Wszystkie okręty podwodne stoją w stoczniach. W stu procentach gotowe jest mniej niż sto czołgów. Brakuje 21 tysięcy oficerów i podoficerów. Mowa nie o wojsku jakiegoś drugorzędnego kraju, ale o armii Niemiec, największej potęgi gospodarczej Europy i kluczowego sojusznika Polski. Lata oszczędzania na Bundeswehrze doprowadziły do tego, że "nie ma sił gotowych do użycia w ramach sojuszniczej obrony".
Problemy niemieckiego wojska nie pojawiły się nagle. Pracowano na nie latami. Jednak teraz, po całym ciągu skandali, ujawnień zaskakujących informacji i krytycznym raporcie Bundestagu, sprawa stała się bardzo głośna. Na razie jednak mało z tego wynika. Ministerstwo obrony przyznało, że wie o problemach i pracuje nad ich usunięciem, ale ma to trwać do 2030 roku.
Problem w tym, że Niemcy nie są skłonni wydawać więcej na wojsko, choć gospodarka ich państwa ma się dobrze i przeżywa niewidziany od wielu lat wyraźny wzrost. - Niemcy to społeczeństwo pacyfistyczne, które na dodatek nie czuje się zagrożone z zewnątrz - mówi Justyna Gotkowska, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
Wszędzie są braki
Niemieckie wojsko - kojarzone zazwyczaj z wyjątkową sprawnością, świetnym uzbrojeniem i pruską dyscypliną - obecnie odbiega od tych stereotypów. Słowa "kryzys", "zapaść" czy "rozkład" są odmieniane w niemieckiej prasie na różne sposoby przy opisywaniu sytuacji Bundeswehry. To niepokojące z punktu widzenia Polski, ponieważ w wypadku problemów na naszej wschodniej granicy, to Niemcy są tymi sojusznikami, którzy są najbliżej i teoretycznie mogliby najszybciej przysłać jakąś większą pomoc.
Niestety, jak wynika z najnowszego raportu pełnomocnika Bundestagu ds. Bundeswehry Hansa-Petera Bartelsa, niemieckie wojsko obecnie "nie ma sił gotowych do użycia w ramach sojuszniczej obrony". Raport jest przygotowywany co rok i jego najnowsze wydanie oficjalnie opublikowano w tym tygodniu, choć już wcześniej różne zawarte w nim informacje przeciekały do prasy.
Według Bartelsa, Bundeswehra zmaga się z "dużymi brakami" w sprzęcie oraz ludziach. Między innymi nieobsadzonych jest aż 21 tysięcy etatów dla oficerów i podoficerów. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że całe niemieckie wojsko to około 180 tysięcy ludzi. Brakuje części zamiennych, a naprawy i przeglądy trwają dłużej, niż powinny. Między innymi wszystkie sześć niemieckich okrętów podwodnych stoi obecnie w stoczniach. Pod koniec 2017 roku bywały takie momenty, kiedy wszystkie 14 nowych dużych samolotów transportowych A400 było niegotowych do lotów. Obecnie gotowych ma być pięć.
Podobnych przykładów jest więcej. Dotyczą zarówno czołgów, samolotów, jak i okrętów. Praktycznie wszędzie w pełni sprawna ma być mniej niż połowa sprzętu.
Wysysanie sił na potrzeby szpicy NATO
Niezależnie od raportu Bundestagu dużo informacji na temat stanu wojska wyciekło w ostatnich tygodniach przy okazji szykowania się Bundeswehry do przewodzenia tak zwanej "szpicy" NATO, czyli sił VJTF. Niemcy mają objąć dowodzenie nimi w 2019 roku. Oznacza to wystawienie największych sił do ich składu.
Jednak według najnowszych doniesień 9. brygada pancerna z miasta Münster, która ma zapewnić najcięższy element VJTF, ma na razie gotowych do akcji siedem z 44 czołgów Leopard 2 (w całym niemieckim wojsku ma być ich w pełni sprawnych około 80) i trzy z 14 transporterów opancerzonych Marder. Mają być też problemy ze zgromadzeniem odpowiedniej liczby podstawowego sprzętu dla żołnierzy w postaci kamizelek kuloodpornych, mundurów zimowych, namiotów czy noktowizorów.
