Dobry marketing zawdzięczają sympatycznej Pszczółce Mai, całą resztę – swojej ciężkiej pracy. Czy przetrwałyby na Marsie? A czy przeżyją na Ziemi? Ścigamy się z chorobami, tajemniczym syndromem CCD, kto je zdziesiątkuje szybciej, kto zabije więcej. Zarabiamy na nich miliardy, ale czy uczymy się od nich? One wiedzą od zawsze, że "perspektywa jest dalsza niż moment, w którym zamkniemy oczy".
To chyba najstarsza korporacja na Ziemi. I od samego początku zarządzana przez kobiety. Pomimo że zadania nie są ściśle podzielone, każdy wie, co ma robić. I to nie ze szkoleń, a na czuja.
Wszyscy są jedną wielką rodziną i to nie jest pusty slogan.
Awans? Ścieżka rozwoju od początku ściśle określona. Jest kilka szczebli, po których można się piąć, ale to, kto szefuje, zależy od tego, co je.
Pierwsza osoba w "firmie" zajmuje się głównie nowymi pracownikami, a jej świta zarządza biznesem. To przedsiębiorstwo postawiło na kilka sprawdzonych produktów i choć o to nie zabiega, to ma swoje udziały niemal w każdej branży. Bez nich nie byłoby wielu leków, kosmetyków, żywności, najstarszego alkoholu na świecie. Mają nawet własne "spa".
Witajcie w ulu.
Biznesplan
Pojawiły się na Ziemi nawet 100 milionów lat temu. Teraz, dzięki gospodarce pasiecznej, pszczoły miodne występują na całym świecie poza najzimniejszymi obszarami na północnej i południowej półkuli.
Co robią? Przede wszystkim miód – powie statystyczny Kowalski. Tymczasem "złoto" ula to tylko produkt uboczny. Świat zawdzięcza tym owadom znacznie więcej.
Gdyby pszczoły miodne spisały swój biznesplan, znalazłoby się w nim tylko kilka pozycji: przetrwanie, rozmnożenie rodziny oraz zbieranie i magazynowanie pokarmu.
Dbając o swój "spichlerz", te małe owady dokładają cegiełkę i do naszego.
Parlament Europejski: W Unii Europejskiej około 84 proc. gatunków uprawnych i 78 proc. gatunków dzikich kwiatów jest zależnych, przynajmniej częściowo, od zapylania przez zwierzęta. Dzięki zapylaczom mamy również bardziej różnorodne i lepsze jakościowo owoce, warzywa i nasiona.
Greenpeace: Pszczoły miodne i dziko żyjące odpowiadają za zapylanie roślin, które stanowią ponad 1/3 naszej codziennej diety. Dlatego są tak ważne dla rolnictwa i produkcji żywności.
Jak one to robią? Kilka razy dziennie opuszczają ul i latają od kwiatu do kwiatu, spijając nektar, a przy okazji zbierają do "koszyczków" pyłek. Tylko podczas jednego kursu pszczoła odwiedza 50-100 kwiatów. W ten sposób owady zapylają rośliny, a tym samym odgrywają wielką rolę w uprawie warzyw, owoców czy produkcji nasion.
A co gdyby pszczoły nie przyleciały? Plony byłyby wielokrotnie niższe, a i ich jakość byłaby gorsza. Praca pszczół na całym świecie wyceniana jest na miliardy euro.
Zalatane
Najbardziej wpływowa w ulu wydaje się matka, nazywana też królową. Ale to tylko pozory. Jest jedyna w ulu i tylko ona składa jaja, ale na tym jej supermoce się kończą. Znaczniej więcej do powiedzenia ma jej świta. To pszczoły robotnice opiekują się matką: czyszczą, karmią, dają jej znać, że larw jest za mało i dobrze byłoby znów złożyć jaja.
- Matka pszczela, chociaż nazywana jest często królową, nie zarządza pracą pszczół. Jej głównym zadaniem jest składanie jaj. A ponieważ składa ich nawet dwa tysiące dziennie, nie zostaje jej zbyt wiele czasu na inne czynności poza jedzeniem – opowiada prof. Adam Tofilski z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.
