Chorowałam na COVID-19. Na szczęście przeszłam to lekko, jak przeziębienie, może grypę. Mój organizm - walcząc z wirusem - wytworzył przeciwciała, znajdują się one w osoczu. Mogą być cenne dla tych, którzy mają ciężki przebieg choroby, a ich organizm nie ma siły, żeby podjąć z nią walkę. Chciałam oddać osocze, bo w Polsce próbuje się to robić. Niestety, to nie jest takie proste. Nie każdy może to zrobić, nie każdy może je przyjąć. Ja na przykład okazałam się za lekka.
Dla Magazynu pisze Milena Bobrowska, dziennikarka TVN24, która zaraziła się koronawirusem.
18 marca zdiagnozowano u mnie COVID-19. Mój stan był dobry, co pozwoliło na wykonanie 18 dni później drugiego testu na obecność koronawirusa, a jego wynik okazał się już negatywny. Zgodnie z procedurą oficjalne uznanie osoby po COVID-19 za ozdrowieńca może nastąpić dopiero po dwóch negatywnych testach. Mój trzeci, i jednocześnie ostatni test, zrobiono mi tydzień później, 10 kwietnia. Na szczęście potwierdził, że jestem już zdrowa.
Wtedy w Polsce mówiło się już dużo o leczeniu osoczem ozdrowieńców tych pacjentów z koronawirusem, których stan się pogarszał. Zadzwoniłam więc do Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Gdańsku, a tam dowiedziałam się, że mogę zgłosić się na oddanie osocza najwcześniej 14 dni od drugiego negatywnego testu.
Za lekka, po urlopie i po operacji
Zanim pojechałam na miejsce, jeszcze raz zadzwoniłam do centrum krwiodawstwa. Pani doktor przeprowadziła ze mną długą rozmowę telefoniczną, podczas której poprosiła o przesłanie do placówki wyników trzech testów na obecność koronawirusa. Zapytała też, czy na coś choruję, czy miałam kiedyś wykonywaną transfuzję krwi i czy byłam w ciąży, bo to główne czynniki, które dyskwalifikują potencjalnego dawcę osocza. Na koniec zapytała też o moją wagę, a kiedy odpowiedziałam, że ważę 52 kilogramy – od razu uznała, że to może być zbyt mało do przeprowadzenia procedury pobrania osocza. Poprosiła jednak, abym przyjechała do placówki 24 kwietnia na badanie.
Na miejscu od razu skierowano mnie do gabinetu, w którym poinformowano o przebiegu procedury oddania osocza metodą plazmaferezy, dzięki której jednorazowo można pobrać aż około 600 mililitrów osocza, a to wystarczyłoby dla trzech chorych. Podłączono by mnie do tak zwanego separatora, który oddziela osocze od reszty krwi, a cała procedura miała potrwać około 40 minut.
Taki był plan.
Jednak chwilę później pielęgniarki przyjrzały się moim żyłom i powiedziały, że te niestety są zbyt słabe, by móc oddać jednorazowo taką ilość osocza. Podjęto więc decyzję o pobraniu ode mnie krwi pełnej - jednorazowo około 450 mililitrów zgodnie ze standardową procedurą, dokładnie taką, jaką przeprowadza się w przypadku krwiodawców. Z mojej krwi odseparowano by około 220-230 mililitrów osocza – jednostkę dla jednego chorego z COVID-19.
Następnie otrzymałam do wypełnienia kilkustronicową ankietę, w której musiałam odpowiedzieć na kilkadziesiąt pytań m.in. o przyjmowane leki, wykonane tatuaże, przeprowadzone zabiegi operacyjne czy o zagraniczne wyjazdy, bo dokładnie tak jak w przypadku krwiodawców są też czynniki, które czasowo dyskwalifikują. Pełne listy przeciwskazań znajdują się na stronach centrów krwiodawstwa i krwiolecznictwa (LINK https://krew.gda.pl/kto-moze-zostac-dawca,127,pl.html).
