- Na niektórych publicznych spotkaniach było mnóstwo wina i zero wody. Musiałam pić ją z kranu w toalecie - opowiada Marta, która trzy lata temu odstawiła alkohol. Nie, nie była alkoholiczką. Ale w Polsce niepicie z wyboru to wciąż coś, co dziwi.
Trzy kobiety i trzy różne historie. Łączy je trzeźwość. Same podkreślają, że są abstynentkami z wyboru, a nie z konieczności (nie, nie ocierały się o alkoholizm). Nie uważają też, że alkohol sam w sobie jest czymś złym. Same nie piją, bo zaczęło je to męczyć, chciały być zdrowsze, zrobić coś dla siebie. To aktywne zawodowo, wykształcone mieszkanki dużych miast. Jedna singielka i dwie mężatki.
Dagmara: Zmęczyły mnie imprezki i pitolenie pod bąbelki. Wolę spotkać się na śniadanie, zrobić dla kogoś obiad - usiąść przy stole, posłuchać i pogadać. Uważnie. Bo tej uważności jakoś mało jest teraz, a alkohol w ogóle ją wyklucza. Moja trzeźwość wyklucza zaś hasztag na Instagramie ##KrolowaProsecco albo #BaronowaAperolu, co - jak patrzeć po niektórych profilach współczesnych influencerek 30+ - jest elementem dość istotnym wizerunkowo. No, ale jakoś to zniosę.
Marta: Zauważyłam, że na różnych wydarzeniach literackich, bankietach czy festiwalach pojawił się trend, że jest wino, a nie ma do picia wody. To dość znamienne dla naszych czasów. Rzadziej chodzę na takie spotkania, bo po 15 minutach tracę możliwość komunikacji z innymi, jesteśmy w innych światach, a ja idę napić się wody z kranu w toalecie.
Anna: Pierwsze trzy miesiące tak naprawdę to było dużo pracy nad zmianą przyzwyczajeń takich prostych, jak chodzenie do restauracji. I pierwsze to zamawianie kieliszka wina. Najśmieszniejsze było na początku, jak szliśmy do knajpy i padało pytanie, czego się napiję, a ja byłam totalnie zdrętwiała, bo jak nie pinot noir, to co?!
Dagmara - nie pije siedem miesięcy
Dagmara Marszycka jest związana za branżą PR i media od 10 lat. Mieszka w Warszawie, ma psa.
Miałam za sobą bardzo stresujący rok, byłam zmęczona fizycznie i emocjonalnie. Chciałam, jak to się mawia, "wziąć się za siebie i coś zmienić". Oprócz wprowadzenia zdrowszej diety i żelaznej dyscypliny w kwestii przesypianych godzin, zrezygnowałam z alkoholu. Z dnia na dzień.
Alkohol jest silnym depresantem, więc jak mamy dołek to kieliszek "winka" tylko pozornie relaksuje, a tak naprawdę tylko dodatkowo spycha nas w tę dolinę. Nie ma sensu regulować sobie nastrojów alkoholem. Poza tym pewne formuły się wyczerpują - alkohol, a raczej wszystko to, co wiązało się z piciem, zaczęło mnie zwyczajnie mierzić. To już na poziomie samej nomenklatury jest złudne: umawiamy się na "piwko" albo "winko", chociaż rzadko kończy się na trzech. Te wieczne "kacyki", które - nie oszukujmy się - z wiekiem zmieniają się w bezlitosnych katów.
Lubię sobie przed snem poczytać, a niestety nawet po jednym kieliszku wina to już nie jest ten poziom koncentracji, który pozwala na czytanie z uwagą. To jest też głębsza historia, która może brzmi banalnie i wielkomiejsko, ale dla mnie jest ważna - strasznie mi się to życie rozpędziło, ciągle mi na coś brakuje czasu, a najczęściej na relacje. Więc jak już zorganizuję ten czas i szczęśliwie zsynchronizuję się z kalendarzem przyjaciół, to po prostu zależy mi, żeby spędzić go dobrze.
W pewnym momencie picie zaczęło mi przeszkadzać, a rutyna spotkań ze znajomymi wyłącznie na wino zwyczajnie nudzić. Mam tak zwaną mocną, nieekonomiczną głowę, więc rzadko się upijałam, co nie zmienia faktu, że boleśnie odczuwałam syndrom dnia następnego.