Kto ją zastąpi? Jedna z larw, a konkretnie ta, którą robotnice nakarmią pszczelim mleczkiem.
Jeśli stara królowa nie zdąży opuścić ul przed wygryzieniem się nowej matki, czeka ją śmierć – zostanie śmiertelnie użądlona. Jest jeszcze plan B. Zawczasu opuści ul z częścią roju i zacznie "biznes" od nowa.
W ulu najwięcej jest właśnie robotnic. - Nikt ich nie kontroluje i nikt nimi nie zarządza. Każda wykonuje te czynności, które podpowiada jej instynkt. Często zachowanie robotnicy jest odpowiedzią na prosty bodziec – jeśli napotka martwą pszczołę, to wynosi ją na zewnątrz gniazda. Skłonność do wykonywanie różnych czynności zmienia się z wiekiem, ale nie ma sztywnego schematu. Pszczoły mogą dostosowywać wykonywaną pracę do stanu zdrowia czy "braków kadrowych" – tłumaczy prof. Tofilski.
Wszystkie robotnice zaczynają od sprzątania i karmienia larw. Potem pną się wyżej po "drabince kariery". Niektóre z czasem trafiają do pionu ochrony. Strażniczki pilnują, by do ula nie dostali się intruzi. Nawet tu konkurencja nie śpi.
- W czasie niedostatku nektaru niektóre robotnice próbują wykradać miód z innych rodzin. Zwykle liczniejsze rodziny rabują te słabsze. Dlatego strażniczki pilnują, by do ula wstęp miała tylko ich rodzina. Robotnic jest zbyt dużo, aby rozpoznawać je indywidualnie, ale członkowie jednej rodziny mają unikalny zapach, który pozwala je odróżnić – wyjaśnia prof. Tofilski.
Gdyby jakiś rekruter zadał robotnicom pytanie: "gdzie się panie widzą za dziesięć lat?", szczytem marzeń byłoby pewnie zbieranie nektaru i pyłku. To najbardziej ryzykowne zadanie. Dlatego "delegacje" powierzane są zazwyczaj doświadczonym pszczołom.
Facetów w ulu też nie brakuje. Trutni zwykle jest od pięciuset do pięciu tysięcy. Mają tylko matkę. W ulu pojawiają się wiosną i żyją około 40-50 dni. Niespecjalnie garną się do pracy. Jedzenie mają za darmo, sami nie przynoszą pokarmu. Można powiedzieć, że głównie oddają się rozrywce. Codziennie między godziną 12 a 14, jak na zawołanie, wylatują z ula w poszukiwaniu partnerki. Trutnie, wabione feromonami młodej pszczelej matki, rywalizują o to, kto zostanie ojcem nowego pokolenia pszczół. Zazwyczaj taką szansę ma nawet kilkanaście owadów. Euforia nie trwa jednak długo, bo trutnie zaraz po seksie w przestworzach giną. To samobójstwo z pożądania.
Po zalotach reszta trutni wraca do ula. Ale to nie oznacza, że zagrzeją tam długo miejsca. Od lipca robotnice pozbywają się trutni. Zlecenie wykonane, koniec współpracy. Najpierw pszczoły zamykają dla nich "stołówkę", a potem wystawiają trutnie na wylotek, czyli "za drzwi", gdzie giną.
Nowi "współpracownicy" pojawią się znów wiosną, gdy królowa złoży niezapłodnione jaja, z których się rozwijają.
Korpogadka
Jesteśmy jednym teamem, komunikacja to podstawa – pszczoły mają te korporacyjne zasady w swoim DNA. Mają swoje sposoby, by w ciemnym ulu mimo wszystko się porozumieć. Jak to robią?
Feromony wydzielane przez pszczoły są trochę jak newsletter. Co w nim można przekazać? Setki informacji:
Matka: Jestem w ulu.
