Greta Thunberg mówi do dorosłych: to nie wy będziecie głównymi ofiarami tej katastrofy, tylko my, wasze dzieci i wnuczęta. Jeżeli przywódcy ludzkich stad kradną przyszłość swojego potomstwa i zostawiają je same wobec katastrofy, to znaczy, że sprzeniewierzają się biologicznemu nakazowi: przede wszystkim chronić młode. I dlatego młodzieżowe strajki klimatyczne będą początkiem rewolucji, która dogłębnie zmieni nasz świat. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
Greta Thunberg, szwedzka nastoletnia aktywistka, inspiratorka i ikona młodzieżowych i szkolnych strajków klimatycznych, otrzymała tytuł człowieka roku tygodnika "Time" przyznawany osobom, które przez minione 12 miesięcy najsilniej wpłynęły na dobre lub na złe losy świata. Młoda Szwedka dołączyła do Mahatmy Gandhiego, Józefa Stalina, Adolfa Hitlera, Winstona Churchilla oraz papieży: Jana XXIII, Jana Pawła II i Franciszka. To tylko kolejny krok na jej drodze, poprzednio były: Parlament Europejski, Zgromadzenie Ogólne ONZ, konferencja COP24 w Katowicach, Forum w Davos. Czeka ją zapewne jeszcze Pokojowa Nagroda Nobla. Strajki klimatyczne wpłynęły już na wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego, przynosząc sukces Zielonym, a leksykografowie z zespołu Collins Dictionary uznali "climate strike" za termin 2019 roku. Ale stały się one czymś dużo poważniejszym: bodaj najważniejszym "znakiem czasu" w biblijnym rozumieniu tego pojęcia.
Warto spróbować odpowiedzieć na pytanie: Skąd to wszystko się wzięło? Bo zaostrza się kryzys klimatyczny i jest coraz gorzej? To słaba odpowiedź. Kryzys klimatyczny zaostrza się od dawna, co dokumentują kolejne raporty Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych. Już dwie dekady temu alarmował on w sprawie ryzyka przekroczenia punktu przełomu, po którym nie będzie można zatrzymać lawinowo narastającego globalnego ocieplenia. Konwencję ONZ w sprawie zmian klimatycznych podpisano na Szczycie Ziemi w 1992 roku, a wyznaczający cele redukcji emisji gazów cieplarnianych protokół z Kioto wynegocjowano w 1997 roku. W 2007 roku Al Gore został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla za działania przeciw globalnemu ociepleniu. Jednocześnie kolejne raporty uznanych gremiów naukowych informowały, że emisja gazów cieplarnianych stale rośnie, temperatura się podnosi, a do punktu przełomu coraz bliżej. Przez dwie dekady niewiele się działo, choć nie można powiedzieć, że problem przemilczano i całkowicie zlekceważono. Dominowało jednak myślenie: mamy bardzo poważny problem, rozwiązujemy go powoli, w końcu go rozwiążemy, nie panikujmy. Jeszcze w 2015 roku w strajku klimatycznym zorganizowanym w pierwszym dniu konferencji klimatycznej ONZ udział wzięło nie więcej niż 50 tysięcy studentów na całym świecie. W strajku klimatycznym w październiku 2019 roku miało wziąć udział około czterech milionów uczniów i studentów.
Climate emergency
Państwowe i międzynarodowe instytucje zareagowały na ten ruch społeczny. Stąd zaproszenia dla Grety Thunberg, ale też akty o znaczeniu symbolicznym, a symboli w polityce nie należy lekceważyć. Ponieważ jednym z postulatów ruchu Extinction Rebellion i strajków szkolnych jest zadeklarowanie klimatycznego stanu wyjątkowego (nadzwyczajnego), to najpierw kolejne organy samorządu lokalnego lub regionalnego taki stan deklarowały (obecnie ponad tysiąc deklaracji w skali świata), a następnie dołączyły do nich parlamenty narodowe; pierwsza była Izba Gmin, a wkrótce parlamenty: francuski, hiszpański, portugalski, austriacki i inne. Na koniec deklaracje o climate emergency uchwalił Parlament Europejski. Nadzwyczajny stan klimatyczny ogłosił też papież Franciszek.
