"Gdy mówiłem ludziom w rzeźni, upaćkany po pas we krwi, że będą mnie oglądać w filmie, patrzyli, jakbym spadł z księżyca" - opowiada. Ma niewyparzony język, gangsterską przeszłość, na koncie antysemickie wypowiedzi. W kilka godzin po ogłoszeniu nominacji do Oscara doszły oskarżenia byłej żony o przemoc domową, ale wielka kreacja Winstona Churchilla w "Czasie mroku" przyćmiła awanturniczą przeszłość artysty i Gary Oldman odebrał statuetkę dla najlepszego aktora.
Gdyby w Polsce reżyser odważył się obsadzić w roli narodowego bohatera aktora z garbem młodocianego gangstera, z wyrokiem za pijackie wybryki i z listą ról morderczych psycholi na koncie, protestom nie byłoby końca. Wystarczy przypomnieć awanturę, jaka zgotowano przed laty Jerzemu Hoffmanowi, gdy Danielowi Olbrychskiemu (wcześniej odtwórcy roli zdradzieckiego Azji), powierzył zagranie Kmicica w "Potopie". Aktor wspomina, iż pluto na jego widok na ulicy, a Hoffman musiał postawić się i przyszłym widzom, i mediom, które oponowały przeciw pomysłowi. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby kandydat na narodowy pomnik miał życiorys Oldmana.
Winston Churchill – "najwybitniejszy Brytyjczyk wszech czasów" – jest dla mieszkańców Wysp jak dla nas Józef Piłsudski i Jan Paweł II razem wzięci. Na szczęście Brytyjczykom nie w głowie łączenie wyskoków twórców z ich dokonaniami.
Gary Oldman, znany z wybuchowego charakteru i niewyparzonego języka, ma na sumieniu wiele wybryków, ale gdy kilka godzin (nie przypadek!) po otrzymaniu nominacji do Oscara była żona aktora (rozwiedli się 17 lat temu) oskarżyła go o przemoc domową, nawet konserwatywny "The Telegraph" apelował, by nie oceniać twórcy przez pryzmat prywatnego życia.
Był to prawdopodobnie apel skierowany do członków Akademii, bo rodacy Oldmana znają szczegóły głośnego rozwodu Gary'ego i Donyi Fiorentino, zakończonego odrzuceniem przez sąd stawianych przez nią zarzutów. Kobiecie udowodniano uzależnienie od narkotyków i konfabulacje w zeznaniach.
Dzieciństwo na New Cross, czyli w piekle
Gary Oldman urodził się w 1958 r. w Londynie (w marcu świętować będzie 60. urodziny) w niesławnym New Cross, w najbardziej rasistowskiej, słynącej z bójek i ataków na kolorowych mieszkańców południowej dzielnicy miasta. Matka Katheleen Oldman zajmowała się domem, ojciec był marynarzem, a gdy rzucił morze, pracował jako spawacz. Gary ma także starszą o 12 lat siostrę. Ojciec - alkoholik i damski bokser - zostawił żonę dla młodszej kobiety, gdy Gary miał 7 lat. Zdążył jednak zafundować dzieciom i ich matce piekło, jakiego nigdy nie zapomną.
Pamięta, jak przez mgłę, taką scenę: Wraca z podwórka i widzi ojca kopiącego matkę wojskowym butem, zakończonym metalową zelówką. Potem bierze ją za włosy i ciągnie do wanny napełnionej wodą. Wpycha do niej jej głowę i nie pozwala wydostać się na powierzchnię. Chłopiec najpierw patrzy ze ściśniętym gardłem, jak matka próbuje się wyrwać z uścisku, a potem rzuca się na niego krzykiem, gryzie gdzie popadnie, szamocze się z wysokim, silnym mężczyzną, aż ten jej nie puści. Siostra jest pewna, że 7-letni Gary ocalił wtedy życie mamie, on chce wierzyć, że ojciec by się opamiętał.
