Z Brukseli do Antwerpii najłatwiej dostać się pociągiem. To trzy kwadranse podróży, z przystankami w Vilvoorde i Mechelen. Ta niespełna 50-kilometrowa linia kolejowa kilka lat temu stała się belgijską osią dżihadu. To z tych czterech miast wyjeżdża do Syrii najwięcej bojowników.
W październiku walczyć za tzw. Państwo Islamskie zdecydował się 516. obywatel Belgii. Ponad pół tysiąca dżihadystów z maleńkiego kraju to europejski rekord. Dla porównania w ośmiokrotnie większych Niemczech zwerbowanych do walki o tzw. kalifat zostało niewiele ponad 800 bojowników.
Islamiści z przydomkiem al Belgiki (z Belgii) bardzo rzadko jadą do Iraku, jest ich tam zaledwie kilku. Walczą niemal tylko w Syrii, najczęściej trafiają do Aleppo, ale też do Idlibu, Rakki i Homs. Na wojnie jest teraz ok. 200 Belgów, ponad 120 wróciło już do Europy. Około 70 zostało "męczennikami", większość z nich zginęła w czasie walki. Wiadomo, że co najmniej trzech przeprowadziło samobójcze zamachy, a jeden został ścięty przez tzw. Państwo Islamskie za rzekomą kolaborację z marokańskimi i belgijskimi służbami specjalnymi.
Statystyczny dżihadysta z belgijskim paszportem ma niespełna 26 lat.
Odkrywając Małe Maroko
Dekadę temu Belgijka o marokańskich korzeniach Hind Fraihi wydała książkę, która wstrząsnęła całym krajem. Studentka i początkująca dziennikarka na dwa miesiące zamieszkała w imigranckiej, zdominowanej przez muzułmanów dzielnicy Brukseli, Molebeek-Saint-Jean. Fundamentalizm i ekstremizm, z którymi się wówczas spotkała, powinny były już wtedy – jak sama ostrzegała – stanowić sygnał alarmowy dla Belgii.
W czasie pracy nad "Odkrywając Małe Maroko" przekonała się, jak łatwo znaleźć saudyjską literaturę wzywającą do sięgnięcia po broń i walki z niewiernymi. Rozmawiała też z szejkiem Bassamem Ayashim (o nim później), który w Ardenach (południowo-wschodnia Belgia) organizował obozy szkoleniowe dla młodych muzułmanów i rekrutował bojowników do walki w Afganistanie, Czeczenii, a potem Syrii.
Fraihi już 10 lat temu czuła, że "jej" islam wyniesiony z domu rodzinnego zderza się z niezrozumiałym dla niej ekstremizmem i żądzą narzucania religii innym. Dekadę temu spotkała trzech nastolatków, którzy rzucili szkołę i byli kieszonkowcami. Twierdzili, że to, co robią, to dżihad, bo okradają europejskich innowierców. Swoje zajęcie nazywali "islamską gangsterką" i deklarowali, że chcą zostać męczennikami. – Wszyscy trzej są teraz w Syrii – powiedziała Hindi ostatnio w rozmowie z "Washington Post".
Ci ludzie, którzy strzelają lub wysadzają się, nie pojawili się znikąd. Nie urodzili się wczoraj, w ostatnich miesiącach czy tylko w kontekście Daesh. Oni są dziećmi i wnukami 50-letniej radykalnej ideologii i dżihadu (...). Skoro 50 lat zabrało zbudowanie środowiska i kultury dżihadu, wiele zajmie przekonanie muzułmanów, że ta ideologia okazała się dla islamu moralną i intelektualną katastrofą. Ale nigdy nie jest za późno, by zacząć.
Dassetto Felice, socjolog-antropolog, członek Belgijskiej Królewskiej Akademii Nauk, Literatury i Sztuki
Logistyczna baza dla dżihadu
Dzisiejsza 10,5-milionowa Belgia uważana jest za wylęgarnię europejskiego dżihadu. Jeśli weźmie się pod uwagę liczbę mieszkańców, to belgijski "kontyngent" w Państwie Islamskim jest największy w Europie. Według szacunków aż jeden na 1260 mieszkających tutaj muzułmanów wybrał się, żeby walczyć w Syrii.
Historyk i arabista Pieter Van Ostaeyen, który śledzi aktywność Belgów w syryjskiej wojnie domowej, twierdzi, że w przypadku tego konfliktu można mówić o dwóch falach migracyjnych.
Pierwsi belgijscy bojownicy wyjechali na Bliski Wschód jeszcze w 2011 r. na wezwanie salafickiej organizacji Sharia4Belgium. Byli wśród nich ci, którzy wyjechali z pobudek ideologicznych i religijnych, ci, którzy chcieli obalenia prezydenta Baszara el-Asada, a także ludzie szukający przygód, którzy w większości wrócili do kraju.
