Barack Obama podczas swoich ostatnich miesięcy w Białym Domu może dokonać wielkich zmian w doktrynie jądrowej swojego kraju. Będzie to miało duże znaczenie nie tylko dla USA, ale też wszystkich ich sojuszników – w tym Polski. Na stole ma być opcja ogłoszenia, że Stany Zjednoczone nigdy nie użyją swojego arsenału jądrowego jako pierwsze, a wydatki na jego modernizację zostaną obcięte. Niektórzy eksperci nazywają to "nadzwyczajnie ryzykownym".
Zdecydowane posunięcia w ostatnich miesiącach prezydentury mają być próbą spełnienia deklaracji składanych przez Obamę jeszcze osiem lat temu, podczas jego pierwszej kampanii prezydenckiej. Często mówił wówczas o swoich marzeniach o świecie bez broni jądrowej. Po objęciu urzędu prezydenta musiał się jednak zmierzyć z rzeczywistością i temat rozbrojenia jądrowego się rozwiał.
Obama chce naprawić zaniedbania
Wygląda jednak na to, że Obama nie złożył broni. Zasygnalizował to na początku lipca jeden z jego bliższych współpracowników, Ben Rhodes, zastępca Doradcy ds. Bezpieczeństwa Narodowego. – Wychodząc na ostatnią prostą prezydentury Obamy, warto pamiętać, że objął urząd z osobistym zobowiązaniem dążenia do rozbrojenia. Mogę wam dzisiaj obiecać, że prezydent przygląda się kilku opcjom, aby popchnąć do przodu agendę praską w ciągu siedmiu następnych miesięcy. Mówiąc wprost, nasza praca na tym polu jeszcze się nie skończyła – oznajmił ekspertom zgromadzonym na konferencji zorganizowanej przez Arms Control Association, najważniejszej amerykańskiej organizacji zajmującej się rozbrojeniem.
Agenda praska o której wspominał Rhodes, dotyczy deklaracji, którą Obama złożył podczas przemówienia w Pradze w 2009 r. Wizytując Czechy, wygłosił swoją pierwszą publiczną przemowę dotyczącą polityki zagranicznej i od razu zadeklarował, że będzie dążył do spełnienia swojego "marzenia" o świecie bez broni jądrowej. Na poparcie tych słów dwa miesiące później podpisał w Moskwie porozumienie rozbrojeniowe New START, które znacząco ograniczyło arsenały jądrowe USA oraz Rosji.
Wówczas wydawało się, że Obama rzeczywiście aktywnie dąży do wyeliminowania najbardziej niszczycielskiej broni znanej ludzkości. Potem zaczęły jednak mijać miesiące i lata, a temat rozbrojenia jądrowego ucichł. Marzenia prezydenta starły się z oporem w Waszyngtonie oraz podejrzliwością Kremla i Pekinu. Na dodatek nie można było dłużej odkładać decyzji o modernizacji arsenału jądrowego USA, który od końca zimnej wojny był niedoinwestowany i podupadał.
W efekcie pod rządami prezydenta, deklarującego chęć nuklearnego rozbrojenia, rozpoczął się szereg programów zbrojeniowych zwiększających potencjał arsenału jądrowego USA. Do odnowy przeznaczono całą triadę (uzbrojenie do ataku termojądrowego z morza, ziemi i powietrza). Koszt przedsięwzięcia na przestrzeni pół wieku jest szacowany na nawet bilion dolarów. Na dodatek gwałtownie ochłodzenie relacji z Rosją w ostatnich latach pogrzebało perspektywy negocjacji nowych porozumień rozbrojeniowych.
Koniec niepewności
Jednak, jak wynika ze słów Rhodesa, ostatnie miesiące prezydentury Obamy mają być przysłowiowym "rzutem na taśmę". Choć urzędnik nie powiedział, jakie konkretnie plany ma prezydent, to ich zarys przedstawił dziennik "Washington Post", powołując się na anonimowych rozmówców z Białego Domu. Pomysły są na tyle daleko idące, że wywołały zamęt w USA.
Kluczowym jest propozycja zmodyfikowania doktryny jądrowej i złożenia deklaracji, że Stany Zjednoczone nigdy nie użyją swojej broni jądrowej jako pierwsze. To tak zwana "No First Use Policy". Zakłada ona, że broń ostateczna zostanie wykorzystana tylko w odpowiedzi na użycie jej przez wroga. Byłaby to gruntowna zmiana w doktrynie jądrowej USA, która obecnie opiera się na koncepcji "niejasności". Amerykanie nie deklarują, w jakich warunkach są gotowi użyć broni jądrowej. Ma to wprowadzać element niepewności w kalkulacjach przeciwników, którzy nie mogą być pewni, kiedy USA odpowiedzą takim uderzeniem.