Przerażona pszczoła: Niebezpieczeństwo, wróg u bram. Pełna mobilizacja!
Tyle że zapach rozchodzi się po ulu dość wolno. A tak wysłany komunikat pozostaje aktualny przez około 45 minut, bo tak długo utrzymuje się zapach feromonów.
A co z pilnymi komunikatami, naradami? Na to też jest sposób.
Gdy zwiadowczyni znajdzie "krainę mlekiem i miodem płynącą", nie zostawia tej informacji tylko dla siebie. Odwiedza kilka razy "terenową stołówkę" i opracowuje najkrótszą i najszybszą drogę do celu. Potem leci do ula, by podzielić się tą wiedzą. Żeby przekazać precyzyjne dane, nie potrzebuje Google Maps i nikomu nie wysyła "pinezki" z dokładną lokalizacją. Po prostu tańczy na plastrze pszczelim. A w każdym jej ruchu zakodowane są wskazówki o tym, w jakim kierunku lecieć i jak daleko.
I nie są to rady typu: za trzecim drzewem skręć w lewo, potem jeszcze tylko 10 metrów i jesteś u celu. Pszczoły w terenie poruszają się w linii prostej, a ich punktem odniesienia jest ich zewnętrzny kompas – słońce.
- Taniec ma różne fazy. W jednej pszczoła biegnie po linii prostej i macha odwłokiem. Później zawraca i znowu to powtarza. Wykonuje te ruchy kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy, wskazując kierunek. W ulu jest ciemno, więc pszczoły nie widzą, co robi ich siostra, ale czują. Informacje przekazywane są za pośrednictwem drgań plastra. Tańcząca robotnica wprawia mięśnie skrzydeł w drżenie, które odczuwane jest przez inne pszczoły – tłumaczy prof. Adam Tofilski.
Pszczeli taniec odkrył i zbadał Karl von Frisch, za co dostał Nagrodę Nobla. Ale ten fenomen wciąż fascynuje wielu naukowców. Profesor Adam Tofilski i dr Sylwia Łopuch z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie nagrali pszczele tańce i przyjrzeli im się w zwolnionym tempie.
- Używając specjalnej kamery, nagrywaliśmy tańczące pszczoły przez szklane ściany ula. Dzięki zapisywaniu dużej liczby klatek udało nam się zobaczyć drżenie skrzydeł, przy pomocy którego pszczoły porozumiewają się w czasie tańca. Zachowanie to nigdy wcześniej nie były obserwowane, ponieważ odbywa się bardzo szybko i nie jest widoczne gołym okiem – opowiada prof. Tofilski.
Małe ma wielkie znaczenie
Parlament Europejski: W ostatnich latach pszczelarze zgłaszają utraty kolonii pszczół, szczególnie w krajach zachodniej UE, takich jak Francja, Belgia, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania i Holandia. Jednak jest to z pewnością problem globalny, ponieważ boryka się z nim również wiele krajów w innych częściach świata, takich jak USA, Rosja i Brazylia.
O tym, jak wygląda życie bez pszczół, przekonali się rolnicy z chińskiej prowincji Syczuan. Stosowanie pestycydów i niszczenie środowiska sprawiły tam, że pszczoły całkowicie wyginęły. Świat obiegły zdjęcia ludzi-zapylaczy, najmowanych przez tamtejszych sadowników.
Przy użyciu specjalnych pędzli z piór osadzonych na bambusowych kijach wprowadzają oni do żeńskich kwiatów wysuszony pyłek pozyskany wcześniej z kwiatów męskich. Metoda skuteczna, ale pracochłonna i kosztowna.
W 2006 roku naukowcy zdiagnozowali nowe zagrożenie dla pszczoły miodnej: CCD, czyli zespół masowego ginięcia pszczół. Mimo wielu badań wciąż nie wiadomo, co sprawia, że zbieraczki wylatują gromadnie po pożytek, ale już nie wracają do ula. Problem najpierw dostrzeżono w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a z czasem i w Europie. W Polsce nie odnotowano klasycznego CCD. Raczej mówi się o syndromie depopulacji pszczół.
