Wychowywała się w pałacu, była pokojówką w Londynie, zakładała grupy dla alkoholików w Wałbrzychu. Jak wyglądała droga Olgi Tokarczuk do Nobla?
"Radość i wzruszenie odebrały mi mowę. Ogromnie dziękuję za wszystkie gratulacje!" – mówiła chwilę po otrzymaniu literackiego Nobla. Za to jej czytelnicy, jak Polska długa i szeroka, mieli sporo do powiedzenia. W mediach społecznościowych można było odnieść wrażenie, że co drugi z nas ma autograf pisarki, często z bardzo osobistą dedykacją w książce, a co więksi szczęśliwcy posiadają nawet zdjęcie. Nie widziałam takiego, na którym Tokarczuk by się nie uśmiechała. Taka właśnie jest dla swoich odbiorców: uważna, dostępna, bezpretensjonalna. Dziś niemal wszyscy są zgodni – Nagroda Nobla, którą właśnie otrzymała, na pewno tego nie zmieni.
Ten sam fryzjer, w tym samym fartuchu
Pałac myśliwski Radziwiłłów z 1884 roku, na uboczu wsi Klenica, gdzieś między Trzebiechowem a Bojadłami w województwie lubuskim. To właśnie w nim dzieciństwo spędziła urodzona w 1962 roku Tokarczuk.
W Klenicy mieszkała 10 lat. Jej rodzice, Wanda i Józef, pracowali tu w Lubuskim Uniwersytecie Ludowym, gdzie kształcono dorosłych i młodzież. Ojciec uczył tańca, zajęcia prowadził w otoczonym zielenią pałacu.
W jej nagrodzonych Międzynarodową Nagrodą Bookera "Biegunach" można odnaleźć pewne ślady z dzieciństwa Tokarczuk. "Moi rodzice nie byli do końca plemieniem osiadłym. Wiele razy przeprowadzali się z miejsca na miejsce, aż w końcu zatrzymali się na dłużej w prowincjonalnej szkole, daleko od porządnej drogi i kolejowej stacji. Podróżą stawało się już samo wyjście za miedzę, wyprawa do miasteczka. Zakupy, składanie papierów w urzędzie gminy, zawsze ten sam fryzjer na rynku przy ratuszu, w tym samym fartuchu, pranym i chlorowanym bez skutku, bo farby do włosów klientek zostawiały na nim kaligraficzne plamy, chińskie znaki" - napisała.
Z Klenicy Tokarczukowie przeprowadzili się do Kietrza w województwie opolskim, niedaleko granicy czeskiej. W 2000 roku pisarka uzyskała tytuł honorowej obywatelki tego sześciotysięcznego miasteczka. Był to wyraz uznania za wybitne osiągnięcia literackie, "uporczywe poszukiwanie jednostkowej osobności każdego człowieka" i opisywanie "jego bezradności w grze ze światem".
Takich zaszczytów i honorów Tokarczuk przez lata odbierała zresztą wiele, bo i "jej" miejsc w Polsce jest sporo. I od czwartku każde razem z nią świętuje. Najciekawiej Wrocław, gdzie pasażerów komunikacji publicznej zwolniono nawet z opłat za bilety, jeśli tylko mają przy sobie którąś z książek noblistki. I Kraków, gdzie dzień po Noblu włodarze miasta zapowiedzieli, że dla Tokarczuk zasadzą 25 tysięcy drzew. W Nowej Hucie powstanie Las Prawiek. Drzewa będą sadzić pod koniec października mieszkańcy. To w Krakowie mieści się siedziba Wydawnictwa Literackiego, które wydaje jej książki.
Ale to z Wrocławiem jej relacja jest naprawdę wyjątkowa: - Kiedy po maturze z małego miasteczka na Opolszczyźnie wybierałam się w świat, już wtedy naturalne ciążenie Wrocławia z jego awangardą artystyczną i potężnym ośrodkiem akademickim, mnóstwem przyjaciół, którzy wybrali tu studia, a także poczucie bliskości, umieszczało mnie w orbicie tego miasta – mówiła w tym roku, odbierając tytuł honorowej obywatelki "jednego z najpiękniejszych, najważniejszych miast w Europie, miasta światowego i w świecie rozpoznawalnego".