W Polsce jak nie pijesz, to albo jesteś w ciąży, albo chora, albo coś się stało (czytaj: jesteś alkoholiczką). I w zasadzie nie wiadomo, co gorsze. (śmiech) Generalnie budzi to często żywe zainteresowanie. Mieszkałam parę lat we Włoszech i nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek zapytał mnie kiedyś, dlaczego nie pijesz, gdy odmawiałam alkoholu. Ale wiadomo - inne kultury. Na początku myślałam, że powinnam się tłumaczyć, żeby przypadkiem ktoś nie poczuł się dotknięty, że akurat z nim się nie napiję. To znów powodowało, że przybierałam ton neofity. A nie ma przecież nic gorszego. Teraz nie tłumaczę, bo nie mam takiego obowiązku. Jak ktoś ma wybitną potrzebę, żeby pogadać, to gadamy, najczęściej o tym, że ten ktoś też już od dawna myśli o niepiciu, ale jakoś mu wciąż się nie składa. Przestałam ewangelizować, na miękko polecam, bo to indywidualna sprawa każdego.
Nie odkryję koła, mówiąc, że ludzie po alkoholu gadają głupoty, wątki przestają się trzymać, panowie wcale nie są tacy fajni, a panie znowu takie urocze, jak im się wydaje. Przecież wiemy to wszyscy, tak jak wszyscy wobec "upojenia" jesteśmy równi. Hipokryzją byłoby teraz histeryzować, jak to fatalnie człowiek się bawi na trzeźwo wśród tych wszystkich pijanych. Więc bywam na imprezach, gdzie jest alkohol, tyle że krócej. Po prostu wieczorne "winko" zamieniłam na "jajeczko na miękko" o poranku. W weekend zero bólu głowy, często o siódmej rano w sobotę jestem już z psem na spacerze i to jest świetne, bo weekendowe poranki mają masę uroku. Dni są dłuższe - co czasami nie jest znowu takie fajne, ale wtedy można coś poczytać, obejrzeć z uwagą. Nagle kasy robi się więcej. Cera jaśniejsza, włos błyszczący, kilogramów mniej, a i na trzecie piętro bez zadyszki. Generalnie to są drobne przyjemności dnia powszedniego, to życie bez alkoholu. Bez żadnej popfilozofii. Od siebie się bowiem nigdzie nie ucieknie - ani bez alkoholu ani w.
We wrześniu wyjechałam na wakacje. Po całodniowym zwiedzaniu, podczas którego robiliśmy po kilka, kilkanaście kilometrów piechotą w upale, szliśmy na lokalny targ i tam siadaliśmy, by wypić zimny kufel piwa. Jeden. I akurat ta formuła - wakacje, celebracja fajnego dnia - była dla mnie okej. Wróciłam do Polski i z rozpędu tu dwa piwa u kumpla na urodzinach, tam trzy na imprezie służbowej. Powiedziałam sobie: prrr! Bo tych spotkań bywa, że jest kilka w tygodniu, nie licząc weekendu. Wróciłam więc do abstynencji. Nie chce mi się bawić w kategoryzowanie okazji - tu się napiję, tam nie. Już sama myśl o ustaleniu kryteriów, dlaczego tu tak, a tam nie, mnie męczy. Poza tym to niepicie jest świetnym ćwiczeniem charakteru i silnej woli. A tej ostatniej to akurat nigdy nie miałam zbyt wiele.
Trzeźwe statystyki
Dagmara, Marta i Anna, podobnie jak inni abstynenci w Polsce - bez względu na powód niepicia - są w zdecydowanej mniejszości. Z raportu TNS Global wynika, że całkowite unikanie alkoholu deklaruje 16 procent obywateli. Ale na tę liczbę pracują głównie niepijące kobiety. Abstynentką jest co piąta (20 proc). U mężczyzn - tylko co 10 (11 procent) deklaruje całkowitą trzeźwość. Jak to się ma do reszty Europy? Jeśli weźmiemy średnią - nie pije 24 proc. Europejczyków. W czołówce abstynentów są Portugalczycy (42 proc.), Włosi (39 proc) i Węgrzy (35 proc.). Kraje, które zaniżają średnią, to Dania (7 proc.), Szwecja (10 proc.) i Holandia (12 proc). Jeśli przeciętny Polak sięga po alkohol, to najczęściej robi to we własnym domu, ewentualnie u rodziny lub znajomych.
Marta - nie pije trzy lata
Marta Sawicka-Danielak - pisarka, publicystka, nauczycielka jogi, właścicielka popularnych knajp w Krakowie. Ma męża, córkę i liczne zwierzęta.