Wiele lat później w swoim reżyserskim debiucie - autobiograficznym "Nic doustnie" będzie próbował pokazać swoją historię i uwolnić się od wspomnień. Film jest niezwykle mocny, ale i tak nie będzie w stanie pokazać wszystkiego, przez co przeszli. - Musiałem zrezygnować z wielu prawdziwych scen, jakie widziałem jako dziecko w moim domu – ludzie by mi nie uwierzyli, były zbyt przerażające - wyjaśnia.
Matkę, która samotnie wychowała jego i siostrę, nazywa "anielskim ptakiem". W domu było biednie, ale jednego nie brakowało nigdy: bezwarunkowej miłości. - Mama nie miała ze mną lekko - przyznaje. - Uczyłem się fatalnie, także trochę z winy nauczycieli, którzy powtarzali, jakim jestem głupkiem, i nigdy niczego nie osiągnę. Mama znosiła narzekania na mnie ze stoickim spokojem. Zawsze we mnie wierzyła. Nawet wtedy, gdy powinęła mi się noga i dawni znajomi zaczęli omijać nasz dom. Wierzyła, że jakimś cudem wyjdę na prostą. Gdyby nie ona, skończyłbym w kryminale - opowiada w wywiadzie dla BBC.
Ale choć bał się ojca jako dziecko, nie przestawał za nim tęsknić po rozstaniu. Bo oprócz dramatycznych wspomnień były też dobre. Tak samo jak ojciec, Gary kochał piłkę nożną, i jak on kibicował lokalnemu klubowi piłkarskiemu Millwall. Dopiero całkiem niedawno dowiedział się od matki (99-letnia Kathleen Oldman wciąż żyje i ma się nieźle), że ojciec był kiedyś nawet jej graczem. Nigdy więcej ojciec i syn nie mieli już okazji porozmawiać. Raz jeden rozmawiali przez telefon w początkach aktorskiej kariery Gary'ego. Na tym się jednak skończyło. Gary zobaczył ojca jeszcze tylko raz w życiu, na parę dni przed jego śmiercią. Był nieprzytomny, nie reagował na sygnały otoczenia. Zmarł na marskość wątroby w 1984 r., a o jego alkoholowych ekscesach znajomi opowiadali legendy.
Gangsterka, świńskie łby i sny o potędze
"Powinięta noga", o jakiej wspomina Oldman, to był czas, gdy wciągnął go przestępczy światek, o co nietrudno było w jego dzielnicy. Jako 16-latek rzucił szkołę i dołączył do lokalnego gangu. Nigdy nie zwierzał się publicznie z tego, co ma na sumieniu (prawdopodobnie gang parał się wymuszeniami). Przyznaje jednak, że kradł na potęgę. Mówi, że oprócz matki przed więzieniem uratowała go miłość do muzyki i do kina.
Muzykę kochał, odkąd sięga pamięcią. Na dobre wpadł, gdy znalazł na strychu album Liberace'a, świetnego pianisty i showmana polsko-włoskiego pochodzenia, który grał muzykę klasyczną. Grać na fortepianie nauczył się sam - najpierw ze słuchu, potem opanował nuty. Dziś nadal jest biegłym pianistą. Przyjaźni się z muzykami, znakomicie śpiewa i w wielu filmach robi to sam.
Gdy już mu się wydawało, że to muzyka będzie jego sposobem na życie, obejrzał w telewizji film "Szalony księżyc" z Malcolmem McDowellem w roli piłkarza, którego wypadek zmusza do zakończenia kariery. Sens życia odzyskuje dzięki dziewczynie, która staje się miłością jego życia. Wspomina, że ten obraz trafił go jak grom z jasnego nieba. "Chciałem być jak MacDowell, nie wiedzieć czemu uznałem, że ja też dam radę to zagrać. Oznajmiłem mamie, że zostanę aktorem" - wspomina. To oznaczało powrót do szkoły, egzaminy i wreszcie studia, na które nie miał pieniędzy. Zdeterminowany pracował w kilku miejscu naraz, by na nie zarobić - jako pomocnik na sali operacyjnej, w sklepie z butami, a wreszcie w rzeźni, gdzie do jego obowiązków należało odcinanie świńskich głów. "Gdy mówiłem ludziom w rzeźni, upaćkany po pas we krwi, że będą mnie oglądać w filmie i w teatrze, patrzyli, jakbym spadł z księżyca" - opowiada.