Wewnętrzny dokument wojskowy ujawniony przez dziennik "Die Welt" stwierdza, iż na razie braki w wyposażeniu sił przeznaczonych do VJTF będą pokrywane poprzez zabieranie go z magazynów innych jednostek. Ministerstwo obrony zapewnia, że w 2019 roku niemiecki wkład w szpicę NATO będzie sprawny. Zostanie to jednak osiągnięte kosztem innych jednostek, które będą miały wyczyszczone magazyny i w efekcie nie będą w stanie normalnie się szkolić. Długofalowe rozwiązania są odległe. Na przykład problem braku namiotów ma zostać rozwiązany dopiero w 2021 roku.
Niemcy nie lubią wojny
Ogólnie ministerstwo obrony w Berlinie reaguje na te i podobne doniesienia twierdzeniem, że Bundeswehra "jest w stanie wypełniać postawione przed nią zdania". Owszem, problemy mają być, ale trwają prace nad ich rozwiązaniem. Stan w pełni zadowalający ma zostać osiągnięty około 2030 roku. Jak mówi Gotkowska, coraz więcej Niemców dostrzega, że taki stan wojska osłabia wiarygodność ich kraju w oczach sojuszników. To już jest uznawane za problem. - Jednak obronność nadal nie jest priorytetem czy ważnym tematem w RFN - zaznacza analityk.
Niemcy są pacyfistami. - Owszem dostrzegają zmiany w swoim otoczeniu, takie jak agresja rosyjska na Ukrainę czy kryzys migracyjny, ale nadal nie są one postrzegane jako istotnie wpływające na bezpieczeństwo RFN - mówi Gotkowska.
W Niemczech panuje wyraźna awersja do używania wojska do walki. - Oni wolą widzieć Bundeswehrę zajmującą się działaniami pomocowymi - mówi Gotkowska. W operacjach zagranicznych niemieccy żołnierze koncentrują się często na zadaniach z zakresu szkoleń, logistyki, transportu czy służby medycznej. - W Niemczech funkcjonuje przekonanie, że instrumenty militarne to nie jest najlepszy sposób rozwiązywania kryzysów i konfliktów - dodaje ekspertka.
Nastroje społeczne dobrze rozumieją politycy, którzy tematem przesadnie się nie interesują i poruszali go w trakcie kampanii przed ubiegłorocznymi wyborami do Bundestagu jedynie symbolicznie. - Polityka bezpieczeństwa i zwiększanie wydatków na armię to nie był temat - mówi Gotkowska. Dodaje, że w wynegocjowanej nowej umowie koalicyjnej, która może być podstawą nowego rządu Angeli Merkel (musi zostać jeszcze zaakceptowana przez socjaldemokrację - SPD), owszem zapisano zwiększenie wydatków na Bundeswehrę, jednak na tyle nieznaczne, że do 2021 roku budżet obronny nadal będzie wynosił około 1,3 procenta PKB. To niewiele więcej niż obecnie.
- Jest to zdecydowanie niewystarczające z punktu widzenia potrzeb niemieckich sił zbrojnych - mówi analityk.
Nie jest tak źle
Czy to oznacza, że Niemcy są właściwie bezbronne? - Zdecydowanie nie. Można im zarzucać, że nie są bojowo nastawieni, natomiast gdzie nie spojrzeć, wprowadzają do służby nowoczesny sprzęt. Tam ciągle trwa modernizacja i bardzo dużo uzbrojenia jest z XXI wieku - mówi Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". W porównaniu z Polską, gdzie modernizacja idzie z wielkimi oporami, a jej efekty na razie są niewielkie, Niemcy są w innej rzeczywistości.
- Oni nie tyle mają problem ze sprzętem, ale z jego utrzymaniem w gotowości - zaznacza dziennikarz. Podobne problemy ma wiele innych zachodnich wojsk NATO, które na fali kryzysu finansowego po 2007 roku znacząco cięły wydatki na wojsko. Wydatki na remonty, zakupy części zamiennych i temu podobne ucierpiały w pierwszej kolejności.
