Ewa Swoboda w sobotę została w Glasgow halową mistrzynią Europy w biegu na 60 m. Przypominamy tekst o polskiej sprinterce, który w 2016 roku ukazał się na łamach Magazynu TVN24.
Pewnie zabrzmi to brawurowo, ale co tam. Ewa Swoboda, która pod koniec lipca skończy zaledwie 19 lat, chciałaby zostać gwiazdą sprintu, tego światowego. Najlepiej tak wielką jak Irena Szewińska albo Ewa Kłobukowska. Popatrzcie na nią, przyjrzyjcie się uważnie – właśnie tak wygląda przyszłość polskiego sportu.
Tylko na chwilę cofnijmy się w czasie. Mamy lata 60. ubiegłego wieku. To był piękny okres polskiego sprintu. Szewińska (przed ślubem startująca pod nazwiskiem Kirszenstein) i Kłobukowska zdobywały medale olimpijskie, zostały gwiazdami na skalę światową. Nazwano je Duetem K-K, pisano o nich i mówiono wszędzie.
Do czasu. Przeciwko Szewińskiej rozpętano antysemicką nagonkę, odmawiano jej nawet prawa do reprezentowania biało-czerwonych barw. Kłobukowskiej karierę postanowiono zniszczyć na samej górze, w sposób perfidny, upokarzający. Na wniosek działaczy z ZSRR i NRD poddano ją badaniom genetycznym na określenie płci. W aferę podobno zaangażowane były służby specjalne tych krajów. Zawyrokowano, że nie jest w pełni kobietą, i dożywotnio zdyskwalifikowano. Według dzisiejszej medycyny była to kompletna bzdura. Kłobukowskiej – o zgrozo – nigdy nie przeproszono.
W roku 1964, co ważne dla tej historii, 18-letnia Kłobukowska przebiegła 100 m w czasie 11,42 s. 50 lat później, w roku 2014, Ewa Swoboda najpierw wyrównała ten wynik, a w następnym sezonie uzyskała rewelacyjne 11,24 s, co jest rekordem Polski juniorów. Od pół wieku nie mieliśmy w kraju takiej znakomitej sprinterki, niech to świadczy o skali jej talentu. Rezultat Swobody na 60 m – 7,20 s - to halowy rekord Europy juniorek. W tej kategorii wiekowej została też mistrzynią Europy na 100 m. A to dopiero początek.
Nie Ivet, ale pani Lalova
Szewińska, siedmiokrotna medalistka olimpijska w sprintach i skoku w dal, wystawia Ewie Swobodzie laurkę. A wierzyć jej słowom trzeba, w końcu to autorytet. – Widziałam ją kilka razy, chociażby na mistrzostwach świata juniorów w Eugene, gdzie wypadła bardzo dobrze. I muszę powiedzieć, że to jest ogromny talent, dziewczyna dynamiczna, o doskonałych warunkach, zwłaszcza do biegania 100 m – twierdzi pani Irena.
Kiedy Szewińska była 18-latką, wywalczyła w 1964 r. w Tokio trzy medale olimpijskie, w tym złoty w sztafecie sprinterskiej. Jak wielka mistrzyni reaguje na pojawiające się coraz częściej odważne opinie, że Swoboda to nowa Szewińska? – Wie pan, zalecałabym ostrożność. Ja biegałam w innej epoce, tego nie da się porównać. W Tokio startowałam po zaledwie czterech latach treningu, w tym dwóch w grupie szkolnej. Ewa musi robić swoje. Niedługo czeka ją walka o igrzyska w Rio. Obserwuję ją i jestem pewna, że ma wszelkie predyspozycje, by jeszcze sporo się poprawić. Bardzo jej tego życzę, bardzo bym chciała, by kiedyś – jak ja – zdobywała dla Polski medale i to na tych największych imprezach – podkreśla mistrzyni.
Ewę wypatrzyła Iwona Krupa, nauczycielka wychowania fizycznego w gimnazjum. Wpadała na lekcje do podstawówki Ewy i w czwartej czy piątej klasie – kto by teraz o tym pamiętał – zachwyciła się tą ruchliwą dziewczyną. Od razu było widać, że sportowo przerasta rówieśników. A kiedy Ewa poszła do gimnazjum, pojechała na te zawody do Pszczyny, na których nikt nie potrafił jej dogonić.