- Jestem właścicielką kilku restobarów i klubu. Alkohol był więc środowiskiem mojej pracy. I było tego za dużo. W samym alkoholu nie ma nic złego, jeśli ludzie potrafią z niego korzystać. Niestety, moja praca pokazała mi, że w przypadku alkoholu umiar jest ostatnią rzeczą. Sięgamy po niego nie dla smaku, lecz dla zamroczenia. Kto przyjeżdżał do Krakowa, gdy tam mieszkałam i prowadziłam lokale, dzwonił lub pisał: Cześć, jestem w Krakowie, przychodź na jednego. I tak od południa. Początkowo oczywiście to było fajne, ale ile można? Nie da się żyć na ciągłym weekendzie. Obserwując życie zza baru, zyskałam pewność, że obecnie alkohol jest głównym powodem spotkań, że życie towarzyskie sprowadza się do picia. Dlatego dziś omija mnie cała fala imprez i spotkań, bo często z nich sama rezygnuję. Wolę się spotkać na trzeźwo i fajnie pogadać, iść na wystawę czy na zupę.
Kilka lat temu zostałam nauczycielką jogi. Uprawiam ją od kilkunastu lat, wcześniej była formą odstresowania, a dziś jest moją drogą życia. A każda droga ma pewien kształt, kierunek i reguły - na tej akurat nie ma alkoholu. Nie po to codziennie medytuję, z oddaniem praktykuje rozmaite techniki jogiczne, staram się żyć w czystości umysłu, daleko od bodźców, także wirtualnych, żeby wprowadzać w umysł zamieszanie alkoholem. To tak, jakby się odchudzać i jechać na diecie z czekolady. Jesteśmy dziś bardzo zestresowani i zapracowani, takie są czasy. Gdy przychodził weekend, dla wielu jest to moment, by się wyluzować przy alkoholu. Bo nie znają innej drogi. Ale inne drogi istnieją.
12 lat temu, gdy pracowałam w mediach i byłam skrajnie znerwicowana, znajoma z redakcji wysłała mnie na kurs Happiness, czyli kurs nauki oddechu i elementów jogi. Do dziś jestem jej wdzięczna, to zmieniło moje życie. Pokazało, jak działa umysł, że nie muszę być niewolnikiem emocji, uporczywych myśli czy opinii innych ludzi na mój temat, które co chwilę się zmieniają, że szczęście jest we mnie, a nie w bodźcach na zewnątrz. Dziś sama jestem nauczycielką tego kursu i jako wolontariuszka pomagam innym. To jest piękne, gdy widzę, jak ludziom wraca na twarz uśmiech, pogoda ducha i wiara w siebie. I nie po jednym głębszym, tylko po wspólnych głębokich oddechach.
Zdarza się, że ludzie się wycofują ze spotkania, kiedy się dowiadują, że nie będę pić. Koleżanka napisała wiadomość, że koniecznie musi się ze mną spotkać. Odpisuję "OK", a ona pyta: "Wino czy piwo?". Ja, że raczej zupa albo herbata. A ona: to spotkamy się innym razem, bo ona potrzebuje czegoś, żeby się szybko odstresować. Nigdy nikt mi tak brutalnie i wprost tego nie napisał, jak ona: "Wybacz, ale wybieram drogę na skróty, muszę się upić". To było przykre, ale rozumiem jej stan, też takie kiedyś miałam. Dziś osiągam relaks byciem w medytacji, w bliskości z naturą, w spokoju ducha i akceptacji. I wszystkich przekonuję, że się tak da, że mogę ich tego nauczyć.
Na moje 40. urodziny pojechaliśmy z rodziną w kolejną podróż do Indii. Urodziny obchodziłam na pustyni solnej w stanie Gudżarat z hinduskimi przyjaciółmi. I w którymś momencie mój mąż powiedział, że trzeba kupić szampana, żeby choćby symboliczną lampką to uczcić. Nasi hinduscy znajomi oznajmili, że w tym stanie jest zakaz sprzedaży alkoholu. Patrzyłam na gwarną ulicę, było piątkowe popołudnie, masa ludzi, jak to w Indiach, wszyscy się dobrze bawią, śmieją i wszyscy są trzeźwi. I nawet nikt nie myśli o jednym piwku, bo w całym stanie go nie ma. Pomyślałam wtedy, jak może teraz wyglądać ulica przy krakowskim rynku. Kontrastowo.