Amerykanie od zawsze opierali się idei "No First Use", nie chcąc nakładać ograniczeń na swój arsenał jądrowy. Inne podejście prezentują Chiny, które są jej największym i najgłośniejszym zwolennikiem. Od momentu narodzin chińskiego arsenału jądrowego w połowie lat 60., Pekin deklaruje, że użyje go jedynie w odwecie. Podobną deklarację złożyły Indie. Na tym kończy się jednak lista mocarstw deklarujących obecnie ideę "No First Use". Co ciekawe, uznawało ją też ZSRR od 1982 r., ale Rosja w 1993 r. wycofała się z tego pomysłu.
Obecnie Moskwa otwarcie deklaruje, że jest gotowa użyć broni jądrowej w reakcji na atak konwencjonalny. Kreml nazywa to doktryną "deeskalacji". Wynika ona z dysproporcji jej sił w porównaniu do NATO czy Chin. Rosja nie ma szans w długotrwałym klasycznym konflikcie, więc ostrzega przeciwników, że może chcieć go rozwiązać użyciem broni jądrowej. W podobnej sytuacji jest Pakistan, przytłoczony przez znacznie większe Indie. Izrael oficjalnie nie przyznaje się nawet do faktu posiadania arsenału jądrowego. Francja i Wielka Brytania przyjęły natomiast zasadę dwuznaczności w zgodzie z USA.
Co z sojusznikami?
Przyjęcie zasady "No First Use" oznaczałoby problem dla Pentagonu, który musiałby modyfikować swoje plany wojenne. Nie wiadomo, w jakim stopniu przewidują one użycie broni jądrowej. Nie ulega jednak wątpliwości, że USA posiadają obecnie największe konwencjonalne siły zbrojne, więc mogą się obyć bez głowic termojądrowych. Na dodatek w sytuacji wojny i poważnego kryzysu wszelkie deklaracje składane w czasie pokoju zawsze mogą zostać rzucone w kąt.
Znacznie poważniejszy problem mogą mieć sojusznicy Waszyngtonu. Dotyczy to zwłaszcza państw NATO, Korei Płd. i Japonii, które obecnie zakładają, że jeśli staną się celem uderzenia jądrowego czy to z Korei Płn., czy z Rosji, to USA odpowiedzą na taki atak analogicznie. To tak zwany "parasol jądrowy" rozpościerany przez Stany Zjednoczone nad najbliższymi sojusznikami. Jakie będzie jego znaczenie, jeśli USA przyjmą zasadę "No First Use"? Czy Amerykanie zdecydują się użyć swojej broni jądrowej, jeśli zaatakowany przy jej pomocy zostanie sojusznik, a nie ich kraj? Traktują zasadę "No First Use" dosłownie, nie powinni. USA musiałby zadeklarować, że terytorium swoich sojuszników traktują jako swoje.
Według japońskiej państwowej agencji informacyjnej Kyodo rząd w Tokio poważnie zaniepokoił się informacjami płynącymi z Waszyngtonu. Japończycy mieli poprosić o rozmowy w tej sprawie. Podobne wątpliwości mogą pojawić się w Polsce. Choć otwarta wojna NATO z Rosją jest mało prawdopodobna, ale jeśliby do niej doszło, to Rosjanie mogą uderzyć taktycznymi głowicami jądrowymi np. w bazy lotnicze Łask i Powidz. Czy w takiej sytuacji Waszyngton byłby gotów odpowiedzieć przy pomocy swojego arsenału lub wyrazić zgodę na użycie bomb termojądrowych "współdzielonych" przez NATO?
Inne pomysły Białego Domu
Poza pomysłem na przyjęcie zasady "No First Use" w Białym Domu ma być jeszcze rozważane przedłożenie Radzie Bezpieczeństwa ONZ projektu rezolucji, która potwierdzałaby zakaz przeprowadzania wszelkich możliwych testów broni jądrowej. To sposób na obejście oporu Senatu USA, który od lat nie chce ratyfikować podpisanego w 1996 r. Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób Broni Jądrowej. Amerykanie i tak od końca zimnej wojny nie testują swoich głowic termojądrowych, jednak teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie wznowieniu takich prób. Obama chce znaleźć sposób, by uniemożliwić to swoim następcom.
Podobną motywację ma mieć kolejny pomysł, czyli zaproponowanie Rosji przedłużenia układu New START o kolejne pięć lat. Wydłużyłoby to okres jego obowiązywania do 2026 r., czyli praktycznie do końca prezydentury (zakładając reelekcję) następcy Obamy. Być może taki zabieg dyktowany jest obawą o to, co zrobi Donald Trump, jeśli wygra wybory. New START jest jednym z największych osiągnięć Obamy i prezydent na pewno nie chce jego upadku.