Świętowali też w powiecie kłodzkim, którego władze też dopiero co przyznały jej tytuł "zasłużonej". - Czuję się zaszczycona, że zostałam wyróżniona przez ludzi, na których mi zależy – mówiła pisarka. - Od początku wiedziałam, że to moje miejsce na ziemi. Ziemia Kłodzka jest jeszcze nieopowiedziana literaturą. Przede mną mnóstwo tematów, wątków, postaci, wydarzeń, które domagają się opisania – mówiła.
A mieszkańcy okolic Nowej Rudy, gdzie znajduje się drugi dom Tokarczuk (to na jego tarasie zorganizowała w 2015 roku pierwszą edycję festiwalu Góry Literatury), muszą wręcz zacierać ręce. Bo na uroczystej gali mówiła, że gdy jest w Krajanowie, ma wrażenie, że wszystko do niej szepcze.
- I muszę to opisać. Dostałam wręcz dar od tej ziemi i uważam się za osobę wyróżnioną przez to, że dostaję te opowieści za darmo, że nieustannie do mnie płyną - podkreśliła. Zdradziła, że pracuje nad historią związaną z tą okolicą. Kolejną, bo przecież tu rozgrywa się akcja jej bestsellerowej powieści "Prowadź swój pług przez kości umarłych", która zainspirowała Agnieszkę Holland do nakręcenia nagrodzonego Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie "Pokotu", a samej Tokarczuk przyniosła kolejną nominację do Bookera.
Tymczasem Góry Literatury już dawno nie mieszczą się na tarasie wiejskiego domu noblistki. W tym roku na Dolny Śląsk zjechały tłumy. Karol Maliszewski, poeta i przyjaciel pisarki, z którym organizuje festiwal, już martwi się o przyszłość. "Nie wiem, co teraz z naszym festiwalem. W założeniu miał charakter kameralny, a teraz zacznie przyciągać tłumy. Jak tych ludzi przytulić, jak zapewnić im lokum, wikt, żeby nie spali pod gołym niebem? Będziemy się pewnie nad tym zastanawiać. Jednego jestem pewien: Olga na pewno pozostanie sobą, czyli fajną, skromną osobą" - powiedział krakowskiej "Wyborczej".
Specjalistka od przekraczania siebie
Już jako nastolatka pisała wiersze i opowiadania, zapisywała pierwsze pomysły na powieści. Gdy jednak zaczęła studia psychologiczne na Uniwersytecie Warszawskim, swoje pisanie uważała za wstydliwe hobby. Poszła na psychologię, bo bycie pisarką wydawało jej się czymś nierealnym. Chciała pracować w szpitalu psychiatrycznym.
W czasie studiów pracowała z osobami z problemami psychicznymi. Gdy ukończyła studia, zdecydowała się opuścić Warszawę. Zaczęła pracę jako psychoterapeutka w poradni zdrowia psychicznego w Wałbrzychu. Pomagała zakładać w mieście pierwsze kluby Anonimowych Alkoholików.
Miała 24 lata, gdy urodził się jej syn – Zbyszko. "Ojciec Zbyszka też był psychologiem, prowadziliśmy grupy integracyjne, treningi interpersonalne. Dziecko zostawialiśmy z dziadkami. Kiedy się wyprowadziliśmy na wieś, Zbyszko został z nimi w mieście, bo nie chcieliśmy mu fundować wiejskiej szkoły, do której było sześć kilometrów przez góry" - wspominała w rozmowie z "Wysokimi Obcasami".
Syn poszedł w ślady rodziców – ukończył psychologię społeczną. Pisarka nie opowiada o nim jednak dużo, dbając o prywatność całej rodziny.
Z ojcem Zbyszka rozstali się. Jej drugim mężem został Grzegorz Zygadło. Dziś mówi o nim "menadżer mojego życia" i podkreśla, że to dzięki niemu "czuje się ogrzana, zadbana i jakoś zorganizowana w tym wszystkim".