- Przyczyna CCD jest dość złożona. Rzeczywiście dochodzi do śmierci rodzin, są pasieki, w których ginie duża ich część. Czasem obserwowane symptomy przypominają CCD. Najczęściej jednak daje się ustalić, co spowodowało zagładę. Nie można też powiedzieć, że skala zjawiska wskazuje, że pszczoły są bliskie wyginięcia. Sytuacja jest raczej stabilna i nie pogarsza się – uspokaja dr inż. Aleksandra Łangowska z Pracowni Pszczelnictwa Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
- W Polsce mamy nieco ponad 470 gatunków pszczół dziko żyjących. Sytuacja, w jakiej się znajdują - podobnie jak i w przypadku pszczoły miodnej - na szczęście nie jest jeszcze tak zła. Może brzmi to dość optymistycznie, ale tylko pozornie. Jeśli przyjrzymy się przyczynom problemów obserwowanych w niektórych krajach Europy czy w Stanach Zjednoczonych, to zobaczymy, że w Polsce zmierzamy w podobnym kierunku. Sytuacja pszczół w każdej chwili może się zmienić – opowiada dr Łangowska.
Takich "killerów", którzy czyhają na pszczoły i inne owady, jest wielu. Jednym z nich są choroby, które potrafią dziesiątkować owady, jak np. warroza. Pojawiła się w Polsce w latach 80. XX wieku i jest jedną z najczęstszych przyczyn śmierci całych rodzin pszczelich.
- Do tego dochodzą jeszcze zmiany klimatyczne – susze powodują brak nektarowania roślin, czyli zmniejszoną produkcję pyłku i zdarza się, że w środku lata pszczoły padają z głodu. Groźne są zmiany związane z działalnością człowieka: intensywne rolnictwo czy wkraczająca na "dzikie" dotąd tereny urbanizacja. Więcej miejsca dla nas, mniej dla zapylaczy. A za tym idzie również brak pokarmu czy miejsc do gniazdowania – wylicza dr Łangowska.
Śmiertelnym wrogiem pszczół są też pestycydy i inne tzw. środki ochrony roślin. Zaszkodzić może każdy, kto nieodpowiedzialnie ich używa: sadownicy, rolnicy, ale też ogrodnicy amatorzy i działkowcy.
- Wszelkie opryski najlepiej robić w nocy. A jeśli to niemożliwe, to chociaż poczekać do zachodu słońca – apeluje Tadeusz Dylon, prezydent Polskiego Związku Pszczelarstwa. - Z roku na rok jest coraz większa świadomość wśród rolników, ale też wciąż jest wiele do zrobienia. Niestety co sezon zdarzają się przypadki wytruć pszczół. Coraz więcej osób stara się sięgać po środki uznawane za bezpieczne dla owadów, co nie zmienia faktu, że niewłaściwie zaaplikowane mogą zabić – dodaje.
- Co ma pan dokładnie na myśli? – dopytuję.
- Każda pszczela rodzina ma swój zapach, to jak przepustka do ula. Takie potwierdzenie: jesteś od nas. Jeśli ktoś w ciągu dnia postanowi zrobić opryski i taka pszczoła będzie akurat w pobliżu, to "przesiąknie" innym zapachem. Gdy wróci do ula, strażniczki albo jej nie wpuszczą, albo ją zażądlą – mówi Dylon.
Kowalski pszczołom
Nie trujesz, więc masz czyste sumienie? Tak, ale to nie znaczy, że już nic więcej nie możesz zrobić. Pomoc pszczołom w ogrodach czy na balkonach nie wymaga wielkich poświęceń. To, co jest dla nich najcenniejsze, to zróżnicowany pokarm oraz miejsce na gniazdo. Każde drzewo, krzew, bylina czy roślina jednoroczna jest na wagę złota.