Z wypełnioną ankietą przekierowano mnie do gabinetu lekarskiego. Tu niestety okazało się, że nie będę mogła oddać krwi. I to przez wiele miesięcy. W styczniu spędziłam urlop w Republice Południowej Afryki, a to – zgodnie z wytycznymi centrum krwiodawstwa – tereny zagrożone zakażeniem malarią. Przebywanie w takim miejscu dyskwalifikuje potencjalnego krwiodawcę na 12 miesięcy, by uniknąć ryzyka przeniesienia choroby na biorcę. Do tego doszła operacja nogi w marcu, co już i tak wykluczyłoby mnie na cztery miesiące. Najwcześniej będę więc mogła oddać osocze w styczniu przyszłego roku. Oczywiście, jeśli nadal będę mieć przeciwciała, a to nie jest już takie pewne…
Co pływa w osoczu
Osocze stanowi około 55 procent objętości krwi. Oprócz wody, która jest jego głównym składnikiem (90 procent), zawiera również wiele białek pełniących istotne funkcje w organizmie, do tego kwasy tłuszczowe, glukozę, witaminy i sole mineralne - niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu. Dlatego często przetacza się je osobom chorym, z dużą utratą krwi, z zaburzeniami krzepnięcia, po oparzeniach czy urazach, ale nie tylko. Osocze podaje się również przy chorobach zakaźnych. Terapia nim nie jest więc nową metodą leczenia.
- Podawanie osocza ozdrowieńców to metoda immunoterapii biernej, stosowanej przy różnych schorzeniach, także wirusowych. Terapia sprawdziła się między innymi podczas epidemii grypy hiszpanki. Otrzymywali je również zarażeni gorączką krwotoczną wywołaną przez wirusa ebola i chorzy na SARS i MERS, choroby wywoływane przez innego typu koronawirusy. Osocze, a konkretnie zawarte w nim przeciwciała, mają inaktywować wirusa w organizmie osoby chorej, a tym samym wspomóc proces leczenia – tłumaczy w rozmowie z Magazynem TVN24 Michał Sutkowski, Prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych.
Człowiek zakażony wirusami lub bakteriami w trakcie zdrowienia z choroby wytwarza białka odpornościowe (przeciwciała), które znajdują się właśnie w osoczu. Ich podstawową rolą jest ochrona organizmu przed zagrożeniami. Przetoczone innej osobie - zagrożonej cięższym przebiegiem choroby, której organizm jeszcze ich nie wytworzył - wspomogą unieszkodliwienie wirusa i zapobiegną pogorszeniu się stanu pacjenta. Osocze zawierające takie przeciwciała nazywane jest osoczem rekonwalescencyjnym. W takich sytuacjach, jak właśnie pandemia COVID-19 - choroby, na którą nie ma jeszcze ani szczepionki, ani skutecznego lekarstwa - osocze wyleczonych pacjentów może być bardzo cenne.
- SARS-CoV-2 jest z nami od kilku miesięcy, dlatego na razie bazujemy bardziej na teorii niż doświadczeniu. Liczymy na to, że przeciwciała, które mają ozdrowieńcy, mają właściwości neutralizujące wirusa. Po przetoczeniu takiego preparatu przeciwciała łączą się z antygenem wirusa jak klucz i zamek – dopasowują się i neutralizują wirusa, prawdopodobnie przyczyniając się do zaniku infekcji – tłumaczy profesor Krzysztof Tomasiewicz, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
Świat testuje osocze
Badania nad leczeniem osoczem ozdrowieńców chorych z ciężkim przebiegiem COVID-19 rozpoczęły się w Chinach. Terapię zastosowano u pacjentów z zespołem ostrej niewydolności oddechowej, stale wysoką liczbą cząsteczek wirusa pomimo leczenia przeciwwirusowego i wentylowanym mechanicznie. Każdemu choremu przetoczono osocze rekonwalescencyjne raz, w ilości 400 mililitrów, między 10. a 22. dniem po przyjęciu do szpitala. W ciągu trzech dni od podania osocza gorączka u wszystkich pacjentów ustąpiła lub zmniejszyła się, a stężenie cząsteczek wirusa było niższe. W kolejnych dniach ustąpiła niewydolność oddechowa, a pacjenci mogli zostać odłączeni od respiratorów. W ciągu 12 dni od transfuzji uzyskano u wszystkich badanych negatywny wynik testu w kierunku SARS-CoV-2, co sugeruje, że osocze od osób wyleczonych z COVID-19 może być dodatkową możliwością w leczeniu pacjentów bez powodowania żadnych poważnych skutków ubocznych.
Naukowcy zaznaczają jednak, że wszyscy poddani tej terapii pacjenci byli równolegle leczeni wieloma innymi środkami (w tym lekami przeciwwirusowymi), więc na tym etapie i przy tak małej grupie badanych nie jest możliwe jednoznaczne potwierdzenie, że zaobserwowana poprawa wynikała z przetoczenia osocza.
