznają, że europoseł Piotrowski nie uczyniłby tego nie tyle bez zgody, ale bez inspiracji i nakazu szefa Radia Maryja, Tadeusza Rydzyka.
Mirosław Piotrowski należy do grupy polityków wspieranych przez ojca dyrektora, ale to mało powiedziane. Tadeusz Rydzyk, owszem, różnych polityków wspiera, ale - jak pokazują przebyte już meandry życia politycznego - ma do nich stosunek instrumentalny. Inaczej jest w przypadku europosła Piotrowskiego, za którego, jak mnie informowano z wielu źródeł, gotów jest krew przelewać. Jeden z pisowskich do czasu europosłów, sam umizgujący się usilnie do szefa Radia Maryja, nie bez zgryźliwości określił swego kolegę jako "pączusia ojca dyrektora".
O szczególnej pozycji tego europarlamentarzysty świadczy i to, że w 2009 roku wszedł do Parlamentu Europejskiego z listy PiS, a następnie szybko wystąpił z ich grupy poselskiej, pozostając jednak w eurosceptycznej frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Pomimo tej politycznej nielojalności, dzięki ultymatywnym żądaniom swojego patrona, w 2014 roku ponownie został wpisany na pisowską listę do PE, ponownie wybrany i ponownie z grupy pisowskiej wystąpił.
Większość komentatorów uważa, że manewr z rejestracją partii to "ustawka": ojcu dyrektorowi chodzi o wywarcie nacisku na Jarosława Kaczyńskiego, by umieścił na miejscach "biorących" na listach do PE wskazanych przez niego ludzi - mówi się o czterech osobach z Piotrowskim na czele - i odkręcił nieco przykręcony po dymisji radiomaryjnego ministra środowiska Jana Szyszki kurek z pieniędzmi publicznymi zasilającymi "dzieła Boże" ojca dyrektora. Jeśli tak jest, a wykluczyć tego nie sposób, to rzecz jest małej wagi. Ot, normalna przepychanka do szafki z konfiturami w obozie "dobrej zmiany". Wtedy poniższe wywody można będzie wrzucić do kosza.
Na prawo od PiS
Możliwe jest jednak, że to inicjatywa poważniejsza. Po pierwsze, Tadeusza Rydzyka, jednostkę wrażliwą i ambitną, uwiera sytuacja, w której musi handryczyć się z Jarosławem Kaczyńskim o miejsca dla swoich ludzi i dopływ funduszy publicznych do swoich "dzieł Bożych" z pozycji słabszego, wręcz petenta. Nie tak bywało, bo najbardziej komfortowa dla Tadeusza Rydzyka jest sytuacja, w której może naciskać na Jarosława Kaczyńskiego wspieraniem jakiejś prawicowej wobec niego konkurencji. Tak wykorzystywana była w latach 2005-2007 Liga Polskich Rodzin. Gdy po wyborach 2011 roku w PiS nastąpił rozłam i grupa polityków założyła "Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobro", ojciec dyrektor był wtedy bramkarzem strzegącym dostępu do mikrofonów Radia Maryja i zadekretował następującą proporcję: na trzy dostępy dla PiS jeden dla Solidarnej Polski.
W 2015 roku Solidarna Polska utraciła polityczną podmiotowość. Jej politycy kandydowali z list PiS i ojciec dyrektor znalazł się w sytuacji petenta. Źle nie miał i nie ma, ale musi to - co jak uważa - należy mu się jak psu zupa, wypraszać i nie ma kim nacisnąć. A w dodatku jego ulubieńców systematycznie gonią z rządu (Jan Szyszko, Antoni Macierewicz). W interesie ojca dyrektora leży zatem powstanie podmiotu politycznego na prawo od PiS, całkowicie niezależnego od Jarosława Kaczyńskiego i całkowicie zawisłego od szefa Radia Maryja.
Antyaborcjoniści, antyszczepionkowcy i narodowcy
Po drugie, choć kamieniem węgielnym strategii politycznej Kaczyńskiego jest, by na prawo od PiS była tylko ściana, to właśnie na twardej prawicy narasta potężna frustracja polityczna, a objęte nią środowiska bliskie są przekroczenia masy krytycznej umożliwiającej stworzenie nowego podmiotu. Te środowiska to ruchy antyaborcyjne, antyszczepionkowe i narodowcy. Każde z nich ma kosę z PiS.
Narodowcy obawiają się, że przesunięty zdecydowanie na prawo PiS "ukradnie" ich firmową imprezę – Marsz Niepodległości. Sami w sobie nie stanowią jednak dużego zagrożenia z racji inherentnego infantylizmu politycznego i takiejże kłótliwości, które uniemożliwiają wyłonienie sprawnego kierownictwa.