- Zwróćmy uwagę na to, jakie rośliny uprawiamy. Warto stworzyć w ogródku coś na kształt "taśmy pokarmowej", czyli posadzić różne rośliny pyłko- i miododajne, które będą kwitły od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Popularne trawy czy hortensje niestety nie mają nic do zaproponowania zapylaczom. Tak samo tuje, którymi odgradzamy się od sąsiadów i krótko przystrzyżone trawniki. Dla pszczół takie ogrody są jak pustynie – tłumaczy dr Łangowska.
- Gdzie pszczołom jest lepiej: na wsi czy w mieście? – dopytuję.
- Miasto nie jest, o dziwo, takie złe dla pszczół. Kwitnące, rozległe pola rzepaku na wsi są piękne, ale wartościowe prawie tylko dla pszczoły miodnej, której ule pszczelarz rozstawi w paru punktach. Po przekwitnięciu mamy kolejną pustynię, przez którą pszczoły dziko żyjące, które często mają bardzo mały zasięg lotu, nie są w stanie przefrunąć, by dotrzeć do nowych źródeł pokarmu. Monokultury nie służą owadom. W mieście wygląda to inaczej. Często jest większa różnorodność. Dlatego warto, by rolnicy stworzyli kwietne pasy wokół upraw, poszerzyli miedze – podkreśla dr Łangowska.
W miastach takie miejsca już są. Część trawników lub nieużytków zamienia się w łąki kwietne. - Coraz więcej samorządowców zgłasza się do nas i prosi o radę, jakie rośliny w mieście mogą być przyjazne owadom. Na Podkarpaciu od wielu lat realizowany jest program sadzenia krzewów miododajnych, które są rozdawane pszczelarzom – opowiada Tadeusz Dylon, prezydent Polskiego Związku Pszczelarstwa.
Są i tacy, którzy z pszczołami wiążą swoje życie. Zazwyczaj pszczelarstwem zajmują się osoby powyżej 50. roku życia. Ale to powoli się zmienia. - Pszczelarze to cały przekrój społeczeństwa. Są i kobiety i mężczyźni. Mieszkańcy wsi, ale też i coraz więcej osób z miast. W naszych szeregach mamy osoby z wykształceniem podstawowym i wyższym. Szczególnie cieszy nas jednak to, że jest coraz więcej młodych. Są pełni pasji, chęci do nauki i działania – podkreśla Dylon.
Zamieniła żłobek na ul
Alicja Baryluk nie wiedziała o pszczołach więcej niż statystyczny Kowalski. Jej mąż Mateusz wiedział za to trochę więcej. Coś pamiętał, bo jego dziadek miał pasiekę, a potem przez jakiś czas tradycję kontynuował jego ojciec. - Któregoś dnia stwierdziliśmy, że za dużo czasu spędzamy w domu i że fajnie byłoby mieć pretekst do tego, by więcej przebywać na świeżym powietrzu. Wtedy po raz pierwszy Mateusz zaproponował: a może byśmy założyli przydomową pasiekę? – wspomina Alicja.
I założyli, choć początki nie były łatwe.
- Nasze wyobrażenia zderzyły się z rzeczywistością. Najpierw opieraliśmy się na wiedzy mojego teścia. Ale im więcej czytaliśmy literatury i szukaliśmy informacji na forach, tym częściej zauważaliśmy, że między tym, co teraz a tym, co było 30 lat temu, jest wielka przepaść. Udało nam się znaleźć złoty środek. Teść nam podpowiada, my weryfikujemy w książkach, ale korzystamy też ze starych zapisków dziadka i babci Mateusza – mówi.
- Pasieka miała nas zmobilizować do spędzania czasu na wolnym powietrzu i to się sprawdziło. Najwięcej prac pszczelarskich jest do wykonania właśnie od maja do września. Nie przewidzieliśmy tylko jednego. Tego, że pszczelarstwo stanie się naszym sposobem na życie – opowiada.