Zupełnie inna była – jak przekonuje Van Ostaeyen – druga fala, która obejmuje czas od powstania Państwa Islamskiego i proklamowania na ziemiach syryjskich i irackich islamskiego "państwa" z prawem szariatu. Ci bojownicy byli silnie zmotywowani religijnie i światopoglądowo. Wyjechali w jednym celu: walczyć o kalifat lub za kalifat zginąć.
Belgijskie media piszą, że w imigranckich dzielnicach są ulice, z których na Bliski Wschód wyjechali niemal wszyscy młodzi ludzie. Molenbeek, najjaskrawszy przykład w ostatnim czasie, to jednak tylko wycinek całego problemu. Nie tylko Bruksela "produkuje" dżihadystów dla Państwa Islamskiego. Pierwsza czwórka to – oprócz stolicy – także Antwerpia, Vilvoorde i Mechelen. Oficjalnych danych nie ma, ale to w tych czterech miastach mogło mieszkać nawet 80 proc. belgijskich foreign fighters.
Przez ostatnie lata te miasta położone w linii północ-południe miało być główną osią belgijskiego dżihadu – uważają belgijskie służby.
Oś północ-południe
O ile integracja pierwszego pokolenia muzułmanów, którzy przyjechali do Belgii do pracy zaraz po II wojnie światowej, przebiegła niemal bez problemów, to dzieci i wnuki pierwszych imigrantów zaczęły izolować się od belgijskiego społeczeństwa. Z wzajemnością, bo belgijskie władze także nie wiedziały, co robić z ciągle napływającą niewykwalifikowaną siłą roboczą z Maroka i Turcji.
Duże problemy z niepracującą muzułmańską społecznością zaczęły pojawiać się już w latach 80. i 90., kiedy w dużych miastach tworzyły się osiedla zamieszkane niemal wyłącznie przez muzułmanów. Bruksela, Vilvoorde, Mechelen i Antwerpia to najjaskrawsze tego typu przypadki.
Mechelen w latach 90. ze względu na dużą przestępczość zyskało nazwę "Chicago nad rzeką Dijle". Młodzi mieszkańcy z mniejszości etnicznych trudnili się głównie kradzieżami, przemytem i handlem narkotykami. Ten sam problem dotyczył innych flamandzkich miast. W tym czasie w Brukseli mówiło się o istnieniu stref "no-go", nad którymi policja nie miała kontroli. Dzielnica Antwerpii Borgerhout nazywana była "Borgerokko" ze względu na dużą liczbę ludności o korzeniach marokańskich.
Pomiędzy skupioną w gettach ludnością muzułmańską a rodowitymi Belgami rosły niezrozumienie i dystans. Uczucie wrogości pielęgnowała nacjonalistyczna belgijska partia Vlaams Blok, którą potem zdelegalizowano za zachowania rasistowskie i ksenofobiczne. Dzisiaj działa pod nazwą Vlaams Belgen.
Modlitwy do Osamy
W 2009 r. Belgia – jako drugi kraj w Europie – zakazała muzułmankom zakrywania twarzy w przestrzeni publicznej, kilkanaście miesięcy później zabroniła uboju rytualnego na własne potrzeby. I tak już izolowana społeczność odebrała to jako frontalny atak na fundamenty jej kultury. W atmosferze odrzucenia i poczucia opresji powstała w Antwerpii salaficka organizacja Sharia4Belgium, która na początku swojej działalności nie była uważana za groźną. Członkowie organizowali spotkania, na których nauczali i zachęcali do przyjęcia islamu, zabierali głos i protestowali przeciwko temu, co uważali za naruszania praw muzułmanów.
Organizacja początkowo nie była traktowana poważnie przez władze, więc tym łatwiej działa w podziemiu. Wizją wprowadzenia prawa szariatu w Belgii i utworzenia pierwszego w Europie państwa islamskiego mamiła przez wiele lat belgijskich muzułmanów. Jej propaganda była na tyle silna, że kiedy służby zorientowały się w jej działalności, było już za późno. To Sharia4Belgium miała wysłać do Syrii całe rzesze dżihadystów. Jej największa aktywność przypada właśnie na Antwerpię, Brukselę, Vilvoorde i Mechelen.
Belgia rozprawiła się z działaczami tej radykalnej organizacji dopiero w 2012 r. Mimo że ją zdelegalizowano, to podobno nadal pozostaje aktywna w podziemiu. Jej rzecznik Fouad Belkacem, znany z modlenia się do Osamy bin Ladena i głoszenia kary śmierci dla homoseksualistów, kilka miesięcy temu został skazany na 12 lat więzienia. Proces 46 członków Sharia4Belgium toczy się teraz przed sądem.