Tak szybkie spełnienie w wymiarze symbolicznym postulatu zadeklarowania klimatycznego stanu wyjątkowego można wytłumaczyć dość prosto: ruszyły się dzieci. Przesłanie Grety Thunberg, która wprost mówi do dorosłych: nie zaprzeczacie, że czeka nas katastrofa, ale to nie wy będziecie głównymi ofiarami tej katastrofy, tylko my, wasze dzieci i wnuki, odwołuje się do siły przemożnej – instynktu samozachowania gatunku, który przedłuża w czasie swoje istnienie przez kolejne pokolenia. Jeżeli przywódcy ludzkich stad czy ludzkiego stada kradną przyszłość swojego potomstwa i zostawiają je same wobec katastrofy, nie robiąc wszystkiego, by jej uniknąć, to znaczy, że sprzeniewierzają się biologicznemu nakazowi: przede wszystkim chronić młode.
Dlaczego dzieci się ruszyły? Swoją rolę odegrała szwedzka nastoletnia aktywistka, ale ona tylko przytknęła pochodnię do obficie polanego oliwą stosu. Sądzę, że kluczową rolę odegrały tu programy szkolne. Kwestie zanieczyszczenia środowiska i globalnego ocieplenia są podnoszone w szkolnictwie powszechnym. Sama Greta Thunberg wspomina, że o groźbie katastrofy ekologicznej dowiedziała się w wieku 11 lat właśnie w szkole. Ponieważ ma zdiagnozowany zespół Aspergera, popadła w długotrwałą, ciężką depresję. Ogromna większość dzieci nie ma tego rodzaju zaburzeń rozwojowych i zespołów lękowych, ale traktują to, co "pani mówi" w szkole poważnie, o czym wie wielu rodziców, których pociechy po lekcjach w szkole surowo egzekwują sortowanie śmieci. Jeżeli dzieci szkolne dowiadują się "na poważnie", że globalne ocieplenie postępuje i przyszły los Ziemi jest niepewny, a potem na równie poważnie, że było źle, a jest jeszcze gorzej, to mają pełne prawo zacząć się bać. I słowami Grety Thunberg oraz strajkami szkolnymi wyrażają swój strach.
Początek rewolucji
Uważam, że młodzieżowe strajki klimatyczne są początkiem co najmniej świadomościowej rewolucji, która dogłębnie zmieni nasze pojmowanie polityki i jej funkcjonowanie. Wzbierającą siłę ich oddziaływania można porównywać z ruchem reformacyjnym, który w XVI i XVII stuleciu całkowicie zmienił Europę i z głęboką przemianą kulturową rewolucji 1968 roku, poprzez którą pokolenie powojennego wyżu demograficznego (tzw. baby boomers ) wkraczające w dorosłe, także polityczne, życie od połowy lat 60. ubiegłego wieku nieodwracalnie przekształciło cywilizację euroatlantycką.
Aby precyzyjnie określić przyczyny siły oddziaływania "thunbergizmu", należy oczyścić pole operacyjne z poznawczych zanieczyszczeń. Część krytyków przesłania szwedzkiej nastolatki i szkolnych strajków klimatycznych uważa je za "produkt marketingowy" stworzony za pieniądze i przy pomocy wielkich korporacji czerpiących zyski z produkcji zielonej energii. Nawet jeśli to prawda, to jest ona poznawczo i politycznie pusta. Być może, gdyby nie protekcja elektora saskiego Fryderyka III Mądrego, Marcin Luter zostałby spalony na stosie, tak jak prekursor protestantyzmu Jan Hus stulecie wcześniej. Sam elektor saski był władcą intelektualnie rozbudzonym i pobożnym, naciskał na reformę Kościoła jeszcze przed wystąpieniami Lutra, niemniej to nie Fryderyk pisał i redagował 95 tez, które Luter przybił w 1517 roku do drzwi kościoła w Wittenberdze, i nie on sprawił, że przesłanie religijne protestanckich reformatorów zostało przejęte najpierw przez setki tysięcy, a później miliony wiernych.