Pierwszym etapem była młodzieżowa grupa teatralna Greenwich Young People's Theatre, w której uczył się podstaw warsztatu. Rzekomy głupek, z którego kpili nauczyciele, okazał się zdolnym, piekielnie bystrym uczniem. Dzięki ciężkiej pracy uzyskał stypendium w Rose Bruford School of Speech and Drama. Ten ekranowy tyran, złoczyńca i brutal wspomina siebie z tego okresu jako: "nieśmiałego, zakompleksionego marzyciela". A marzył o studiach na słynnej Royal Academy of Dramatic Art. Śniło mu się, że spotyka go tam wielki Peter O'Toole i zaprasza do partnerowania mu w swojej sztuce. On pyta, w jakiej roli go widzi, i słyszy, że będzie grał duńskiego księcia... Rzeczywistość okazała się mniej nobilitująca. Chudy, nieszczególnie urodziwy, nadekspresyjny chłopak nie przypadł do gustu snobistycznym profesorom. Zasugerowano mu, by zajął się czymś innym. Po latach, gdy Oldman odbierał nagrodę BAFTA, jeden z nich przeprosił za to, że nie poznał się na jego talencie. "Nic nie szkodzi - odpowiedział Gary. - Wyszedłem z egzaminu z postanowieniem: Ja wam jeszcze pokażę. No i udało się".
W 1979 ukończył studia z tytułem licencjata sztuki teatralnej (BA in Theatre Arts). I dosłownie z marszu trafił na słynny londyński West End.
Być jak Sid Vicious
Początek lat 80. to dla Oldmana czas zachłyśnięcia się zawodem. Grał głównie w teatrze, przykuwając uwagę londyńczyków. Uwielbiał to i kochał publiczność. Zdarzało się, że grał w kilkunastu spektaklach tygodniowo. Starał się wybierać role, które pozwoliłyby mu zrzucić z pleców ciążący bagaż - żal i pretensje do ojca, uczucie wstydu z powodu kryminalnej przeszłości... Jego aktorstwo od początku było przejmujące. Mógł funkcjonować bez jedzenia i picia, bez snu nawet, ale nie bez grania. Gdy sztuka "Summon Conference" w 1982 r. była wystawiana przez 6 miesięcy - dwa razy dziennie, któregoś dnia zemdlał w środku aktu z wyczerpania. Ale czuł się szczęśliwy.
Poza pracą w zasadzie nie miał życia, i - jak wspomina - nie potrzebował go zupełnie. W 1985 r. otrzymał prestiżowe nagrody: dla najlepszego aktora i najciekawszej nowej twarzy w teatrze. Było jasne, że upomni się o niego kino. W 1986 r. zagrał pierwszą główną rolę w biograficznym obrazie "Sid i Nancy" Alexa Coxa, pokazującym drogę do sławy punkrockowca z Sex Pistols - basisty Sida Viciousa i jego związek z Nancy Spungen, zakończony tragedią. Gary jako Sid - naćpany i pełen nienawiści do całego świata, kochający kobietę swojego życia, był genialny.
To, jak pracował nad pierwszą dużą rolą, mówi wszystko o jego aktorstwie. Ponieważ Sid był bardzo szczupły, Gary głodził się tak drastycznie, że schudł 18 kg w ciągu dwóch miesięcy i wylądował w szpitalu. Tam okazało się, że cukier spadł mu tak bardzo, że był bliski popadnięcia w śpiączkę. Miał też ciężką anemię. Po latach wspominał: "Nie piłem i w zasadzie nie jadłem niemal nic, tylko surowe warzywa, czasem rybę na parze i trochę sałaty, a w tym czasie grałem wieczorami w sztuce. Stałem się anorektykiem. Ale jak czegoś chcę, jestem w stanie podporządkować wszystko osiągnięciu celu. Także zdrowie".