W związku ze wspomnianymi doniesieniami z Chin w wielu miejscach na świecie, m.in. w Korei Południowej, Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych, również zaczęto podawać osocze krwi pobrane od ozdrowieńców pacjentom z COVID-19, najlepsze efekty uzyskując u osób w ciężkim stanie. Naukowcy z Korei Południowej opisali przypadki dwóch pacjentów z ciężkim zapaleniem płuc wywołanym przez SARS-CoV-2 podłączonych do respiratorów. Jednemu z nich po 20 dniach od przyjęcia do szpitala podano 500 mililirtów osocza w dwóch dawkach co 12 godzin. W ciągu kilku dni jego stan się poprawił, objawy ustąpiły, a po 26 dniach od podania osocza wynik testu w kierunku SARS-CoV-2 okazał się ujemny. Podobnie było w przypadku drugiego pacjenta, jednak tu osocze przetoczono w szóstym dniu po przyjęciu do szpitala. Trzy dni później wykonano RTG klatki piersiowej, które wykazało ustępowanie zmian w płucach. Po 20 dniach od podania osocza wynik testu na obecność koronawirusa był również ujemny.
Wyniki tych badań oraz doświadczenia z epidemii SARS z 2002 roku sugerują, że w wielu przypadkach, także tych najcięższych, terapia osoczem prawdopodobnie jest skuteczna. Jej sukces zależy jednak od ilości i jakości zawartych w osoczu przeciwciał. A problem polega też na tym, że nie wszyscy ozdrowieńcy te przeciwciała mają.
- Z badań wynika, że najwyższy poziom przeciwciał w osoczu osób po COVID-19 jest po około 14 dniach od wyzdrowienia. Pytanie, jak długo utrzymają się w ich organizmach i na jakim poziomie, czy nadal będą na tyle silne, by neutralizować wirusa, ale też działać na wszystkie jego mutacje, chroniąc tym samym ozdrowieńca przed kolejnym zachorowaniem. Badania po SARS wykazały, że po pięciu latach od zachorowania u 60 procent osób przeciwciała na tego wirusa nadal się utrzymywały, a u 40 procent zanikły. Jak długo utrzymają się u osób po COVID-19? Tego jeszcze nie wiemy – podkreśla profesor Krzysztof Tomasiewicz.
14 marca 2020 roku Ministerstwo Zdrowia zezwoliło na wykorzystywanie osocza ozdrowieńców w leczeniu osób zakażonych koronawirusem SARS-CoV-2 także w Polsce. Badania nad skutecznością tej terapii prowadzą głównie specjaliści ze szpitala MSWiA w Warszawie, ale osocze podaje się już także pacjentom w innych placówkach. Według danych Narodowego Centrum Krwi dotychczas (stan na 14 maja) do lecznictwa wydano 35 porcji osocza po 200 mililitrów i cztery porcje po 100. Jedna porcja nie oznacza jednego pacjenta, bo ci w najcięższym stanie bardzo często wymagają przetoczenia im nawet dwóch-trzech porcji osocza.
Dla kogo terapia osoczem?
Warto też zaznaczyć, że nie każdy pacjent z chorobą COVID-19 może i musi zostać poddany terapii z wykorzystaniem osocza ozdrowieńców, bo też nie każdy tego wymaga. Ten sposób leczenia stosuje się wyłącznie wówczas, gdy pojawi się ryzyko poważnego pogorszenia się stanu chorego, a inne metody nie przynoszą efektów.
- Trzeba pamiętać, że podanie osocza nie zastępuje innego leczenia. Jest dodatkową, równoległą terapią. Przeznaczona jest dla pacjentów nisko objawowych, ale z prognozowanym pogorszeniem. Ich organizm nie zdążył wytworzyć jeszcze przeciwciał, dlatego trzeba wspomóc go przeciwciałami ozdrowieńców. W ten sposób dajemy pacjentowi dodatkowy czas na podjęcie walki z wirusem – tłumaczy profesor Grażyna Rydzewska, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych i Gastroenterologii Szpitala MSWiA w Warszawie.
Podanie osocza jest ważne szczególnie wtedy, gdy organizm chorego jest osłabiony walką z jakąś chorobą przewlekłą. Dodatkowo muszą być spełnione określone warunki, takie jak zgodność grupy krwi dawcy osocza i pacjenta, któremu jest ono podawane. Kluczowe znaczenie ma też stan chorego i właściwe dobranie momentu podania tego "leku".
