Bursztynowy medalion z wygrawerowanymi inicjałami "JB" i "JS" oraz obozowym numerem krył tajemnicę zakazanej miłości. On - brutalny morderca, obozowy kapo. Ona - 19-letnia więźniarka z Kaszub. Poznali się podczas wojny w obozie koncentracyjnym Stutthof. Bezwzględny dla innych oprawca, dla niej narażał własne życie.
W niemieckim obozie koncentracyjnym Stutthof najważniejsza była codzienna walka o przeżycie, ale emocje i uczucia dawały nadzieję na przetrwanie. Były też ostatnią szansą na to, żeby do końca pozostać człowiekiem.
Jeśli rozkwitło między nimi uczucie, to było "zakazane". Jeśli była miłość, to nie wiadomo, czy do końca odwzajemniona. Pewne jest, że ocaliła jedno z nich.
Trafiła na "wychowanie"
Dziewczyna, która wzbudziła uczucie w bezwzględnym oprawcy, miała długie blond włosy, 178 centymetrów wzrostu i niebieskie oczy. Tyle wynika z kartoteki, nie zachowało się bowiem żadne zdjęcie 19-letniej wówczas Jadwigi Schulz. Dziewczyna pochodziła najprawdopodobniej z Czerska. Miała polskie obywatelstwo, mówiła bardzo dobrze po polsku i niemiecku.
- 20 marca 1942 roku została przeniesiona do obozu koncentracyjnego, bo opuściła miejsce pracy. Trafiła tam na tzw. wychowanie – opowiada Wirginia Węglińska, kustosz Muzeum Stutthof. – Jadwiga musiała zwrócić uwagę Jana. Myślę, że musiało mu na niej zależeć, bo przejawiał wobec niej troskę – ocenia.
Liczbę ofiar obozu koncentracyjnego Stutthof szacuje się na około 63 000 do 65 000, wśród nich około 28 000 to więźniowie narodowości żydowskiej. Około 23 000 zmarłych więźniów to ofiary obu ewakuacji KL Stutthof.
Muzeum Stutthof w Sztutowie
Topił, mordował, zabijał zastrzykiem z fenolu w serce
27-letni Jan Breit nie miał rodziny. Z zachowanych dokumentów wynika, że pochodził z Bydgoszczy. Przez lata przeszedł wiele obozów, w końcu z Dachau trafił do Stutthofu. Wielokrotnie próbował przekonywać nazistów, że ma niemieckie pochodzenie. Najpewniej jednak chodziło o ocalenie życia i uzyskanie wpływów.
Był obozowym kapo. Perfidia twórców niemieckich obozów koncentracyjnych zakładała, że część zadań przerzucano na samych więźniów i to oni mieli odpowiadać np. za utrzymanie dyscypliny. Walczyli o lepszą pozycje, a stojąc wyżej w obozowej hierarchii, mogli bezkarnie znęcać się nad innymi i zabijać ich. Tych najbardziej bezwzględnych i brutalnych nagradzano.
- Breit słynął z okrucieństwa i mordowania więźniów. Bił i topił ich, ale przede wszystkim zabijał zastrzykami z fenolu w serce. Pracował w szpitalu dla więźniów jako pielęgniarz – opowiada kustosz muzeum. - Breit miał dużo kontaktów z esesmanami, dzięki czemu mógł liczyć na lepsze wyżywienie, ubrania. Był lepiej traktowany – dodaje.
Przez więźniów postrzegany był jako brutalny morderca. Oni nie widzieli różnicy między nim a niemieckimi oprawcami.
"Szarą eminencją lazaretu był więzień, oberkapo Jan Breit. Breit, trzydziestoletni brunet, żwawy i energiczny, stary więzień polityczny, zupełnie zgermanizował się siedząc w obozie" – taki opis zachował się w Archiwum Muzeum Stutthof.
"(…) miałem możność obserwować przyjęcie do szpitala. Gromada chorych przychodziła przed Rewir, przyjmowali ich pflegrzy na czele z Breitem i Hauptem. Odbywało się to różnie - w zależności od humoru Breita. Pierwszym sprawdzianem czy chory nie symuluje był stopień odporności na bicie. Jeżeli padali po ciosach Breita to byli chorzy. Potem mierzono temperaturę. Jeżeli była odpowiednia, tzn. około 38˚, wtedy przesuwali ich na prawo – pod drzwi łazienki. Tam odbywał się drugi etap przyjęcia – kąpanie. Kładziono do wanny nieraz po kilku, do zimnej wody. (…) Masa ludzi nie wytrzymywała tej kąpieli, a wówczas ich dobijano przez utopienie" – wspominał oprawcę były więzień Jerzy Krzewski.
Według innych więźniów zadaniem Breita było wykańczanie chorych. "Widziałem jak brał do kąpania do głównego rewiru, ale nie widziałem, co dalej się działo z tymi chorymi. Ci, którzy z nim szli do kąpieli, nigdy nie wracali. Ja wynosiłem trupy z ustępów na rewirze, owinięte w prześcieradła. Widziałem, że zmarli mieli na ustach pianę, tzn. że umierali śmiercią gwałtowną. Wtedy sztubowy mi powiedział, że Breit zanurzał więźniów w wodę i dusił" – opisywał go były więzień Piotr Budzyński.