Ewa nie zwraca się do Krupy po imieniu, to dla niej trenerka. I słusznie, skoro jest w wieku jej rodziców. Szacunek i dystans muszą być. Za nic nie chciałaby współpracować z mężczyzną, z jakimś siwiejącym i grubiejącym trenerem, który by na nią pokrzykiwał. – Kurczę, przyzwyczaiłam się do trenerki, do kobiety. Dogadujemy się jakoś normalnie, z mężczyzną nie byłoby takiego samego kontaktu. Mężczyzna nie zrozumiałby pewnych spraw. Pani Iwonie potrafię się nawet zwierzać. To taka druga mama – twierdzi.
Mama Ewy, pani Beata też biegała, ale tylko dla przyjemności. Jakieś krótkie dystanse i jakieś dłuższe. – Nic poważnego – opowiada Ewa. Czasami truchtają razem. – Daje radę, na pewno nie jest źle – ocenia córka. Tata, pan Grzegorz z nimi nie truchta, bo nie ma na to czasu. I on, i mama trenowali kiedyś judo. Zresztą właśnie na treningu judo się poznali. Ewa nie chciała pójść w stronę sportów walki. – Jestem wrażliwym człowiekiem, nie mogłabym komuś zrobić krzywdy – tłumaczy.
Po imieniu nie zwraca się też do starszych rywalek. Ivet Lalovą, sprinterkę z Bułgarii, kobietę 31-letnią, nazwała w jednym z wywiadów "panią Lalovą". O innych biegaczkach też tak mówi. – Jak ktoś jest w moim wieku, to normalnie powiem "ej, ty". A do starszej osoby trzeba powiedzieć "proszę pani" – wyjaśnia.
Kot geometryczny na żebrach
Nie peszą jej wywiady, bo niby dlaczego miałyby peszyć? Energiczna, przebojowa i rezolutna była zawsze. – Ale kiedyś byłam też wstydziochem, nigdy nie chciałam występować na szkolnych akademiach. Teraz jest lepiej, wydaje mi się, że to sport mnie zmienił – tłumaczy.
Przyznaje, że kompleksy jednak ma. Dużo ich jest. Pytam o chociaż jeden, delikatnie, żeby nie urazić młodej kobiety. – Mój duży nos – odpowiada. Aha, myślałem, że to będzie jednak coś poważniejszego. Błąd, Ewa się oburza. – O przepraszam, to jest bardzo poważna sprawa. Staram się nie zwracać uwagi na ten i inne kompleksy, bo nikt nie jest idealny. Trzeba siebie zaakceptować, prawda? – podkreśla.
No, prawda. Już razem zgadzamy się, że sport to idealny sposób na kompleksy. – Fajny jest. W sporcie można być sobą. Można robić to, co się lubi robić, co sprawia przyjemność. Kurczę, tu nic nie trzeba udawać, przetrwa ten, kto ma charakter. I tyle w tym temacie – mówi Ewa.
W porządku, to inny temat. Makijaż, z którego Ewa jest znana. Oryginalny, mocny, jakieś kreski na wzór wschodni. – Kiedyś malowałam się bardziej, teraz już nie. No, czasami trochę bardziej pomaluję oko. Taki makijaż noszę i na stadionie, i prywatnie, codziennie – tłumaczy.
Sprawa nie jest prosta, bo sztuki tego makijażu uczyła się godzinami. Najpierw zupełnie jej nie wychodziło, potem wychodziło lepiej, ale to wciąż nie było to. Pomogła mama. – Narysowała mi tę kreskę, która bardzo mi się spodobała. I zaczęłam się malować właśnie w ten sposób – wyjaśnia.
Jest oryginalny makijaż, są i tatuaże. Niedawno Ewa zapowiadała, że zrobi sobie pierwszy, a ma już cztery. Na nodze kwiatek, na prawej ręce napis "Mom and Dad I love you", na lewej ręce też kwiatek, a z prawej strony na żebrach kot geometryczny.