Drugi nurt krytyki "thunbergizmu" formułowany jest przez alterprawicę i część środowisk konserwatywnych, które twierdzą, że to kolejna, "klimatyczna" fala ataku sił "progresywnych", "lewicowo-liberalnych" na fundamenty "judeochrześcijańskiej" cywilizacji. Najpierw było wyzwolenie jaźni, narkotyki, później LGTB i podważanie tradycyjnej rodziny, następnie multi-kulti, polityka tożsamości i gender oraz weganizm, a teraz przyszła kolej na globalne antropogeniczne ocieplenie.
Pozornie ta krytyka nie jest pozbawiona swego rodzaju punktów zaczepienia. Front walki z antropogenicznym globalnym ociepleniem jest bardzo szeroki, składają się nań elementy heterogeniczne. Rzeczywiście można w nim odnaleźć późne wnuki rewolucji 1968 roku: alterglobalistów, wyznawców no logo, zwolenników "hipotezy Gai" i "głębokiej ekologii", którzy uważają, że człowiek nie ma więcej podmiotowych praw niż małże, bojowników frontu walki o prawa zwierząt futerkowych i szczurów w laboratoriach, a także tradycyjnie środowiska opowiadające się za standardowym "progresywnym" pakietem (gender, multi-kulti, LGTB itp.). Najwyraźniej ten podział widać w Stanach Zjednoczonych, kraju głęboko politycznie i ideowo podzielonym. Według badań Pew Reaserch Center odsetek Amerykanów, którzy uznają, że globalne ocieplenie jest głównym zagrożeniem dla interesów i dobrobytu Stanów Zjednoczonych, wzrósł od 2013 roku o 17 punktów procentowych (do 57 procent w 2019 roku), ale ten wzrost jest wynikiem zmian poglądów wyborców demokratów (zarówno liberalnych, jak i umiarkowanych i konserwatywnych). Wyborcy republikanów niespecjalnie się zmianami klimatycznymi przejmują. Jeszcze wyraźniej widać ten podział, kiedy zapytać, czy globalne ocieplenie powinno stać się głównym priorytetem dla Kongresu i prezydenta USA. Uważa tak aż 67 procent wyborców demokratycznych i tylko 21 procent wyborców republikańskich. W Europie podział ideowo-polityczny ma mniejsze znaczenie, choć według niektórych danych wśród uczestników strajków klimatycznych widać niewielkie odchylenie w stronę lewicową.
"Jak śmiecie!"
Elementy "progresywistyczne" znalazły się także w ostatnim apelu panny Thunberg "Dlaczego znów strajkujemy": "Kryzys klimatyczny dotyczy przecież nie tylko środowiska naturalnego. Jest to także kryzys praw człowieka, sprawiedliwości i woli politycznej. Stworzyły go, a następnie podsycały, kolonialne, rasistowskie i patriarchalne systemy ucisku. Musimy je wszystkie zdemontować. Przywódcy polityczni nie mogą już dłużej uchylać się od odpowiedzialności". Ten apel był jednak dziełem zbiorowym, a znawcy tematu twierdzą, że fragment ten wprowadziła współsygnatariuszka apelu, niemiecka aktywistka klimatyczna i feministka Luise Neubauer, wedle której odpowiedzialność za antropogeniczne globalne ocieplenie spada niemal wyłącznie na "białych mężczyzn z półkuli północnej".
Jeśli jednak skupić się na "thunbergizmie" w stanie czystym, to widać, że wszelkie progresywne i lewicowe naleciałości mają charakter przygodny, pozostają bez związku z logiką idei i potencjalną dynamiką polityczną, którą może wywołać, a która oznacza nie tyle konfrontację, ile radykalne, uznawane za oczywiste zerwanie z dziedzictwem rewolucji 1968 roku.
Przesądza o tym kluczowa rola, którą w przesłaniu szwedzkiej nastolatki odgrywa wyniesiona na polityczny piedestał nauka. Tym, czego żąda i czego żądają też aktywiści klimatyczni z "Extinction Rebellion", to podporządkowanie polityki nauce.
"Kiedy proszę polityków, żeby zaczęli działać natychmiast, najczęściej słyszę w odpowiedzi, że nie mogą zrobić nic radykalnego, bo takie kroki byłyby niepopularne wśród wyborców. Oczywiście mają rację, skoro większość ludzi nie wie nawet, dlaczego te zmiany są konieczne. Dlatego wciąż was proszę, byście mówili jednym głosem to, co mówi nauka. Polityka i demokracja muszą opierać się na najlepszej wiedzy naukowej, jaką dysponujemy" (wystąpienie G.Thunberg w Parlamencie Europejskim).
