To było chłodne styczniowe popołudnie. Spacerująca z psem kobieta dostrzegła w oddali biegnącą w jej stronę rudowłosą dziewczynkę. Miała na sobie jedynie piżamę i za duże męskie buty. "Nazywam się Jayme Closs. On zabił moich rodziców. Proszę mi pomóc" - wydusiła z siebie przerażona. 88 dni wcześniej w jej domu rozegrał się horror.
Położona w amerykańskim stanie Wisconsin miejscowość Barron liczy zaledwie trzy tysiące mieszkańców. Jej wiejski krajobraz to głównie rozległe pola zboża, które jesienią przybierają intensywnie złoty kolor. Życie toczy się tam powoli.
Pewnej październikowej nocy w tej niewielkiej mieścinie wydarzy się coś, co zwróci na nią oczy całej Ameryki. Nazwa "Barron" pojawi się na czołówkach światowych mediów, tuż obok nazwiska "Closs". Niestety, będzie to sława przypłacona krwią.
Bez śladu
Jest noc z 14 na 15 października 2018 roku. 53 minuty temu wybiła północ. W biurze szeryfa hrabstwa Barron dzwoni telefon. Pełniący służbę policjant podnosi słuchawkę. Po drugiej stronie słyszy jedynie krzyki. Połączenie zostaje zerwane. Funkcjonariusz próbuje oddzwonić. W słuchawce odzywa się kobiecy głos. "Tu Denise Closs, po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość". Kolejne próby nie przynoszą rezultatu.
W bazie danych udaje się odszukać adres właścicielki numeru. To trzy mile od biura szeryfa. Do jej domu natychmiast zostaje wysłany policyjny patrol.
O tej godzinie droga numer 8 jest niemal pusta. Pogrążoną w ciemności ulicę na moment rozświetlają reflektory nadjeżdżającego z naprzeciwka pojazdu. Trudno jednoznacznie ocenić, ale doświadczone policyjne oko jednego z funkcjonariuszy podpowiada, że to stary bordowy ford taurus. Nie udaje mu się jednak dostrzec rejestracji. Samochód jedzie w przeciwną stronę, kierując się na wschód. Kierowca zwalnia i odbija nieco od osi jezdni, ustępując miejsca kolumnie pędzących na sygnale radiowozów. Policjanci nie wiedzą jeszcze, że jadą na miejsce brutalnej zbrodni. Nie mają też pojęcia, że właśnie mijają człowieka, który jej dokonał.
Pod wskazany adres docierają w zaledwie cztery minuty. Jak się okaże, o cztery minuty za późno.
Na miejscu wita ich martwa cisza. W jednym z okien stojącego na uboczu lasu małego białego domu pali się światło. Frontowe drzwi są otwarte. Ktoś dostał się do środka, oddając strzał w blokujący je ryglowy zamek.
Jeden z policjantów próbuje uchylić szerzej drzwi, ale napotyka opór. Zapala latarkę. Cienki strumień światła obnaża makabryczną scenę. Z ciemności wyłaniają się ludzkie nogi, na podłodze w kałuży krwi leży zmasakrowane ciało mężczyzny. Zwłoki znajdują się częściowo pod kuchennym stołem. Policjanci nawet nie sprawdzają tętna. Mężczyzna ewidentnie zginął od strzału w głowę, oddanego z bardzo bliskiej odległości. Jak wykaże sekcja zwłok, to 54-letni James Closs.
Przy wejściu leżą dwie łuski po nabojach. Na kolejną policjanci natrafiają w korytarzu przed łazienką. To tam rozegrała się dalsza część tragedii. Ktoś najwyraźniej próbował zabarykadować się od wewnątrz. Napastnik zdołał jednak wyważyć drzwi, prawdopodobnie silnym kopnięciem. Na podłodze, częściowo w przedpokoju, leży zerwana zasłona od prysznica. W wannie policjanci znajdują ciało kobiety. Nie ma połowy twarzy, jej rude włosy są zlepione krwią. Zwłoki należą do 46-letniej Denise Closs. Podobnie jak jej mąż, została zastrzelona. Obok wanny leży telefon komórkowy. W wykazie połączeń jako ostatni widnieje numer alarmowy 911.
Jedynym żywym świadkiem zabójstwa, którego policjanci znajdują na miejscu, jest Molly. Wystraszona suczka piskliwie poszczekuje na funkcjonariuszy.