To on od lat jest pierwszym czytelnikiem jej książek. On uważa to za zaszczyt, ona, że on nie ma łatwego życia. "Matka czy partnerka ze mnie żadna. Często wyjeżdżam, zostawiam życie na miesiąc, dwa" – wyznała przed laty w wywiadzie dla "Twojego Stylu".
Pierwszą powieść, najpierw odrzuconą przez kilka wydawnictw, "Podróż ludzi Księgi", wydała w 1993 roku. Po latach jej pisanie będzie wspominać jako "mękę", "bolesne zmaganie się z formą, trudności w zapanowaniu nad postaciami, zmaganie z konsekwencją w narracji". Męka ostatecznie opłaciła się - Polskie Towarzystwo Wydawców Książek nagrodziło "Podróż" jako najciekawszy debiut.
Pada w niej ważne zdanie: "Każda książka napisana przez człowieka wychodzi poza niego. Człowiek, który pisze książkę, przekracza siebie, bo czyni odważną próbę określenia siebie i nazwania".
Tokarczuk zostaje wtedy specjalistką od przekraczania siebie.
Ale po kolei.
W 1996 roku ukazała się powieść "Prawiek i inne czasy". Saga dwóch rodzin z fikcyjnej wsi Prawiek, przeplatana wątkami filozoficznymi, znalazła się w finale Nagrody Literackiej "Nike", uzyskała też nagrodę czytelników, Paszport "Polityki" i Nagrodę Fundacji im. Kościelskich.
Ale to nie był koniec sukcesów. Drugą "Nike" czytelników już wkrótce przyniósł jej "Dom dzienny, dom nocny" (1998). A przecież później Tokarczuk zdobyła tę nagrodę jeszcze trzykrotnie: za "Grę na wielu bębenkach", "Biegunów" i "Księgi Jakubowe". Nie ma drugiej tak docenianej przez czytelników pisarki w Polsce.
Wydani w 2007 roku "Bieguni" przynieśli jej też "Nike" jurorów. Tę powieść można zresztą uznać za przełomową dla autorki na kilku poziomach. Bo to właśnie ona, przetłumaczona dekadę od polskiego wydania na angielski przez Jennifer Croft, została w 2018 roku nagrodzona Międzynarodową Nagrodą Bookera i zdobyła nominację do National Book Award.
Gdy odbierała Bookera, miała na sobie kolczyki, które kupiła za pieniądze zarobione 31 lat wcześniej za pracę w londyńskim hotelu, gdzie była pokojówką. "Kiedy usłyszałam werdykt jury i zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć, przyszły mi do głowy te kolczyki. Ich historia w jakiś sposób zamyka moją historię jako pisarki. A wszyscy lubimy takie zamknięte opowieści, bo dają nam poczucie sensu i spełnienia" – mówiła wrocławskiej "Wyborczej".
Wtedy już nikt nie pukał się w czoło, gdy w towarzystwie mówiło się, że Tokarczuk ma szansę na Nobla.
Anglojęzyczny świat o niej usłyszał i naprawdę się zachwycił.
Wymyśliliśmy sobie Polskę
Ale w Polsce toczyła się też już wtedy nieco inna debata o Tokarczuk – nie ta pełna literackich zachwytów nad kunsztem i wyobraźnią autorki. Wywołały ją "Księgi Jakubowe".
Wydana w 2015 roku powieść historyczna była wielkim wydarzeniem. Sprzedano ponad 170 tysięcy egzemplarzy, co w kraju, gdzie ponad 60 procent obywateli nie czyta ani jednej książki rocznie, było wynikiem kosmicznym. A przecież mówimy o opasłym tomiszczu – to ponad 900 stron skomplikowanej opowieści o Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Profesor Krzysztof Biedrzycki z Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z Magazynem TVN24 żartuje, że do czytania "Ksiąg Jakubowych" potrzeba czasu, cierpliwości, bicepsów i zdrowego kręgosłupa. – A jednak widziałem ludzi czytających tę książkę w komunikacji publicznej. Bo taka właśnie jest narkotycznie wręcz wciągająca. To arcydzieło. Nawet gdyby nic więcej po nim już nie napisała, choć chyba wszyscy mamy nadzieję, że to jej nie grozi, zasłużyłaby na tego Nobla - przyznaje.
