"Czemu Emiratczycy zbudowali sobie najwyższą wieżę na świecie? Bo mogli" – żartują turyści w kolejce do windy w liczącej 828 m Burdż Chalifie w Dubaju. Wkrótce dowcip może stać się mocno nieaktualny, bo dwa tygodnie temu Dubaj ogłosił plan budowy kolejnego, jeszcze wyższego drapacza chmur, a wysokie na ponad kilometr konstrukcje wznoszą m.in. Irak i Arabia Saudyjska. Architekci pytają: po co nam takie budynki? I przekonują, że zamiast piąć się do nieba, lepiej zejść… pod wodę.
Wyścig trwa. W 2003 r. budynek Tajpej 101 (509 m) detronizuje malezyjskie Petronas Towers (452 m), które przez siedem lat były najwyższymi na kuli ziemskiej. Tajpej 101 traci koronę w 2010 r., gdy przegania go wzniesiona w Dubaju Burdż Chalifa, 828-metrowa wieża okrzyknięta cudem architektury, obecnie najwyższa na świecie.
Kres jej panowania zbliża się jednak nieuchronnie. Za kilka lat prześcignąć może ją budynek The Tower, którego projekt zaprezentowano w połowie kwietnia w Dubaju. Może, ale nie musi, bo na razie projekt istnieje tylko na papierze, podobnie jak plan budowy 1152-metrowego wysokościowca The Bride w irackiej prowincji Basra. Na pewno prześcignie ją za to powstająca w Arabii Saudyjskiej Jeddah Tower, której ukończenie zapowiadane jest na 2019 lub 2020 r. I to ona budzi obecnie najwięcej emocji.
Kto bogatemu zabroni?
Dlaczego? Jeddah, inaczej Dżudda, leży nad Morzem Czerwonym, nieopodal świętej dla muzułmanów Mekki, dla której jest głównym węzłem transportowym. Co roku w czasie hadżdżu, tradycyjnej w islamie pielgrzymki, Dżuddę odwiedzają 2 mln osób – muzułmańskich turystów z całego świata, którzy już z okien samolotu zobaczą najwyższy budynek na Ziemi.
Jeddah Tower ma mieć 1008 m wysokości – 58 wind, 167 zamieszkiwanych pięter, a na nich mieścić hotele, biura, prywatne apartamenty. Ma reprezentować nowego ducha Arabii Saudyjskiej, być "symbolem, który zmieni centrum miasta i podwyższy wartość okolicznych gruntów" (to słowa członka zarządu Rady Ekonomicznej Dżuddy). Ma kosztować 1,2 mld dolarów. A raczej co najmniej tyle.
– Z jednej strony ma być pokazem siły, symbolem Arabii Saudyjskiej i jej dostatku. Ma robić wrażenie na biznesmenach planujących inwestycje w tym kraju – ocenia w rozmowie z tvn24.pl dr Magdalena Pinker z Katedry Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego. – Z drugiej strony projekt wpisuje się w wielki rozwój budownictwa, którego świadkiem jest Arabia Saudyjska – dodaje, wskazując, że liczba mieszkańców królestwa w ciągu ostatnich 15 lat zwiększyła się o połowę. A wszyscy muszą gdzieś mieszkać.
Niektórzy twierdzą, że zamiast budować wieżowce, Arabia Saudyjska powinna zainwestować w edukację i naukę. Jeddah Tower nazywają "symbolem pychy", nową wieżą Babel.
Jak to się robi?
Jak się buduje wieżę o wysokości kilometra? Najpierw trzeba mieć pieniądze – a przynajmniej ich potencjalne źródło, czyli inwestora. Potem szuka się odpowiedniego terenu, który będzie w stanie w ogóle wytrzymać budowę kolosa. Fundamenty muszą sięgać głęboko, nawet kilkadziesiąt metrów w głąb ziemi i przyjąć ciężar setek tysięcy ton betonu.