Gdy zaczynali swoją przygodę z pszczelarstwem, mieli pięć uli. Teraz jest ich 38. - Będzie jeszcze więcej – zapewnia Alicja. Drewniane "domki" postawili najpierw w Poznaniu. Teraz mają "filie" w Swarzędzu, Swadzimiu i Tulcach. Pszczela korporacja regularnie przechodzi "audyty".
- Robimy przeglądy uli, sprawdzamy, w jakiej kondycji są pszczoły. Trzeba je regularnie doglądać. Niestety często zdarzają się akty wandalizmu. Ktoś obrzuci ul kamieniami, szturcha patykami albo, co gorsza, przewróci. Cały czas trzeba trzymać rękę na pulsie. Każdy ma jakieś swoje metody: częste objeżdżanie pasiek, montowanie fotopułapek. Są różne sposoby, żeby sobie poradzić z wandalami. Zdarzało się już też, że pszczoły nam po prostu kradziono – przyznaje Alicja.
- W ubiegłym roku zaczęłam zabawę z samodzielną budową uli, ale wcale nie jest to dla mnie takie łatwe. Używanie piły i ukośnicy jeszcze mnie stresuje. Ale da się! Uczę się i mam nadzieję, że za jakiś czas będą mi już wychodziły proste ule i bez szpar – śmieje się.
- Wiele osób boi się pszczół. Moim zdaniem wynika to z niewiedzy. Pszczoły same z siebie nikogo nie użądlą, zwłaszcza że dla nich to oznaczałoby po prostu śmierć. Tego opanowania i spokoju w relacji z nimi można się po prostu nauczyć – przekonuje.
I właśnie to know-how Alicja z Mateuszem próbują przekazać najmłodszym podczas coraz popularniejszych lekcji z pszczelarzami w szkołach i żłobkach.
- W ubiegłym roku mieliśmy taki cykl spotkań w różnych żłobkach. Kupiliśmy specjalny ul pokazowy. Jest przeszklony, więc dzieci mogą bezpiecznie obserwować pszczoły. Widzą dokładnie, co jest w środku. Opowiadamy maluchom, jak się zachować, gdy spotkają pszczołę. Tłumaczymy, że to sympatyczne zwierzątko, ale niekoniecznie podchodzimy i je głaszczemy – opowiada Alicja.
- A jak reagują dzieciaki, gdy pojawiacie się pszczołami w ich klasie?
- Są bardzo zainteresowane. I mają całkiem sporą wiedzę. Czasem jestem zaskoczona tym, jak trudne pytania potrafią zadawać 3-letnie dzieci. Kiedyś jeden z chłopców zapytał mnie, jak bardzo boli użądlenie. Nie byłam w stanie odpowiedzieć – przyznaje.
Wizyty w żłobkach nie są przypadkowe. Alicja sama przez kilka lat prowadziła w Poznaniu jeden z nich. Na brak zainteresowania nie mogła narzekać. Stabilna praca, klienci, czego chcieć więcej.
– Prowadzenie takiego biznesu to duża odpowiedzialność za dzieci i za pracowników. I niestety wiąże się to z ogromem papierologii, spełniania wymogów, przechodzenia kontroli. To może zmęczyć. Wiosną postawiłam wszystko na jedną kartę – opowiada.
Gwar żłobka zamieniła bez żalu na bzyczenie w ulu.
- Sprzedałam firmę i całkowicie poświęciłam się pszczołom. To zupełnie coś innego. W pasiece nie mam nerwów, roszczeniowych klientów, problemów z ciągłymi kontrolami, układaniem grafików. Mam za to pszczoły, które mnie potrzebują. Poniekąd są też ode mnie zależne – przyznaje.
Start up z kosmicznym doświadczeniem
Agnieszka i Ryszard Krzyśkowie mają w Poznaniu przydomową pasiekę. Założyli ją kilka lat temu.
- Poszliśmy do małego kina na film "Więcej niż miód". To dokument, który pokazuje, jak na przestrzeni lat na świecie zmienia się pszczelarstwo. Z seansu wyszliśmy wstrząśnięci. Długo miałam w głowie obrazy pszczół wożonych tirami po całych Stanach Zjednoczonych, by po kolei zapylać tamtejsze uprawy. Wiele z nich nie przeżywało podróży – opowiada Agnieszka Krzyśka.