- Tokarczuk wprowadziła do literatury ton pogłębionej, wręcz duchowej refleksji nad stanem współczesnego człowieka. Nawet gdy pisze powieści historyczne, jak "Księgi Jakubowe", to pisze o nas. O tym doświadczeniu nieustabilizowanej tożsamości religijnej, narodowej, seksualnej i przekraczaniu jej granic. To nie jest opis socjologiczny, tylko właśnie duchowy, bo pokazuje to, co się dzieje w człowieku gdzieś głębiej i co jest najciekawsze - podkreśla Biedrzycki.
A inny literaturoznawca i krytyk, profesor Ryszard Koziołek z Uniwersytetu Śląskiego, dorzuca: - Cenię ją bardzo za ryzyko, które podjęła w "Księgach Jakubowych", swoistej powieści bez bohatera. Jakub nam znika, staje się nieważny, a czytelnik dostaje wielkie, niesłychanie wnikliwe, studium wieloetnicznej Polski XVIII wieku. Zwykle kochamy literaturę za bohaterów, Tokarczuk można kochać nawet bez nich.
"Historia Jakuba Franka jest tak zdumiewająca, że trudno uwierzyć, iż naprawdę się zdarzyła. Mówiąc w wielkim skrócie, opowiada o tym, jak spora grupa Żydów z Podola, wyznawców XVII-wiecznego kabalisty i rabina Szabtaja Cwi uważającego się za mesjasza, przeszła z wielką pompą na katolicyzm pod wodzą swojego przywódcy, kupca Jakuba Franka, przedtem zaś przez jakiś czas wyznawała islam" - pisała Tokarczuk o swojej powieści w "Książkach. Magazynie do czytania".
I znów oprócz "Nike" czytelników przyszło też uznanie jurorów nagrody. Afera wybuchła, gdy tuż po werdykcie Tokarczuk powiedziała w wywiadzie: - Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów.
Pojawiły się nienawistne komentarze i groźby. Tokarczuk zatrudniła prawnika, ale prokuratura umorzyła sprawę, twierdząc, że są problemy z identyfikacją sprawców.
Podczas krakowskiego festiwalu Conrada w jej obronie stanęła sama Swietłana Aleksijewicz (noblistka z 2015 roku). - Niektórzy chcieliby pozbyć się mnie z Białorusi, tak jak niektórzy w Polsce pragnęliby odesłać z kraju Olgę Tokarczuk. Ja uważam ją za wspaniałą pisarkę – mówiła.
Żyjemy w środku jej książek
Profesor Ryszard Koziołek w rozmowie z Magazynem TVN24 zauważa, iż Olga Tokarczuk pokazała nam, że strategie społecznego zaangażowania literatury mogą być różne. - Nie dostrzegałem tego wyraźnie w jej twórczości w latach 90., tymczasem już wtedy, w tych mityzujących i kreacyjnych powieściach, zabierała mocny głos w debacie publicznej, czy to w kwestiach równości płci, troski o zwierzęta, czy ekologii. Okazało się, że można to robić w narracji fantazjującej wyobraźni. Teraz, gdy jesteśmy w środku debaty o równości płci czy ochronie klimatu, widać, że ona nas już wcześniej wymyśliła. Gdy w latach 90. byliśmy na konsumpcyjnym głodzie i chcieliśmy rzeczy, samochodów, podróżowania za granicę, ona pisała o dziwnych dzieciach, wędrówce między epokami, metafizyce, mistyce książek, transseksualizmie, duchowości natury. W pewnym sensie uważam ją za wnuczkę Schulza. Reaktywowała najskuteczniej, oczywiście po swojemu, jego model prozy. I to w taki sposób, że z przyjemnością czytają ją również ci niewyćwiczeni czytelnicy. Postawiła na język wyobraźni, ale dołożyła do niego problematykę społeczną - podkreśla.