Do zaprojektowania Jeddah Tower wybrano tego samego architekta, który stworzył Burdż Chalifę – Adriana Smitha. Smith swój pomysł oparł na podobnym rozwiązaniu konstrukcyjnym, czyli trójpalczastym rzucie w kształcie litery Y. Każde z ramion ma własny, betonowy rdzeń, a dodatkowo opiera się na rdzeniu centralnym, dzięki czemu budowla jest bardziej stabilna i nie zawali się pod własnym ciężarem. Konstrukcja dodatkowo zwęża się wraz z wysokością, zmniejszając nacisk na fundamenty.
Na zdjęciach dostępnych w sieci widać, że Jeddah Tower powstaje pośrodku pustyni. Trudno uwierzyć, że za kilka lat wokół niej ma wyrosnąć Jeddah Economic City, zielone i ekologiczne supermiasto złożone z biur, mieszkań i terenów rekreacyjnych. Ma tchnąć nowego ducha w saudyjską gospodarkę i przynieść królestwu nowe źródła dochodu.
– Dzięki niej osiągniemy nieznany dotąd poziom w rozwoju rynku nieruchomości – przekonywał w jednym z wywiadów Mounib Hammoud, szef spółki Jeddah Economic Company, która czuwa nad projektem. –Wysokościowiec będzie napędzał gospodarkę. To symbol naszej pozycji na świecie, ikona Dżuddy jako historycznej bramy do Mekki – wtórował mu Talal Al Maiman, szef zarządu spółki JEC.
Dla niektórych jednak budowa Jeddah Tower wcale nie jest symbolem świetności, ale… kryzysu. Ma być ilustracją teorii analityka Deutsche Banku, Andrew Lawrence'a, który w 1999 r. opisał zjawisko zwane "indeksem drapaczy chmur". Wykazał, że pokazowe, niezwykle drogie inwestycje często zwiastują nadchodzący krach. Nieoficjalną teorię dobrze zilustrowała rzeczywistość: nowojorski Empire State Building zbudowano w czasach Wielkiego Kryzysu, malezyjskie Petronas Towers podczas Azjatyckiego Kryzysu finansowego pod koniec lat 90., a Burdż Chalifa miała de facto przykryć finansową niepewność dubajskiego emiratu, który pod koniec pierwszej dekady XXI wieku zmuszony był pożyczyć od Abu Dabi 1,5 mld dolarów, by spłacić swoje długi.
I rzeczywiście, jakby na potwierdzenie tych słów w 2015 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy wydał alarmującą dla Arabii Saudyjskiej prognozę. Przepowiadał w niej, że jeśli ceny ropy na światowych rynkach będą dalej spadać, to aktywa Arabii Saudyjskiej skurczą się w zastraszającym tempie, bo kraj z eksportu ropy czerpie 90 proc. swoich dochodów. – Gdyby ten trend się utrzymał, pieniędzy wystarczy może na pięć lat – prognozowali eksperci. Czy to możliwe? – Na razie trudno wyrokować, bo Saudyjczycy ropy wciąż mają bardzo, bardzo dużo – ocenia dr Magdalena Pinker.
Przychodzi szejk do architekta
A jak na budowanie coraz wyższych konstrukcji patrzą architekci? – Gdyby przyszedł do was szejk, mówiąc: "chcę zbudować wieżę wysoką na 600 m, mam pieniądze, zapłacę", jak byście zareagowali? – pytam architektów z pracowni BOMP, laureatów prestiżowego międzynarodowego konkursu Skyscraper Competition. Ich zespół zaprojektował 630-metrowy wieżowiec Essence, który oprócz niesamowitej wysokości miał oferować mieszkańcom wielkich metropolii dostęp do tego, czego nie mogą mieć na co dzień: dzikiej przyrody. I to bez wychodzenia na zewnątrz.
– Essence powstał jako zapis kilku pomysłów, będących próbą odpowiedzi na wybrane problemy dzisiejszych przeludnionych miast. Pozwoliliśmy sobie na rozmach, bo nie ograniczało nas to, z czym na co dzień muszą liczyć się projektanci. Technologicznie nasza cywilizacja jest na etapie umożliwiającym budowę takich obiektów jak Essence – wyjaśniają twórcy. Gdyby jednak dostali konkretne "zamówienie", ich twórcza swoboda musiałaby zostać mocno ograniczona.