Żal i poczucie niesprawiedliwości przekuli w działanie, a nawet w "start up".
- Doszliśmy do wniosku, że te pszczoły giną, bo są eksploatowane. Człowiek zabiera im niemal cały urobek: miód, propolis, pyłek. W zamian zostawia im kiepskie zamienniki. Tak nie powinno być. Dlatego zdecydowaliśmy się na mały eksperyment. Postanowiliśmy założyć własną, niekomercyjną pasiekę. Chcieliśmy się pszczołami zaopiekować, a nie je wykorzystywać – podkreśla Agnieszka.
Plan był prosty. Dwa albo trzy ule przy domu, a w nich szczęśliwe pszczoły, którym nikt nie zabiera miodu. Od pomysłu do realizacji minęło kilka miesięcy. Wszystko po kolei, najpierw "badanie rynku". - To nie było na hura. Ryszard całą zimę studiował literaturę, oglądał wykłady poświęcone pszczołom. Trzeba było dobrze się przygotować. Pszczoły to żywe stworzenia. Nie można sobie powiedzieć: jakoś to będzie. Poza tym to odpowiedzialność też za sąsiadów – mówi Agnieszka.
- Znajomy pszczelarz powiedział, że jak raz w tygodniu zrobimy przegląd w ulu, to będzie akurat i więcej już nic nie trzeba. W praktyce to wyglądało zupełnie inaczej – opowiada Ryszard.
Ale o tym przekonali się, dopiero gdy postawili pierwszy ul. Dwa lata temu mieli ich już 25. - Szybko okazało się, że nie da się mieć jednego ula, bo pszczoły się roją, czyli dzielą. Nie można też im zostawiać całego miodu, bo wtedy zbyt szybko rosłyby w siłę i znów by się dzieliły, co w mieście nie byłoby pożądane – tłumaczy Agnieszka.
Najwięcej pracy w pasiece jest właśnie w kwietniu i maju. Potem jest miodobranie. – Normalnie dla pszczelarzy to wielkie święto. Dla nas to najtrudniejszy moment. Odsklepianie ramek, odwirowanie miodu, rozlewanie w słoiki. Ale miód mamy wyśmienity. W mieście jest większa bioróżnorodność niż na wsi, nie ma tu pestycydów. Nasze pszczoły odwiedzają pobliskie parki, aleje lipowe, klonowe i ogródki działkowe. Zdarzyło się, że mieliśmy miód, w którym sporo było pyłku niezapominajek – chwali się Agnieszka.
- Czasem pojawiają głosy, że miejski miód może być zanieczyszczony na przykład metalami ciężkimi. Sprawdzaliście to? – dopytuję.
- To mity. Żadne badania nie potwierdzają takich teorii. Z ciekawości przekazaliśmy też nasz miód do badania składu. W Zakładzie Pszczelnictwa w Puławach potwierdzono, że nie ma w nim żadnych niebezpiecznych substancji – odpowiada.
***
Jesienią w ulu praca wre. To czas dokarmiania pszczół, przeglądów i leczenia. Ze wszystkim trzeba się uwinąć, by zdążyć przed zimowym przestojem. Wtedy ta dobrze naoliwiona machina na chwilę się zatrzymuje. Pszczelarzom pozostaje tylko czekać na wiosnę i mieć nadzieję, że ich podopieczni sobie poradzą. Zimą pszczół jest w ulu znacznie mniej niż latem. Owadów zostaje tylko tyle, by wiosną wychować nowe pokolenie. Pszczoły, które zimują w ulu, żyją znacznie dłużej niż te, które pracują latem przy zbieraniu pyłku i nektaru.
- Ryszard jest bardzo oddany pszczołom. Kocha je i każdą ratuje. Zimą brakowało mu prac w pasiece. A że mąż jest elektronikiem, to z tej tęsknoty "narodził się" ULmonitor – mówi Agnieszka.