Profesor Koziołek widzi wyjątkowość Tokarczuk też w czymś, co kiedyś Miłosz uchwycił, mówiąc o literaturze rosyjskiej, która interesuje się mroczną stroną świata; tym, skąd bierze się zło, dlaczego ma taką magnetyczną siłę. - Tymczasem Tokarczuk pyta o dobro – mówi literaturoznawca. - Gdzie jest jego miejsce, skąd wyrasta, jaką ma konstrukcję i genealogię? To rzecz rzadka zarówno w literaturze popularnej, która syci się złem i przemocą, jak i tej bardziej wymagającej. Bo ta innowacyjna, skomplikowana formalnie literatura zwykle traktuje dobro jako element pedagogiczny, a nie filozoficzny. U Tokarczuk jest inaczej. To jest pisarka dobra. Nie naiwnego czy pocieszycielskiego. Są u niej rzeczy gorzkie i trudne: choroba, krzywda, samotność, wykluczenie, ale to właśnie terytorium dobra eksploruje jak nikt inny.
Koziołek wspomina, że krytycy – w tym on sam - byli skłonni traktować Tokarczuk jako spóźnioną twórczynię polskiej odmiany realizmu magicznego. - Nie widzieliśmy tego, co dziś widać wyraźnie, że jej twórczość to wizjonerskie narracje zakorzenione mocno w naszych współczesnych sprawach – przyznaje.
- Fakt, że widzimy to jaśniej w ostatnich latach, wynika z tej cechy jej pisarstwa, którą Kafka nazwał "spieszącym się lustrem", jak to się zdarza niektórym zegarom. W książkach sprzed 20 lat odbijają się nasze dzisiejsze troski i problemy. Jesteśmy w samym środku wielu jej opowieści - podkreśla prof. Koziołek .
Sama Tokarczuk twierdzi, że nie jest aktywistką. Ale na co dzień walczy o prawa zwierząt, staje w obronie słabszych, sprzeciwia się nienawiści.
Wprowadzała nas w dorosłość
Urodzony w 1983 roku Dariusz Martynowicz, popularny krakowski polonista, dobrze pamięta te słowa pisarki. Były dla niego ważne, tak jak jej literatura. Ich pierwszym spotkaniem był "Prawiek i inne czasy".
- Byłem wchodzącym w dorosłość nastolatkiem. Do dziś pamiętam, ile było we mnie emocji i złości po przeczytaniu tej książki – wspomina. - Byłem wściekły na Tokarczuk, że uśmierciła na moich oczach bohaterów, z którymi nawet nie dała mi się zaprzyjaźnić. Wydawało mi się, że jej wizja świata jest nazbyt pesymistyczna, że to książka dobra dla frustratów. Teraz wiem, że to proza bardzo prawdziwa, pełna gorzkich prawd, ale i pisana z dużą czułością w stosunku do rzeczywistości. Skomplikowana tak jak skomplikowane jest ludzkie życie. Lakoniczna i pozbawiona patosu oraz prostego happy endu, na który czekamy. Tokarczuk wprowadziła mnie po prostu w świat dorosłości.
Zdaniem pisarki Anny Cieplak, rocznik 1988 (zdobywczyni nagród Conrada i Gombrowicza za powieść "Ma być czysto") Tokarczuk mogła w tę dorosłość wprowadzić całe pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków. Cieplak też czytała "Prawiek” w liceum. Wtedy, ponad dekadę po premierze, wielu polonistów zalecało go młodym jako lekturę uzupełniającą.
Po rozmowie z rok młodszą ode mnie Cieplak znalazłam swój pamiętnik z tamtych czasów. 25 stycznia 2005 roku, mając 17 lat, zanotowałam w nim: "Wczoraj skończyłam 'Prawiek i inne czasy'. Rewelacyjna książka! Bez dwóch zdań. Chyba będzie jedną z moich ulubionych. Muszę poszukać jeszcze czegoś innego Olgi Tokarczuk. Koniecznie".
Obok kilka wynotowanych cytatów, w tym ten: "Największym oszustwem młodości jest wszelki optymizm, uporczywa wiara w to, że coś się zmieni, poprawi, że we wszystkim jest postęp".