Kot, bo koty Ewa lubi bardzo. Ma jednego, o trzech łapach. Wzięła go od jakiejś dziewczyny. A potem zdarzył się wypadek – kot odprowadzał mamę do sklepu i wpadł pod samochód. Przeżył, jest szczęśliwy.
Muszę powiedzieć, że Ewa to ogromny talent, dziewczyna dynamiczna, o doskonałych warunkach, zwłaszcza do biegania 100 m. Jestem pewna, że ma wszelkie predyspozycje, by jeszcze sporo się poprawić. Bardzo jej tego życzę, bardzo bym chciała, by kiedyś zdobywała dla Polski medale i to na tych największych imprezach
Irena Szewińska
Czasami jest jej trochę za dużo
Jest zawodniczką klubu UKS Czwórka Żory. Warunki do trenowania? Lepsze niż niedawno, ale wciąż kiepskie. Swoboda i Krupa nie mają do dyspozycji stadionu, bo obiektu, na którym ćwiczą, stadionem na pewno nie można nazwać. – Zrobili nam wreszcie tartan, niestety, nie jest za dobry, ale jest, co się liczy, bo wcześniej był żwir. To tylko 200 m tartanu. Hali nie ma. Na siłownię chodzimy do trenerki do szkoły – tłumaczy Ewa.
Poza bieganiem lubi spać i jeść. Albo jeść i spać, chyba taka kolejność jest właściwa. – Kiedyś byłam za gruba, bo ważyłam prawie 65 kilo. Już się ogarnęłam i jem z umiarem. A jeść lubię wszystko, no, poza czosnkiem i cebulą. I ostrymi przyprawami. Potem niestety widać, że jest mnie trochę za dużo.
A co z dietą, co ze zdrowym odżywianiem, z którym kojarzy się sportowiec? – Hmm... Znaczy się... Jakieś specjalnej diety nie trzymam. Ostatnio ograniczyłam słodycze i fast foody, ale czasami się zdarza, że gdzieś pójdę i coś sobie zjem. A powiem jeszcze, że po sezonie chcę spróbować wegetarianizmu. Zobaczę, jak moje ciało będzie się zachowywać – zapowiada.
Ewa lubi jeszcze pograć na komputerze albo na playu. – Ostatnio zdałam też na prawo jazdy, to jeżdżę sobie samochodem. A zdałam za pierwszym razem! Wcześniej jeździłam trochę z tatą, chwalił mnie. Jak nie miałam własnego samochodu, to nawet mi swój pożyczał – mówi.
Teraz ma własne auto. Opel Corsa, rocznik 2007, kolor granatowy. Chciała czerwony, ale nie było.
Uczciła to szklanką coli
Teraz myśli o sezonie 2016. Najpierw czekają ją zawody halowe. – Celem jest rekord życiowy na 60 m – zapowiada.
Szansę będzie miała już na początku lutego, w halowym mityngu Pedro's Cup w Łodzi. Zachwyciła w ubiegłorocznej edycji tej imprezy – w eliminacjach uzyskała czas 7,25 s, a w finale poprawiła się o 0,01 s, co było wtedy rekordem Polski juniorek. Uczciła to szklanką coli. – Cieszyłam się ogromnie, aż złapałam się za głowę – wspomina Ewa. – Bardzo dobrze mi się biegało na Pedrosie, super tam było. W tym roku też chcę dobrego wyniku. Lepszego od tego 7,24, obowiązkowo – dodaje.
Główna część sezonu letniego to igrzyska w Rio de Janeiro. Rozpoczną się 5 sierpnia – wtedy Ewa od kilku dni będzie już 19-latką, czyli w lekkoatletyce zawodniczką wciąż bardzo, ale to bardzo młodą. Plan jest taki: wcześniej zrobić jakiś fajny wynik, żeby na te igrzyska się dostać. Ten fajny wynik to okolice 11,10 s. A na miejscu w Rio? – Chciałabym dotrzeć do półfinału. Przynajmniej do półfinału – zapowiada sprinterka.
Ambitnie, ale realnie. Cztery lata temu taki czas dawał miejsce w tej fazie rywalizacji.