Ruchy antyszczepionkowe były dopieszczane przez PiS po objęciu władzy w mediach publicznych, ich postulaty wspierało twardo Radio Maryja. Okrzepły, zorganizowały się i zebrały 120 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy znoszącym obowiązek szczepień. PiS po pierwszym czytaniu skierował projekt do komisji, ustami swego posła zapowiedział, że gotów jest na "kompromis" w postaci zniesienia obowiązku szczepień dla dzieci do drugiego roku życia, ale w Pruszkowie pojawiło się ognisko zakażeń odrą, środki masowego przekazu zaczęły bić na alarm, Polacy bardzo się przestraszyli i PiS wspólnie z PO antyszczepionkowy projekt w Sejmie w drugim czytaniu odrzucił.
Antyszczepionkowcy to jednak dość wąska nisza w przeciwieństwie do antyaborcjonistów, których PiS obił, sponiewierał, wystrychnął na dudka i upokorzył jak chyba nikogo innego. Najpierw w 2016 roku środowiska te zebrały ponad pół miliona podpisów pod projektem ustawy całkowicie zakazującym aborcji i wprowadzającym karalność kobiet. Większość pisowska w Sejmie projekt skierowała do komisji, ale w październiku doszło do masowego "czarnego protestu", którego skala i przekrój społeczny zaskoczyły kierownictwo partii. To nakazało odrzucić projekt w drugim czytaniu, co przeprowadzono wspólnie z opozycją, ale przy biernym (wstrzymanie się) lub czynnym (głosowanie przeciw wnioskowi o odrzucenie) dużej grupy posłów PiS.
Wkrótce potem prezes Kaczyński dał do zrozumienia, że całkowity zakaz aborcji to nie, ale zniesienie przesłanki, jaką jest ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu (w języku antyaborcjonistów – aborcja eugeniczna), to i owszem. Antyaborcjoniści przystąpili zatem do dzieła, zebrali 830 tysięcy podpisów pod takim właśnie projektem, a gdy ten trafił do Sejmu, poparcie dla niego wyrazili ówczesna premier Beata Szydło i prezydent Andrzej Duda. Po czym projekt trafił do komisji i w niej ugrzązł. Pod koniec 2018 roku PiS, między innymi ustami wicepremierów Gowina i Glińskiego, mówi antyaborcjonistom wprost – w okresie wyborczym ograniczeniem aborcji się nie zajmiemy i już.
Z punktu widzenia antyaborcjonistów powtarza się dobrze rozpoznany schemat: cacy, cacy, buch po glacy.Podobnie było w 2007 roku z próbą zmiany konstytucji, która w konsekwencji skutkowałaby zakazem aborcji. Wtedy też w kluczowym momencie Jarosław Kaczyński zarządził strategiczny odwrót, co zaowocowało wystąpieniem z PiS ówczesnego marszałka Sejmu Marka Jurka wraz z grupką posłów. Antyaborcjoniści mają poczucie, że są mięsem armatnim w wyborach, a potem bez zachowania pozorów wystawia się ich do wiatru. A ponieważ są to ludzie nastawieni misyjnie, a nie politycznie, to "jedność prawicy" interesuje ich o tyle, o ile jest przesłanką wprowadzenia zakazu lub ograniczenia aborcji. Jeśli tak jak teraz się dzieje, jest to szantaż służący odrzuceniu de facto ich podstawowego postulatu, to "jedność prawicy" pod przewodem Jarosława Kaczyńskiego staje się koncepcją wrogą. Należy ją zatem rozbić.
Sprawa jest jeszcze poważniejsza, bo nie tylko ojciec dyrektor zgłasza zastrzeżenia do PiS i nie tylko liderka antyaborcjonistów Kaja Godek daje publicznie wyraz poczuciu zdrady; PiS znajduje się pod presją Kościoła instytucjonalnego – proboszczów i biskupów, niezależnie do tego, czy kojarzeni są z nurtem "radiomaryjnym", czy jego oponentami. Episkopat Polski wydał w tej sprawie bezprecedensowy komunikat stanowiący formę bezpośredniego nacisku na posłów, a daleki od Radia Maryja arcybiskup Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, dokonał bezpośredniej krytyki partii rządzącej. "Myślę, że oczekiwanie i zniecierpliwienie ze strony katolików i także wyborców partii rządzącej jest pod tym względem ogromne. Wycofanie się PiS z tej obietnicy byłoby wielkim wyrzutem sumienia, który będzie miał dla nich złe skutki. Przecież także pod projektem Kai Godek "Zatrzymaj aborcję" podpisało się aż 830 tysięcy osób i tego głosu nie można od tak sobie zlekceważyć. Kolejne tysiące pracowało nad tym projektem przez długi czas. Oni wszyscy są coraz bardziej zniecierpliwieni i rozczarowani” - oznajmił hierarcha.
Potencjał polityczny zatem istnieje i może się zrealizować, choć nie w formie politycznej partii antyaborcyjnej; dziesiątki doświadczeń dowodzą, że "partie jednego tematu" nie odnoszą sukcesów. Ale jeśli na czoło wysuwa się "prawdziwa Europa – Europa Christi", to najważniejszy postulat zostaje wmontowany w niedookreślony, ale zdecydowanie szerszy konstrukt ideowo-polityczny, który przykościelnej części aktywnego politycznie, to znaczy chodzącego do wyborów, społeczeństwa polskiego dobrze się kojarzy.