Głodząc się i słuchając na okrągło kaset Sida, chodził w jego butach pożyczonych od matki muzyka, brał lekcje gry na basie (nie, żeby się nauczyć grać, ale by się nauczyć go... trzymać!), ubierał się jak on, godzinami rozmawiał z narkomanami, którzy tłumaczyli mu: "jak narkotyk działa, najpierw widzisz to w oczach ćpuna, potem dociera do karku, a na końcu do nóg". I Gary pokazał to przejmująco prawdziwie. W dodatku sam zaśpiewał kilka utworów, znanych ze ścieżki dźwiękowej filmu.
Choć obraz Coxa nie okazał się wielkim dziełem, kreacja Oldmana uczyniła go sławnym, a kolejna rola w filmie "Nadstaw uszu", będąca opowieścią o życiu brytyjskiego dramaturga Joego Ortona przyniosła mu nominację do BAFTA.
Odrażający, brudny, zły czy... liryczny?
Oldman błyskawicznie stał się ulubieńcem krytyków i widzów. Dostrzeżono, iż jest stworzony do ról psychopatów i kryminalistów i już wkrótce został specjalistą od takich postaci. W 1988 r. zaczął grywać w Ameryce. Pierwszą ważną rolą była kreacja w kontrowersyjnym filmie Olivera Stone'a "JFK", gdzie zagrał zabójcę Johna Kennedy'ego Lee Harveya Oswalda. Później Francis Ford Coppola obsadził go w tytułowej roli w "Draculi", ale w wersji odbiegającej od stereotypu potwora pijącego ludzką krew.
Coppola uczłowiecza Draculę, w czym wielki udział Oldmana, który gra tak naprawdę trzy postacie w jednej - średniowiecznego szlachcica, 300-letniego wampira oraz uwodzicielskiego księcia. Sam Oldman zaskakuje w zwierzeniach: "Mój Dracula ogląda się za siebie i nie potrafi pogodzić się z przeszłością. W tym jest podobny do mnie" - mówi. I wyjaśnia : "Jest w filmie scena łkania. Nie płaczu. Żeby łkać, musisz wrócić do zdarzeń z własnego życia. Więc to nie Dracula płacze, tylko Gary Oldman. (...) Płakałem prawdziwymi łzami jako książę Dracula... myśląc o ojcu. Kiedyś miałem wrażenie, że aktorstwo jest jak terapia: wchodzisz, zmagasz się z tym i wypędzasz wszystkie demony z siebie. Ale to tak nie działa. To nadal cię boli" - mówi, odkrywając przed nami nieznane liryczne oblicze.
Po Draculi pojawiła się seria propozycji eksploatujących nowy wizerunek Gary'ego. Jedną z ciekawszych była "Wieczna miłość" - próba sportretowania wielkiego Ludwika van Beethovena. Oldman w tej roli znów porywa. Na przemian drapieżny i bez pamięci zakochany, uwiarygadnia nieco ryzykowną fabułę. I mało kto wie, że to on sam wykonuje po mistrzowsku na fortepianie niemal wszystkie arcytrudne utwory mistrza.
Na planie filmu Oldman poznał grającą jego ukochaną Isabellę Rosselini, z którą połączył go gorący, choć krótki romans. Ale wówczas - w 1993 roku - aktor był już po dwóch rozwodach. Pierwsze małżeństwo z aktorką Lesley Manville przetrwało zaledwie dwa lata, z tego związku pochodzi najstarszy syn aktora. Ciekawostką jest fakt, iż w tym roku oboje dawni małżonkowie walczą o Oscary - Lesley za drugoplanową rolę w świetnym filmie Paula Andersona "Nić widmo". Oboje zapewniają, że kibicują sobie nawzajem.