Dom zostaje dokładnie przeszukany. Zabójca właściwie nie zostawił śladów. Jedynym tropem są czerwone ślady butów przed wejściem do domu. Opuszczając miejsce zbrodni, morderca musiał poślizgnąć się na krwi swojej ofiary.
Dowody wskazują, że w czasie ataku w domu był ktoś jeszcze. Pod tym samym adresem zameldowana jest 13-letnia córka Clossów, Jayme. Policjanci nie znajdują jej ani żywej, ani martwej.
Nastolatka zostaje uznana za zaginioną. Wkrótce FBI umieści ją na liście osób najbardziej poszukiwanych w Stanach Zjednoczonych.
Literatura wyróżnia kilka typów tak zwanych morderców wielokrotnych (do których można przypisać opisany przypadek) – morderców seryjnych, masowych i spontanicznych, przy czym poszczególne elementy opisujące te typy mogą występować również w typach innych. Ten przypadek wpisuje się w kategorię mordercy spontanicznego, który zabija w różnych miejscach, a pomiędzy poszczególnymi morderstwami nie ma okresu emocjonalnego wyciszenia (obie ofiary zostały zabite w odstępie kilku minut). Można jednak powiedzieć, że sposób dokonania czynu mieści się w klasyfikacji mordercy masowego, którego wyróżnia "motyw" popełnienia zbrodni - chce coś pokazać, udowodnić lub ma do spełnienia jakąś misję – tłumaczy Magazynowi TVN24 dr Maciej Rutkowski, psycholog i psychoterapeuta.
Strach
Tragedia, która spotkała rodzinę Clossów, wstrząsnęła małym, do tej pory spokojnym miasteczkiem.
Tajemniczy zabójca nie został schwytany, policja nie miała nawet tropu. Człowiek, który z zimną krwią zamordował dwoje niewinnych ludzi, i Bóg jedyny wie, co zrobił z ich córką, grasował na wolności. Ludzie nie czuli się bezpiecznie. W nocy dzieci nie mogły spać, w dzień niepokój ogarniał rodziców. To, co spotkało Jayme, mogło przecież przytrafić się ich pociechom. Strach dawało się wyczuć w powietrzu.
Ludzie szeptali między sobą. Chcieli wiedzieć coś więcej w sprawie Clossów, ale policja nie potrafiła udzielić im odpowiedzi. Pojawiały się więc teorie spiskowe.
W niewielkim Barron niemal wszyscy się znali, każdego dnia mijali się na ulicy, spotykali na szkolnych zebraniach, przekazywali sobie znak pokoju w kościele. W małych miasteczkach ludzie bardziej sobie ufają. Jeszcze latem mieszkańcy Barron często nie zamykali nawet frontowych drzwi. Teraz patrzyli na siebie z podejrzliwością.
Miejscowa policja apelowała, żeby bacznie obserwować swoich sąsiadów. "Po popełnieniu zbrodni ludzie mogą zachowywać się dziwne" - głosił komunikat szeryfa.
Mordercą mógł być każdy.
W tym samym czasie trwały rozpaczliwe poszukiwania zaginionej nastolatki. Mieszkańców Barron łączyło jedno – wszyscy pragnęli odnaleźć Jayme Closs.
W akcję poszukiwawczą zaangażowało się ponad dwa tysiące ochotników - dwie trzecie miasteczka. Do pomocy sprowadzono także funkcjonariuszy federalnych, którzy razem z lokalnymi policjantami dzień i noc przeczesywali okolicę, metr po metrze.
W całym Barron wisiały zdjęcia rudowłosej dziewczynki oraz zielone wstążki z napisem "ZNAJDŹ JAYME CLOSS". Za pomoc w odnalezieniu nastolatki FBI oferowało 25 tysięcy dolarów. Drugie tyle obiecywał pracodawca państwa Clossów.
88 dni
Na zdjęciach w mediach społecznościowych Jayme jest zawsze uśmiechnięta.
"Uwielbiam tańczyć jazz, jeździć na łyżwach, grać w siatkówkę i pływać, lubię też sztukę i kolarstwo górskie" - pisze o sobie w krótkiej notce pod zdjęciem profilowym. Można odnieść wrażenie, że to najzwyklejsza amerykańska 13-latka pod słońcem. Jej rodzice od 27 lat pracowali razem w fabryce firmy Jennie-O Turkey, produkującej przetwory z mięsa indyka. Po godzinach Denise Closs uczyła religii w kościele katolickim w pobliskim miasteczku.
Pogrzeb małżeństwa odbył się 27 października.