Nóż do gardła PiS
Zakładając instrumentalną racjonalność działania zarówno pragmatycznego ojca dyrektora, jak i misyjnych antyaborcjonistów, dla osiągnięcia ich celów konieczne jest polityczne "wybicie się na niepodległość" względem PiS, czyli doprowadzenie do takiej sytuacji, w której o swoje postulaty będą zabiegać nie z pozycji petenta, ale koalicyjnego partnera przykładającego silniejszemu PiS-owi nóż do gardła. Taką doktrynę polityczną sformułował w książce "Dysydent w państwie PO-PiS" antyaborcyjny Marek Jurek w odniesieniu do głosowań nad wspomnianą antyaborcyjną zmianą Konstytucji: "(...) zabrakło 10 głosów Samoobrony. Premier Kaczyński potrafił, gdy chciał, nakłonić Samoobronę do głosowania za dekomunizacją służb specjalnych (...) Gdyby w Radiu Maryja powiedział, że liczy na jednomyślne poparcie koalicji, albo zagroził odebraniem Samoobronie choćby jednego wiceministerstwa, Samoobrona głosowałaby w całości "za"".
Przekładając to na dzisiejsze uwarunkowania, chodzi o to, by zorganizowane środowiska na prawo od PiS mogły przekazać w przyszłym Sejmie Jarosławowi Kaczyńskiemu jednoznaczny komunikat: albo odkręcisz "dziełom Bożym" ojca dyrektora do oporu kurek z funduszami publicznymi oraz PiS w całości będzie głosował za zakazem aborcji, albo pożegnaj się z marzeniami o bezwzględnej większości koniecznej do powołania rządu.
Aby do takiego stanu rzeczy doprowadzić, konieczne jest stworzenie autonomicznego wobec PiS klubu sejmowego. I z tej perspektywy można spojrzeć na inicjatywę europosła Piotrowskiego. Przekroczenie przez nową partię 5-procentowego progu w wyborach do PE w 2019 roku wydaje się wielce prawdopodobne.
Wprawdzie w 2009 roku Prawica Rzeczpospolitej antyaborcyjnego Marka Jurka i antyunijna "Libertas" uzyskały łącznie nędzne 3,09 procent, ale żaden z tych komitetów nie był wspierany przez Radio Maryja. Natomiast w 2014 roku Solidarna Polska (z dostępem do mikrofonów Radia Maryja, choć skromniejszym niż PiS) oraz Ruch Narodowy (bez dostępu), sytuujące się na prawo od PiS, uzyskały razem 5,38 procent, a kolejna formacja błazenkowatego, odwołującego się do mentalności gimbazy Janusza Korwin-Mikkego – 7,15 procent.
Korwin-Mikke w 2019 roku pójdzie zapewne sam lub w sojuszu z częścią narodowców, gimbaza w Polsce wiecznie żywa, ale partia, która uzyska jednoznaczne poparcie ojca dyrektora, może liczyć na dużo więcej niż 5 procent. Przypomnijmy, że promowana przez Radio Maryja Liga Polskich Rodzin uzyskała w wyborach do PE w 2004 roku oszałamiające 15,92 procent. Na zbliżenie się do tego wyniku przez pozapisowską prawicę w 2019 roku z różnych względów nie ma co liczyć, ale solidne 7-9 procent jest w zasięgu możliwości.
Nowa rzeczywistość
Przekroczenie przez antyaborcyjno-rydzykową prawicę progu 5 procent w wyborach do PE stworzyłoby nową sytuację polityczną. Po wyborach do PE w 2014 roku, w których Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry i Polska Razem Jarosława Gowina nie przekroczyły progu 5 procent, Jarosław Kaczyński zaproponował im kandydowanie z list PiS, co oznaczało, że wprawdzie obaj panowie znaleźli się w rządzie, ale ich partie nie są finansowane z budżetu, a ich członkowie należą do klubu parlamentarnego PiS i są - podobnie jak ojciec dyrektor - klientami nowogrodzkiego patrona. Otóż gdyby partia antyaborcyjno-radiomaryjna przekroczyła w eurowyborach próg 5 procent, mogłaby postawić PiS-owi następujący warunek: albo zawieramy formalno-prawną koalicję wyborczą, co oznacza po wyborach do Sejmu osobny klub pozapisowskiej prawicy i finansowanie pozapisowskiej prawicowej partii z budżetu, albo wystawiamy osobną listę i albo przekroczymy 5 procent, albo nie, ale nawet jeśli uzyskamy 4,5 procent, to kosztem PiS, które wtedy z nadziejami na stworzenie własnego rządu może się pożegnać.
Najbliższe trzy miesiące pokażą, czy mamy do czynienia z "ustawką", której celem jest uzyskanie przez ojca dyrektora czterech miejsc na listach PiS do PE ze szczególnym uwzględnieniem "pączusia ojca dyrektora", czy z inicjatywą poważniejszą, która nie tyle oznacza wewnętrzny kryzys PiS, co kryzys hegemonii PiS na prawicy. Dolarów przeciw orzechom nie postawię, ale nieśmiało obstawiam drugą możliwość.