Jeszcze przed powstaniem "Draculi" - krótko po przyjeździe do Ameryki, kilka miesięcy po rozwodzie, a na planie filmu przyjaciela Seana Peana, w którym zagrał - Oldman spotkał Umę Thurman. Burza hormonów i i kolejny ślub. I znów powtórka z rozrywki. Drugie małżeństwo Oldmana zakończyło się jeszcze szybciej, bo po 14 miesiącach. Trzecie będzie jedną wielką katastrofą, która oby nie zaważyła na wynikach tegorocznej oscarowej gali.
Walka z demonami
"Dracula", który rozsławił Oldmana w Hollywood, kosztował go mnóstwo emocji i rozdrapywania ran. Coraz bardziej uzależniał się od alkoholu. Na planie "Szkarłatnej litery" Rollanda Joffe'a, gdzie partnerował Demi Moore, niemal nie trzeźwiał. Przyznaje, że potrafił codziennie wypijać litr wódki i decyzje związane z karierą podejmował podczas picia. Potrafił rzucić monetą, by zdecydować o przyjęciu tej czy innej roli.
Trafił do Anonimowych Alkoholików na 70-dniowy odwyk w Londynie. O swoim piciu mówi dziś: "Alkohol to trójgłowy smok, atakuje cię duchowo, emocjonalnie i fizycznie. Lubi zabierać ludzi, jak zabrał mojego ojca. Wiem, że mam tę chorobę w genach i nie wolno mi się poddać. Choćby dla synów".
Kiedy na dobre wytrzeźwiał, napisał i wyreżyserował wspomniany filmowy debiut "Nic doustnie", oparty na własnym dzieciństwie w New Cross w Londynie. Film porażający, który - jak mówi Oldman - "był listem do ojca, ponieważ musiałem rozwiązać parę spraw, żeby móc mu wybaczyć". Dodajmy – listem pozbawionym choćby cienia czułości, w którym - jak obliczono - słowo "fuck" i jego wariacje padają 470 razy, czyli średnio cztery razy na minutę. Bohaterowie wstrzykują sobie tanią heroinę na klatkach schodowych, pan domu kopie swoją ciężarną żonę, by potem roztkliwiać się nad nienarodzonym dzieckiem. Brytyjczycy mają długie tradycje kina społecznego i Kena Loacha, który obraz chwalił. Zdobył też m.in. wyróżnienie w Cannes czy BAFTA dla najlepszego brytyjskiego filmu. Ale mimo tych sukcesów, tytuł, w który Oldman włożył wszystkie swoje oszczędności, okazał się finansową klapą. Znów musiał przyjmować role w filmach, którymi gardził, jak choćby "Air Force One", a potem się z nich tłumaczył.
Drugim nałogiem Oldmana obok alkoholu, okazały się nieudane małżeństwa. Na ironię zakrawa fakt, że trzecią żonę modelkę Donyę Fiorentino poznał na zebraniu Anonimowych Alkoholików (ona leczyła się z narkomanii). W 1997 r. wzięli ślub, a w 2001 byli już w separacji. Po rozwodzie ich dwóch synów, wówczas maleńkich, zostało z Garym. Matkę, gdy przebywały pod jej opieką, znaleziono bowiem nieprzytomną i pod wpływem heroiny. Wówczas Donya pogodziła się z wyrokiem, dziś fali oskarżeń, jakie uruchomiła akcja #metoo, kilka godzin po ogłoszeniu nominacji do Oscara dla Oldmana, postanowiła uderzyć.
W oświadczeniu napisała: "Prawda musi wyjść na jaw. Chciałabym, aby Gary wziął odpowiedzialność za swoje czyny. (...) Nasze małżeństwo było jak kolizja samochodowa, w której dochodziło do opętanych wydarzeń. Straciłam poczucie własnej wartości, byłam rozbita. Postanowiłam przemówić, ponieważ inne kobiety, które odważyły się opowiedzieć o swoich przeżyciach, dały mi siłę".
Była modelka zdradziła, że Oldman wykończył ją fizycznie i psychicznie. Wykorzystał swoją pozycję, władzę i pieniądze, aby odebrać jej opiekę nad ich synami. Powtarza to, co mówiła przed 17 laty: utrzymuje, że była bita przez Gary'ego na oczach dzieci. Gary ponownie zaprzecza wszystkiemu, opisując ją jako kłamcę i narkomankę.