Czasami napina bicki
W wielkiej seniorskiej imprezie Ewa mogła zadebiutować już w ubiegłym sezonie. Nic z tego nie wyszło, bo dopadła ją kontuzja mięśnia dwugłowego. Mistrzostwa świata w Pekinie oglądała więc w telewizji. I patrzyła na to, co wyprawia 23-letnia Dafne Schippers. Holenderka walczyła z zawodniczkami i z Jamajki, i z USA, i z innych krajów mocnych w sprincie. Bieg na 200 m wygrała, na 100 m była druga. W obydwu uzyskała rewelacyjne czasy – 21,61 oraz 10,81.
– Boję się jej – wypala Ewa.
– A to dlaczego?
– Nie wiem, trochę straszna jest. Taka niemiła z twarzy. Mam nadzieję, że kiedyś będę się z nią równać na bieżni. Wygrywa z czarnoskórymi dziewczynami, ale ja na kolor skóry nie zwracam uwagi. Kolor nie oznacza, że ktoś biega szybciej, a ktoś wolniej, tak uważam – tłumaczy.
W jej marzeniach, a właściwie planach, pomagają charakter i pewność siebie. Psychicznie Ewa pękła raz, na igrzyskach młodzieży w Chinach, w sezonie 2014. W finale stumetrówki popełniła wtedy falstart, za co, rzecz jasna, została zdyskwalifikowana. – Tam presja trochę mnie zjadła – przyznaje. – To była dla mnie nauczka, żeby się tak nie stresować, tak o tym nie myśleć. A denerwowałam się tak bardzo, że aż mi soczewka wypadła. Teraz jest już dobrze – zaznacza.
Przed każdym startem na rozgrzewce słucha muzyki. Jakiejś swojej, różnej, na pewno nie disco polo i techno. Pobudzającej. Wtedy, na minuty przed startem, jest sama. Grzeje mięśnie, zje czekoladkę. Po biegu robi w stronę widowni lub kamery serduszko, czasami napina bicki. Dla mniej zorientowanych – bicepsy. – Tak samo z siebie wychodzi. Lepiej coś pokazać, niż stać jak kołek i nic nie robić. Sport to przecież show, przynajmniej tak powinno być – tłumaczy.
Matura tak, studia potem
Na zdjęciach Ewa zawsze jest w otoczeniu przyjaciół, zawsze uśmiechnięta, przeważnie na pierwszym planie. Liderka, osoba bardzo towarzyska. Okazuje się, że to nie tak. Ona sama bowiem nazywa siebie samotnikiem. – Mam tylko dwie bliskie osoby, innych w to pobliże nie dopuszczam. Nie lubię, źle się czuję w tłumie. Jestem towarzyska, ale bez przesady – ucina.
Bieganie już niedługo może być moją pracą, tak je traktuję. Ale to praca, którą lubię, do której nie muszę się zmuszać. Szczęściara ze mnie, prawda?
Ewa Swoboda
Chłopaka ma od siedmiu miesięcy. Już od siedmiu miesięcy, w czym słychać dumę. To kolega z grupy treningowej, biega na średnich dystansach. Ma na imię Mateusz. Rozumie pasję Ewy, a to bardzo ważne. – Długo byliśmy przyjaciółmi, on jest gdzieś w pobliżu od zawsze. Trafiłam kiedyś na niesportowca i powiedział mi, że jestem okropna, bo nie mam dla niego czasu, a na bieganie mam. Albo on, albo sport. Mateusz mnie akceptuje – przyznaje.
Jest uczennicą klasy maturalnej. Przez sport już raz musiała zmienić szkołę. Bo, jak by to powiedzieć, w tej poprzedniej bieganie nie miało dla nauczycieli znaczenia. Wręcz przeszkadzało. Powtarzali, że nie jest tam od uprawiania sportu, tylko od nauki. Że bieganie kiedyś się skończy i takie tam. – Pewnie, że to wiem, ale teraz na sto procent zajmuję się sportem. Zdam maturę i na całego będę trenować. Studia odłożę na później – snuje plany Ewa.
Bieganie to wciąż tylko radość i zabawa czy już praca, sposób na życie i zarabianie? – Niedługo może być moją pracą, tak je traktuję – przyznaje Ewa. – Ale to praca, którą lubię, do której nie muszę się zmuszać. Szczęściara ze mnie, prawda? – przekonuje.