Trzeźwe wyzwania
Choć Dagmara, Anna i Marta nie decydowały się na trzeźwość na fali modnych internetowych challenge'ów obejmujących już chyba wszystkie dziedziny życia, to w wielu krajach wyzwania dotyczące czasowego niepicia stają się coraz bardziej popularne. To chociażby brytyjski "suchy styczeń", czyli "dry January" - znany także w innych krajach. Naukowcy z Uniwersytetu w Sussex dowiedli, że nawet miesięczna abstynencja ma wpływ na późniejsze zachowania związane z alkoholem. Uczestnicy wyzwania przed "suchym styczniem" pili średnio cztery razy w tygodniu, po okresie abstynencji ta częstotliwość spadła do trzech razy w tygodniu. Również Brytyjczycy wymyślili społeczną akcję One Year No Beer, czyli The OYNB Challenge. Chodzi o to, aby przez rok nie pić alkoholu. Uczestnicy mogą wykupić specjalne programy wspierające ich w tym wyzwaniu.
W Polsce w tradycji Kościoła katolickiego miesiącem trzeźwości jest sierpień. W wielu kościołach wyłożone są wtedy specjalne księgi trzeźwości, do których wierni się wpisują, deklarując miesięczną abstynencję.
Anna - nie pije od roku
Anna Malus-Kitzmann. Żona, mama dwóch dziewczynek, ma psa. Prowadzi własny biznes i jest specjalistą od marketingu i reklamy. Mieszka w USA.
To było tak po prostu. Poszliśmy z mężem na kolację i powiedziałam, że chyba chcę spróbować nie pić przez 30 dni. Jak zareagował? Normalnie, jest bardzo wyrozumiały. A u mnie z tych 30 zrobiło się 365.
Miałam wiele powodów, kiedy zdecydowałam się wyłączyć alkohol z mojego życia. Głównym są moje córki. Mają trzy i sześć lat, więc nie rozumieją jeszcze, co to alkohol, ale - jak to dzieci - są supermądre i wyłapują, uczą się różnych rzeczy szybko. Chcę być zdrowsza dla nich, ale także dla siebie. Jak pomyślałam o moim życiu, to zauważyłam, że alkohol zawsze mi towarzyszył. Przerwy były tylko na czas obu ciąż.
Ponad rok temu wpadł mi w ręce artykuł o tym, jak długo alkohol pozostaje w naszym organizmie, nawet jeśli pijemy tylko parę kieliszków wina w tygodniu. I wyszło z tego, że jestem "pijana" - oczywiście przesadzam - przez ostatnie parę lat. W mojej branży mamy dużo imprez z klientami, eventów dla marek, happy hours etc. Tak więc chciałam zmienić ten stereotyp, że zawsze muszę pić alkohol jak wszyscy. Ostatnią inspiracją był mój przyjaciel, który w tym czasie świętował sześć lat bez alkoholu, pomyślałam więc sobie: to jest wspaniałe!
Chcę podkreślić, że nie podjęłam decyzji o przestaniu picia, bo było ono problemem. Nie było. Piłam parę kieliszków wina w tygodniu, w czasie biznesowych kolacji czy branżowych eventów, czasem by się zrelaksować po ciężkim dniu. Zauważyłam, że piłam alkohol "emocjonalnie" - jak byłam zestresowana, zmęczona, szczęśliwa, smutna. I to mi się zaczęło nie podobać. Nie chciałam, żeby moje dziewczynki miały taki wzór i żeby coś w moim życiu było "takie automatyczne".
Jestem szczęściarą i nie miałam żadnych "przykrych" doświadczeń z alkoholem, poza paroma za długimi wieczorami, urwanym filmem i superbólem głowy następnego dnia.
Przez pierwsze tygodnie starałam się nie robić rzeczy, które przedtem wiązały się z alkoholem, starałam zmienić nawyki, odmówiłam udziału w kilku spotkaniach. Wprowadziłam nowe nawyki, jak medytacja, więcej ćwiczeń, pisanie o moich stresach i emocjach. To bardzo pomogło. Kupowałam sobie małe prezenty. Zamiast wydawania na drinka w barze, kupiłam sobie nowy krem lub ciuch. Trzeba się wynagradzać.
Ciekawe też były moje urodziny - po raz pierwszy od wielu wielu lat bez grama alkoholu - było super, choć moi znajomi pili. Tu, w USA, jest trochę inne podejście. Nikt na nikim nie wywiera presji.
Oczywiście słyszę teksty: "no co ty, nie pijesz wina do kolacji?"; "no musisz napić się szampana z nami, świętujemy!"; "jesteś w ciąży?". Ale to mnie motywuje i tylko utwierdza w moim wyborze i w tym, że czas zmienić stereotyp. Tu, w USA, chyba zaczyna się moda na trzeźwość, powstają nawet pierwsze bary tylko z drinkami bezalkoholowymi. To jest super! Będę w NY w przyszłym tygodniu i mam zamiar odwiedzić taki bar. Wiesz, jakie dobre są mocktails, bezalkoholowe drinki? Odkryłam całe morze nowych możliwości i smaków!