"Jak naprawdę to wyglądało? Obudziłem się pewnego dnia rano, miałem 43 lata, byłem samotnym tatą i miałem tych dwoje małych dzieci - odpiera atak byłej żony aktor. - To nie było dokładnie to, co zaplanowałem, ale to się działo naprawdę, więc podjąłem decyzję, aby być więcej w domu i, choć nie znoszę komercji, przyjmować przez jakiś czas duże role w dochodowych filmach. Kolejne propozycje - w "Harrym Potterze" (Oldman zagrał tu Syriusza Blacka - ojca chrzestnego bohatera - przy.red.) i komisarza Gordona w trylogii Batmana pojawiły się w idealnym momencie - wyjaśnił.
Synowie Oldmana mają w tej chwili 20 (Charlie) i 18 lat (Gulliver). Gary zaś (po rozwodzie z żoną numer cztery) zdążył właśnie niedawno ożenić się po raz piąty, z kuratorką sztuki Gisele Schmidt.
Niekomercyjny i bezkompromisowy
Tytuły, które Oldman wymienia jako "zło konieczne", i przyznaje, że zagrał w nich dla pieniędzy to naprawdę niezłe rozrywkowe kino. Te role przysporzyły mu jeszcze więcej fanów. Ale Oldman nie należy do artystów, stawiających na pierwszym planie gażę. Gdyby mógł, grałby wyłącznie w takich filmach jak "Szpieg", za rolę w którym otrzymał przed siedmioma laty swoją pierwszą (w co trudno uwierzyć!) nominację do Oscara.
Przyznaje, że uwielbia pracować z przyjaciółmi. Należy do nich m.in. Luc Besson, którego "Leon zawodowiec" to bez wątpienia jeden z najgłośniejszych filmów z udziałem Brytyjczyka. I choć Oldman gra tutaj postać do szpiku kości złą, to jak on to robi! Z opowieści o przyjaźni płatnego zabójcy i dziewczynki, która cudem uchodzi z życiem, reżyserowi udało się uczynić wspaniałą przypowieść o przyjaźni, zaufaniu i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Postać łajdaka - Normana - celowo przerysowana, przerażająca, stanowi zagwozdkę dla widza. Gangster i handlarz narkotyków rozkochany (jak sam Oldman) w Beethovenie? A jednak. Zepsuty do cna Norman został na prośbę Gary'ego wyposażony w cechy nietypowe dla bandziora. I w tym tkwi jego moc.
Do bliskich przyjaciół Gary'ego należy także Mel Gibson. Panów prócz przyjaźni łączy coś więcej - obaj mocno podpadli w Hollywood za brak politycznej poprawności, mówiąc najoględniej. Obaj mają niewyparzony język i zaliczyli problemy z alkoholem, zaś antysemickie wypowiedzi Gibsona na kilka lat uczyniły go w fabryce snów persona non grata.
I tu zaczynają się schody dla Oldmana, który nie tak dawno (absolutnie trzeźwy!) udzielił mocnego wywiadu "Playboyowi", gdzie bronił będącego wtedy na cenzurowanym Mela. Wywiad wywołał niewiele mniejszą burzę niż teksty Australijczyka. Pamiętna afera, jaką Gibson rozpętał po pijanemu, krzycząc do policjanta, iż: "Za wszystkie wojny świata odpowiedzialni są Żydzi", nie była pierwszą, która ujawniła jego antysemityzm.
"Mel Gibson żyje w mieście rządzonym przez Żydów i powiedział złą rzecz. Ugryzł też rękę, która go karmi. Zrobił to, bo już nie potrzebuje, by ktoś go karmił. Jest więc teraz jak wyrzutek, trędowaty" - powiedział Gary w wywiadzie, a na jego głowę posypały się gromy.