W Białym Domu ma być też rozważane znaczące obcięcie wydatków na wspomniane programy modernizacji triady nuklearnej USA. Na razie w planach jest przeznaczenie na ten cel 350 mld dolarów w ciągu następnych 10 lat. Już teraz trwają prace nad budową nowych atomowych okrętów podwodnych i bombowców strategicznych oraz analizowane jest, co należy zrobić z rakietami Minuteman III ukrytymi w podziemnych silosach. Znaczące obcięcie finansowania tych programów byłoby potężnym ciosem dla Pentagonu. Obecnie posiadane uzbrojenie strategiczne USA zaczyna robić się przestarzałe, a główni rywale w postaci Chin i Rosji nie szczędzą wydatków na unowocześnianie swojego.
Członkowie administracji Obamy mają też chcieć całkowitej likwidacji programu budowy rakiety manewrującej dalekiego zasięgu z głowicą jądrową. Tego rodzaju broń może służyć do ograniczonych i zaskakujących ataków, które według wizji Obamy nie są czymś, co USA miałyby kiedykolwiek chcieć zrobić. Ponadto administracja ma proponować rezygnację ze stałej gotowości do natychmiastowego odpalenia rakiet z głowicami jądrowymi. Miałoby to ograniczyć ryzyko ich omyłkowego wystrzelenia i obniżyć poziom napięcia międzynarodowego.
Krótkotrwały pomysł?
Choć informacje na temat pomysłów Białego Domu nie są jeszcze oficjalne, to i tak wywołały silne poruszenie w USA. Pojawiła się lawina sprzecznych komentarzy i apeli z obu stron sceny politycznej. Jedne są wyrazem poparcia dla Obamy i dopingują go do zdecydowanego działania, inne przestrzegają przed osłabianiem potencjału militarnego USA.
Jeden z najsilniejszych głosów na rzecz forsowania polityki "No First Use" i jądrowego rozbrojenia płynie ze strony demokratycznych kongresmenów. W połowie lipca wysłali oni list do Obamy, wzywając go do działania, a zwłaszcza do rezygnacji z prac nad lotniczą rakietą manewrującą dalekiego zasięgu (LRSO). Pod apelem podpisała się dziesiątka prominentnych demokratów w Kongresie, w tym senator Bernie Sanders, który do niedawna ubiegał się o nominację w prawyborach Partii Demokratycznej. Podobny apel wystosował jeszcze w czerwcu Bruce Blair, szef organizacji lobbującej za jądrowym rozbrojeniem Global Zero.
Odmienne sygnały pod adresem Obamy wysyłają politycy z Partii Republikańskiej i ogólnie konserwatyści. Pewne jest to, że zablokowaliby prace nad pomysłami prezydenta w Kongresie. Wpływowy senator John McCain napisał list do Obamy, w którym przestrzega go, że wprowadzając znaczne cięcia w budżecie modernizacji arsenału jądrowego, złamie dane w 2010 r. słowo. Obiecał wówczas odpowiednie fundusze, w zamian za co Senat zgodził się na ratyfikację układu New START. Z inicjatywy republikanów odbyło się w Kongresie przesłuchanie wysokich rangą wojskowych, którzy musieli odpowiadać na pytania o to, jaki efekt dla wojska mogą mieć pomysły Obamy. Wojskowi unikali wdania się w polityczne spory, jednak dali do zrozumienia, że nie da się bezboleśnie obciąć wydatków na modernizację triady.
Silny głos pojawił się też na łamach "Bulletin of the Atomic Scientists", jednej z najważniejszych publikacji zajmujących się bezpieczeństwem jądrowym, która zarządza umownym "zegarem zagłady", pokazującym, jak duże jest ryzyko zagłady ludzkości. "Deklaracja 'No First Use' byłaby złym pomysłem w obecnej sytuacji. Jednostronne zmiany tego rodzaju powinny być podejmowane w sytuacji strategicznej stabilności" – pisze jeden z ekspertów. Jego zdaniem obecna sytuacja jest natomiast daleka od stabilizacji i osłabianie potencjału amerykańskiego arsenału jądrowego mogłoby mieć negatywne skutki. Nazywa to "nadzwyczajnie ryzykownym".
Autor artykułu w "Washington Post", ujawniającego przecieki na temat planów Obamy, zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. "Koncentrując się na broni jądrowej, Obama widzi szansę na zapisanie się w historii dyplomacji USA pomimo wielu potknięć na innych obszarach. Jednak robiąc to jednostronnie, bez poparcia Kongresu i w pośpiechu, ryzykuje stworzenie praw, które nie przetrwają wiele dłużej niż jego prezydentura" – stwierdza dziennikarz.