Trzeźwe fakty
W zeszłym roku głośno było o publikacji w "The Lancet". Naukowcy z Waszyngtonu opublikowali artykuł, który sprowadza się do głównej tezy: nie ma bezpiecznej dawki alkoholu. Według raportu alkohol powoduje raka: piersi, jelita grubego, przełyku, krtani, warg i jamy ustnej, wątroby. Z danych wynika, że na całym świecie 2,8 miliona zgonów rocznie można powiązać z piciem alkoholu. Badania osób, które podjęły chociażby miesięczne wyzwania trzeźwości, pokazują jasno: z punktu widzenia zdrowia to się bardzo opłaca. W 2015 roku prof. Kevin Moore z Royal Free Hospital w Londynie dowiódł, że miesięczna abstynencja daje wymierne korzyści, jeśli chodzi o stan wątroby (zmniejszyło się wyraźnie jej stłuszczenie - nawet o 40 procent), zmniejszył się poziom cholesterolu i glukozy we krwi. Brytyjscy naukowcy badający uczestników wyzwania "dry January" wypisali całą listę korzyści z niepicia, które wymienili trzeźwi przez miesiąc ludzie: satysfakcja z sukcesu, uświadomienie sobie, że nie trzeba alkoholu, aby się dobrze bawić, lepszy sen i poprawa ogólnego stanu zdrowia, utrata wagi, poprawa koncentracji i poprawa stanu skóry.
Szczecińska psycholog Elżbieta Ciuksza nie ma wątpliwości, że niepicie z wyboru świadczy o sile charakteru. - Jeśli kobieta wybiera taką drogę i potrafi oprzeć się naciskom typu "ale nie napijesz się lampki wina do obiadu?", to na pewno jest to osoba dojrzała, pewna swojej wartości i swoich życiowych wyborów. Może powiedzieć śmiało: to ja sama rozdaję karty w moim życiu. Zwłaszcza jeśli to kobieta z dużego miasta, gdzie pokus na wypicie lampki wina, małego piwa jest więcej. Alkohol jest dziś przedstawiany jako element modnego stylu, coś fajnego - widzimy to w reklamach - nie jest więc łatwo iść pod prąd. Ja sama też nie sięgam po alkohol - tak sobie postanowiłam, jak miałam 20 lat, więc doskonale rozumiem takie wybory. Często też widzę, że osoby, które rezygnują z używek, znajdują sobie coś w zamian - sport, drobne przyjemności, dbanie o siebie. Fajnie, jeśli zamiast wieczornej lampki wina, ktoś pójdzie pobiegać, prawda?
Na zdrowie!
Dagmara: Nie zakładam żadnych granicznych dat, nie mam żadnych założeń, nie ustalam trzeźwych miesięcy. Niepicie nie było i nie jest celem samym w sobie, a jedną ze składowych, które miały mi pomóc w osiągnięciu konkretnego celu: lepiej się czuć, fajniej żyć. I udało się na ponad siedem miesięcy z wakacyjną dyspensą. Wróciłam do niepicia i znów bez zakładania żadnych dat granicznych. Nie wybieram się też się w najbliższym czasie na żadne wakacje.
Marta: To, że nie piję, nie znaczy, że się nie bawię. Ja po prostu już nie potrzebuję do szczęścia alkoholu! Wychodzę, tańczę i się śmieję, i jestem na naturalnym haju! Z endorfin i radości, które płyną z medytacji i bycia w harmonii ze sobą samą i resztą świata. To jest cudowne, bo nie mija następnego dnia rano, gdy zwykle budzisz się po imprezie. Mój haj trwa. Mimo wielu obowiązków i aktywności zawodowej mam mnóstwo energii i radości w sobie, jakiej nigdy wcześniej nie miałam.
Anna: Życie bez alkoholu jest super. Takie jakby pełniejsze, bardziej wyraziste. Mam więcej energii i czuję, że naprawdę "trawię” swoje uczucia i emocje w zdrowy sposób. Nie ukrywam, czasem nie jest łatwo. Ochota na kieliszek cudownego pinot noir do kolacji jest silna, ale twardo mówię nie. Nie zakładam, że nigdy w przyszłości nie dotknę alkoholu, ale na teraz czuję się świetnie z trzeźwością, wiec się tego trzymam. Na zdrowie!