Na tym jednak nie koniec, bo po latach gryzienia się w język, wyrzucił z siebie, co myśli o politycznej poprawności. Ale też nietrudno się z nim zgodzić, gdy Oscara dla "Zniewolonego" (bynajmniej nie najlepszego filmu 2013 roku) nazywa "przejawem dyktatury poprawności politycznej". Oldman grzmi: "Jeżeli nie głosowałeś na ten film, byłeś rasistą. (…) Musisz uważać, co mówisz. Ja mam opinie inne niż większość miasta, nie lubię tego filmu. Nie oznacza to, że jestem faszystą i rasistą, bo jednych i drugich nie znoszę" - powiedział aktor.
Po tej publikacji pojawiła się seria oburzonych głosów, sugerujących, że: "Aktor Gary Oldman kończy karierę w Hollywood w rasistowskim, antysemickim wywiadzie".
Oldman zareagował wyłącznie na zarzut antysemityzmu. "Wyrażam głęboki żal. Po zobaczeniu swoich uwag na piśmie zdałem sobie sprawę z tego, jak krzywdzące mogą być moje słowa w odbiorze i jak łatwo mogą stać się pożywką dla antysemitów. Dlatego też proszę wszystkich, którzy poczuli się urażeni, o wybaczenie" - napisał w liście. Asekuracja? Niekoniecznie, wygląda na to, że faktycznie doszedł do wniosku, że tym razem przesadził. Mimo to dodał, by nie było wątpliwości, że pod słowami o poprawności politycznej, doprowadzonej do granic absurdu, podpisałby się raz jeszcze. W końcu sam siebie nazywa libertarianinem i wolność osobistą uważa za wartość najwyższą.
Czas światła
"Nie ma takiej siły, która mogłaby odebrać statuetkę Oscara Gary'emu Oldmanowi w tym roku" - pisał po ogłoszeniu oscarowych nominacji "The Guardian". Nie sposób się z nim nie zgodzić, jeśli Akademia oceniać będzie wyłącznie efekt pracy Oldmana, nie światopogląd artysty czy rodzinne waśnie.
O kreacji Gary'ego w "Czasie mroku" bez przesady można powiedzieć, że nie gra najważniejszego z brytyjskich premierów, a po prostu nim jest. To rola z gatunku tych, jaką stworzyła Meryl Streep w "Żelaznej damie", z tym że o ile Streep poszła tropem imitacji gestów, sposobu zachowania się Thatcher, Oldman dodatkowo swoją grą uczłowieczył zbyt pomnikowego w scenariuszu bohatera.
Opowieść o okresie, gdy Churchill zostaje premierem Wielkiej Brytanii w 1940 roku, a jego głównym zadaniem jest zjednoczenie narodu w obliczu groźby inwazji nazistowskich Niemiec, dzięki Oldmanowi wypada wiarygodnie. Mimo że - powiedzmy to wprost - film jest teatrem jednego aktora. Tego rodzaju kino można robić tylko wówczas, gdy ma się w obsadzie takiego Oldmana. Jest obecny w zasadzie w każdej scenie, dostaje od twórców duże pole do popisu, zarówno w scenach "zwyczajnego życia" u boku ukochanej żony i córek, jak i w wielkich przemówieniach.
Oldman nie jest megalomanem w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu, dlatego początkowo chciał odmówić roli, twierdząc, że to "zbyt duża odpowiedzialność". Być może, ale nie, gdy ma się tej miary talent. Na szczęście uległ namowom reżysera. Spod kilogramów charakteryzacji (absolutnie genialnej) zza specjalnej protezy przebija się Gary, który nie tylko gestami i sposobem mówienia upodabnia się niesamowicie do Churchilla, lecz w przekonujący sposób oddaje też jego charyzmę i wielkość.
Francis Ford Coppola powiedział o nim niedawno: "Gary Oldman jest jedną wielką niewiadomą, bo zdolny jest do wszystkiego. To wielki aktor. Najlepszy w swoim pokoleniu. Jeśli miałbym porównywać go z kimkolwiek, to jedynie z Robertem De Niro, ale z tym sprzed wielu lat".
Coppola bez wątpienia miał na myśli wyłącznie aktorskie umiejętności Oldmana.