– Przede wszystkim musimy wiedzieć, gdzie taki wieżowiec ma stać i czemu służyć, ile mamy pieniędzy, ile czasu na realizację. Z naszej perspektywy kluczowe jest też odniesienie się do klimatu, krajobrazu i kontekstu kulturowego – mówią portalowi tvn24.pl. Jak zauważają, ludzie faktycznie budują coraz wyższe budynki, ale to i tak tylko promil realizowanych współcześnie obiektów. Architekci przestrzegają też przed brakiem refleksji w wertykalnej ekspansji. – Przyszłość będzie prawdopodobnie balansować między dwoma biegunami: miast wertykalnych i rozlewających się. Ale architektura nie istnieje bez potrzeby. Zawsze wynika z istniejącego problemu – podkreślają.
Zejdziemy pod wodę?
– Być może można budować budynki wysokie na 3 tys. metrów, tylko po co? Miejsca jest przecież dosyć – ocenia z kolei architekt Krzysztof Kotala, autor projektu podwodnego kortu tenisowego. Według niego lepiej jest budować "lewitujące miasta", czyli struktury łączące budynki i obiekty latające, albo postawić na rozwój szybkiego transportu miejskiego. – Celem jest znalezienie formuły łączącej w sobie elementy transportu publicznego z możliwością indywidualnego wyboru trasy, innymi słowy, trzeba by połączyć autobus z taksówką i to bez konieczności stania w korku. Jeśli to się uda, to zaczniemy budować horyzontalnie – dodaje.
Zdaniem Kotali niekoniecznie czeka nas więc rozwój "w górę", ale – być może – "w dół", a nawet pod wodą. – Ale to ma sens tylko w klimacie, gdzie na powierzchni jest gorąco, a pod wodą umiarkowanie ciepło – zastrzega. – W ponurych wodach mórz północnych osadnictwo pod wodą jest tak samo bez sensu jak szklarnie na pustyni – dodaje.
A co z ograniczeniami technologicznymi? Projektant Burdż Chalify i Jeddah Tower Adrian Smith twierdzi, że właściwie jedynym jest kwestia wind i transportu. Znana dziś technologia nie pozwala na montaż szybów wyższych niż 575 m (konieczna jest więc przesiadka), ograniczona jest też prędkość wind (zbyt duża wywoła mdłości). Transport jest o tyle ważny, że w razie np. pożaru trzeba sprawnie i szybko ewakuować ludzi.
– Gdybyśmy zastosowali podobne rozwiązania konstrukcyjne jak przy Burdż Chalifie czy Jeddah Tower (czyli m.in. wspomniany wcześniej trójpalczasty rdzeń i zwężającą się ku górze konstrukcję), moglibyśmy zrobić budynek na co najmniej milę. A może nawet trochę więcej – mówi William Baker, który pracował z Adrianem Smithem przy Burdż Chalify, w rozmowie zarejestrowanej przez Council on Tall Buildings and Urban Habitat (CTBUH), amerykańską organizację zajmującą się wysokimi budynkami.
Jednak nie wszyscy uważają, że trzeba mierzyć tak wysoko. Rory Olcayto, redaktor naczelny magazynu "The Architects' Journal" w jednym z redakcyjnych komentarzy nazywa wyścig o najwyższy budynek świata "jałowym". – To symbol przestarzałego myślenia o architekturze – stwierdza. Historyk architektury i autorka książki "One World Trade Center", Judith Dupre w rozmowie z Bloombergiem dodaje: "Nawet w średniowieczu miasta rywalizowały o to, które zbuduje najwyższą katedrę. I to był sposób, żeby pokazać, że to właśnie twoja wieś miłuje Boga odrobinę bardziej".
Tak już zapewne zostanie, bo na świecie rosną kolejne drapacze chmur. I nic nie wskazuje na to, że ten wyścig kiedykolwiek się skończy.