System zdalnie monitoruje najważniejsze parametry w ulu: temperaturę, wilgotność, wagę całego ula. To małe urządzenie i aplikacja, dzięki której można bezprzewodowo obserwować i archiwizować dane.
- Dzięki temu bez otwierania ula przez cały czas możemy podglądać, co się w nim dzieje. Dopiero odkrywamy możliwości, jakie daje nam ULmonitor. Uczymy się interpretować dane. Dowiedzieliśmy się na przykład, że hałas wywołuje poruszenie wśród pszczół, przez co tracą dużo energii – opowiada Agnieszka.
ULmonitor wykorzystano nawet w kosmicznym projekcie w Symulowanej Bazie Kosmicznej Lunares w Pile. I tak pszczoły z Poznania umieszczono na dwa tygodnie w namiocie o powierzchni 50 metrów kwadratowych. Wewnątrz panowały warunki jak w stacji kosmicznej na Marsie: 12 godzin światła, godzina ciemności i przez cały czas temperatura około 32 st. C. A i oprócz ula w namiocie przygotowano też "stołówki" – doniczki z lawendami.
- Naukowcy chcieli sprawdzić, jak pszczoły poradzą sobie w "marsjańskich" warunkach i jak to wpłynie na ich kondycję. Efekt? Pszczoły przeszły jakby w stan czuwania. Matka nie składała jaj, a na lawendę w ogóle się nie skusiły. Jakby trwał kryzys, a one czekały na lepszy czas – wspomina Agnieszka.
Zestresowane pszczoły nie wychowały nowego pokolenia. A naukowcy stwierdzili, że gdyby eksperyment trwał jeszcze dwa miesiące, to pszczela rodzina umarłaby z głodu, zimna, braku opieki i nowo narodzonych pszczół.
Po dwóch tygodniach "marsjańskie" pszczoły wróciły do Poznania. I już nigdzie się nie wybierają.
- To takie malutkie, cudowne, puchate stworzenia. I do tego jakie fascynujące. Nie wyobrażam sobie, żeby pszczół miało nie być – mówi Agnieszka.
Nie tylko dla siebie
Chętnie wybiegamy w przyszłość, ale wciąż nie umiemy się o nią zatroszczyć. Pszczoły są w tym od nas zdecydowanie lepsze. Czego zatem moglibyśmy się nauczyć od "korporacji", która działa nieprzerwanie od wieków?
- Człowiek już tak daleko odszedł od tych swoich naturalnych instynktów, że nie wiem, czy byśmy znaleźli tak dużo wspólnych rzeczy. Rodzina pszczela, mimo różnic potrafi się porozumieć, by zrealizować swój wspólny cel: przetrwanie. W swoim działaniu w ulu pszczoły są też niesamowicie elastyczne. Jeżeli jest zapotrzebowanie na większą liczbę zbieraczek, to rodzina wysyła do tej pracy nawet młodsze robotnice. Nie ma takiego ślepego wykonywania tylko przydzielonych wcześniej zadań. Ale to nie wszystko. Od pszczół moglibyśmy się nauczyć myślenia o kolejnych pokoleniach. One są na to bezwzględnie nastawione. Gromadzą miód, który pozwala przetrwać zimę, mimo że robotnice, które go zbierają, nigdy go nie spróbują. Zbierają pyłek, który konserwują w postaci pierzgi, po to, żeby nawet nie drugie, a trzecie pokolenie z niego skorzystało na wiosnę. Tu nie chodzi o altruistyczne poświęcenia, tylko o zdobycie świadomości, że perspektywa jest dalsza niż moment, w którym zamkniemy oczy – podkreśla Przemysław Szeliga, mistrz pszczelarski, właścicieli pasieki i edukator.
CHCESZ POMÓC PSZCZOŁOM? SPRAWDŹ JAK>>>
***
Dziękuję za pomoc dr. Januszowi Majewskiemu ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie oraz prof. Pawłowi Chorbińskiemu z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.