Po dziesięciu dniach od ich śmierci i zniknięcia Jayme w telewizji wystąpiła ciocia dziewczyny - Jennifer Smith. Kobieta przez cały czas trzymała na kolanach suczkę siostrzenicy. Z trudem powstrzymywała łzy. "Molly ciągle śpi na jednej z twoich koszul. Jayme, potrzebujemy cię tutaj z nami, byś wypełniła tę pustkę w naszych sercach. Kochamy cię jak stąd do księżyca".
Nadzieja na odnalezienie 13-latki malała z każdym dniem. Poszukiwania trwały dalej, ale już z mniejszym rozmachem. Wielu federalnych odesłano do domów. Miejscowy szeryf każdej nocy kładąc się spać liczył, że zadzwoni telefon i usłyszy: "mamy ją".
Czekał na to 88 dni.
Jayme Closs odnalazła się niespodziewanie 10 stycznia 2019 roku.
Jeanne Nutter wyprowadzała właśnie psa, kiedy nagle w oddali dostrzegła zbliżającą się w jej kierunku dziewczynkę. Nie miała na sobie żadnego ciepłego okrycia. Była ubrana jedynie w piżamę. Biegła, potykając się, w za dużych męskich butach, założonych lewy na prawą, prawy na lewą nogę.
"Nie wiem, gdzie jestem. On zabił moich rodziców. Proszę mi pomóc, chcę do domu" - przerażona dziewczynka ledwie łapała oddech. Była w szoku, wyglądała na wyczerpaną. Kobieta rozpoznała jej twarz.
"Jestem Jayme Closs".
Dziewczyna podała jej nazwisko porywacza. Jake Patterson mieszkał zaledwie dwie przecznice dalej. Zdając sobie z tego sprawę, kobieta natychmiast zaprowadziła nastolatkę do domu swojej znajomej - Kristin Kasinkas. "To Jayme Closs! Dzwoń na policję!"
Osoba po drugiej stronie linii z niedowierzaniem przyjęła zgłoszenie. Poleciła kobietom, żeby pozostały w domu, zamknęły drzwi na klucz i czekały na funkcjonariuszy.
Niedługo potem policyjny patrol natrafił na krążący po okolicy podejrzany samochód. Był zarejestrowany na nazwisko Patterson. Pojazdem kierował młody mężczyzna. Zatrzymany przez funkcjonariuszy 21-latek nie stawiał oporu.
"Wiem, o co chodzi. Zrobiłem to".
Zbrodnia (nie)doskonała
Zeznania sprawcy i ofiary ujawniają wstrząsające szczegóły zbrodni. Przedstawione przez nich wersje wydarzeń są zbieżne.
W październiku 2018 roku Jake Patterson został zatrudniony w fabryce serów niedaleko miasta Almena w hrabstwie Barron. Jadąc do nowej pracy - pierwszy i przedostatni raz - zatrzymał się za szkolnym autobusem. Wsiadała do niego dziewczynka o rudych włosach i zielonych oczach. Nigdy wcześniej jej nie widział. Nie miał pojęcia, jak się nazywa, kim jest ani gdzie mieszka.
Wiedział jednak, że to właśnie ją zamierza porwać.
- Zupełnie brak jej cech powodujących wiktymizację, a mimo tego stała się ofiarą brutalnego przestępstwa. To z jednej strony powoduje, że bardzo współczujemy ofierze i bardzo potępiamy sprawcę, ale i bardziej się boimy - bo nie wiemy, kiedy komu i gdzie może się coś takiego przydarzyć. Sprawca zapewne wybrał ofiarę na podstawie jakiejś cechy - prawdopodobnie związanej z wyglądem czy sposobem poruszania się - bo nie mógł znać jej charakteru ani osobowości. Takie sprawy zdarzają się, ale bardzo rzadko – przekonuje kryminolog, dr Joanna Stojer-Polańska.
- Można stwierdzić, że wybór ofiary był zdecydowanie przypadkowy, aczkolwiek w umyśle sprawcy nie do końca – prawdopodobnie nastolatka skojarzyła mu się z kimś szczególnie ważnym w jego życiu (mogłaby to być osoba znienawidzona albo osoba, do której mógł odczuwać uczucia pozytywne). Możliwe też, że skojarzenie dotyczyło na przykład jakiejś bezbronności czy bezradności, z którą ofiara mogła mu się kojarzyć, a które to cechy wobec założonego planu działania nie były bez znaczenia – uważa dr Rutkowski.