"Od ponad 30 lat nauka mówi jasno. Jak śmiecie wciąż się od niej odwracać! Przychodzić tu i mówić, że robicie wystarczająco dużo, podczas gdy wciąż nie ma polityki i rozwiązań!" (wystąpienie na sesji ONZ).
Jest to całkowite zerwanie z dziedzictwem kulturowej rewolucji 1968 roku i jej postmodernistycznymi konsekwencjami. Postmoderniści uznali rozum za równie opresyjny i "totalizujący" co religia. Za duchowych ojców późnej nowoczesności uważa się Theodora Adorno i Maxa Horkheimera, których "Dialektyka oświecenia" ukazała się w 1969 roku na wzbierającej fali młodzieżowego buntu i rewolucji kulturowej. Autorzy przedstawili schemat krytyki naukowo-technicznego rozumu, który najpierw nastawiony jest na zniewolenie natury i instrumentalizuje ją, a następnie reifikuje i instrumentalizuje społeczeństwo i człowieka. Racjonalność – wywodzili ci autorzy – oparta jest na panowaniu i należy ją odrzucić w celu wyzwolenia. Oczywiście uczestnicy, a później dzieci i wnuki rewolucji kulturowej 1968 roku, nie odrzucali nauki i techniki jako dostarczycielki dóbr coraz bardziej zróżnicowanych, bez których konsumpcyjna realizacja odmiennych stylów życia byłaby niemożliwa. Nauka, technika i rozum zostały jednak zdetronizowane jako czynniki organizujące życie społeczne i wyobrażenia o nim. Z roli władcy zostały zdegradowane do roli pokornie trudzącego się parobka, który przynosi owoce swej pracy po to, by nowi panowie w konsumpcyjnym komforcie mogli palić kadzidełka, ustawiać feng shui, poprzez medytacje jednoczyć się z naturą, propagować styl no logo.
Nauka przede wszystkim
W książce dwu frankfurtczyków za praojca wszelkiego złego został uznany Francis Bacon, angielski filozof z przełomu XVI i XVII wieku, autor maksymy "Wiedza jest władzą", a chodziło o uzyskanie władzy nad naturą, aby wyzwolić człowieka i zapewnić stały przyrost dobrostanu ludzkości. "Dziś – pisał Bacon – panujemy nad naturą jedynie we własnych wyobrażeniach i poddani jesteśmy jej władzy; pozwólmy jednak, by powiodła nas ku odkryciom, a będziemy mogli rozporządzać nią w praktyce". Zadaniem rządu jest tak organizować społeczeństwo, by wcielało ono w życie odkrycia i wynalazki naukowców. Bacon nie postulował jakiejś autorytarnej, nastawionej na postęp naukowo-techniczny dyktatury. W jego utopijnym traktacie "Nowa Atlantyda" wspólnota naukowców skupiona w Domu Salomona jest całkowicie oddzielona od władzy politycznej – zarówno przez odległość (Dom Salomona położony jest z dala od stolicy), jak i brak kontaktów (przełożony Domu odwiedza Gubernatora raz na kilkanaście lat). Niemniej to ona, bez żadnej zewnętrznej ingerencji, decyduje, które odkrycia przekształcić w użyteczne wynalazki, a po takiej decyzji wynalazki te są kierowane przez rząd do produkcji i znajdują zastosowanie. Naukowcy nie rządzą, ale na mocy powszechnej zgody panuje nauka.