- Nobel dla Olgi Tokarczuk to ważny moment dla naszego pokolenia, które dorastało na jej lekturze. Jej książki były dla mnie przełomowe, nie wiedziałam, że w ogóle można tak pisać – mówi Cieplak. – Jestem wzruszona, bo właśnie pracuję nad redakcją książki o Odrze, w której przykładu Tokarczuk użył niemiecki publicysta Uwe Rada. Zauważa, że dzięki jej spojrzeniu udaje się podejmować ważne tematy związane z tożsamością z zupełnie innej strony - zarówno myśląc filozoficznie, jak i odnosząc się do codzienności, choćby regulacji rzek.
Jest to też wzruszające na poziomie własnych doświadczeń, bo na przykład "Biegunów" czytałam, gdy sama zaczęłam jeździć do pracy za granicę. Czuję, że Olga Tokarczuk jest już jakimś wspólnym kodem kulturowym, który może nas trochę pozszywać.
Inną wzruszoną pisarkę spotkałam w czwartek w studio TVN24 przy Wiertniczej w Warszawie. Sylwia Chutnik biegła do następnego programu, by opowiedzieć o Tokarczuk. - Może to dobrze, że Olgi dziś nie ma w Polsce. Jest taka skromna, skupiona na pracy, a nie na gadaniu, że nie wiem, jakby to zniosła – westchnęła. Śmiała się, że jeszcze nigdy w mediach nie było jednego dnia tylu polskich pisarzy i pisarek. – Jakby to cała polska literatura dostała Nobla – podsumowała.
Tokarczuk rzeczywiście jest skromna i chroni swoją prywatność. Do jej mówienia o sobie pasuje mi fragment z opowiadania "Szkocki miesiąc" (z tomu "Gra na wielu bębenkach"): "Pierwszy raz w życiu pisałam o sobie, ale z zaskoczeniem odkrywałam, że pisanie o sobie tworzy kogo innego. Że nie można być jednocześnie obserwatorem i obserwowanym. Pewnie dlatego w każdych wspomnieniach jest jakiś fałsz, a w każdej autobiografii kreacja".
Tak, ten też odnotowałam w pamiętniku. To było lato po maturze, 2006 rok.
Nie ma kanonu bez Tokarczuk
Tu i teraz jest wspaniale, ale zróbmy na moment jeszcze jeden skok w przeszłość. Jest rok 1998, Olga Tokarczuk tworzy opowiadanie dla "Tygodnika Powszechnego". Jerzy Pilch napisze o nim później, że to tekst wybitny. "Jest to wydarzenie, jest to być może opowiadanie co najmniej dziesięciolecia" – będzie piał z zachwytu.
20 lat później to właśnie opowiadanie, "Profesor Andrews w Warszawie" (opublikowane również w tomie "Gra na wielu bębenkach"), znajdzie się na liście obowiązkowych lektur w czteroletnich liceach.
Polonista Darek Martynowicz uważa, że jedno opowiadanie na liście lektur to zdecydowanie za mało. Z uczniami od lat omawia "Prawiek i inne czasy" czy "Dom dzienny, dom nocny". - Jej książki pokazują, że życie każdego człowieka, choć bywa czasami bardzo skomplikowane, pocięte i trudne, jest wielką wartością, a każdy człowiek niezależnie od swojej inności zasługuje na ciepło i miłość. Tokarczuk tworzy świat wielowymiarowy, w którym jest miejsce na pytania, wątpliwości, błędy, emocje, a brak jest gotowych jednoznacznych prostackich recept. Bo każdy przeżywa życie na swój wyjątkowy sposób. Jej twórczość to wielka lekcja pokory, refleksyjności i poszanowania inności występującej w jej książkach pod wieloma postaciami - przekonuje.
Twórczość Tokarczuk nie podoba się oczywiście wszystkim. Do Martynowicza kiedyś napisał rodzic, wzywając, by polonista nie omawiał z dziećmi książek, które są "deprawujące i niemoralne". Chodziło właśnie o "Prawiek". Polonista był mocno zdziwiony. – Przecież to książka niesamowita, która nie tylko jest wspaniałą realistyczno-magiczną opowieścią o życiu, ale także kluczem do świata literatury, Biblii, mitologii, historii, filozofii. Uczniowie szybko dostrzegają w "Prawieku" metaforę świata, a w losach bohaterów tej książki przedstawionych nieraz okrutnie, ale z wielką czułością, odkrywają prawdy o ludzkim życiu - wskazał.