Kilka dni po odejściu z pracy Patterson udał się pod dom, w którym mieszkała Jayme. Na podjeździe stały samochody. Mężczyzna wystraszył się i zawrócił. Pojawił się tam kolejnej nocy. Tym razem w środku paliło się światło. Znowu odpuścił.
Postanowił dokładnie przygotować się do porwania. Przemyślał niemal każdy szczegół. To miał być plan doskonały. Przerobił swojego czerwonego forda taurusa. Odłączył wewnętrzne oświetlenie, by nie uruchamiało się przy otwieraniu drzwi i nie zdradzało jego obecności. Z bagażnika usunął mechanizm pozwalający otworzyć go od środka. Podmienił także tablice rejestracyjne na kradzione.
Trzecią próbę podjął kilka dni później.
Tym razem był gotowy zabić każdego, kto stanąłby mu na drodze. Plan musiał się powieść bez względu na wszystko. Zdecydował, że weźmie ze sobą należącego do ojca mossberga kalibru 12. Jego wybór nie był przypadkowy. To jeden z najczęściej produkowanych i najpopularniejszych typów strzelb w Stanach Zjednoczonych. Patterson liczył, że w ten sposób trudniej będzie namierzyć broń. Z garażu zabrał sześć nabojów.
Wiedział, że nie może zostawić śladów DNA ani odcisków palców. Przed wyjściem wziął więc prysznic, ogolił twarz i głowę - zdradzić mógł go przecież pojedynczy włos. Poczekał, aż zapadnie noc. Założył zakupioną w walmarcie kominiarkę i czarne robocze rękawiczki.
Pod dom Clossów podjechał tuż przed pierwszą w nocy. Tym razem światła były zgaszone.
Jayme spała w swoim pokoju, kiedy obudziło ją szczekanie psa. Wyjrzała przez okno i dostrzegła zaparkowany na podjeździe samochód. Natychmiast obudziła rodziców. Ojciec zszedł na dół, żeby zobaczyć, co się dzieje. W tym czasie dziewczynka razem z matką zamknęły się w łazience.
Przed domem stał uzbrojony mężczyzna. James najwyraźniej mylnie wziął go za policjanta. Poprosił, aby pokazał odznakę. Chwilę później padł strzał.
Matka miała ze sobą komórkę. Trzęsącymi rękami wybrała numer 911. Chwilę później ktoś z całych sił uderzył w drzwi łazienki. Jeszcze raz. I kolejny. Aż przełamały się w pół. Kiedy w słuchawce w końcu odezwał się głos, napastnik był już w środku. Skulona w wannie kobieta przycisnęła córkę mocnej do piersi. Nieznajomy mężczyzna w kominiarce podał Denise czarną taśmę i kazał zakleić usta Jayme. Gdy wykonała polecenie, Patterson wycelował lufę w jej twarz i pociągnął za spust. Tą samą taśmą skrępował nastolatce ręce i nogi, po czym wyprowadził ją z domu i wepchnął do bagażnika starego forda.
Wszystko trwało cztery minuty.
Byli już w drodze do domu Pattersona, kiedy minęły ich jadące na sygnale radiowozy. W leżącym na przednim siedzeniu mossbergu wciąż znajdowały się trzy naboje. Jake wyznał potem śledczym, że gdyby został wtedy zatrzymany, pociągnąłby za spust jeszcze raz.
Dom porywacza znajdował się 70 mil od miejsca zbrodni. Nad drzwiami wejściowymi widniał napis: "Kryjówka Pattersonów".
Gdy dotarli, Jake wyjął Jayme z bagażnika i rozciął kneblującą ją taśmę. Płakała, była przerażona. Ze strachu zmoczyła ubranie. Mężczyzna wręczył jej piżamę swojej siostry i kazał się przebrać. Potem zaprowadził do swojego pokoju i zmusił, by weszła pod łóżko. Przestrzeń dzieląca zimną podłogę od materaca liczyła zaledwie kilkadziesiąt centymetrów - to tam dziewczynka miała spędzić ponad dwa tysiące godzin...
Porywacz musiał się upewnić, że jego ofiara nie ucieknie. Wokół łóżka ustawił więc puste pudełka, kosze na śmieci i sztangi. Każda próba wydostania się powodowała zawalenie konstrukcji i huk. Wielokrotnie ostrzegał Jayme, że jeżeli spróbuje uciec, "stanie się coś złego". Gdy nie chciała go słuchać, krzyczał na nią i walił pięścią w ścianę. Raz z całej siły uderzył dziewczynę w plecy twardym przedmiotem. Nie pamięta za co. Zdarzało się, że zostawiał ją samą pod łóżkiem przez 12 godzin, bez jedzenia, wody i dostępu do toalety.