Przyłapani w latrynie
Czy tak okrutny człowiek mógł pokochać więźniarkę? - We wspomnieniach osób, które tam były, on był określany jako ten, który ugania się za spódniczkami. Ona chyba jednak wyjątkowo mu zaimponowała swoją postawą, swoją kobiecością – mówi Wirginia Węglińska. I dodaje, że to "zapewne dzięki swoim wpływom doprowadził do spotkania z Jadwigą. Nie było to wtedy łatwe, bo kobiety i mężczyźni w obozie byli oddzielani".
Z Jadwigą Schulz nielegalnie spotkał się 24 maja 1943 roku. Jak wynika z obozowego meldunku zachowanego w archiwum muzeum, zostali przyłapani w latrynie w budynku komendantury. Nie ma informacji, co robili.
- Jest tylko lakoniczne stwierdzenie "nielegalne stosunki więźniarskie" - opowiada kustosz.
Dostał za to karę ośmiu dni bunkra.
Jak wspomina były więzień Zbigniew Ostrowski, kapo zgubiła "żądza władzy i kobiety". "Przebywał w Stutthofie od czterech lat i wkrótce miał wyjść na wolność. Jednak zbyt pewny siebie Breit tak długo biegał za spódniczkami aż popadł w niełaskę. Karnie odesłano go do ciężkich robót w cegielni, stanowiącej filię obozu Stutthof" – relacjonował.
To jednak nie zniechęciło Breita, bo zachowały także dokumenty świadczące o tym, że później próbował przekazać więźniarce pieniądze, 35 marek niemieckich. - Został za to zdegradowany i przeniesiony na funkcję pomocnika w krematorium - wyjaśnia Wirginia Węglińska.
Ten bezwzględny morderca chciał, żeby ona przeżyła, nawet za cenę jego życia.
Ją przenieśli, jego po wojnie powiesili
8 sierpnia 1943 roku Jadwiga Schulz została przeniesiona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Przeżyła wojnę, wróciła do Polski, zamieszkała w okolicach Bytowa na Pomorzu. Zmarła kilka lat temu.
Jan Breit został skazany przez gdański sąd na śmierć w pierwszym procesie załogi obozu Stutthofu. Zapadło wtedy w sumie 11 wyroków śmierci. Wszystkich skazanych powieszono podczas publicznej egzekucji 4 lipca 1946 roku na placu w Gdańsku. To była przedostatnia publiczna egzekucja w powojennej Polsce.
Bursztynowy medalion z inicjałami i obozowym numerem
Były cztery duże procesy członków załogi niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof przed sądami polskimi oraz kilka procesów pojedynczych członków załogi obozu przed sądami innych państw (zwłaszcza RFN). W sumie osądzono niewielki procent zbrodniarzy z liczącej 2 tys. ludzi załogi Stutthofu. Przed sądami stanęli nie tylko członkowie SS, lecz także niemieckie nadzorczynie oraz więźniowie funkcyjni (kapo i sztubowi). Zarzuty obejmowały udział w zamordowaniu ok. 60 tys. ludzi zarówno w obozie głównym, jak i w podobozach Stutthofu (w szczególności przez masowe rozstrzeliwanie, gazowanie, głodzenie, maltretowanie więźniów czy ich zabijanie zastrzykami fenolu). Zapadło 21 wyroków śmierci.
Muzeum Stutthof w Sztutowie
Ta historia być może nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie bursztynowy wisiorek, który zaintrygował Wirginię Węglińską. Postanowiła sprawdzić, do kogo należał i odkryła zakazaną miłość.
W 1985 roku kupiło go Muzeum Stutthof. Po latach udało się ustalić, że medalion ten wykonano w jednym z podobozów KL Stutthof dla więźnia Jana Breita, a przeznaczony był dla więźniarki Jadwigi Schulz. Są na nim wygrawerowane inicjały "JB" i "JS" i obozowy numer.
Co połączyło tych dwoje, do tej pory nie wiadomo. To jedyna znany w obozach koncentracyjnych przypadek "miłości" więźnia funkcyjnego do więźniarki. - Żadna nie jest mi znana, żadna inna nie jest tak udokumentowana – mówi kustosz muzeum w Sztutowie. - O tej parze na pewno mówiło się wtedy w obozie - dodaje.
Koszmar na ziemi
Obóz w Stutthofie był pierwszym takim miejscem na obecnym terenie Polski, ale także najdłużej funkcjonującym spośród wszystkich niemieckich obozów koncentracyjnych w Europie.
Jednym z najbardziej tragicznych epizodów w historii Stutthofu był tzw. "marsz śmierci", gdy Niemcy zarządzili likwidację obozu. W kolumnach ewakuacyjnych, które wychodziły z obozu głównie zimą 1945 roku zginęło 18 tysięcy więźniów. Położony ok. 35 kilometrów na wschód od Gdańska obóz zajmował łącznie ok. 120 hektarów powierzchni pomiędzy Stegną a Sztutowem. Oficjalnie przestał działać 9 maja 1945 roku, gdy Niemcy podpisały kapitulację.
Historycy szacują, że w obozie w latach 1939-1945 przetrzymywano prawie 110 tysięcy osób. Ponad 65 tysięcy z nich zginęło.