- Najlepsze efekty takiej terapii osiągnie się, podając pacjentowi osocze na przełomie pierwszej i drugiej fazy choroby, to znaczy w okresie narastania objawów, ale jeszcze przed wystąpieniem niewydolności oddechowej. Są też jednak doniesienia z Chin, że także u pacjentów krytycznie chorych, już podłączonych do respiratora, terapia osoczem przynosiła poprawę. Na ogół podajemy jednorazowo dwie jednostki (łącznie 400 mililitrów) i czekamy na reakcję organizmu. Objawy choroby nie ustępują od razu, ale zauważamy, że dzięki podanym przeciwciałom organizm chorego zaczyna walczyć z wirusem - opowiada profesor Krzysztof Tomasiewicz ze szpitala w Lublinie.
Dodaje, że w ich placówce osocze podano dopiero dwóm pacjentom: pierwszy z nich został już wypisany ze szpitala, zaś na wyniki badań drugiego chorego niestety trzeba jeszcze poczekać. W oddychaniu pomaga mu nadal respirator, jednak w momencie przetoczenia mu osocza jego stan już był krytyczny.
Podobnie wygląda sytuacja w szpitalu MSWiA w Warszawie. - U kilku pacjentów wystarczyło podanie jednej dawki osocza, by zauważyć poprawę, innym musieliśmy podać już dwie lub trzy. Czekamy na wyniki, bo za wcześnie, by oceniać skuteczność tej terapii. Najważniejsze jest jednak to, że nikomu nie musieliśmy jej odmówić. Ci, którzy potrzebowali przeciwciał ozdrowieńców, otrzymali je – zapewnia profesor Grażyna Rydzewska.
Rodzi się pytanie: czy osocza ozdrowieńców do leczenia chorych z COVID-19 wystarczy, gdy liczba hospitalizowanych pacjentów wzrośnie, czy wtedy też otrzymają je wszyscy, którzy będą go potrzebować?
Jak informuje Ministerstwo Zdrowia, dotychczasowe doświadczenia pokazują, że zaledwie od 5 do 7 procent ozdrowieńców może oddać osocze. Szacuje się więc, że przy aktualnej liczbie osób, które wyzdrowiały z COVID-19 (dziś to blisko 7 tysięcy), potencjalnych dawców jest maksymalnie pięciuset. Oczywiście pod warunkiem, że zgłoszą się do centrum krwiodawstwa, bo dotychczas, według danych Narodowego Centrum Krwi, w całej Polsce pobrano dopiero 156 donacji osocza (i nie oznacza to liczby dawców, a liczbę przeprowadzonych pobrań, bo niektórzy ozdrowieńcy zgłosili się już do centrum krwiodawstwa dwu- lub trzykrotnie).
- Osocze nigdy nie będzie lekiem przeciwwirusowym, który mógłby być powszechnie stosowany w leczeniu infekcji COVID-19. Terapia bazuje na leku z krwi i jest go bardzo mało. Ozdrowieńców również jest stosunkowo mało. Jedna osoba może ozdrowić jednorazowo dwie-trzy osoby i tylko wtedy, gdy będzie miała wystarczającą ilość przeciwciał – zaznacza Michał Sutkowski, Prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych.
Dlatego tak ważne jest, żeby ci, którzy już wyzdrowieli i potencjalnie mają cenne przeciwciała przeciwko SARS-CoV-2, zgłaszali się do najbliższych regionalnych centrów krwiodawstwa. To, ilu pacjentów zarażonych koronawirusem będzie można leczyć osoczem ozdrowieńców, zależy bowiem przede wszystkim od liczby dawców.
"Przebyłeś chorobę COVID-19, posiadasz dwukrotnie ujemny wynik testu w kierunku SARS-CoV-2 pobrany w odstępie co najmniej 24 godzin (wymaz z nosogardzieli). Ważysz nie mniej niż 50 kg. Jesteś mężczyzną. Jesteś osobą pełnoletnią, a nie przekroczyłeś 65. roku życia. Pragniesz pomóc drugiemu człowiekowi. Zadzwoń pod nr telefonu +48 515 633 105 w godz. 10.00-18.00 lub napisz maila na adres COVID-19OSOCZE@gmail.com" – to apel szpitala MSWiA w Warszawie.
Podobnych apeli, w całej Polsce, jest o wiele więcej. Warto na nie odpowiedzieć, bo kilkadziesiąt minut spędzonych w punkcie poboru krwi może uratować komuś życie.