Jake zdołał utrzymać swoją tajemnicę przez prawie trzy miesiące, jednocześnie starając się żyć normalnie. Wychodził z domu, przyjmował gości. Puszczał wtedy głośno muzykę, by zagłuszyć wszelkie odgłosy dochodzące ze swojego pokoju.
Przez pewien czas przed wejściem trzymał załadowaną strzelbę - na wypadek, gdyby do drzwi zapukała policja. Po dwóch tygodniach uznał jednak, że zbrodnia uszła mu na sucho i schował broń w bagażniku zepsutego samochodu stojącego na podwórzu.
Możliwe, że to właśnie zbytnia pewność siebie skłoniła go do złożenia podania o pracę w magazynie dystrybutora napojów alkoholowych. "Jestem uczciwym i pracowitym facetem" - napisał w swoim CV. "Nie mam dużego doświadczenia, ale zawsze przychodzę do pracy i szybko się uczę".
Rankiem 10 stycznia Patterson powiedział Jayme, że wychodzi na kilka godzin. Nastolatka wyczuła szansę. Teraz albo nigdy. Kiedy porywacz opuścił dom, odsunęła delikatnie pudełka i wyczołgała się spod łóżka. W pędzie założyła pierwsze buty, jakie wpadły jej w ręce, i wybiegła na zewnątrz wprost na nieznaną, zaśnieżoną ulicę.
Z daleka dostrzega kobietę z psem. Była uratowana.
Motyw
Dlaczego porywacz wybrał właśnie Jayme Closs? Jaki motyw kierował nim, gdy mordował jej rodziców? Zeznania sprawcy i ofiary oraz ujawnione dotychczas wyniki śledztwa pozostawiają te pytania bez odpowiedzi.
- Motyw jest zawsze, nie zawsze go znamy, ale to nigdy nie oznacza, że go nie ma. Zabójstwo - a więc intencjonalne pozbawienie kogoś życia - zawsze jest z jakiegoś powodu. Może dla nas dziwnego, niezrozumiałego, absurdalnego – zauważa dr Stojer-Polańska.
- Na razie nic nie wiadomo o motywie seksualnym. Być może takich danych organy ścigania nie ujawniają, żeby nie stygmatyzować ofiary. Trudno ocenić, czy była to potrzeba dominacji, czy też "zaopiekowania się". Nie wiem, w jaki sposób była traktowana z perspektywy sprawcy. Nie możemy sądzić, że wszyscy oceniają racjonalnie swoje działania. Zachowanie sprawcy było spowodowane jakimiś potrzebami, które zaspokoił – dodaje kryminolog.
Dr Rutkowski uważa, że źródeł wszelkich zaburzeń należy poszukiwać w okresie dzieciństwa.
- W tym konkretnym przypadku szukałbym w relacjach rodziców i sprawcy. Jeśli dziecko było traktowane obojętnie, ma to zasadnicze znaczenie w późniejszych relacjach ze światem, w którym dziecko to również będzie się czuło traktowane obojętnie i nieważne. Gdy ktoś się tak czuje i nie widzi możliwości zmiany tego stanu, może się w nim narodzić myśl zrobienia czegoś, co zada temu poczuciu kłam – w tym kontekście podwójne zabójstwo stawia sprawcę w pozycji szczególnej niezwykłości. Przetrzymywanie ofiary również daje mu walor poczucia bycia panem jej życia i śmierci. Proszę sobie wyobrazić, jak ekstatyczne mogło być poczucie mocy i sprawczości u osoby, która prawdopodobnie dotychczas nie czuła się sprawcza i mocna - tłumaczy psycholog.
- Obojętne bądź wrogie relacje z rodzicami mogły być pierwotną motywacją sprawcy do popełnienia zbrodni i porwania. Wydaje się, że w rodzinie mógł się czuć "przezroczysty" i nieważny, co mogło w nim wytworzyć taki rodzaj funkcjonowania, które nieważność tę potwierdzało w relacjach poza domem, na przykład z rówieśnikami. Takie uczucie bycia nieważnym dla świata może rodzić przynajmniej dwie reakcje – można spróbować rozwiązać ten problem na przykład poprzez terapię albo można spróbować zrobić coś wyjątkowego, co "ujawni" nas dla świata i pokaże nas w innym niż dotychczas świetle - wyjaśnia Rutkowski.