Fouad Belkacem, le leader islamiste de Sharia4Belgium, est à l’isolement https://t.co/WgcaukNomi#Bruxellespic.twitter.com/iXqEFL5lRE
— abdessalam (@biladi) listopad 23, 2015
Jednak belgijskie związki z dżihadem dotyczą nie tylko wojny w Syrii. Grupy terrorystyczne obrały sobie to państwo jako bazę na wiele lat przed powstaniem Państwa Islamskiego. Już w latach 80. i 90. Belgia stała się areną dla mniejszych ataków o podłożu ideologicznym, związanych z wydarzeniami na Bliskim Wschodzie. Wraz z wybuchem wojny w Iraku kilku muzułmańskich Belgów wyjechało walczyć, a wraz z nimi Muriel Degauqu, konwertytka z Charleroi, która wysadziła się w Iraku w 2005 r. Belgijka to pierwsza europejska kobieta, która została zamachowcem samobójcą.
W tym czasie inni belgijscy bojownicy szkolili się w walce w Afganistanie. Wyjazdy Belgów, głównie marokańskiego pochodzenia, ideologicznie powiązanych z Al-Kaidą, nagle załamały się około 2008 r. Śledczy podejrzewają, że miało to związek z problemami imama z Molenbeek, zwanego "niebieskookim szejkiem".
Niebieskooki szejk jedzie do Syrii
Czarną robotą w Brukseli – jak twierdzą służby – zajmował się Francuz syryjskiego pochodzenia, szejk Bassam Ayachi, wieloletni szef Centrum Islamskiego działającego od 1990 r. w Molenbeek. Choć imama wiązano z Al-Kaidą i był on powszechnie znany z radykalnych poglądów i indoktrynacji młodych muzułmanów, to prowadził swoją działalność przez kilkanaście lat. Miał rekrutować bojowników do wojny w Czeczeni, Afganistanie, Iraku i w końcu w Syrii.
Kłopoty szejka zaczęły się dopiero w 2008 r., kiedy został zatrzymany przez włoskich karabinierów w Bari. Wracał wtedy samochodem do Brukseli z trzema Syryjczykami i Palestyńczykiem, którzy okazali się nielegalnymi imigrantami. W bagażniku funkcjonariusze znaleźli wydawnictwa poświęcone Al-Kaidzie i materiały propagandowe. Szejk trafił do włoskiego więzienia, gdzie – dzięki zeznaniom współosadzonych – został oskarżony o planowanie ataków terrorystycznych we Włoszech, Wielkiej Brytanii i Francji. Ostatecznie został jednak uniewinniony i wyszedł z więzienia po roku odsiadki.
Kierowane przez niego Centrum Islamskie zostało zlikwidowane dopiero w 2012 r., a jego samego belgijski wymiar sprawiedliwości skazał na osiem lat więzienia. "Niebieskooki szejk" jednak tej kary uniknął, bo zbiegł do Syrii. Tam przewodzi jednej z grup rebelianckich, wrogiej zarówno wobec reżimu, jak i Państwa Islamskiego. Jego dwaj synowie zginęli na wojnie, a on sam ledwo uszedł z życiem po zamachu ze stycznia 2015 r., w którym stracił ramię.
Włoska "La Repubblica" donosiła po zamachach w Paryżu, że Ayachi mógł indoktrynować niektórych z zamachowców.
Auch,heeft Molenbeekse sjeik #BassamAyachi een Sharia- veroordelinkje 'aan de hand'? Misschien weet @vranckx 't wel pic.twitter.com/UO67a7CKO3
— aqhbart (@quhba) kwiecień 14, 2015
Baza
Był Nowy Jork, Madryt, Londyn, dwukrotnie Paryż. Za tym, że Belgia stała się przyjazną europejską przystanią dla dżihadu ma świadczyć, jak uważają eksperci od terroryzmu, to, że w ostatnich latach nie doszło tu do żadnego zamachu terrorystycznego na dużą skalę. Choć tropy wszystkich tych zamachów w końcu i tak prowadzą do Belgii, to teraz "naród bez państwa" – jak pisał w ostrej ocenie francuski "Le Monde" – czeka duża praca.
"Ci ludzie, którzy strzelają lub wysadzają się, nie pojawili się znikąd. Nie urodzili się wczoraj, w ostatnich miesiącach czy tylko w kontekście Daesh. Oni są dziećmi i wnukami 50-letniej radykalnej ideologii i dżihadu" - pisał na blogu Dassetto Felice, socjolog-antropolog, członek Belgijskiej Królewskiej Akademii Nauk, Literatury i Sztuki. "Skoro 50 lat zabrało zbudowanie środowiska i kultury dżihadu, wiele zajmie przekonanie muzułmanów, że ta ideologia okazała się dla islamu moralną i intelektualną katastrofą. Ale nigdy nie jest za późno, by zacząć".