"Thunbergizm" ponownie instauruje naukę jako siłę panującą, której powinni podporządkować się wszyscy, na czele z rządzącymi. Kontekst sytuacyjny jest jednak inny niż w początkach nowożytności. Nie chodzi o panowanie nad naturą w celu stałego przyrostu dobrostanu, ale o podporządkowanie się nauce w celu ocalenia ludzkości i Ziemi z jej ekosystemami przed katastrofą. Pojawia się podstawowy problem: dzięki nauce wiemy, że jesteśmy w przededniu katastrofy, ale wiemy też dzięki niej, że ci, którzy rządzą, nie robią tego, co każe nauka, by katastrofy uniknąć. Szwedzka nastolatka nie rozwiązuje tego problemu, tylko go ukazuje poprzez gniewne eksklamacje, jak ta ze szczytu ONZ: "Ludzie cierpią, umierają, cały ekosystem upada. Jesteśmy na początku masowego wymierania, a wszystko, o czym potraficie mówić, to pieniądze i snucie fantazji o nieskończonym wzroście ekonomicznym. Jak śmiecie?".
W przypadku Bacona i jego następców polityka wiary w stały postęp ludzkości dzięki nauce i technice mogła być łagodzona i modyfikowana przez politykę konserwatywnego sceptycyzmu, który głosił, że celem rządzenia nie jest osiągany dzięki nauce i technice przyrost dobrostanu, ale zmniejszanie natężenia konfliktów między ludźmi przez ograniczanie sposobności do nich, podtrzymywanie kruchego ładu, w którym ludzie mordują się rzadziej niż częściej. Wybitny brytyjski filozof polityki, Michael Oakeshott, argumentował, że od początków nowożytności polityka wiary i polityka sceptycyzmu, a także wyrażające je idee współistnieją ze sobą w concordia discors, zgodnej niezgodzie. Polityka sceptycyzmu zapobiega temu, by polityka wiary oderwała się od rzeczywistości ludzkich spraw i popadła w szaleństwo. Polityka wiary nie pozwala, by polityka sceptycyzmu popadła w stagnację i błogie samozadowolenie ze stabilnego status quo.
Jednakże łagodząca siła sceptycyzmu nie ma zastosowania tam, gdzie chodzi o politykę ocalenia ludzkości i planety. Postęp może być szybszy lub wolniejszy, dokonywać się mniejszym lub większym kosztem. Jest stopniowalny. Ocalenie ma charakter zero-jedynkowy. Nie można ocaleć po części.
Dlatego aktywiści klimatyczni z największym oburzeniem reagują nie tyle na negacjonistów klimatycznych (wróg to wróg – nie ma się co na niego oburzać), ile na podzielających ich diagnozę polityków, którzy twierdzą: Tak, macie rację, jest niedobrze, ale popatrzcie, jak się staramy, ile już zrobiliśmy, a zrobimy jeszcze więcej, jakoś to będzie. No i musicie rozumieć, że ludzie muszą mieć pracę, mieszkania, środki transportu i jedzenie takie, jakie lubią – my politycy nie mamy możliwości nawrócić wszystkich na weganizm. Zakazaliśmy przecież produkcji plastikowych słomek – a wy tego nie doceniacie.
Ruch klimatyczny nie zwraca też specjalnej uwagi na kolejne symboliczne deklaracje o klimatycznym stanie wyjątkowym. Z punktu widzenia aktywisty klimatycznego to albo kpina, albo mydlenie oczu. Stanów nadzwyczajnych się nie deklaruje, tylko ogłasza ich wprowadzenie. Wprowadzenie stanu nadzwyczajnego oznacza zawieszenie "zwyczajności" politycznej, społecznej i gospodarczej w celu ocalenia zagrożonej wspólnoty politycznej. Najpełniejszym wyrazem zawieszenia zwyczajności jest dyktatura. Skoro tym razem nie chodzi o ocalenie zagrożonej jakiejś tam wspólnoty politycznej, tylko rodzaju ludzkiego i Ziemi z jej ekosystemami, to logiczną polityczną konsekwencją jest dyktatura klimatyczna w skali planetarnej wsparta na dyktaturach klimatycznych w państwach. Ani Greta Thunberg, ani młodzieżowi aktywiści klimatyczni czy ruch Extinction Rebellion takiego postulatu wprost nie formułują. Ale można go zrekonstruować z ich żądań, choć zapewne oni sami nie są świadomi ukrytych konsekwencji.