Cielma dodaje, że obecnie Bundeswehra nie szykuje się na wojnę totalną, ale raczej na wydzielanie części swoich sił i wysyłanie ich do akcji za granicą, na przykład na wschód NATO. - To nie lata 80., kiedy wszystko, cały system obronny państwa miał być gotowy do działania w ciągu kilku godzin - mówi Cielma. W związku z tym utrzymywanie całego sprzętu w wysokiej gotowości straciło na znaczeniu. Co więcej, to, że według raportów i wykazów w pełni sprawnych jest tylko około 80 czołgów, nie oznacza, iż w wypadku wybuchu wojny tylko tyle będzie w stanie wyjechać z baz.
- Czym innym jest stan pokoju, a czym innym stan wojny - mówi Cielma. Pewne wymogi formalne czasem trudno w ogóle osiągnąć w czasie pokoju. W obliczu wojny przepisy i papiery straciłyby na znaczeniu. Obecnie czołg Leopard 2 może zostać zakwalifikowany jako "niesprawny", ponieważ jego silnik przepracuje ileś godzin, po których wymaga przeglądu, choć faktycznie normalnie działa. W przypadku wojny po prostu by go uruchomiono i wyjechano z garażu. - Teraz często tak jest, że na przykład czołg formalnie nie jest w pełni sprawny, ale i tak jest wykorzystywany na przykład do ćwiczeń i oczekuje na jakieś prace remontowe - mówi Cielma. W przypadku samolotów sprawa jest posunięta do skrajności, ponieważ bardzo się pilnuje, aby wszystko było zgodne z przepisami i normami w celu uniknięcia wypadków. Stąd nie dziwi niska gotowość nowych i ciągle mających problemy techniczne A400.
Cielma dodaje, że Niemcy wpadli też w okowy przesadnie rozbudowanej biurokracji i bardzo wyśrubowanych norm. - Tak jak wiele innych armii, które dawno nie brały udziału w żadnej wojnie - mówi dziennikarz. Za przykład podaje procedury zamawiania części. W wielu przypadkach nie tworzy się zapasu na wszelki wypadek, bo jest to kosztowne. Kiedy coś się zepsuje, trzeba zamawiać część zamienną od producenta. - A ponieważ nowoczesny sprzęt jest skomplikowany, to czasem można na nią czekać nawet rok - opisuje Cielma.
Zmiany zachodzą. Kurs UE
Póki więc Niemcy nie poczują się zagrożeni i nie zwiększą wydatków na siły zbrojne, to ich utrzymywanie w wysokiej gotowości nadal będzie niskim priorytetem. Doniesienia podobne do tych, które pojawiają się ostatnio w niemieckiej prasie, nie znikną w najbliższych latach.
Zdaniem Gotkowskiej zmiana w myśleniu Niemców zachodzi, ale jest ona bardzo powolna. Jako przykład podaje decyzję o wysłaniu około 450 żołnierzy na Litwę w ramach grupy batalionowej NATO, co było dla wielu przełomem. - To jest jednak stopniowy proces, do którego konieczna jest duża presja sojuszników - mówi. Wywierają ją zwłaszcza Amerykanie, często podkreślający, iż Niemcy wydając 1,3 procent PKB na obronność, są zdecydowanie poniżej sugerowanego przez NATO progu 2 procent.
Taka zewnętrzna presja wywołuje jednak opór w Niemczech. Podczas niedawnej konferencji w Monachium minister obrony Ursula von der Leyen stwierdziła, iż Waszyngton (nie oskarżyła Amerykanów wprost, ale było jasne, pod czyim adresem kieruje zarzuty) kładzie przesadny nacisk na siłę militarną w rozwiązywaniu problemów międzynarodowych. - Martwi nas, że niektórzy nasi partnerzy ograniczają wydatki na dyplomację, pomoc międzynarodową i ONZ - powiedziała niemiecka minister obrony, dając dobry wykład tego, jak myśli Berlin.
- Reakcją na presję jest zwrot ku zacieśnianiu współpracy wojskowej w ramach UE. To rozwiązanie jest obecnie coraz wyraźniej podkreślane przez niemieckie elity - stwierdza Gotkowska. - Niechęć społeczeństwa do wzmacniania sił zbrojnych w ramach współpracy z USA w NATO może zostać przełamana poprzez szerszą współpracę wojskową w ramach UE, która cieszy się wśród Niemców znacznie większą sympatią - mówi analityk.