Sama w liceum wynotowałam z "Prawieku" jeszcze taki fragment, najpewniej ku przestrodze: "Wyobrażanie sobie jest w gruncie rzeczy stwarzaniem, jest mostem pojednania między materią a duchem. Zwłaszcza gdy robi się to często i intensywnie. Wtedy obraz przekształca się w kroplę materii i włącza do przepływów życia. Czasem po drodze coś się w nim zniekształca i zmienia. Wszystkie ludzkie pragnienia zatem, jeżeli są wystarczająco silne, spełniają się. Nie zawsze jednak do końca tak, jak się tego oczekiwało".
Na lekcjach z Martynowiczem licealiści rysują mapy Prawieku, tworzą gry karciane i planszowe na podstawie powieści. - Do dziś jedną z rzeczy, z których jestem najbardziej dumny jako nauczyciel, jest fakt, że się nie przestraszyłem i nie uległem naciskom i presji. Czytam Tokarczuk i zamierzam to robić z moimi licealistami do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej - deklaruje polonista.
Ta podróż się szybko nie skończy
A właśnie, "do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej"... Olgę Tokarczuk można było w tym roku spotkać na festiwalu Pol'and'Rock (dawnym Przystanku Woodstock) w Kostrzynie nad Odrą, gdzie padło wiele ważnych, nie tylko dla młodych ludzi, zdań.
W namiocie Akademii Sztuk Przepięknych opowiadała uczestnikom festiwalu, że żyjemy w kulturze przesytu, która jest nastawiona na ciągłe mówienie "tak". – Chcesz gdzieś pojechać? Tak. Chcesz mieć coś jeszcze? Tak. Chcesz coś jeszcze zrobić? Tak – mówiła. – W świecie przesytu i niekontrolowanego przerostu wszystkiego, począwszy od potrzeb, a skończywszy na śmieciach, musimy zacząć się uczyć mówić "nie". Być może taka filozofia, którą nazywam "etyką ograniczenia", będzie czymś, co zacznie odgrywać coraz większą rolę w wychowaniu moralnym młodych ludzi. Nie musi być religijnie powiązana, ale chodzi o to, żebyśmy byli czujni w tym, co nam narzuca świat. Żebyśmy budowali mądre, asertywne różnice.
Pytana, kim się czuje, odpowiedziała, że ma wiele tożsamości, bo tożsamość jest jak piętrowy tort. - Dzisiaj w Kostrzynie nad Odrą, na granicy między Polską a Niemcami, jestem Europejką. Jestem wychowana w kulturze europejskiej, znam europejską literaturę, jakieś języki obce. Oczywiście jestem Polką. Emocjonalnie i kulturowo czuję wspólnotę z ludźmi tutaj. Czuję się też kobietą, bo to pewna wspólnota doświadczenia: macierzyństwo, słabszość fizyczna, dyskryminacja. Jestem matką, pisarką, Dolnoślązaczką - tłumaczyła.
Zapewniała, że nie da się zredukować do jednego punktu, jeśli chodzi o tożsamość. Tłumaczyła, że każdy człowiek rodzi się z wielkim potencjałem i ma wiele osobowości. – Te niezrealizowane gdzieś w nas zostają. Jako pisarka bardzo często z nich korzystam – przyznała. Gdy jedna z uczestniczek festiwalu zapytała, czy jest jakieś miejsce, do którego Tokarczuk chciałaby pojechać, pisarka odpowiedziała, że jest zmęczona podróżami. - Chciałabym mieć dwa, trzy lata, kiedy nigdzie nie pojadę - dodała.
Po otrzymaniu Nagrody Nobla może być z tym trudno.
ZOBACZ TEŻ:
"Coś jest ze światem nie tak" - wykład noblowski Olgi Tokarczuk
Wicepremier Sasin: nie czytałem żadnej książki Tokarczuk. Czy przeczyta? "Raczej chyba nie"