"Chcemy ocalić ludzkość"
Chodzi o żądanie ustanowienia kluczowej dla procesu podejmowania decyzji w sprawach klimatycznych relacji między naukowcami, panelami obywatelskimi a politykami. Klimatyczny aktywiści rozumują tak: sami rządzić nie chcemy, chcemy ocalić ludzkość, ekosystemy i Ziemię. Polityków zatem nie wyeliminujemy, zostawmy im ich stołki, ich zabawki, ich walkę o mandaty poselskie i fotele ministerialne; chodzi o to, żeby w sprawie najistotniejszej, czyli klimatu, odebrać im władzę. Powołajmy zatem panele obywatelskie, czyli zgromadzenia losowo dobranych obywateli, którzy oświecani przez naukowców będą debatować nad ocaleniem ludzkości i w końcu w głosowaniu podejmą decyzję. A system polityczny należy zmienić tak, by demokratycznie wybrani politycy, niezależnie od tego, do czego zobowiązali się w kampanii wyborczej, niezależnie od gry interesów i zawieranych zgniłych kompromisów, musieli wcielać w życie decyzje klimatyczne oświeconego przez naukę panelu obywatelskiego.
Nietrudno wyśledzić ideowe antecedencje tego projektu, choć wątpię, by młodzieżowi aktywiści klimatyczni zdawali sobie z nich sprawę. Nie jest to jednak istotne. Odziedziczone z przeszłości fragmenty idei unoszą się w intelektualnej atmosferze jak pyłki kwiatów w powietrzu na wiosnę. Nie wiemy, że nimi oddychamy, póki – jeśli jesteśmy alergikami – nie zaczniemy kichać i łzawić. Greta Thunberg i aktywiści klimatyczni napotykają problem: dlaczego, skoro w grę wchodzi ocalenie ludzkości, w polityce światowej i systemach politycznych państw świata nie wykrystalizowała się polityczna wola ocalenia? Z podobnym problemem borykał się w XVIII wieku w "Umowie społecznej" Jan Jakub Rousseau. Umowa społeczna daje u Jana Jakuba powstałemu w jej wyniku ciału politycznemu władzę absolutną nad wszystkimi jej członkami. Ta władza jest kierowana przez wolę powszechną, która z definicji jest wolą racjonalną. Ale jak sprawić, by ujawniła się ona w głosowaniu?
Lud – konstatował Rousseau – zawsze chce dobra, ale nie zawsze wie, na czym ono polega; "nie znieprawia się nigdy ludu, ale często się go oszukuje i wówczas dopiero wydaje się, że lud chce czegoś złego (...). Gdyby lud dostatecznie poinformowany obradował, a obywatele uprzednio nie porozumiewali się między sobą, to z wielkiej liczby drobnych różnic wynikałaby zawsze wola powszechna i uchwały byłyby zawsze dobre. Ale kiedy powstają intrygi, zrzeszenia cząstkowe kosztem wielkiego, wola powszechna każdego z tych zrzeszeń staje się powszechna w stosunku do jego członków, a partykularna w stosunku do państwa (...). Aby mieć prawdziwy obraz woli powszechnej, ważne jest, by nie było w państwie zrzeszeń cząstkowych, by każdy obywatel wypowiadał tylko sąd własny".
Koncepcja oświecanych przez naukowców paneli obywatelskich ma wyrwać głosujących z "zrzeszeń cząstkowych" i zrównać ich status społeczny z aktywistami szkolnych strajków klimatycznych. Uczące się dzieci i młodzież funkcjonują w obszarze społecznym wolnym od partykularnych interesów. Nie płacą podatków i rachunków za gaz i elektryczność, nie odkładają na emeryturę, nie mają rachunków bankowych i nie głosują. Mogą bez żadnych zahamowań wyrażać racjonalną powszechną wolę ocalenia ludzkości, bo "pieniądze i wzrost gospodarczy" to nie ich sprawa. Stać ich i na wywodzący się z ducha "Umowy społecznej" rewolucyjny, klimatyczny jakobinizm.