Dziwak
Jake Patterson wychowywał się u boku starszego rodzeństwa – siostry Katie i brata Erika. Gdy miał osiem lat, jego rodzice złożyli wniosek o separację, ale nie doprowadzili sprawy do końca. Rok później postanowili się przeprowadzić. Może liczyli, że nowy dom wniesie powiew świeżości do ich nieszczęśliwego małżeństwa.
Zamieszkali w sezonowym domu w małym miasteczku Gordon, niespełna 10 kilometrów od swojego starego adresu. Miejsce, do którego się przenieśli, niemal pod każdym względem przypominało ich poprzedni dom - położony w lesie, z dala od ludzi. Najwyraźniej nie zdołali uwolnić się od dawnych problemów. Rozwiedli się ostatecznie w 2008 roku.
Najpierw wyprowadziła się matka, kilka lat później ojciec, zostawiając dom pod opieką synów. Jedna z sąsiadek wspomina, że któregoś razu przyłapała ich na kradzieży paliwa z baku jej samochodu. Podobno często pakowali się w kłopoty.
Jake nigdy wcześniej nie miał jednak problemów z prawem, w przeciwieństwie do swojego brata. Jak wynika z dokumentów sądowych, Erik był oskarżany o posiadanie marihuany, napaść na tle seksualnym i ucieczkę z aresztu. Tym bardziej interesujące jest, że w zamieszkałym przez niespełna 700 mieszkańców Gordon mało kto znał Pattersonów. Karen Beeler, od 22 lat prowadząca w miasteczku bar, pierwszy raz usłyszała to nazwisko, kiedy obiegło media.
Prasa za oceanem dotarła do ludzi, którzy mieli w przeszłości styczność z Jakiem Patersonem. Z ich wspomnień wyłania się człowiek zapomniany dla świata. O jego istnieniu przypomniała dopiero brutalna zbrodnia.
Nauczycielka Pattersona z liceum ledwie go pamiętała, choć uczęszczał na jej zajęcia raptem trzy lata wcześniej. Nie pojechał na ostatnią szkolną wycieczkę. Nie poszedł na studniówkę. Nie widnieje na zdjęciu klasowym.
"Był moim uczniem. Dobry dzieciak. Cichy. Bardzo bystry. Ale w klasie nie zabierał głosu".
Znajomi ze szkoły wspominają go jako "dziwaka".
"Nie należał do miłośników szkoły. Był raczej typem samotnika".
"Ignorował wszystkich i wszyscy ignorowali jego. Był miły. I niegłupi. Po prostu był cichy, zbyt cichy, co tłumaczy, dlaczego nie miał przyjaciół. Był samotnikiem, ale nie myślałem o nim jako o kimś wrednym".
"Rozmowy z nim były naprawdę dziwne".
"Rozmawiałam z nim tylko wtedy, kiedy musiałam. Odpowiadał jednym słowem albo w ogóle. Nie mam pojęcia o jego życiu. W czasie lunchu siadał sam albo z paroma innymi dzieciakami, ale nigdy nie rozmawiali przy stole".
"Szczerze mówiąc, w ogóle się nie wyróżniał. Nie jestem w stanie opowiedzieć nawet jednej historii o nim, bo on nic nie robił. Jeżeli w pokoju byłeś tylko ty i on, nikt się nie odzywał".
***
Na Jake'u Pattersonie – niegdyś nieśmiałym i cichym chłopcu - ciążą dziś zarzuty podwójnego morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, porwania i włamania z bronią w ręku.
6 lutego 21-latek pojawił się przed sądem okręgowym hrabstwa Barron. Był ubrany w pomarańczowy kombinezon i skuty kajdankami. Tego dnia na sali obecni byli bliscy państwa Clossów. Patterson spojrzał w ich stronę i pozdrowił, unosząc lekko dłoń. Rozprawa trwała zaledwie trzy minuty. Przez cały ten czas z okrągłej i dziecinnej twarzy mordercy nie znikał uśmiech. Adwokat mężczyzny poinformował sędziego, że jego klient rezygnuje z prawa do wstępnego przesłuchania.
Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 27 marca.
W całej historii Wisconsin karę śmierci wykonano tylko raz - przez powieszenie, w 1851 roku. Najwyższy wymiar kary nie obowiązuje w tym stanie od 166 lat. Jeżeli Patterson zostanie uznany za winnego zarzucanych mu czynów, resztę życia spędzi za kratkami.
Chyba że biegli uznają go za niepoczytalnego.