W obszarze euroatlantyckiej cywilizacji liberalni demokraci niepokoją się tym, że demoniczni "populiści", tacy jak Donald Trump, Boris Johnson czy Marine Le Pen, podmywają polityczne fundamenty zachodniego systemu. Nie podzielam do końca tej alarmistycznej oceny, bo w moim przekonaniu, za "populistami" stoi zasadnicza intencja korekty w redystrybucji dóbr materialnych i szacunku społecznego możliwa do przyjęcia w dotychczasowych ramach ustrojowych. Klimatyczny aktywizm w dzisiejszej postaci, którą reprezentują Greta Thunberg i Extinction Rebellion uderza natomiast w polityczne podstawy demokracji liberalnej jako ustroju, w którego ramach nie da się podjąć decyzji o ocaleniu ludzkości. Ocalenie ludzkości czy katastrofa? Odpowiedź przywódców wspólnoty euroatlantyckiej to: siadamy do stołu i negocjujemy, w końcu coś wynegocjujemy. Jak pisał Carl Schmitt w "Teologii politycznej": "Liberalizm z wszystkimi jego sprzecznościami i kompromisami jest zjawiskiem chwili. Odpowiedzią na pytanie »Chrystus czy Barabasz?« jest tutaj propozycja negocjacji, poszukiwania kompromisu w ramach parlamentarnej komisji. Taka postawa nie jest wszelako przypadkowa, lecz wynika z liberalnej metafizyki".
Żyjemy w czasach przełomu
Panuje dość powszechna zgoda, że żyjemy w okresie przejściowym, czasach przełomu i zamętu; pod wpływem wielu czynników rodzi się nowy porządek świata. Elementem tej Wielkiej Zmiany jest także kryzys demokracji liberalnej w cywilizacji euroatlantyckiej, a ruchy klimatyczne będą oddziaływać przede wszystkim na nią. Jakoś nie słychać o szkolnych strajkach klimatycznych w Chinach, choć jest to największy emitent gazów cieplarnianych, który będzie zwiększał emisję dwutlenku węgla aż do 2030 roku.
Próba przewidzenia, co będzie po demokracji liberalnej, jaki ustrój będzie się rodził przez najbliższe dwie, trzy dekady, jest pozbawiona sensu. Czy wspierający encyklopedystów i dyskutujący nad "Umową społeczną" Rousseau oświeceni francuscy arystokraci mogli przewidzieć w 1762 roku ścięcie Ludwika XVI, terror jakobiński i Napoleona?
W dzisiejszym okresie przejściowym często przywoływany jest wiersz Yeatsa "Drugie przyjście" napisany w 1919 roku, po zakończeniu I wojny światowej i wybuchu rewolucji bolszewickiej. Yeats miał słuszne przeczucie, że przemija postać znanego mu świata i rodzi się coś nowego i groźnego.
Kołując coraz szerszą spiralą,
Sokół przestaje słyszeć sokolnika;
Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokół
Zatapiając obrzędy dawnej niewinności;
Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc.
Tak, objawienie jakieś się przybliża;
Tak, Drugie Przyjście chyba się przybliża.
Drugie Przyjście! Zaledwie wyrzekłem te słowa,
Ogromny obraz rodem ze Spiritus Mundi
Wzrok mój poraża: gdzieś w piaskach pustyni
Kształt o lwim cielsku i człowieczej głowie,
Z okiem jak słońce pustym, bezlitosnym,
Dźwiga powolne łapy, a wokoło krążą
Pustynnych ptaków rozdrażnione cienie.
Znów mrok zapada; lecz teraz już wiem,
Że dwadzieścia stuleci kamiennego snu
Rozkołysała w koszmar dziecinna kolebka –
I cóż za bestia, której czas wreszcie powraca,
Pełznie w stronę Betlejem, by tam się narodzić?
(przekład Stanisława Barańczaka)
Niezbyt rozumni krytycy strajków klimatycznych widzą w Grecie Thunberg marionetkę manipulowaną a to przez liberalnych lewaków, a to przez potężną grupę lobbystów bezemisyjnej, zielonej energii. Inni widzą w niej klimatyczne sumienie świata, a jeszcze inni chwytające za serce współczesne wcielenie znanej z lektur dziecinnych Pippi Pończoszanki. Możliwy jest jednak ogląd inny, z punktu widzenia "rozdrażnionego cienia pustynnego ptaka", mieszkańca świata, który bezpowrotnie odchodzi w przeszłość: to "kołysząca koszmar dziecinna kolebka". Nie jest to wyraz wrogości wobec panny Thunberg ani atak na nią. To próba odczytania jej i zrozumienia jako znaku czasu.